13.Plany nigdy nie były naszą mocną stroną, prawda?
Przepraszam, że teraz nic nie pojawia się nowego, ale mam mały remont w domu i na nic nie mam czasu :/.
***
Stwierdził, że jak na razie najlepszym wyjściem będzie czekanie na dalszy rozwój wydarzeń, bo przecież nie mógł przy następnym spotkaniu od tak wypalić:
Wiem, że ten twój chłopak jest jakiś psychiczny i prawdopodobnie Cię krzywdzi. Tak poza tym, to jestem Zayn Malik, narzeczony twojego zmarłego przyjaciela. A tak, bo przecież ty nie wiesz, że Louis nie żyję...
W ten sposób najprawdopodobniej sprawiłby tylko, że chłopak uciekłby od niego z krzykiem i Malik wcale by mu się nie dziwił. Dlatego musiał wszystko powoli rozplanować. Pierwszym krokiem powinno być zaprzyjaźnienie się z młodszym, co naprawdę nie będzie takie złe, biorąc pod uwagę fakt, że Zayn już go polubił. Gdy chłopak mu zaufa, jakoś delikatnie i w miarę naturalnie musiał wypłynąć temat Tomlinsona. Zayn musiał jak najłagodniej przekazać tą wiadomość, a w razie, gdyby chłopak mu nie uwierzył, pokazać zdjęcia, czy wezwać na pomoc Jay lub Lottie. Dopiero potem planował postarać się jakoś podpytać Stylesa o jego związek i to, co działo się za zamkniętymi drzwiami.
- Mamy plan, Lou... - Westchnął, przymykając oczy. - Pytanie tylko, czy to wypali, bo nigdy nic nie szło tak jak sobie tego życzyliśmy. Prawda? Inaczej nie zostałbym tu sam... - Popatrzył na zaręczynowa obrączkę i uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie tą nietypową sytuację:
Sąsiad z góry ich zalał i musieli jak najszybciej wynieść większość rzeczy z łazienki, żeby ochronić je przed zniszczeniem. Louis jak zwykle zostawił okulary na umywalce, zamiast schować je do futerału w kosmetyczce. Zayn postanowił zrobić to za niego i zamarł, zanim zdążył to zrobić, bo w środku była mała, niebieska paczuszka. Zanim zorientował się, co robi, uniósł wieczko. Zobaczył zgrabną, srebrna obrączkę z dwoma wygrawerowanymi prążkami.
- Zayn! - Usłyszał pisk Tomlinsona tuż przy uchu. - Czy ty naprawdę musisz popsuć wszystkie moje próby bycia romantycznym?!
- To jest...
- Cóż, planowałem to inaczej, ale jak widać, nigdy nic nie idzie po mojej myśli... - Nie było żadnego dramatycznego padania na kolana, ani rzewnych przemówień. - Zawsze chciałem mieć podwójne nazwisko, a Louis Tomlinson-Malik brzmi nieźle...
- Zayn Malik-Tomlinson też. - Odpowiedział z uśmiechem.
- Czyli mówisz tak? - Zamiast odpowiedzi wyciągnął w kierunku starszego lewą dłoń. Przez chwilę szczerzyli się do siebie jak idioci. Może nie odbyło się to tak, jak powinno, bo łazienka z sączącą się z sufitu wodą i odpryskującą farbą nie była odpowiednim miejscem na oświadczyny, a ich stroje pozostawiały równie wiele do życzenia, lecz wciąż było niesamowicie. Przynajmniej on to tak odbierał.
Dlatego właśnie bardzo drżał o wszelkie możliwe komplikacje planu zaprzyjaźnienia się z przybranym bratem swojego nieżyjącego partnera. Umiał improwizować, ale uwolnienie Stylesa z toksycznego związku i poinformowanie go o śmierci przyjaciela, to na tyle delikatne sprawy, że prosił w myślach wszystkie bóstwa, jakie tylko mogły istnieć...fatum, los, duchy, czy co tam jeszcze tylko szwendało się po świecie... żeby ten jeden raz zostawiły go w spokoju i nie przeszkadzały.
***
Problem w tym, że Louis nie zamierzał rezygnować ze swojego genialnego planu... skoro on nie mógł być z Zaynem, to zadba o to, żeby był szczęśliwy z kimś innym. Tym kimś powinien być Harry. Lou nie wymyślił sobie tego od tak... doskonale znał obu mężczyzn i umiał dostrzec jak wzajemnie się dopełniali: czasami nazbyt poważny Zayn i odrobinę szalony Hazz. Zbyt naiwny Styles i podejrzliwy Mulat. Ponadto, obaj byli bardzo empatyczni i najchętniej uratowaliby każdego bezdomnego kota. Mieli podobny gust filmowy czy muzyczny. I obaj byli zranieni i smutni. Potrzebowali kogoś, kto chociaż częściowo zapełni tą pustkę dookoła nich. Zayn znowu chciał się o kogoś troszczyć, ale sam jeszcze o tym nie wiedział, a Harry potrzebował właśnie kogoś, kto go uratuję i ochroni.
Wiedział, że nie mógł już nic przyspieszyć... Jednak było to frustrujące dla tak niecierpliwego ducha. Patrzenie z boku na dwójkę tak bliskich mu osób, wiedząc jak miotali się ze swoimi problemami w pojedynkę, każdy z osobna.
- Lou, zlituj się! - Jęknął blond włosy duch - Poznali się dwa tygodnie temu! Ile tobie i Zaynowi zajęło zejście się? A musisz pamiętać, że wtedy nie opłakiwał śmierci narzeczonego... daj im czas. Będzie, co ma być, a mam przeczucie, że wszystko potoczy się po naszej myśli.
- Niech Ci będzie. - Warknął sfrustrowany szatyn, patrząc wciąż na zamyślonego Malika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro