Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

53. You're not coming back, are you?

Louis się stresował... naprawdę się, kurwa, stresował. Zaciskał dłoń w piąstkę, chcąc zapukać, ale stał tak już którąś minutę i nic. Zaraz ktoś go zauważy i zadzwoni na policję, a wtedy nie będzie tak śmiesznie.

Był w Wielkiej Brytanii... nawet w swoim rodzinnym mieście, ale ogarniał go strach. Może wcale nie był tu mile widziany? Może powinien odejść i nie robić nikomu kłopotu? Pewnie został już zapomniany! Zniknął lata temu, porzucił dawne życie, więc czego oczekiwał?

Zrezygnowany pokręcił głową i odwrócił się, odchodząc. Nawet nie wiedział, co by mu powiedział. Hej, dawno mnie nie było, ale wpadłem na herbatę! Nie, nie chciał się wpraszać, gdzie nie był chciany.

Zaczął iść ulicami Doncaster, rozglądając się dookoła, aby zobaczyć, czy coś się zmieniło. Było tu bardzo ładnie, pełno zieleni, a dalej stadion... jako dzieciak chciał być piłkarzem Doncaster Rovers i w sumie był bardzo dobry, ale w końcu to porzucił.

— Mam omamy? — usłyszał nagle, więc odwrócił się w stronę głosu, uchylając usta. — Wrócił Król Miasta Kasyn?

Spuścił głowę w dół, słysząc to określenie, bo kilka lat temu naprawdę nie zachował się w porządku, tak naprawdę uciekając z Zaynem do Ameryki, ale nie mógł tu pozostać, bo po śmierci matki było to cholernie trudne. Ile by oddał, aby ponownie znaleźć się w jej ramionach...

— Gdzie twój kochaś, hm?

— W szpitalu — wymamrotał, słysząc kroki, które się do niego zbliżały, ale wciąż nie unosił wzroku, czując wstyd. — Zapadł w śpiączkę...

— Byłem pewien, że jeszcze kilka dni temu widziałem Stylesa na pierwszej stronie gazety i wcale nie był w śpiączce — parsknął śmiechem, na co Lou zmarszczył brwi.

— Pytałeś o niego?

— Tak, pytałem o twojego chłopaka.

— Nie wiedziałem, że o nim wiesz i myślałem, że wciąż myślisz, że ja i Zayn...

— Mam internet, głupcze — ułożył dłoń pod jego brodą, aby na niego spojrzał i wywrócił oczami. — Nie przywitasz się ze mną?

Tomlinson wyglądał cholernie smutno, potrzebował uścisku, który zapewniłby, że się nie rozleci, ale nie był pewien, czy mógł go przytulić... Chciał się odezwać, a wtedy został przyciągnięty do jego klatki piersiowej.

— Tęskniłem za wami — wyznał mężczyzna, pocierając jego plecy, a Lou zamknął oczy i zacisnął palce na jego bluzie. — Przykro mi z powodu Zayna...

— To nie była jego wina... nie powinien tam być — mruknął, kręcąc głową.

— Może opowiesz mi wszystko przy gorącej czekoladzie? Jest cholernie zimno.

— Ale ja... — spojrzał na swoją walizkę. Nie mógł się wpraszać, nie mógł niczego oczekiwać.

— Nie byłeś jeszcze u ojczyma, hm? — westchnął.

— Boję się — wyznał cicho, przygryzając policzek od wewnątrz.

— Chodź do mnie, gamoniu — uśmiechnął się, podnosząc jego walizkę, a następnie zaczął iść w stronę swojego domu. — No dalej, bo ten głupi tyłek ci zamarznie.

Szatyn szybko dorównał mu kroku i włożył dłonie do kieszeni bluzy. Spojrzał na wyższego mężczyznę, unosząc kącik ust, bo ten chyba nie był na niego zły za to całe zniknięcie, a może nawet się cieszył?

— Dzięki, Calvin.

~*~

Louis już kolejny raz powiedział, jak bardzo tęsknił za Harry'm i chciał znaleźć się w jego ramionach, a Calvin przechylił butelkę słodkiego wina, aby się napić. Był już późny wieczór, a może nawet i noc, a oni rozmawiali o wszystkim, co działo się w ich życiu, gdy byli tysiące kilometrów od siebie.

— Chcesz spędzić z nim resztę życia? — spytał blondyn.

— Tak, kocham go — pokiwał energicznie głową, a w jego oczach ponownie wezbrały się łzy. Może nie powinien pić, ale przynajmniej teraz było mu łatwiej o tym rozmawiać.

— Więc może... może byłbyś w stanie mu wybaczyć, jeśli naprawdę cię zdradził? — odłożył butelkę, podchodząc do łóżka, na którym leżał Tommo i okrył go kocem, bo ten nie miał skarpetek, a nie chciał, aby zamarzał.

— Nie potrafię — wymamrotał, patrząc na niego. — Chcę, ale nie potrafię.

— Nie wiem, co ci poradzić, jestem gówniany w tych sprawach — usiadł na brzegu materaca. — Jeśli nie potrafisz... dlaczego powiedziałeś, że wrócisz? Bo nie wrócisz, prawda? Znam cię, Lou... jesteśmy przyjaciółmi, spędzaliśmy kiedyś dużo czasu razem.

Szatyn spuścił wzrok i okrył się bardziej kocem, a to jedynie potwierdziło jego słowa. Nie zamierzał wracać do Stylesa...

— Nie każę mu na mnie czekać — szepnął, czując okropny ból w klatce piersiowej.

— Ale i tak będzie to robił... skoro tak mocno cię kocha, jestem tego pewien i nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł, ponieważ on powinien wiedzieć, że już nie wrócisz — westchnął, odgarniając jego karmelowe kosmyki włosów z czoła.

— Nie chcę łamać jego serca... zasługuje na dobro — przysunął się do przyjaciela, aby ułożyć głowę na jego kolanach, a następnie przytulił się do niego.

— W ten sposób także będzie miał je złamane, wiesz? — mruknął cicho, przymykając oczy.

Louis to wiedział, ale chciał się łudzić, że jeśli nie powie mu tego, będzie lepiej... Czuł ogromny ciężar na swoich barkach i chciał po prostu spokojnie zasnąć, nie martwiąc się niczym, ale nie potrafił, bo jego umysł nie chciał współpracować.

Calvin położył się obok niego i zgasił lampkę, która była na stoliku nocnym, a następnie okrył się kołdrą, przykrywając również Lou, bo koc na pewno mu nie wystarczy, trwał zimny listopad, a nie chciał, aby ten się rozchorował.

— Powiem mu jutro... — szepnął jeszcze Tomlinson.

— Dobrze.

Tej nocy nie spał spokojnie, ale nawet nie był zdziwiony. Myślał o tym wszystkim, wyobrażał sobie reakcję Harry'ego... płakał i błagał o powrót, aż on sam zaczął płakać. Mówili, że koszmary były straszne i przerażające, miało się wtedy ciarki, ale ten jego był jeszcze gorszy... chciał krzyczeć i płakać, cofnąć czas, ale nie mógł.

— Lou — wymamrotał Calvin, spoglądając na niego i zaraz uchylił usta, gdy dostał z łokcia. — Kurwa — przyłożył dłoń do nosa, czując już krew, więc podniósł się z łóżka. Nie wiedział, czy powinien go budzić... czy ludzi się budziło w takich sytuacjach? Skąd miał to wiedzieć?

Włączył lampkę, dostrzegając na policzkach przyjaciela łzy, mamrotał coś pod nosem i poruszał się niespokojnie. Nie chciał, aby się męczył, więc zaczął go budzić... chyba dobrze robił, racja?

— Hej — zaczął, odsuwając się od jego dłoni, aby ponownie nie dostać. — Obudź się, proszę, nie chcę tu rozróby — potrząsnął nim lekko.

Ponowił ruch, a wtedy Louis gwałtownie podniósł się do siadu, ciężko oddychając, a przez to zderzyli się czołami. Calvin jęknął z bólu, czując, że jeszcze trochę, a zostanie znokautowany przez własnego przyjaciela.

Tomlinson przymknął oczy, przykładając dłoń do klatki piersiowej i próbował unormować oddech, podczas gdy ten drugi szedł chwiejnie do łazienki, aby się ogarnąć. Teraz zdecydowanie bał się jeszcze bardziej, nie chciał łamać serca Harry'emu, bo wtedy i jego będzie połamane. Nie wiedział, co robić, aby obaj skończyli dobrze...

Każdej nocy wymyślał inny scenariusz, inną reakcję na słowa nie wrócę, musisz żyć dalej beze mnie i to go zabijało... Wiedział, że powinien porozmawiać z Harry'm, zanim się wykończy, obiecywał Calvinowi, że to zrobi, ale jutro o jakim mówił, nie nadchodziło.

• • •

Przepraszam za czekanie na rozdział, ale chciałam rozplanować sobie to wszystko, aby zakończenie było dobre. Miłego dnia, kochani x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro