Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Vetria dalej stała po środku lasu. Jej twarz wykrzywiona była w wrednym uśmiechu. Nagle las zpikselował się a następnie zniknął, teraz Sylveon stała w ciemnym pokoju a obok niej stał jej wierny pomocnik, Zoroark, który wytworzył tą iluzję a zaraz obok stał Drowzee, który zaś "przesłał" ten sen prosto do Sereny. Vetria, powolnymi krokami wyszła z pokoju gdzie na korytarzu zaczepiła ją Wendy, Weavile. W rękach trzymała pełno papierów, z czego wiele jej wypadało.

- Vetrio!

- Tak, Wendy?

- Brakuje nam już tylko kilku elementów do przywołania Wojownika! - powiedziała szczęśliwie machając jej przed nosem kartką z prostokątną skałą wystającą z ziemi z szczeliną w kształcie małego rombu. Wendy od zawsze była dobra w malowaniu co widać było od razu.

- Czego nam jeszcze brakuje? - spytała jedynie eeveelucja.

- Um... - zastanowiła się. - A, tak! Strażników! Bez nich nie ma opcji żebyśmy ruszyli dalej, jeśli ich nie będzie - mruknęła zniesmaczona marszcząc nos. Zwykle to Wendy interesowała się najróżniejszymi planami, Vetria była osobą która "wykonywała", czy najprościej mówiąc Wendy pilnowała interesów a Vetria - wykonywała zadania które Weavile jej zadała.

- Gdzie ich szukać? - spytała tylko.

Wendy przekartkowała kilka kartek w notatniku.

- W... w Mavile Town, obydwa - odparła po zastanowieniu. - Więcej ci nie mogę niestety pomóc. Do zobaczenia! - pomachała jej i skierowała w głąb korytarza. No tak, zero zaangażowania... Mogła się po niej tego spodziewać.

 No cóż, więcej zabawy dla niej.

*****************

Sayuri, siedziała właśnie w ciasnym kantorku sklepu "Milotic, beauty and fasion shop" z nosem wlepionym w książkę leżącą na jej kolanach. Niestety nie mogła się całkowicie wciągnąć w lekturę ponieważ z jej telefonu cały czas dochodziło pełno wiadomości z Messengera, z tego jak zakładała tylko od pewnej jednej osoby. Pierwsza odezwała się Katie - ciemno włosa mulatka o zielonych oczach - siedząca na przeciwko niej z nosem wlepionym w telefon:

- Ja nie mogę, on tak zawsze? - mruknęła zażenowana podnosząc nos z nad ekranu telefonu.

- Tak. - mruknęła, też już miała tego dość. Gdy do jej uszu po raz kolejny doszedł dźwięk dzwonka, miała ochotę wybuchnąć. Chwyciła telefon i szybko wybrała numer swojego chłopaka.

- Alain zamorduję cię chyba! - warknęła do słuchawki a z drugiej strony usłyszała chichot championa. On wręcz uwielbiał kiedy się złości, i to zwłaszcza na niego. - Ugh... Wysyłasz mi jakieś sto wiadomości na sekundę!

- A masz coś przeciwko? - spytał tym swoim szarmanckim (zboczonym) głosem.

- Japier...

- O no, nie gniewaj się i tak o tym zapomnisz jak się ze mną zobaczysz wieczo... - Ups, powiedział za dużo. A miał jej zrobić niespodziankę. Zaśmiał się nerwowo. - Jak się zobaczysz ze mną kiedyś wieczorną porą - poprawił się.

- Przyjeżdżasz?! - z wrażenia aż wstała z miejsca. - Kiedy będziesz? O której się spotkamy? - Tak to jest kiedy nie widziało się swojego chłopaka przez pół roku. Czemu nie widziała go aż pół roku? Szczerze, sama tego nie wie.

Za drzwiami od kantorka usłyszała wybuch i potem kolejny, każdy coraz bliżej. Oczy zielonowłosej zwęziły się momentalnie. Odruchowo cofnęła się pod ścianę, Katie zrobiła to samo. Nagle jacyś ludzie zaczęli krzyczeć w tym jakaś dziewczynka, ona piszczała najgłośniej. Ten pisk, tak bardzo przypominał jej... z dzieciństwa. Dzieciństwa o którym chciała zapomnieć. Nie mogąc dłużej tak stać bezczynnie, rozłączyła się i wybiegła z kantorka zostawiając Katie samą. W sklepie było pełno związanych ludzi z strachem przeszła obok nich jakby mogli jej coś zrobić. Zamachowcy na szczęście nie było. Ludzie krzyczeli w jej stronę, żeby ich uwolniła ale ona ignorowała to i dalej szukała dziewczynki. W końcu, znalazła ją leżała przywalona przez półkę. Szybko, chociaż z trudem podniosła ją i wyciągnęła maleństwo. Dziewczynka miała maksymalnie 7 może 8 lat, blond włosy do ramion i niebieskie oczka, wyglądałaby jak aniołek gdyby tylko może nie płakała.

- N-n-noga... - wysapała blondyneczka wtulona w jej ramię. Sayuri spojrzała w dół, jej lewa noga, dokładniej łydka, była cała we krwi i fioletowa od siniaków. Ostrożnie chwyciła dziewczynkę w ręce i dyskretnie przeniosła za ladę sklepową, w jednej z szafek ukryta tam była apteczka - czerwone metalowe pudełko z białym dużym "plusem" na środku. Po kolei brała każdy przedmiot do ręki nie wiedząc czego użyć. Bandaże, woda utleniona, waciki, koc termocieplarny.... Jeszcze trzy lata temu chodziła do szkoły i już nic nie pamięta! Potrząsnęła głową aby się otrząsnąć, po czym chwyciła pierwszą lepszą rzecz jaka jej wpadła w ręce, czyli wodę utlenioną i zaczęła odkażać ranę dziewczynki. Z jej oczu dalej lały się łzy jednak nie płakała już tak głośno(?). 

- Szczypie -powiedziała słabym głosem, zaciskając oczy.

- Tak, trochę poszczypie i przestanie - uspokoiła ją teraz przemywając ranę chusteczką.

- Nie ufam ci.

- Musisz mi zaufać - podniosła wzrok na dziewczynkę odgarniając niesforne kosmyki które wpadły jej do oczu. Telefon w jej kieszeni zadzwonił, wyjęła go i całkowicie wyłączyła.

- Nie jesteś panią doktor.

- Skąd wiesz? - spytała zdziwiona, włos znowu wpadł jej do oka. Wkurzona wzięła gumkę i spięła włosy w szybkiego kucyka. Następnie chwyciła bandaż i ostrożnie zaczęła owijać nogę dziewczynki. Nie wyszło idealnie ale lepiej nie umie.

- Nie masz fartucha i tego śmiesznego naszyjnika, którym pani słucha serce... - powiedziała dziewczynka ale w ostatnim momencie Sayuri zamknęła jej usta ręką. Ktoś tu szedł. Ludzie związani na sklepie też to zauważyli i umilkli jak jeden pies.

- Znaleźli ją, Wendy? - spytał jakiś kobiecy głos od którego włosy stawały na karku. Delikatnie wychyliła się za ladę jednak nikogo nie zobaczyła. Pewnie jakieś złudzenie, pomyślała i miała z powrotem wracać do opatrzania dziewczynki kiedy znowu usłyszała jakiś głos:

- Jeszcze nie ale ciągle szukają - mruknął głosik.

- A jak chociaż wygląda? Nie możemy znaleść przecież czegoś co nie wiem jak wygląda! - odparł pierwszy głos wyraźnie już zniecierpliwiony.

Sayuri wraz dziewczynką siedziały nadal za ladą. Dziewczynka już kilka razy chciała się wychylić ale zielonowłosa zdecydowanie jej tego zabraniała.

- Nie powiem ci! - krzyknął drugi głosik zapewne należący do Wendy. - Bo znowu coś zepsujesz! Tak jak z tą Strażniką Światła! Jeszcze chwila i by pewnie zginęła na tej scenie. Jak jej tam było.... Samatha, Sandy... Sabrina?

- Serena - poprawił ją drugi głos wyraźnie już tym znudzony. Wypowiadanie tego imienia raczej nie zbyt znosiła.

Serce Sayuri stanęło na moment. Jej siostra... jest Strażniczką Światła?! Czyli legenda o Strażnikach jest jednak prawdą? Tyle wiadomości już jej wystarczyło i to w zupełności! Dyskretnie zamknęła apteczkę, wzięła dziewczynkę posadziła na swoje plecy i dyskretnie zaczęła przesuwać w stronę tylnego wyjścia. Weszła niezauważona do pustego kantorka. Katie musiała pójść za jej przykładem i również wyjść tylnym wyjściem. Tutaj była poza słuchem tajemniczych.. "ktosiów", chyba tak je może nazywać. Posadziła dziewczynkę na krześle i dała jakiś soczek, który leżał na stole. Blondynka zaczęła go łapczywie pić.

- Gdzie twoi rodzice? - spytała żółtooka Sayuri pakując do torby najważniejsze rzeczy jakich mogła potrzebować. Jedzenie, woda, telefon, power bank, który "pożyczyła" sobie z czyjejś torby.

- Nie wiem - odpowiedziała dziewczynka dalej siorbiąc soczek.

- Babcia, wujek... Ktokolwiek? - spytała zrezygnowana patrząc na dziewczynkę.

- Nie.

- A jak się nazywasz? - że też zapomniała wcześniej o to spytać.

- Nie wiem.

Sayuri zamarła na chwilę Może.. nie! Przecież musi coś może pamiętać. Albo oberwała tą szafką w głowę... nie, Sayuri myśl optymistycznie!

- Dobrze... W takim razie trzeba ci jakieś wymyślić, nadać - zastanowiła się. - Eliza?

Dziewczynka kiwnęła na nie.

- Taylor?

Znowu nie.

- Evie?

Strzał w dziesiątkę.

- Tak, jak ten pokemon Eevee? - w jej oczach pojawiły się iskierki. Czy to normalne żeby zapomnieć swoje imię ale pamiętać nazwy pokemonów? - Tak, tak, tak! - piszczała szczęśliwa, Sayuri zakryła jej usta ręką dając tym znak, że ma siedzieć cicho. Następnie wzięła jakiś kocyk i poduszkę z szafy i wyłożyła w wózek ogrodowy*, który używali do przewożenia różnych ubrań, i wsadziła do niego Evie.

- Czemu mnie tu wsadziłaś? - spytała Evie a w tym samym czasie Sayuri przykryła ją kocykiem dała soczek i wsadziła plecak tak by się mogła o niego oprzeć.

- Przecież nie możesz chodzić, tak? - stwierdziła żółtooka. Otworzyła tylne drzwi i ciągnąc za sobą wózek z Evie wyszła na zewnątrz, wcześniej jednak założyła na siebie kurtkę i szczelniej okryła blondynkę kocem, gdyby nie patrzeć zbliżała się jesień i z każdym dniem robiło się coraz zimniej. Na zewnątrz nie widziała nikogo oprócz palących się śmietników, roztrzaskanych samochodów i.. ogólnie wszystko było jak podczas jakiejś apokalipsy. Szybkim krokiem zmierzała w stronę lasu, tam wydawało jej się najbezpieczniej. Przecież nikt nie będzie ich szukać w lesie, takie były jej początkowe myśli, teraz miała inny cel. 

Odnaleść swoją siostrę...

I oczywiście zaopiekować Evie...

***************************

*wózek ogrodowy:

Takie coś tylko czarne i wyłożony kocami i poduszką (jeszcze plecakiem i innymi gratami) i Evie oczywiście ;p

I jestem do was z nowym rozdziałem *^*
I tak, wiem nie było mnie chyba ponad trzy miechy więc... NO SORY WINE TU ale nie miałam po prostu weny. Ale teraz powracam do was z nową perspektywą, nowej bohaterki Sayuri (mojej Oc)

~Asu, still alive *.*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro