Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Sayuri wraz z Evie właśnie odpoczywały. W głównej mierze Sayuri, która nie dość że musiała iść to jeszcze ciągnąć wózek z Evie. Tak więc, siedziały teraz pod rozłożystym drzewem na jednym z kocyków. Obydwie siedziały przy ognisku, piekąc pianki na patykach.

Zielonowłosa ziewnęła głośno. Szła z Evie cały dzień a i tak są ledwie w połowie drogi do następnego miasta. Wstała od ogniska.

- Przydałoby się rozłożyć namiot - mruknęła i z wózka ogrodowego wyciągnęła poszukiwany przedmiot. Nie wiedziała w ogóle skąd on tam się wziął. Ogółem patrząc, z jakiej dupy w sklepie odzieżowym znalazł się namiot?!

Czytała właśnie instrukcję, jak to coś w ogóle otworzyć, kiedy usłyszała jakiś głos.

- Nie Weavile, nie mam przy sobie tych twoich ciasteczek - usłyszała jakiegoś chłopaka, wyraźnie wkurzonego. Pokemon mruknął coś niezrozumiałe. - Tak, właśnie tych w kształcie Girafarig'ów - mruknął.

Sayuri schowała się za drzewem, pociągając za sobą Evie by zrobiła to samo. Blondyneczka właśnie jadła swoją piankę, przy okazji głośno przy tym mlaszcząc.

- Nie mlaszcz - warknęła Sayu, jednak zrobiła to chyba za głośno, bo głosy natychmiast umilkły. Usłyszała jednak jak ten "ktoś" ewidentnie zbliżał się w stronę ich obozowiska. I właśnie tam dotarł.

Wepchnęła Evie w krzaki i kazała siedzieć cicho. Dziewczynka się nie odezwała więc uznała to za zgodę. Wyszła ze swojego ukrycia, musi przecież coś zrobić. Naprzeciwko niej, po drugiej stronie ogniska, w cieniu drzew stał chłopak. Na nieszczęście nie widziała jego twarzy. Była natomiast pewna, że on widzi ją doskonale.

- Kim jesteś, i co tu robisz? - spytała starając się udawać groźną. Dla efektu chwyciła kijek z jeszcze nie upieczoną pianką i wycelowała w nieznajomego.

- Sayu? - nie dało się słyszeć szczęścia w głosie chłopaka.

Pianka przybrała kolor karmelu.

- Skąd znasz moje imię? - jej niby broń, dalej wycelowana była w chłopaka, jednak zaczęła drżeć w jej rękach.

Pianka zaczęła się powoli topić.

Chłopak zrobił kilka kroków w przód, tak że oświetlał go teraz blask ogniska. Czarne, rozwalone we wszystkie strony, włosy, błękitne oczy, jasno niebieski szaliczek wokół szyi i ubrania przez które wyglądał jak typowy bad boy.

Pianka stanęła w ogniu.

Patyk z płonącą pianką, wypadł zielonowłosej z ręki, wpadając w ognisko. Alain! Przebiegła koło ogniska i wpadła w ramiona. Nawet się nie zorientowała kiedy z jej policzków zaczęły lecieć łzy. Odsunęła się lekko od championa i uderzyła w brzuch.

- Gdzie ty do cholery byłeś?! Wiesz jak ja się martwiłam?! Znikasz bez śladu, jedyne co to piszesz jakieś durne SMSy, poza tym nie mam pojęcia gdzie się szwendasz. A kiedy raz odebrałeś to walczyłeś z Steven'em przeciwko Groudoniwi. Myślisz że jestem głupia czy jak?! - wrzasnęła. Musiała się oczyścić z wszystkich emocji. Mimo to znowu się w niego wtuliła. Cieszyła się, że tu był.

-----------

Otworzyłam oczy. Moje policzki momentalnie pokryły się różem. Leżałam wtulona w Asha. Jednak. Coś mi tu nie pasowało. Ash wyglądał jakoś inaczej. Wstałam z łóżka i spojrzałam na niego. Jego włosy były jeszcze bardziej roztrzepane niż zwykle. Jednak nie było to tak zauważalne jak fioletowa mgiełka dookoła niego. Cofnęłam się jeszcze bardziej. Wpadłam na krzesło, przez co zrobiłam niezły hałas. Momentalnie otworzył oczy.

Czerwone...

Nie. Nie, nie! On nie może! Nie może się stać taki jak Sylveon! Nie to...

To moja wina...

To moja wina. Zarażam. Najpierw Sylveon, teraz Ash. To wszystko przeze mnie.

Jestem zgnilizną...

Zgnilizna, zarażam. Jestem jak zarazek, który tylko czeka na żywiciela. To ja jestem tą złą.

To nie Vetria jest tym ciemnym charakterem.

Bo to ja.

Ja ją zaraziłam.

I pewnie zarażę całą resztę.

Muszę uciec. Jak najdalej stąd. Na bezludną wyspę. I najlepiej już nigdy nie wracać...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro