55. I plan to start over, Zayn...
Ostatnie tygodnie były jednymi z najgorszych w ich życiu i pokazały, jak bardzo za sobą tęsknili. Louis nie mógł kontrolować swojego płaczu, gdy nagle przypominał sobie coś, co robili wspólnie, a teraz był sam... dobrze, miał Calvina i swojego ojczyma, z którym się pogodził, a ten zapewnił, że nieważne co będzie się działo, drzwi dla niego zawsze będą otwarte, ale było to całkowicie inne. Mógł znajdować się w samym środku tłumu, a i tak odczuwał osamotnienie, jakby nikt go nie rozumiał, co gorsza, on sam siebie nie rozumiał. Chciał wpaść w ramiona starszego, pocałować go i dotknąć jego twarzy, a w następnej minucie bał się... Nie chciał się go brzydzić, bo Harry był pięknym człowiekiem, wewnętrznie i zewnętrznie, ale miał wrażenie, jakby to robił, ponieważ Camille powiedziała, że miała wszystko to, co powinien mieć tylko on.
Odsłuchał wiadomość głosową po kilku dniach, ale nie wiedział, co miał mu odpowiedzieć. Powinien coś zrobić, wiedział to, bo tkwili w martwym punkcie, ale on po prostu nie wiedział. Nie chciał pogarszać sytuacji, ale szczerze, czy mogło być jeszcze gorzej?
— Myślę, że powinieneś-
— Wiem — przerwał szybko przyjacielowi. Naprawdę wiedział, domyślał się, o co mu chodziło. Czuł się gorzej z każdym dniem, jakby życie z niego uchodziło i nie było to fajnym uczuciem, na pewno nie takim, jakie powinno mu towarzyszyć wraz ze zbliżającymi się świętami i urodzinami. Właściwie nie chciał się starzeć, nie czerpał już takiej radości z dwudziestego czwartego grudnia, bo niby z jakiego powodu? W porządku, uwielbiał świętować z Zaynem, ale teraz go nie było i bał się zmian... Do niedawna pragnął spontaniczności, ale teraz autentycznie się bał, bo niby jak miało to wyglądać?
Miał wrażenie, że zaczynał żyć w strachu i niczym więcej.
Osiemnastego grudnia ekran jego telefonu zaświecił się w środku nocy, dodatkowo wydając z siebie piosenkę zespołu Led Zeppelin i to kolejna rzecz, która kojarzyła mu się ze Stylesem, bo wcześniej słuchali ich albumów i podśpiewywali pod nosem, robiąc obiad.
— Halo? — wymamrotał zmęczonym, prawie wypranym z emocji głosem.
— Louis Tomlinson?
— Tak, przy telefonie — zmarszczył brwi, podnosząc się do siadu. Nie znał głosu osoby, która do niego zadzwoniła, więc obawiał się najgorszego; w końcu życie ostatnio lubiło kopać go w tyłek.
— Dzwonię ze szpitala, nazywam się Jackson Whittemore — przedstawił się, jednak to niewiele pomogło Louisowi, który w ciągu dalszym był zdezorientowany.
Czy Harry'emu coś się stało? Czy miał wypadek? Właśnie miał się dowiedzieć o jego śmierci? Nie, nie mógł tak nawet myśleć. Nie przeżyłby tego...
— To ja zajmowałem się Zaynem Malikiem od pewnego czasu — wyjaśnił, a wtedy szatyn zacisnął mocniej palce na telefonie i przełknął cicho ślinę. — Wiem, że mówił pan, że pieniądze nie grają roli i może pan płacić za utrzymywanie Malika przy respiratorze, ale osobiście nie byłem z tego powodu zadowolony, ponieważ nie widzę sensu, aby człowiek był...
— Warzywem? — dokończył za niego, aby nie musiał szukać żadnych innych słów. — Wiem, że to tylko leżenie i zajmowanie łóżka komuś innemu, ale jestem pewien, że Zayn się wybudzi i jestem gotów nawet dopłacić więcej, jeśli o to chodzi, jeśli to jest powodem, przez który do mnie pan zadzwonił.
— To już nie będzie koniecznie, panie Tomlinson.
— Nie rozumiem... może pan jaśniej? — poprosił, włączając lampkę nocną, a wtedy w pokoju zapanowała częściowa jasność. Mógł teraz przyjrzeć się mniej lub bardziej dokładnie swoim starym meblom, bo oczywiście mieszkał już w swoim rodzinnym domu, nie mógł ciągle żerować na Calvinie czy jego rodzinie, która i tak zapewniała, że bardzo chętnie mogli mu ze wszystkim pomóc.
— Zayn Malik nie zajmuje już łóżka w naszym szpitalu.
Louis uchylił usta, a jego oczy automatycznie napełniły się łzami. Nie, to nie było możliwe, aby umarł. Nie mógł umrzeć, ponieważ jego pieprzonym obowiązkiem było wybudzenie się i życie pełną piersią, jakby jutra miało nie być.
— Chce pan z nim porozmawiać? — spytał Whittemore, jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi, bo Tomlinson był za bardzo zdezorientowany. — Podam mu telefon, w porządku?
Lou ponownie nie odpowiedział, zastanawiając się, co właściwie się działo i analizując całą sytuację. Więc Zayn żył, tak? A skoro zaraz mieli rozmawiać, oznaczało to, że się wybudził i szczerze... była to jedyna dobra wiadomość w ostatnim czasie. Jego serce chociaż w tej chwili mogło się radować.
— Cześć, Loueh — usłyszał nieco zachrypnięty głos swojego byłego chłopaka, a po policzku spłynęła mu pierwsza łza. — Nie wiedziałem, do kogo się zwrócić... wiem, że układasz sobie życie z kimś innym, ale... tęskniłem za tobą i chciałem chociaż na chwilę uzupełnić pustkę wewnątrz siebie.
— Zayn — wykrztusił, pociągając noskiem. Jego dolna warga drżała, ponieważ chciał powiedzieć tak wiele rzeczy, ale nie był w stanie, jakby odgryzł sobie język.
— Powinienem ci podziękować, racja?
— N-nie, ja...
— Dziękuję ci najmocniej na świecie — przerwał mu, nim zdążył powiedzieć, że to drobnostka i ma o tym nie myśleć, bo wcale tak nie było. — Wierzyłeś, że będzie ze mną dobrze i... Jackson opowiedział mi wszystko. Byłem tak bardzo głupi, nie wiem, co mnie podkusiło, aby chcieć sięgnąć po narkotyki, ale myślę, że... byłem po prostu zagubiony. Chodziłem do psychologa, uwierz mi, naprawdę chodziłem i chciałem być lepszym człowiekiem, ale to była chwila słabości. Nigdy więcej tego nie zapragnę, obiecuję.
Szatyn właściwie nie wiedział, czemu ten mu to mówił i obiecywał, ale zgadywał, że chodziło o to, aby po prostu się komuś wygadać, komuś znajomemu i bliskiemu, mimo rozłąki oczywiście.
— Mam taką nadzieję, nie przeżyłbym kolejnej takiej sytuacji, rozumiesz? Masz o siebie dbać albo przylecę do tego pieprzonego Las Vegas i cię spoliczkuję — przygryzł dolną wargę, uśmiechając się delikatnie.
— Gdzie teraz jesteś?
— Niedaleko miejsca, w którym zaczęliśmy — odpowiedział nieco wymijająco, ale po prostu zastanawiał się, czy ten zgadnie, o co mu chodziło.
— Niedaleko Londynu? Wróciłeś do Wielkiej Brytanii... — stwierdził cicho, analizując jego słowa. — Wróciłeś do Doncaster — wyszeptał, a Lou nie wiedział, jak odczytać jego uczucia.
— Tak, cóż... tęskniłem za tym każdego dnia i nocy, a ostatnie wydarzenia pozwoliły mi na to, aby... odetchnąć i być tutaj — wyjaśnił powoli i spokojnie, brzmiąc bardzo... odlegle, jakby był w innej galaktyce.
— Planujecie tam zostać?
— Planuję zacząć od nowa, Zayn... cokolwiek, nie mam pojęcia — pokręcił głową, okrywając się szczelniej kołdrą, aby nie było mu zimno, ale sęk w tym, że nie odczuwał chłodu z zewnątrz, a wewnątrz...
— Mówisz w liczbie pojedynczej — zauważył starszy. — Co się stało?
A co mógł zrobić Louis? Zwierzył mu się. Powiedział wszystko od A do Z, jakby wciąż byli przyjaciółmi, którzy mówili sobie absolutnie wszystko. Może chodziło o to, że gdy zwierzał się Calvinowi, ten nie wszystko rozumiał, a Zayn już tak, ponieważ uczestniczył w tym wszystkim... do pewnego czasu oczywiście.
Ich rozmowa trwała dobre trzy godziny, ale obaj czuli, że możliwie właśnie tego potrzebowali, aby nieco sobie ulżyć na duszy. Nie było to łatwe; rozmawianie ze swoim byłym chłopakiem o sprawach z aktualnym, ale przebrnęli przez początkową niezręczność i było już coraz lepiej.
~*~
To wszystko wydawało się takie spontaniczne i niespodziewane, ale nie mieli możliwości, aby porozmawiać. Ich gardła były obwiązane drutami kolczastymi i niewiele mogli z tym zrobić. Utęsknieni trzymali się w ramionach, jakby wokół świat się zawalał, a oni postanowili jakoś przetrwać... razem.
Louis naprawdę nie spodziewał się jego widoku dwudziestego grudnia, gdy otworzył drzwi, ale nawet nie miał zamiaru go wyrzucać i pytać z pretensjami, co tu w ogóle robił, ponieważ nie na to była pora. Tęsknota zwyciężyła; wtulał się w niego, jakby był malutkim kotkiem, który właśnie został uratowany przed przejechaniem na autostradzie, jakby znalazł nowy dom i właściciela.
Jego ojczym wyjechał na przedświąteczne zakupy, aby później przygotować te wszystkie posiłki, których nie będą w stanie zjeść przez trzy dni.
— Kurewsko za tobą tęskniłem — szepnął wyższy, a Lou po prostu pokręcił głową i zatrzasnął drzwi, aby byli wewnątrz ciepłego budynku.
Sami nie wiedzieli, co nimi kierowało, ale przeszli do pokoju młodszego i zaczęli się całować z utęsknieniem. Wszystkie inne emocje były odsunięte na boczny tor, nie było już obrzydzenia po zdradzie, nie było złości czy frustracji, tylko i wyłącznie tęsknota za czymś znanym.
Z każdym kolejnym dotykiem poznawali się na nowo; badali opuszkami palców każdą krzywiznę ciał, niedoskonałość czy mięsień. To był pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy Louis w końcu nie zadręczał się konsekwencjami. Po prostu tu był i nie myślał o tym, czy robił dobrze i to jeszcze z kim? Z mężczyzną, który go zdradził, a później... właściwie trudno było określić tę relację.
To było jak latanie pośród chmur. Tego właśnie potrzebował, aby poczuć się lepiej.
Czuł spokój wewnętrzny, gdy był tak dobrze kochany. Z odchyloną do tyłu głową i przymkniętymi oczami mógł zobaczyć bruneta jak przez mgłę. Przesuwał paznokciami po jego plecach, wzdychając z przyjemności, jaką otrzymywał.
Ruchy bioder starszego były precyzyjne, mocne, ale cholernie dokładne, jakby musiał mieć pewność, że to się naprawdę działo, czuli to i pragnęli więcej.
— Loueh... — wymamrotał, kładąc dłoń na jego biodrze i zaciskając szczękę, jakby tym chciał mu przekazać, jak blisko był, aby szczytować. Obawiał się, że ten tego nie chciał, ponieważ ani jeden, ani drugi nie pomyślał o prezerwatywie, ale Tomlinson jedynie objął nogami jego biodra i kiwnął głową, pragnąc wszystkiego, co mógłby mu zaoferować.
I wszystko wydawało się takie na miejscu, mimo iż obaj wiedzieli, że nie powinni tego robić. Po prostu choć raz chcieli nie myśleć o konsekwencjach.
Po wszystkim obaj opadli na łóżko, próbując unormować oddech i w tej sytuacji było to nieco inne, ale już się stało; nie było odwrotu. Przespali się ze sobą, praktycznie w ogóle nie rozmawiając, ale było... świetnie.
— Wiesz, Niall-
— Nie gadajmy teraz o tym policjancie — przerwał mu, kręcąc głową, a następnie po prostu objął Lou w talii, jakby dając mu do zrozumienia, że był na tyle zmęczony lotem z Ameryki, że potrzebował snu... właśnie u jego boku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro