Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Open your eyes, don't die

Czy ktoś zgadnie, jak długo Zayn i Louis mieli sto tysięcy dolarów?

Zacznijmy od początku. Miesiąc po propozycji Harry'ego wyjechali do Meksyku i spędzili tam dwa tygodnie, ciesząc się swoją obecnością, uprawiając często seks w hotelu i... leżąc na piasku na Plaży Miłości. Rozmawiali szeptem, a fale morza zachowywały każdy ich sekret, obiecując, że nikomu nie pisną ani słówka.

Louis czuł się teraz idealnie. Był szczęśliwy i mimo iż po rozmowie z Harry'm czuł potrzebę, aby dalej się kształcić, tak teraz myślał jedynie o przygodach ze swoim ukochanym, bo dla jego serca to było najważniejsze.

— Pomyśl życzenie — szepnął Zayn, przyglądając się twarzy ukochanego.

— Już — uśmiechnął się, kiwając głową.

— Jeśli odbije się trzy razy, spełni się — przyłożył piąstkę do ust Louisa, a on parsknął śmiechem i pocałował ją, po czym Zayn odsunął się i zamachnął, aby rzucić małego kamienia, na którym się podpisali markerem.

Tomlinson na chwilę przestał oddychać, myśląc, że miał naprawdę ogromne szczęście w życiu i nie musiał się martwić absolutnie niczym... zwłaszcza że kamyk odbił się od tafli wody właśnie trzy razy.

— Mam nadzieję, że zażyczyłeś sobie coś zajebistego — mruknął Malik, obejmując go i całując w skroń.

Tak było; zażyczył sobie coś zajebistego, ale nie dopracował życzenia...

Harry przyzwyczaił się do tego, że w jego życiu naprawdę nie było już Louisa i po prostu zajmował się tym, czym zajmował się przedtem. Pracował, chodził na bankiety i spotkania biznesowe, sprawiał szczęście dobrym ludziom. Było zwyczajnie i nie myślał, że coś zamierzało się zmieniać w najbliższym czasie. Ale życie często zaskakuje, racja?

~*~

Wrócili do Las Vegas i z tej właśnie okazji postanowili się napić, co później okazało się bardzo złym pomysłem.

Mieszkanie mieli opłacone na kilka miesięcy, więc postanowili wydać trochę na przyjemności. Tej nocy nie było dobrze, bo stracili całą resztę, wydając na alkohol czy przepuszczając w kasynie.

W końcu zgarnęła ich policja, gdy jechali samochodem po pijaku, przy okazji robiąc ogromny hałas. Ale byli tylko pijani i tacy zakochani w nocy.

— Chcecie do kogoś zadzwonić? Macie w ogóle do kogo? — westchnął policjant. Był blondynem, przez co po drodze do celi nasłuchał się wielu niezabawnych żartów na ten temat z ich strony.

— Chcę zadzwonić do mojego prawnika — odparł Louis, chcąc przejść do krat, ale potknął się i uderzył głową o metalową ławkę, przez co stracił przytomność. Zdecydowanie potrzebował teraz snu i tabletek.

— LouLou? — spytał Zayn, kucając przy nim i unosząc go delikatnie. — Kochanie — cmoknął go w czoło. — Otwórz oczka, nie umieraj — w jego oczach wezbrały się łzy, a policjant wywrócił oczami.

— On tylko zemdlał — wtrącił, zaraz zgłaszając, żeby przyszedł tu jakiś medyk.

— Mój Lou umiera? — zapytał. Jego upity umysł nie mógł zarejestrować tego, co ten do niego mówił, więc panikował.

— Zamknij się, Malik — mruknął, otwierając ich celę.

Po kilku godzinach, gdy Louis miał opatrzoną małą ranę nad prawą brwią, alkohol nieco z nich uleciał, ale wciąż krążył w ich organizmach.

— Do kogo chcecie zadzwonić? — ponowił pytanie policjant, który miał ich pilnować.

— Mam numer mojego prawnika w telefonie — westchnął Tommo, który siedział na kolanach u Zayna i wzdychał z nudów.

— Więc chodź — odparł, otwierając celę. — Chociaż prawnik tak naprawdę nie będzie wam potrzebny, bo-

— Cicho być — uciszył go szatyn, cmokając krótko Malika, a następnie wyszedł i stanął obok stacjonarnego telefonu. Gdy w końcu odzyskał swój, wpisał numer i czekał, aż ktoś odbierze. Oczywiście, że nie dzwonił do prawnika, nie miał prawnika, do cholery!

— Halo...? — usłyszał zaspany głos.

— Jestem na komisariacie, proszę pana — parsknął, spoglądając na młodego policjanta. — Grozi mi więzieniem i nie zna się na żartach... Możesz przyjechać?

— Ja wcale wam nie groziłem — wymamrotał, obserwując szatyna.

— Louis? — Harry był w szoku, że to właśnie do niego zadzwonił i... co robił na komisariacie? Do cholery, stało się coś poważnego? Uśmiechnął się zaraz, bo Louis do niego zadzwonił. Louis do niego zadzwonił. Słyszał jego piękny głos.

— Tak, Harry, to ja, przyjedź, proszę — westchnął, a Zayn słysząc to imię, zmarszczył brwi. Skąd, do cholery, miał jego numer?

— Gdzie jesteś? Potrzebuję dokładnego adresu — mruknął loczek, wstając z łóżka, a następnie na szybko zaczął się ubierać.

— Podaj mu adres — nakazał Louis, podając słuchawkę policjantowi.

— Przysięgam, za ten brak szacunku was nie wypuszczę — warknął, chcąc brzmieć groźnie, choć nie brzmiało to tak.

Louis wrócił do celi, gdy po chwili blondyn oznajmił, że ich prawnik będzie za półtorej godziny. Usiadł obok Zayna i poprawił bandanę, która służyła mu do podtrzymywania opatrunku.

— Skąd masz numer Stylesa? — zapytał cicho.

— Podrzucił mi kiedyś wizytówkę — wzruszył ramionami. — Znalazłem ją po tym, jak spędziłem z nim dobę.

— I nie zamierzałeś mi o tym powiedzieć? — zmarszczył brwi.

— To takie istotne? — parsknął Louis.

— No raczej — mruknął, nieco zirytowany i zazdrosny. — Dlaczego przepisałeś jego numer do swojego telefonu? Po co?

— Po prostu... — odpowiedział cicho, odwracając wzrok. Nie chciał tracić poczucia, że w którymś momencie może do niego zadzwonić, a wizytówki zazwyczaj gubił.

— Mhm, zajebiście — skomentował Zayn, prychając.

Obaj już się nie odzywali, a jedynie siedzieli obrażeni, ale policjant był im za to nawet wdzięczny, miał ich dość i chciał już spać!

Gdy po półtorej godzinie Harry wszedł na komisariat, został poprowadzony przez drugiego policjanta do cel i uchylił usta, widząc Louisa, który wyglądał tak pięknie. Miał opaloną skórę, jego włosy były zmierzwione, ale wyglądało to uroczo, ubrany był w zwykłe jeansy, bluzę i vansy, ale i tak wyglądał szykownie, jakby był cholernym modelem. Obok niego siedział Zayn... jego ukochany, bratnia dusza, przeznaczona mu osoba i uśmiech Harry'ego opadł w ułamku sekundy.

— Jest pan ich prawnikiem? — zapytał blondyn, a jego kolega ze służby wrócił do głównego pomieszczenia.

— Nie? Jestem Harry Styles — przedstawił się, lekko ściskając jego dłoń.

— Harry! Wyciągnij mnie — jęknął szatyn, zbliżając się do krat i zacisnął na nich dłonie. — Jestem głodny, proszę... Masz pizzę?

— Nie, nie mam — mruknął, próbując na niego nie patrzeć, aby po prostu nie czuć tego ukłucia w klatce piersiowej.

Zayn westchnął, przyglądając się tej scenie. Nie podobało mu się to wszystko.

To był moment, gdy sufit zaczął się sypać na ich głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro