Rozdział 10
Vetria dalej stała po środku lasu. Jej twarz wykrzywiona była w wrednym uśmiechu. Nagle las zpikselował się a następnie zniknął, teraz Sylveon stała w ciemnym pokoju a obok niej stał jej wierny pomocnik, Zoroark, który wytworzył tą iluzję a zaraz obok stał Drowzee, który zaś "przesłał" ten sen prosto do Sereny. Vetria, powolnymi krokami wyszła z pokoju gdzie na korytarzu zaczepiła ją Wendy, Weavile. W rękach trzymała pełno papierów, z czego wiele jej wypadało.
- Vetrio!
- Tak, Wendy?
- Brakuje nam już tylko kilku elementów do przywołania Wojownika! - powiedziała szczęśliwie machając jej przed nosem kartką z prostokątną skałą wystającą z ziemi z szczeliną w kształcie małego rombu. Wendy od zawsze była dobra w malowaniu co widać było od razu.
- Czego nam jeszcze brakuje? - spytała jedynie eeveelucja.
- Um... - zastanowiła się. - A, tak! Strażników! Bez nich nie ma opcji żebyśmy ruszyli dalej, jeśli ich nie będzie - mruknęła zniesmaczona marszcząc nos. Zwykle to Wendy interesowała się najróżniejszymi planami, Vetria była osobą która "wykonywała", czy najprościej mówiąc Wendy pilnowała interesów a Vetria - wykonywała zadania które Weavile jej zadała.
- Gdzie ich szukać? - spytała tylko.
Wendy przekartkowała kilka kartek w notatniku.
- W... w Mavile Town, obydwa - odparła po zastanowieniu. - Więcej ci nie mogę niestety pomóc. Do zobaczenia! - pomachała jej i skierowała w głąb korytarza. No tak, zero zaangażowania... Mogła się po niej tego spodziewać.
No cóż, więcej zabawy dla niej.
*****************
Sayuri, siedziała właśnie w ciasnym kantorku sklepu "Milotic, beauty and fasion shop" z nosem wlepionym w książkę leżącą na jej kolanach. Niestety nie mogła się całkowicie wciągnąć w lekturę ponieważ z jej telefonu cały czas dochodziło pełno wiadomości z Messengera, z tego jak zakładała tylko od pewnej jednej osoby. Pierwsza odezwała się Katie - ciemno włosa mulatka o zielonych oczach - siedząca na przeciwko niej z nosem wlepionym w telefon:
- Ja nie mogę, on tak zawsze? - mruknęła zażenowana podnosząc nos z nad ekranu telefonu.
- Tak. - mruknęła, też już miała tego dość. Gdy do jej uszu po raz kolejny doszedł dźwięk dzwonka, miała ochotę wybuchnąć. Chwyciła telefon i szybko wybrała numer swojego chłopaka.
- Alain zamorduję cię chyba! - warknęła do słuchawki a z drugiej strony usłyszała chichot championa. On wręcz uwielbiał kiedy się złości, i to zwłaszcza na niego. - Ugh... Wysyłasz mi jakieś sto wiadomości na sekundę!
- A masz coś przeciwko? - spytał tym swoim szarmanckim (zboczonym) głosem.
- Japier...
- O no, nie gniewaj się i tak o tym zapomnisz jak się ze mną zobaczysz wieczo... - Ups, powiedział za dużo. A miał jej zrobić niespodziankę. Zaśmiał się nerwowo. - Jak się zobaczysz ze mną kiedyś wieczorną porą - poprawił się.
- Przyjeżdżasz?! - z wrażenia aż wstała z miejsca. - Kiedy będziesz? O której się spotkamy? - Tak to jest kiedy nie widziało się swojego chłopaka przez pół roku. Czemu nie widziała go aż pół roku? Szczerze, sama tego nie wie.
Za drzwiami od kantorka usłyszała wybuch i potem kolejny, każdy coraz bliżej. Oczy zielonowłosej zwęziły się momentalnie. Odruchowo cofnęła się pod ścianę, Katie zrobiła to samo. Nagle jacyś ludzie zaczęli krzyczeć w tym jakaś dziewczynka, ona piszczała najgłośniej. Ten pisk, tak bardzo przypominał jej... z dzieciństwa. Dzieciństwa o którym chciała zapomnieć. Nie mogąc dłużej tak stać bezczynnie, rozłączyła się i wybiegła z kantorka zostawiając Katie samą. W sklepie było pełno związanych ludzi z strachem przeszła obok nich jakby mogli jej coś zrobić. Zamachowcy na szczęście nie było. Ludzie krzyczeli w jej stronę, żeby ich uwolniła ale ona ignorowała to i dalej szukała dziewczynki. W końcu, znalazła ją leżała przywalona przez półkę. Szybko, chociaż z trudem podniosła ją i wyciągnęła maleństwo. Dziewczynka miała maksymalnie 7 może 8 lat, blond włosy do ramion i niebieskie oczka, wyglądałaby jak aniołek gdyby tylko może nie płakała.
- N-n-noga... - wysapała blondyneczka wtulona w jej ramię. Sayuri spojrzała w dół, jej lewa noga, dokładniej łydka, była cała we krwi i fioletowa od siniaków. Ostrożnie chwyciła dziewczynkę w ręce i dyskretnie przeniosła za ladę sklepową, w jednej z szafek ukryta tam była apteczka - czerwone metalowe pudełko z białym dużym "plusem" na środku. Po kolei brała każdy przedmiot do ręki nie wiedząc czego użyć. Bandaże, woda utleniona, waciki, koc termocieplarny.... Jeszcze trzy lata temu chodziła do szkoły i już nic nie pamięta! Potrząsnęła głową aby się otrząsnąć, po czym chwyciła pierwszą lepszą rzecz jaka jej wpadła w ręce, czyli wodę utlenioną i zaczęła odkażać ranę dziewczynki. Z jej oczu dalej lały się łzy jednak nie płakała już tak głośno(?).
- Szczypie -powiedziała słabym głosem, zaciskając oczy.
- Tak, trochę poszczypie i przestanie - uspokoiła ją teraz przemywając ranę chusteczką.
- Nie ufam ci.
- Musisz mi zaufać - podniosła wzrok na dziewczynkę odgarniając niesforne kosmyki które wpadły jej do oczu. Telefon w jej kieszeni zadzwonił, wyjęła go i całkowicie wyłączyła.
- Nie jesteś panią doktor.
- Skąd wiesz? - spytała zdziwiona, włos znowu wpadł jej do oka. Wkurzona wzięła gumkę i spięła włosy w szybkiego kucyka. Następnie chwyciła bandaż i ostrożnie zaczęła owijać nogę dziewczynki. Nie wyszło idealnie ale lepiej nie umie.
- Nie masz fartucha i tego śmiesznego naszyjnika, którym pani słucha serce... - powiedziała dziewczynka ale w ostatnim momencie Sayuri zamknęła jej usta ręką. Ktoś tu szedł. Ludzie związani na sklepie też to zauważyli i umilkli jak jeden pies.
- Znaleźli ją, Wendy? - spytał jakiś kobiecy głos od którego włosy stawały na karku. Delikatnie wychyliła się za ladę jednak nikogo nie zobaczyła. Pewnie jakieś złudzenie, pomyślała i miała z powrotem wracać do opatrzania dziewczynki kiedy znowu usłyszała jakiś głos:
- Jeszcze nie ale ciągle szukają - mruknął głosik.
- A jak chociaż wygląda? Nie możemy znaleść przecież czegoś co nie wiem jak wygląda! - odparł pierwszy głos wyraźnie już zniecierpliwiony.
Sayuri wraz dziewczynką siedziały nadal za ladą. Dziewczynka już kilka razy chciała się wychylić ale zielonowłosa zdecydowanie jej tego zabraniała.
- Nie powiem ci! - krzyknął drugi głosik zapewne należący do Wendy. - Bo znowu coś zepsujesz! Tak jak z tą Strażniką Światła! Jeszcze chwila i by pewnie zginęła na tej scenie. Jak jej tam było.... Samatha, Sandy... Sabrina?
- Serena - poprawił ją drugi głos wyraźnie już tym znudzony. Wypowiadanie tego imienia raczej nie zbyt znosiła.
Serce Sayuri stanęło na moment. Jej siostra... jest Strażniczką Światła?! Czyli legenda o Strażnikach jest jednak prawdą? Tyle wiadomości już jej wystarczyło i to w zupełności! Dyskretnie zamknęła apteczkę, wzięła dziewczynkę posadziła na swoje plecy i dyskretnie zaczęła przesuwać w stronę tylnego wyjścia. Weszła niezauważona do pustego kantorka. Katie musiała pójść za jej przykładem i również wyjść tylnym wyjściem. Tutaj była poza słuchem tajemniczych.. "ktosiów", chyba tak je może nazywać. Posadziła dziewczynkę na krześle i dała jakiś soczek, który leżał na stole. Blondynka zaczęła go łapczywie pić.
- Gdzie twoi rodzice? - spytała żółtooka Sayuri pakując do torby najważniejsze rzeczy jakich mogła potrzebować. Jedzenie, woda, telefon, power bank, który "pożyczyła" sobie z czyjejś torby.
- Nie wiem - odpowiedziała dziewczynka dalej siorbiąc soczek.
- Babcia, wujek... Ktokolwiek? - spytała zrezygnowana patrząc na dziewczynkę.
- Nie.
- A jak się nazywasz? - że też zapomniała wcześniej o to spytać.
- Nie wiem.
Sayuri zamarła na chwilę Może.. nie! Przecież musi coś może pamiętać. Albo oberwała tą szafką w głowę... nie, Sayuri myśl optymistycznie!
- Dobrze... W takim razie trzeba ci jakieś wymyślić, nadać - zastanowiła się. - Eliza?
Dziewczynka kiwnęła na nie.
- Taylor?
Znowu nie.
- Evie?
Strzał w dziesiątkę.
- Tak, jak ten pokemon Eevee? - w jej oczach pojawiły się iskierki. Czy to normalne żeby zapomnieć swoje imię ale pamiętać nazwy pokemonów? - Tak, tak, tak! - piszczała szczęśliwa, Sayuri zakryła jej usta ręką dając tym znak, że ma siedzieć cicho. Następnie wzięła jakiś kocyk i poduszkę z szafy i wyłożyła w wózek ogrodowy*, który używali do przewożenia różnych ubrań, i wsadziła do niego Evie.
- Czemu mnie tu wsadziłaś? - spytała Evie a w tym samym czasie Sayuri przykryła ją kocykiem dała soczek i wsadziła plecak tak by się mogła o niego oprzeć.
- Przecież nie możesz chodzić, tak? - stwierdziła żółtooka. Otworzyła tylne drzwi i ciągnąc za sobą wózek z Evie wyszła na zewnątrz, wcześniej jednak założyła na siebie kurtkę i szczelniej okryła blondynkę kocem, gdyby nie patrzeć zbliżała się jesień i z każdym dniem robiło się coraz zimniej. Na zewnątrz nie widziała nikogo oprócz palących się śmietników, roztrzaskanych samochodów i.. ogólnie wszystko było jak podczas jakiejś apokalipsy. Szybkim krokiem zmierzała w stronę lasu, tam wydawało jej się najbezpieczniej. Przecież nikt nie będzie ich szukać w lesie, takie były jej początkowe myśli, teraz miała inny cel.
Odnaleść swoją siostrę...
I oczywiście zaopiekować Evie...
***************************
*wózek ogrodowy:
Takie coś tylko czarne i wyłożony kocami i poduszką (jeszcze plecakiem i innymi gratami) i Evie oczywiście ;p
I jestem do was z nowym rozdziałem *^*
I tak, wiem nie było mnie chyba ponad trzy miechy więc... NO SORY WINE TU ale nie miałam po prostu weny. Ale teraz powracam do was z nową perspektywą, nowej bohaterki Sayuri (mojej Oc)
~Asu, still alive *.*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro