21. You have to get some rain, honey
— Lubisz słońce? — spytał szeptem.
— Uwielbiam słońce... — odpowiedział cicho Louis z przymkniętymi oczami. — Jest jak nadzieja na coś lepszego... dodaje sił.
— Ale musisz pamiętać, że nie tylko od słońca rosną rzeczy... musisz otrzymać trochę deszczu, kochanie.
— Wiem... ale to boli — spojrzał w szmaragdowe oczy i widział w nich szczery smutek.
— To dopiero początek, jeszcze wiele rzeczy cię zaboli, ale teraz... czy jesteś gotowy na ulewę? — zapytał Harry, ujmując jego dłoń.
Gdy tylko usłyszał zapłakanego Louisa przez telefon, stwierdził, że to tyle, nie potrafił trzymać się na dystans. Przyjechał po niego i nawet zobaczył się z Zaynem, jednak nikt nic nie mówił. Louis jedynie się spakował i opuścił mieszkanie, zostawiając złamane serce ukochanego, a swoje doszczętnie niszcząc.
— Jestem gotowy — szepnął. Wprawdzie nie wiedział, do czego dążył Styles, ale domyślał się, że to jakaś lekcja psychologiczna, która miała mu pomóc.
Harry pociągnął go lekko za dłoń, aż znaleźli się na zewnątrz. Niewiele minęło, nim ich włosy czy ubrania były całkowicie mokre.
— Dlaczego tu jesteśmy?
— Nie wiem — odpowiedział szczerze.
— Jesteśmy tu, bo żyjemy, Loueh! — okręcił się dookoła własnej osi, a na jego ustach zawitał uśmiech. — Jesteśmy tu, bo Bóg, Pan, Stwórca, nieważne kto, ma dla nas większy plan. Kocham cię, Deszczu!
— Co robisz? — Tomlinson pokręcił głową, uśmiechając się delikatnie.
— Doceniam to, że Deszcz dotrzymuje mi towarzystwa, gdy Słońce nie może — spojrzał na młodszego, wystawiając dłoń w jego kierunku.
— To niepoważne — stwierdził, łącząc ich dłonie razem, a zaraz po tym został pociągnięty do uścisku, jednak Harry szybko się odsunął, aby zaraz zacząć tańczyć. — Ty jesteś niepoważny!
— Owszem, jestem wariatem, zbzikowałem, oszalałem, odbiło mi! — zaśmiał się, patrząc w zdezorientowane, sztormowe oczęta. — Ale kocham Słońce równie mocno co Deszcz. Dołącz do mnie.
Louis na początku niepewnie do niego podszedł, ale już po jakichś dwóch minutach patrzenia na starszego i jego dziki taniec, sam zaczął się poruszać w rytm piosenki, którą śpiewali. To było całkiem miłe... bardzo miłe.
Zayn w tym czasie wychodził ze sklepu z paczką fajek w kieszeni, a w dłoni trzymał już otwartą butelkę wina. On nie miał magicznie cudownego Stylesa obok i nie wiedział, co robić, więc... czemu nie miałby się upić?
— Chcesz mandat za picie alkoholu w miejscu publicznym? — usłyszał obok siebie, gdy akurat próbował wina.
— To słodkie gówno nazywasz alkoholem? — uniósł brwi, patrząc na znanego mu już policjanta, który opierał się plecami o budynek za sobą.
— Dobra, zaczekam, aż kupisz wódkę — wzruszył ramionami.
— Naprawdę tak bardzo chciałbyś dać mi mandat? — podszedł bliżej, poprawiając wolną dłonią mokrą grzywkę; w końcu wciąż mocno padało.
— Chcę cię zniechęcić do alkoholu, bo po nim zawsze ci odbija z tym twoim Tomlinsonem — pokręcił głową.
— Bądź pewny, że teraz mi nie odbije razem z Tomlinsonem — parsknął smutno.
— Odwieźć cię do domu, Malik? — spytał, marszcząc brwi, po czym założył kaptur swojej szarej bluzy, w jakiej był.
— Nie mam już domu — zaśmiał się, następnie biorąc kilka łyków wina.
— O co ci chodzi? Czy ty się spizgałeś? — westchnął, podchodząc do niego, aby spojrzeć w jego oczy i ocenić, czy miał rozszerzone źrenice, ale nic takiego nie zaobserwował. — Chodź, odwiozę cię.
— Nie mogę — pokręcił głową, wzdychając ciężko.
— Dlaczego?
— Nie znam cię.
— Znasz mnie, jestem Niall Horan, a teraz chodź — ujął jego nadgarstek i pociągnął go do swojego samochodu. — Zapnij pas i nie wylej na tapicerkę.
— Nie wyleję — wymamrotał, spełniając jego rozkaz.
Niall zaraz udał się w znanym kierunku, bo już kiedyś odwoził Zayna i jego chłopaka (nie wiedział o zerwaniu, tak?) do domu. Sam nie orientował, co się działo, ale nie wnikał, bo to nie była jego sprawa. Później pomógł brunetowi na schodach, a gdy zobaczył łzy na jego policzkach, zmarszczył brwi, bo co, do cholery?
— Dlaczego płaczesz? — spytał.
Malik pokręcił głową, otwierając drzwi, a następnie wszedł do pustego, cichego mieszkania. Był przemoczony od deszczu, dlatego od razu zaczął się rozbierać w przedpokoju.
— Cóż... trzymaj się i zaklucz drzwi — polecił Horan, przyglądając mu się, a następnie powoli zaczął schodzić na dół.
Zayn nie wiedział, o czym miał myśleć, aby nie tęsknić, to było do bani. Spieprzył sprawę po całości, ale... nie, nie miał wytłumaczenia. Alkohol był zdrajcą, oczywiście, ale powinien się kontrolować.
Wiedział jedynie, że dobrze zrobił, pozwalając Louisowi odejść... w końcu gdyby stało się inaczej, jedynie by pogorszył jego stan.
~*~
— Zapomniałem zapłacić... — wymamrotał Harry, gdy tylko opuścili restaurację, a przed ich oczami błysnął flesz.
— Słucham? — zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
— Żebyśmy mieli spokój — westchnął, obejmując młodszego w talii i poprowadził go do samochodu, nie przejmując się paparazzi. To nie było tak, że wszędzie robili mu zdjęcia, ale niekiedy zdarzały się takie sytuacje i naprawdę nie chciał, aby Lou poczuł się niekomfortowo przez to. W końcu był jednym z najmłodszych i najlepiej zarabiających biznesmenów.
— Czyli co, trafimy do jakiejś gazety typu The Sun? — jęknął z dezaprobatą, a Harry otworzył mu drzwi.
— Najprawdopodobniej, ale cokolwiek tam będzie napisane, to stek bzdur — kiwnął głową.
Wsiedli do samochodu, zapięli pasy bezpieczeństwa i odjechali, a wynajęty przez kogoś fotograf zrobił im jeszcze kilka zdjęć. Louis nie wiedział dokładnie po co to wszystko, loczek oczywiście był bogaty i ludzi obchodziło życie bogatych ludzi, ale do tego stopnia? To było... dziwne.
Udali się od razu do domu Stylesa daleko od centrum tętniącego życiem Las Vegas. O wiele bardziej wolał przebywać w Los Angeles, było nieco spokojniej, a on sam czuł się bezpieczniej.
— Ile domów posiadasz? — spytał ciekawski L, zdejmując buty w przedpokoju.
— Jeden — odparł cicho, wieszając swój płacz w garderobie. — Jak na razie.
— To niemożliwe, przecież to jest jeden, a masz jeszcze w LA i...
— To nie są domy — przerwał jego wypowiedź, pomagając przy zdejmowaniu kurtki. — To budynki, miejsca — wzruszył ramionami.
— Więc gdzie jest twój jedyny dom? — zmarszczył brwi, odwracając się w jego stronę.
Harry uśmiechnął się, składając buziaka na jego ustach, a następnie podniósł go, trzymając pod udami i skierował się do łazienki; na dworze było zimno, więc gorąca kąpiel będzie okay.
Louis westchnął, milcząc, tym samym pozwalając na koniec tematu, choć szczerze był ciekawy życiem H, w końcu niewiele o nim wiedział, a chciałby wiedzieć! Wydawało mu się, że ten skrywał niejeden sekret i chętnie by je wszystkie poznał, ale nie mógł naciskać.
— Rozbierz się — mruknął Harry, przygotowując kąpiel.
— Nie podglądaj — uśmiechnął się, odpinając spodnie, po czym zsunął je razem z bokserkami. Powoli rozbierał się do naga, czując, że Harry naprawdę nie będzie go podglądał, jednak prawda była taka, że zielone oczy spoglądały w stronę lustra, w którym widział całe ciało młodszego. Chciał składać pocałunki na tych udach, a później zaciskać na nich dłonie; dotykać jego wrażliwej skóry i mówić, jakim ideałem był.
Ocknął się w końcu i również rozebrał, a następnie podszedł do Louisa, obejmując od tyłu. Podniósł go, słysząc zdziwione westchnienie, ale naprawdę nie miał nic złego na myśli. Po prostu skierował się do wanny i usiadł w niej z L na swoich udach.
— Miałeś nie podglądać — mruknął cicho.
— Miałem zamknięte oczy — odparł, obejmując go w talii.
— Jak to możliwe, że z zamkniętymi oczami-
— Shh, kochanie — uciszył go, kładąc dłoń na jego ustach, a następnie oparł się wygodniej o ściankę wanny. — Zrelaksuj się po prostu, co ty na to?
— Mhm — wymamrotał niewyraźnie, a wtedy Styles odsunął dłoń i umieścił ją na jego biodrze, zaciskając mocno palce. — Wiesz... ostatnim razem, gdy to robiłeś, miałem siniaki.
— Przepraszam — odparł od razu, jednak Lou szybko pokręcił głową. — Nie chciałem zrobić ci krzywdy.
— To w porządku — szepnął. — Lubię... lubię to — wyznał, przymykając oczy. Uśmiechnął się, gdy chwilę później poczuł obie dłonie Harry'ego na swoim ciele.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro