2. Be my good boy
Witam was w ten jakże piękny wieczór! Będę wdzięczna za komentarze...
• • •
— To popierdolone, do kurwy — mówił ciągle Louis, gdy Malik prowadził samochód w stronę kasyna.
Zazwyczaj wieczory spędzali w Wynn Las Vegas, który był naprawdę luksusowym hotelem i jednocześnie kasynem, położony w Paradise, w stanie Nevada. Zabawne, bo tym dla nich to było... rajem. Rajem, do którego powracali co wieczór, mając nadzieję na nieco większą sumę, aby zrobić coś więcej, pojechać gdzieś dalej.
Budynek mierzył sto osiemdziesiąt siedem metrów, miał czterdzieści pięć pięter i gdzieś pośród dwóch tysięcy siedmiuset szesnastu pokoi znajdował się nieznajomy mężczyzna z kręconymi włosami i szmaragdowymi oczętami, pakując swoje rzeczy do dwóch walizek z logiem Gucci, ale czy kogoś to dziwiło? Miał dużo, naprawdę dużo, pieniędzy i chętnie je wydawał, dlatego też pomieszkując tutaj, wydał jednego wieczoru dziesięć tysięcy i to na co? Na jedną butelkę trunku. Czy żałował? Tak troszeczkę, bo smak go nie urzekł, ale zawsze mogło być gorzej, racja?
Nie było jednak tak, że mężczyzna wydawał tylko na przyjemności, właściwie to był bardzo hojną i szlachetną osobą. Często przekazywał duże sumy pieniędzy na walki z przeciwnościami losu, chorobami czy wspierał małe działalności, aby nie zbankrutowały. Lubił później czytać wzruszające listy na swój temat, bo wtedy wiedział, że robił coś dobrego.
— Włączę pieprzony stoper i zadzwonię dokładnie za dwadzieścia cztery godziny — oznajmił Zayn, spoglądając na ukochanego przez chwilę. — Ale pisz do mnie o każdej godzinie, nie muszę nawet spać. Wystarczy, że napiszesz, a zjawię się w kilka minut.
— Mam gaz pieprzowy — mruknął nieśmiało Louis.
— Masz gaz pieprzowy? — zdziwił się.
— Nie znamy tego gościa! — odparł, marszcząc brwi. — Muszę być ubezpieczony na każdą okoliczność. Jeśli będzie chciał mnie zgwałcić, psiknę mu w oczy i zacznę uciekać.
— To jest mój chłopczyk — skomentował z uśmiechem, układając dłoń na udzie młodszego, gdzie następnie pocierał kciukiem jego spodnie. Louis był wdzięczny, że los postawił przed nim kogoś takiego.
W końcu dojechali na miejsce i gdy już zaparkowali, skierowali się do środka. Byliby pod niemałym wrażeniem tego miejsca, tej ogromnej przestrzeni, drogich zdobień i pięknych obrazów na ścianach, ale nie byli... Spędzali tu tak wiele czasu, że przestali zwracać na to uwagę. Po prostu przeszli do kasyna, które zajmowało aż dziesięć tysięcy trzysta metrów kwadratowych Wynn i tutaj, już poważniej, zaczynała się historia tej trójki.
W środku panował kolor czerwony, żyrandole świeciły na różowo, powodując, że białobeżowe sufity wydawały się pomarańczowe i szczerze? Louisowi się to nie podobało. Wolał kolor niebieski, odkąd pamiętał. Był ładny, zwyczajny, ale on widział w nim coś więcej. Widział w nim ocean, nad którym nie był ani razu, choć niekiedy przejeżdżał obok niego z Zaynem, przypominał mu oczy mamy, która niestety zmarła na raka, gdy ten miał dwadzieścia lat.
— Ty wiesz, jak wyglądał, więc rozglądaj się dookoła, kochanie — mruknął Malik do jego ucha, a następnie ucałował je krótko, delikatnie, a ten ledwo to odczuł, jednak mimo to na jego ustach uformował się uśmiech.
— Wystarczy, że zobaczysz jakiś pojebany garnitur w kwiatki czy pszczółki — odparł. Nie wiedział, czy nieznajomy tylko wczoraj tak się ubrał, ale przeczucie podpowiadało mu, że to był jego styl.
— Pszczółki? — parsknął, obejmując go mocno, po czym spojrzał w błękitne oczy. — Naprawdę?
— Nie wiem, do czego jego zdolny, racja? — wzruszył ramionami.
Przez kilka, kilkadziesiąt minut robili to co zawsze. Grali, próbując wygrać pieniądze, a Lou rozglądał się co chwilę, aby dostrzec mężczyznę.
Sto tysięcy za dwadzieścia cztery godziny, da sobie radę. Może nie znajdą wspólnego języka, ale nie musiał się o to martwić, bo to tamten zaproponował taki układ, więc to jego zadaniem będzie podtrzymywanie rozmowy. Takie były zasady.
— Świetnie — Zayn uśmiechnął się, słysząc to. — Masz dobrą passę, może wymienisz już żetony?
— Nie, mam dzisiaj szczęście — odparł, a następnie poczuł dłoń Louisa na tej swojej.
— To on — mruknął cicho.
— To on? — zaśmiał się nieznajomy, poprawiając gęste włosy. — Nieładnie mówić do siebie po cichu w towarzystwie.
— Nie znam twojego imienia — stwierdził, a brunet zajął się żetonami. Także chciał być przy rozmowie, więc najwidoczniej na dziś koniec gry.
— Nazywam się Harry Styles — wystawił dłoń w kierunku szatyna, a ten podał mu swoją, po czym poczuł na niej pocałunek.
— Louis Tomlinson — wymamrotał, zdziwiony jego powitaniem, jednak nie skomentował tego żadnym słowem. — A mój chłopak to Zayn Malik.
— Nie musisz go przedstawiać, sam to zrobi, gdy wróci — zaśmiał się melodyjnie. Wyjął zegarek na łańcuszku z kieszeni, po czym sprawdził godzinę. — Mamy niestety niewiele czasu, ale mam nadzieję, że zdążymy się obdarzyć sympatią.
Louis przyjrzał mu się dokładniej, tego wieczoru miał na sobie czerwony garnitur z butami na obcasach, przez co był naprawdę wysoki. Jego kręcone włosy były zaczesane do tyłu, ale boki i tak lekko odstawały, przez co nie wyglądał aż tak poważnie.
— Rozmawiałem z Zaynem na temat... tej doby za pieniądze — odezwał się po chwili, widząc ukochanego, jak szedł z powrotem w ich kierunku.
— Tak... tak, pamiętam tę rozmowę — uśmiechnął się. — Chciałbyś towarzyszyć mi na kolacji?
Louis nie odpowiedział, ale tylko dlatego, ponieważ Zayn już przyszedł, w kieszeni miał osiemset dolarów. Owinął rękę wokół talii młodszego, a później zapoznał się ze Stylesem.
— Co sądzicie o mojej propozycji? — zapytał, idąc z dwójką do wolnego stolika.
— To popieprzone — odparł od razu Louis, na co ten się zaśmiał.
— Nieładnie mówisz, ale rozumiem twoją reakcję — kiwnął głową. Do stolika podeszła wysoka blondynka w eleganckiej sukience, a wtedy zamówili szampana.
— Chciałbym ustalić parę zasad... — odchrząknął brunet. — Louis to mój ch- narzeczony — nieco podkoloryzował, ale chciał brzmieć poważniej — a ja jestem zazdrosny, więc nie będziesz go dotykał ani całował.
— Nie zamierzałem tego robić, spokojnie — zapewnił z delikatnym uśmiechem.
— Więc tylko kolacja? — spytał Lou.
— Przez dwadzieścia cztery godziny nie będziemy jedynie jeść — zaśmiał się, jednak chwilę później dodał — chyba że chcesz.
— Nie, na pewno nie będę aż tak głodny — parsknął.
— A właśnie, Zayn... dobrze ci idzie, często grasz? — Harry przeniósł na niego wzrok, nie chcąc, aby poczuł się gorzej. Każdy w tej chwili był tak samo ważny.
— Jesteśmy tu co wieczór — wyjaśnił, a wtedy kelnerka przyniosła szampana, więc od razu upił trochę ze swojego kieliszka. — Czasem idzie gorzej... dzisiaj lepiej.
— Skoro dzisiaj jest tak dobry dzień, może zagrasz ze mną w pokera?
— Masz czas? — zdziwił się Tomlinson, spoglądając na zegarek, który Z miał na nadgarstku. — Za pół godziny dziesiąta.
— To wciąż całe pół godziny, Louis — uśmiechnął się. — Wejściowe... pięć tysięcy?
— Nie — odparł od razu. — Nie, bo... rzadko gramy w karty, wygrasz i jaka w tym zabawa?
— Może następnym razem — dodał Malik. Obaj wiedzieli, że nie mogli zagrać tylko dlatego, bo pięć tysięcy piechotą nie szło.
— W takim razie... czy mogę już porwać Louisa? — spytał delikatnie, upijając szampana.
— Tak... tak myślę — kiwnął głową. — Tylko jeszcze chwilka — uśmiechnął się, wstając i zaraz pociągnął młodszego gdzieś dalej.
Gdy stali już za maszynami do gier, brunet złączył ich usta w mocnym pocałunku, który ten oczywiście odwzajemnił. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ to było niekulturalne, aby zostawiać Stylesa na tyle czasu przy stoliku.
— Bądź moim grzecznym chłopcem, odbiorę cię jutro... dokładnie o tej godzinie — wyszeptał mu do ucha, później je lekko całując.
— Nie tęsknij zbyt mocno — uśmiechnął się, obejmując bruneta. — Jakbym trafił za kratki za ten gaz, wyciągnij mnie — parsknął śmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro