Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

49. I'm going to prove Harry didn't cheat on you

Louis kochał Harry'ego.

Kochał go tak mocno; myślał, że wszystko w końcu się ułoży i nic nie będzie go martwiło, a ten zdradził go z Camille? Miał ochotę zwymiotować na jej twarz, gdy o tym myślał. Nie był wystarczający? Czy może za rzadko się kochali? Z każdą kolejną godziną czuł, jakby jego głowa miała zaraz wybuchnąć. Chciał wiedzieć dlaczego to się stało!

— Proszę — mruknęła Taylor, podając mu pucharek z lodami, bitą śmietaną i owocami. — Słodycze dobrze robią na smutek.

— Nie rozumiem tego — spojrzał na nią.

— Ja też, ale ponoć to prawda — wzruszyła ramionami. — Jedzenie to jedna wielka zagadka.

— Co? — zmarszczył brwi, podczas gdy ta włożyła do ust łyżeczkę lodów.

— Co? — wymamrotała.

— Nie gadam o jedzeniu, tylko o Harry'm i Camille — wyjaśnił cicho, czując nieistniejące kolce, które powoli rujnowały jego serce.

— Błagam, nie wymawiaj ich imion w jednym zdaniu, bo zaraz zwrócę te lody.

— Ale on mnie zdradził! — westchnął ciężko, wbijając łyżkę w deser.

— Nie, nie zrobił tego, Lou — odparła, obejmując go ramieniem. — Kocha cię, nie mógłby tego zrobić, wiem to na sto procent.

— Nawet nie zaprzeczył.

— Wiesz co? Możemy to załatwić — oznajmiła nagle, przez co ten ponownie zmarszczył brwi. — Zamierzam udowodnić, że Harry cię nie zdradził. Wasz związek jest cudowny, jesteście razem szczęśliwi, nie pozwolę, aby jakaś szmata spod sztucznej gwiazdy to zepsuła.

— Jak? Nagrania już pewnie zostały zabrane — stwierdził.

— Po co nam nagrania, skoro możemy mieć coś lepszego?

— Okay... co masz na myśli, Tay? Jeśli to coś nielegalnego, wybacz, ale nie mogę znowu zadzierać z policją.

~*~

Hailee siedziała za biurkiem i porządkowała papiery, odkładając na bok te, które Harry później podpisze. Wszystko to było zasadniczo nudne, ale nie narzekała; praca asystentki była czasem męcząca, ale praca asystentki Stylesa była całkiem... miła.

— Powinienem do niego napisać? — westchnął mężczyzna, chodząc w kółko jak szaleniec. — Nie, powinienem dać mu chwilę oddechu... — odpowiedział sam sobie, a Steinfeld uniosła na niego wzrok. — Ale ja chcę to wyjaśnić... ale nie wiem jak! — dodał zaraz, ciągnąc się boleśnie za włosy.

— Co byś mu powiedział? — mruknęła, powracając do pracy i nie, nie przeszkadzała jej w tym jego obecność.

— Że go kocham — odpowiedział prosto. — I żeby nie zapomniał pić wody... i aby założył skarpetki, bo jest całkiem zimno.

Brunetka uśmiechnęła się, patrząc na niego czule. Czasem miała ochotę położyć się na podłodze i płakać, bo ich związek był tak bardzo przepełniony miłością, że tego nie wytrzymywała.

— To byłoby naprawdę kochane, ale nie teraz, okay? — odrzekła, spoglądając na ekran telefonu, gdyż się zaświecił.

Taylor: hej piękna, jak z H? ja i Lou idziemy do hotelu

— Jak to możliwe, że nie pamiętasz tej nocy? — zapytała, dyskretnie odpisując.

Hailee: jesteś słodka, wiesz? ciągle się zadręcza i chodzi w kółko

Taylor: nie flirtuj ze mną, bo się zakocham

Taylor: buziak!

Hailee: pa x

— Nie wiem, ale czuję się tak bezradnie z tego powodu — westchnął, opadając twarzą na kanapę. — Nie mogę stracić Louisa, kochamy się... chciałem mu się kiedyś oświadczyć — wymamrotał, poprawiając się i zdejmując buty.

— Piłeś alkohol? — dopytywała.

— Tak... ale czy to możliwe, żebym się tak spizgał, aby kogoś zdradzić? Nienawidzę tego.

Dziewczyna przymknęła powieki, rozmyślając nad całą sytuacją i naprawdę współczuła Harry'emu, bo widać, że nie miał żabiego pojęcia, co zrobił.

Hailee: hej, tak właściwie mam pewną rzecz, której możemy się chwycić

Taylor: mów dalej słonko, my właśnie wysiedliśmy z samochodu

~*~

Następnego dnia Louis wrócił do domu... a może powinien powiedzieć do apartamentu Stylesa? Nie mógł siedzieć u Taylor, która pracowała nad nową płytą, choć zarzekała się, że wcale jej nie przeszkadzał, a jeden dzień czy dwa wolnego nie sprawią, że jej kariera runie.

— Camille? — usłyszał, przez co zmarszczył brwi i zsunął buty ze swoich stóp.

— Spodziewasz się jej? — parsknął gorzkim śmiechem, zawieszając marynarkę na wieszaku.

— Louis? — zdziwił się Harry, zaraz przechodząc do przedpokoju. Chciał go przytulić i chronić jego serce, zanim rozpadnie się na jeszcze mniejsze kawałki niż teraz, ale nie mógł...

— Louis — kiwnął głową, patrząc na niego smutno. — Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

— Tak, spodziewam się jej — mruknął. — Chcę wyjaśnić tę sprawę...

— Jasne, że tak — wysilił się na uśmiech, nim przeszedł do sypialni i zamknął drzwi, opierając się o nie plecami. Musiał być silny, nie mógł znowu płakać... był silny!

— Jeśli jesteś głodny-

— Nie jestem — przerwał mu, rozpinając koszulę. Miał dosyć jak na razie; w hotelu nic się nie wyjaśniło, a jedynie bardziej spieprzyło, bo tak, pracownicy widzieli H i Camille, jak szli do pokoju... razem.

Styles zacisnął dłoń w piąstkę i przymknął oczy, chcąc otworzyć drzwi sypialni, ale jednocześnie chciał dać przestrzeń ukochanemu, więc tego nie zrobił, a jedynie przeszedł do salonu. Usiadł na kanapie, przez co miał idealny widok na miasto i zachwycałby się nim, gdyby nie to, że za niedługo czekała go rozmowa z tą irytującą kobietą.

Tomlinson przebrał się w wygodny dres, a na stópki ubrał kolorowe, grube skarpetki, aby było mu ciepło, bo to, że był przygnębiony, nie znaczyło, że miał zamarzać. Sam nie wiedział, czemu było mu tak zimno... czy to naprawdę przez pogodę, czy może jednak przez to, że jego serce nie było już całością i przepuszczało lodowaty wiatr?

Usiadł po turecku na łóżku i czekał, aż usłyszy odgłos szpilek, a jego powieka będzie drgać, bo w apartamencie były ładne panele, które nie chciał, aby były zniszczone w jakikolwiek sposób.

— Ding dong — usłyszał kobiecy głos razem z pukaniem, przez co wywrócił oczami, bo co ona, do cholery, sobie myślała, mówiąc jebane ding dong?!

— Sring dong, kurwa — przygryzł dolną wargę przez to, co powiedział Styles, gdy szedł otworzyć. To było dość niespotykane, aby się tak wyrażał, ale najwidoczniej był zirytowany i nie miał siły być miłym.

— Dostałam twoją wiadomość — uśmiechnęła się, wchodząc do środka. — Nie mogłeś beze mnie wytrzymać nawet dwóch pełnych dni?

— Po prostu idź do salonu — westchnął, zamykając drzwi.

Rowe posłusznie wykonała jego polecenie, wiedząc doskonale, gdzie był salon, bo była już w tym mieszkaniu, co uznawała za coś, kurwa, niesamowitego, czym mogła się szczycić. Usiadła na kanapie, zakładając nogę na nogę i spojrzała na mężczyznę.

— Więc o co chodzi?

— Powiedz mi, co działo się tamtej nocy, bo ja nic nie pamiętam — oznajmił, zajmując fotel, aby nie czuć się niekomfortowo przy niej.

— Mam ci powiedzieć, jak uprawia się seks? — zmarszczyła brwi.

— Nie uprawialiśmy seksu — zaprzeczył pewnie, choć wewnętrznie nie miał takiej pewności, ale nie chciał tego okazywać.

— Nie pamiętasz — przypomniała mu.

— Dlaczego to robisz? — zapytał spokojnie, marszcząc brwi i wyglądał w tym momencie naprawdę poważnie i nawet odrobinę groźnie, szczerze powiedziawszy.

— Dlaczego mówię prawdę? — parsknęła śmiechem, odpinając dwa guziki swojego czerwonego płaszcza. — Harry, dlaczego zadajesz tak idiotyczne pytania?

Louis otworzył drzwi sypialni, aby lepiej ich słyszeć i okay, nie powinien podsłuchiwać, ale temat dotyczył też w jakimś stopniu jego, więc mógł!

Załóżmy, że to prawda... przespaliśmy się — wywrócił oczami. — Dlaczego to zrobiłaś, widząc, jak bardzo szaleję za Louisem?

— A szalejesz? Wybacz, chyba tego nie widzę poprzez jeżdżenie innymi samochodami do innych domów — uśmiechnęła się, a on miał ochotę zedrzeć jej ten uśmiech z twarzy, bo to nie było zabawne, a ona właśnie sobie kpiła!

— To była jednorazowa sytuacja, a poza tym co złego jest w jeżdżeniu innymi samochodami? Jesteśmy razem szczęśliwi, po prostu-

— Tłumacząc mi się, udowadniasz, że nie jesteście — przerwała mu przesłodzonym głosem. — Jeśli masz mi mówić te bzdury, wychodzę.

— Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaką opinię sobie wyrabiasz? Najpierw złodziejka i oszustka, a teraz szmata, bo inaczej nazwać kobiety nie mogę, skoro sypia z zajętymi — wkurzył się już tak bardzo, że nie mógł sobie darować i nie nazwać jej tak.

— Oh, więc teraz masz zamiar mnie przezywać? Po prostu dopuść do siebie fakt, że twój penis nie był tylko w tym całym Tomlinsonie — wzruszyła ramionami.

Szatyn zacisnął dłonie w piąstki i czekał tylko, aby wyładować swoją złość. Przysłuchiwał się uważnie rozmowie, która powoli się kończyła, nie wnosząc do ich życia praktycznie nic nowego, a gdy kroki się zbliżały, otworzył gwałtownie drzwi sypialni, uderzając ją w twarz. Nikt mu nie udowodni, że to specjalnie; wypadki się zdarzały!

— Co ty zrobiłeś?! — pisnęła, łapiąc się za noc i zaraz spoliczkowała Louisa.

— To był wypadek, suko, nie masz prawa mi oddawać! — popchnął ją lekko, aby nie stała tak blisko niego, a następnie spojrzał na Harry'ego, który uniósł kącik ust ku górze.

— Nie wierzę ci, marny frajerze — syknęła, zmierzając do drzwi głównych. Jebana żmija...

— Do widzenia! — prychnął jedynie.

— Wytresuj swojego psa, Styles — wywróciła oczami, wychodząc, a wspomniany mężczyzna podszedł do szatyna i niewiele myśląc, przytulił go.

— Dziękuję, Lou — szepnął.

Młodszy zamknął oczy w momencie, gdy drzwi się zatrzasnęły i poczuł kłujące łzy, ale nie odsunął się, jednocześnie pozwalając na chwilę bliskości. Wszystko było takie beznadziejne, że miał już siły, aby... robić cokolwiek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro