Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40. They were both home

Louis zamrugał kilkukrotnie, rozbudzając się, a następnie rozejrzał się po apartamencie i... chwila, on wcale nie był w żadnym apartamencie. To była jakaś najzwyklejsza w świecie sypialnia. Zmarszczył brwi, opuszczając łóżko, które wcale nie było tak ogromne, a następnie podszedł do okna i uchylił usta, bo to wcale nie był Nowy Jork.

Cholera, kurwa mać, czy ktoś go porwał?!

Miał na sobie jedynie bokserki i koszulkę, czy to oznaczało, że zdradził Harry'ego? Czy był w stanie to zrobić? Nie pamiętał niczego... nawet tego, że najprawdopodobniej pił alkohol.

Zauważył swoją walizkę, więc szybko wyjął z niej ubrania i się ubrał. Jego serce biło zdecydowanie zbyt szybko, ale naprawdę był przerażony. Zauważył telefon na szafce nocnej, ale jak się okazało, rozładował się. Na drżących nogach opuścił sypialnię i gdy zauważył schody, postanowił przejść na parter. Było cicho, co jedynie potęgowało jego strach.

Gdy znalazł się już na zewnątrz, przystawił dłoń do czoła i rozejrzał się po okolicy, której w ogóle nie rozpoznawał. Poczuł łzy w oczach, próbując uspokoić oddech. Było tu pięknie, domy były zazwyczaj białe, a niektóre wręcz nazbyt kolorowe. Niedaleko była droga, a za nią kilka większych kamieni, plaża i morze. Mógłby się zakochać w tym miejscu, gdyby nie to, że został porwany.

Nie wiedział, co miał zrobić, więc zapukał do drzwi jednego z domków. Rozglądał się dookoła, czekając, aż ktoś otworzy, a gdy to już się stało, odetchnął z ulgą.

— Przepraszam, co to za miejsce? — zapytał, bo to było najbardziej kluczowe.

— A pan to...? — starsza kobieta zmarszczyła brwi, wpatrując się w niego.

— Nazywam się Louis Tomlinson, mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie ja jestem? — westchnął ciężko, zaciskając nerwowo piąstki.

— Dobrze się czujesz, złotko? — spytała, ujmując jedną z jego dłoni. — Cały drżysz, chcesz się napić wody?

— Proszę mi powiedzieć, gdzie ja jestem? — czuł, jakby zaraz miał się rozpłakać. To wszystko było takie dziwne.

— Popeye Village — odpowiedziała, marszcząc brwi. — Coś się stało?

— Co to za miejsce? Gdzie dokładnie? — dopytywał. Ta nazwa naprawdę nic mu nie mówiła.

— Dostałeś udaru? Słońce dzisiejszego dnia naprawdę daje popalić, dam ci wody — zaoferowała, chcąc wejść w głąb domu.

— Gdzie dokładnie jestem?! — podniósł głos, szybciej oddychając.

— Na Malcie — odparła natychmiast, na co uchylił usta. — Jak się tu znalazłeś?

Louis poczuł, jakby tracił grunt pod nogami, a jego nieobecny wzrok dezorientował kobietę, która naprawdę nie rozumiała jego zachowania.

— Ja... muszę odpocząć — wymamrotał cicho, a wtedy poczuł dłoń na talii, na co się zląkł i zaraz uniósł wzrok, ponownie uchylając usta.

— Kochanie, co tu robisz? — spytał Harry, całując go w skroń.

— Myślę, że słońce mu zaszkodziło... — odezwała się kobieta. — Trochę nie ogarnia, co się wokół niego dzieje.

— Proszę mu wybaczyć, brał leki na uspokojenie, bo nie mógł znieść lotu i chyba nadal go trzymają — wyjaśnił loczek, a gdy pożegnał się z sąsiadką i życzył jej miłego dnia, poprowadził Louisa z powrotem do domu, z którego wyszedł.

Szatyn marszczył ciągle brwi, wciąż nie rozumiejąc, co się właśnie stało. Jakim cudem zasnął w Nowym Jorku, a obudził się w jakimś Popeye Village?

— Podałeś mi leki? — spytał, zdejmując buty przy drzwiach wejściowych.

— To nie tak, że jestem jakiś psychiczny — westchnął ciężko, idąc do kuchni, a młodszy podążał za nim, chcąc wiedzieć nieco więcej. — Chciałem zrobić ci niespodziankę, miałem nadzieję, że obudzisz się później. Musiałem skoczyć do tutejszego elektryka, bo prąd na piętrze nie działa, coś się chyba zepsuło. Przepraszam, że cię zestresowałem.

— Jak... ale po co? — oparł się dłońmi o blat, podczas gdy Harry wyjął miseczkę z szafki, a z lodówki jogurt i owoce. — Bałem się i... Boże, tak nie organizuje się niespodzianek!

— Wiem — westchnął ponownie, kiwając głową. — Ale spójrz, jesteśmy teraz z dala od mojej firmy, kancelarii adwokackiej, Camile czy pieprzonego Las Vegas, czy nie tego chciałeś?

— I co zamierzasz zrobić? Rozprawa sądowa przez video chat? — zapytał, spuszczając głowę w dół. To wszystko jeszcze do niego nie docierało.

— Nie dbam o to... Chcę, żebyś był szczęśliwy, chcę ci dawać to szczęście, okay? Nie chcę, abyśmy się rozstali przez to, jak często pracuję — odłożył wszystko i podszedł do Louisa , aby objąć go od tyłu i przesunąć dłońmi po jego szczupłym brzuszku. — Tutaj jest spokój, plaża, którą kochasz i... tak, możemy wrócić do Stanów, jeśli chcesz, ale... myślałem, że to może być naszym miejscem.

Szatyn uśmiechnął się delikatnie, przykrywając dłonie starszego tymi swoimi, a następnie oparł się plecami o jego tors. Okay, te tabletki były dość... dziwnym posunięciem, ale Harry był kochanym człowiekiem i chciał po prostu żyć z dala od aparatów czy firmy, aby jego ukochany czuł się dobrze; to właśnie się liczyło. Mógł mu wszystko wybaczyć, bo właśnie teraz pokazywał swoje serduszko.

— Okay, uczyńmy to miejsce naszym — szepnął młodszy, a wtedy poczuł mocniejszy uścisk, na co się zaśmiał. — Ale nie podawaj mi już więcej żadnych tabletek!

— Uwielbiam cię — mruknął, całując jego policzek kilka razy.

~*~

Louis przysypiał na kanapie, oglądając jakiś Hollywoodzki program rozrywkowy, a Harry z uśmiechem mu się przyglądał, chowając czasem twarz w poduszce, aby tego nie zauważył. Dom różnił się od jego pozostałych, które zresztą sprzedał i zostawił jedynie apartament w LA, bo wiedział, że i tak czasem będzie tam wpadał. Tutaj było... zwyczajnie; nie było marmurów, kryształów czy złota, a jednak Lou stwierdził, że to najlepszy dom, jaki kiedykolwiek miał. Od razu polubił te białe meble, które kontrastowały z jasnym drewnem, dywany były różowe, zielone albo niebieskie, a nie białe jak to zawsze bywało. W kuchni szafki miały przepiękne witraże, a nie przerażająco czyste szkła. Schody były drewniany bez zdobionej balustrady i były o wiele mniejsze! Wszystko wyglądało tak ciepło, rodzinnie.

— Hazz — wymamrotał, odchylając głowę na oparcie. — Musimy iść spać, ale nie chcę iść na górę, bo nie działa tam prąd.

— Możemy rozłożyć tę kanapę — zaproponował. — Nie jest najwygodniejsza, ale...

— Jest idealna — przerwał mu, wstając, a następnie przetarł powieki dłonią.

Styles cieszył się, że ten polubił to miejsce i nie zerwał z nim, bo był zakochany i jego serce by tego nie przeżyło. Ostatnio faktycznie za dużo pracował, a pijany Lou mu to uświadomił. Teraz załatwi wszystko z miejsca, jeśli to możliwe, a później poleci na chwilę do Stanów i wróci tutaj... do domu.

— Nie wiedziałem, że wybrałeś takie małe miasteczko — przyznał szatyn, kładąc się na lewej połowie kanapy. — Myślałem, że jesteś panem wielkich miast.

— Mieszkałeś od lat w Vegas, mały bąblu — zaśmiał się w odpowiedzi, kładąc tuż obok i zaraz okrył ich obu kocem. — Przyda nam się odpoczynek od tego chaosu — dodał już poważnie.

— Jestem naprawdę dumny, H — uśmiechnął się, przylegając do jego torsu.

Styles objął go, wsuwając dłoń pod jego koszulkę, aby głaskać go po plecach, co ten oczywiście lubił. Wszystko wydawało się takie... prawidłowe. Spędzili leniwie dzień, gotując, później oglądali serial, a teraz zasypiali na zwykłej, niezbyt dużej kanapie, delektując się chwilą i swoją bliskością.

Obaj byli w domu.

Louis zamknął oczy, składając buziaka na jego piersi i właśnie tak powinna wyglądać ich chwila po seksie. To właśnie tak wyobrażał sobie każdy wieczór z pięknym, szarmanckim biznesmenem. Było dobrze, a będzie jeszcze lepiej, racja? W końcu byli daleko, daleko od problemów.

• • •

Na początku chcę was przeprosić za tyle dni bez rozdziału, ale wiecie problemy z wattpadem, później moje problemy zdrowotne, ale wracam! Chcę też podziękować za ponad 1k odsłon pod samym prologiem, to jest niesamowite, kochani x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro