Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Rozdział 16

Żadnych Przeprosin

━━━

— Okej, co się z tobą dzieje? — zażądała Malia, spoglądając na stojącego obok niej człowieka.

— Nic. — Stiles ledwie rzucił jej spojrzenie, gdy patrzył na ekran laptopa.

Czekali, aż wszyscy się pojawią w domu McCalla, aby mogli omówić plan uratowania Lydii. Stiles starał się skupić na zadaniach, a nie na tym, co wydarzyło się zeszłej nocy z Emily.

— Tak, jasne. Oczywiście, że to najlepsza wymówka na otaczający cię niepokój. — zadrwiła Malia.

— To nie twoja sprawa. — mruknął twardym tonem.

— Myślałam, że nie będzie więcej tajemnic. — Kojotołaczka zmarszczyła brwi, krzyżując ręce na piersi.

Wiedziała, że martwił się o Emily, biorąc pod uwagę, że czystokrwista w tej chwili nic nie czuła, ale potrzebowała odwrócenia uwagi od Theo. Musiała przestać o nim myśleć i o tym, co zrobili. Nie mogła uwierzyć, że pozwoliła się zakochać w jego uroku osobistym i przespała się z nim tuż przed tym, jak poszli uratować Deatona. Choć doskonale wiedziała, że Theo był powodem, dla którego jej przyjaciele rozeszli się i że ją postrzelił. Próbowała zignorować błysk winy w jego spojrzeniu, kiedy strzelił z broni, ale było to trudne.

Jej oczy spoczęły na stojącym przed nią człowieku z jego własnym zestawem problemów.

— To zabawne, że córka planuje zabić swoją matkę. — zadrwił Stiles.

— To nie twoja sprawa. — powtórzyła. — To moja matka, co oznacza, że ​​mogę zdecydować, co się z nią stanie. — Nie chciała pozwolić swojej matce żyć, zwłaszcza teraz, gdy wiedziała, że była przyczyną wypadku sprzed lat. — Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, nie musisz.

— Nie chodzi o to, że nie chcę o tym rozmawiać. Po prostu nie wiem, od czego zacząć. — westchnął Stiles. — Em, ona... Wczoraj prawie mnie zabiła. Naprawdę chcę wierzyć, że w głębi siebie nie chciała, ale już sam nie wiem, w co wierzyć. Może Eli miał rację? Może naprawdę jej już nie obchodzę...

— Oczywiście, że ją obchodzisz i troszczy się o ciebie. — W spojrzeniu Stilesa pojawił się cień wątpliwości. Malia niezręcznie odchrząknęła. — Cóż, może nie teraz, ale głęboko w niej jest ta dziewczyna, która cię kocha i myślę, że próbowała cię w ten sposób odstraszyć. Jesteś najważniejszą osobą w jej życiu, a ponieważ wiele dla niej znaczysz, myślę, że ona wie, że jeśli zostaniesz, próbując przywrócić jej człowieczeństwo, prawdopodobnie odniesiesz sukces.

Stiles wciąż był niepewny, czy ma tak wielką władzę nad Emily, biorąc pod uwagę fakt, jak zemdlał z powodu utraty krwi. Nie mógł też zapomnieć, jak łatwo go oszukała.

— To nie tak, że się poddaję. Po prostu muszę nauczyć się jak nie dać się manipulować. Tak jak zeszłej nocy. — powiedział z westchnieniem. — Chcę tylko odzyskać moją dziewczynę. Dlatego musimy odbić Lydię.

— Myślisz, że może się przedostać do Emily? — zapytała z zaciekawieniem kojotołaczka. Choć chciała pomóc dziewczynie czystej krwi, wiedziała, że ​​jej więź z Banshee była znacznie silniejsza.

Stiles rozejrzał się i zobaczył, jak jego najlepszy przyjaciel wchodzi do domu razem z Liamem i Kirą.

— W tym momencie nie dbam o to, kto lub co pomoże Emily. Jedyne czego chce, to to, żeby w efekcie ponownie włączyła ludzkość.

─────

— Jesteś za cicho. — Eli spojrzał na mały pokój, w którym Emily leżała na łóżku z pustym spojrzeniem, wpatrując się w sufit.

Brunetka nawet nie spojrzała na niego.

— Chcesz, żebym krzyczała czy coś? Wolałabym nie marnować na to energii. — zadrwiła, na co Eli uniósł brew.

— Więc nie jesteś zła, że zamknąłem cię tutaj i nie dałem krwi? — podniósł szklankę wypełnioną czerwoną cieczą i wypił ją, doskonale wiedząc, że dziewczyna słyszy odgłos krwi przepływającej przez jego gardło. Choć uzyskał pożądany efekt - drgnięcie jej ust - ta jednak nic z tym nie zrobiła.

— Tego właśnie chcesz? Reakcji? — usiadła i spojrzała na niego przez mały otwór w drzwiach. — Chcesz, żebym mówiła o uczuciach? Cóż, nic nie czuję, Eli.

— Nie odczuwasz nawet winy z powodu tego, co zrobiłaś ostatniej nocy?! — Jego głos podniósł się, gdy patrzył, jak wstaje z łóżka. — Cholera, Emily, prawie zabiłeś Stilesa! Nie rozumiesz?! Za dużo wypiłaś! Nie próbowałaś go przestraszyć. Właściwie to próbowałaś go zabić.

— A co jeśli taki miałam plan? — odparła obojętnie, podchodząc bliżej drzwi. — Sam się nastawił. — oblizała wargi, wiedząc, że Stiles zawsze smakował słodziej niż wszyscy inni. — To i tak jego wina, że ​​przyjechał z myślą, że chcę go zobaczyć. Gdybyś zobaczył jego minę, gdy ujrzał, jak tańczę z tymi mężczyznami... Powinien już dawno wiedzieć, jakim jestem potworem. Jeśli ostatnia noc nie była wystarczająca, by go odstraszyć, myślę, że będę musiała podjąć drastyczniejsze kroki... — zadumała się.

Eli spojrzał na nią, zanim uniósł butelkę z rozpylaczem, którą trzymał w jednej ręce i spryskał jej twarz. Emily momentalnie wrzasnęła z bólu, odskakując i instynktownie chwytając twarz.

— Jeśli nie chcesz rozmawiać o uczuciach, będę musiał użyć innych metod, aby przywrócić ci ludzkość.

Dziewczyna spojrzała na niego gniewnym spojrzeniem i zacisnęła mocno szczękę.

— Śmiało. Nic, co zrobisz, nie zmusi mnie do ponownego włączenia tych pieprzonych emocji. — Jej twarz goiła się powoli po natrysku werbeny. Była świadoma, że ​​brak krwi tylko przedłuży gojenie. W końcu zacznie też słabnąć i będzie dużo wolniejsza. Ale planowała wydostać się z celi, zanim to nastąpi.

— Och zaufaj mi, włączysz to. — Eli uśmiechnął się złośliwie. — Jeśli będę musiał użyć siły, zrobię to. Nie pozwolę ci iść tą drogą, Emily. — Następnie wyszedł z pomieszczenia i skierował się do salonu.

Wampir spojrzał na telefon i zobaczył, że jest późno. Zastanawiał się, czy Stilesowi i jego przyjaciołom udało się już uratować truskawkową blondynkę.

─────

Stiles nie mógł złapać tchu, gdy znajdowali się przed domem wariatów zwanym Eichen House. Udało im się wyprowadzić Lydię na zewnątrz budynku, pomimo wielu błędów i niedociągnięć w ich planie. Teraz musieli tylko zabrać ją do kliniki weterynaryjnej i mieć nadzieję, że Deaton ją uratuje.

Niebieski jeep zatrzymał się przed nimi, a Kira i Malia szybko wysiadły, zbliżając się do nich.

— Wszystko w porządku? — zapytała Malia, wyglądając na zaniepokojoną stanem Lydii, która wyglądała blado i na wyczerpaną.

— Nie. Musimy iść. — Scott potrząsnął głową, nie odrywając oczu od Lydii, która była podtrzymywana przez Parrisha.

— Daj mi kluczyki. — Stiles wyciągnął rękę, gdy Malia podała mu przedmiot. — Musimy ją zabrać do kliniki.

Parrish nagle padł do przodu ze śladami zadrapań na plecach. Wszyscy wpatrywali się z przerażeniem w Tracy, która trzymała Lydię z wyciągniętymi pazurami.

— Przepraszam, ale idzie ze mną.

— Tracy, poczekaj. — Scott wyciągnął ręce, jakby chciał wyglądać mniej groźnie. — Nie wiesz, co się wydarzy.

— Zabieram ją. To się dzieje. — Tracy syknęła. Musiała zrobić wszystko, aby Theo był dumny. — I żaden z was nic nie zrobi...

Ciało Tracy nagle zaiskrzyło i puściła Lydię, a następnie upadła na ziemię. Wszyscy byli zaskoczeni, widząc panią Martin stojącą z paralizatorem.

— Czy ktoś mógłby wyciągnąć moją córkę z tej piekielnej dziury?

Wszyscy rzucili się, by pomóc Lydii wsiąść do jeepa, a Scott wsiadł za nią.
Stiles usiadł za kierownicą i przyspieszył. Wszyscy pozostali w tyle, by wyjaśnić sytuację mamie Lydii. Scott spojrzał zaniepokojony na Lydię, która była obok niego.

— Stiles...

— Tak. Próbuję. — spojrzał w tył na przyjaciela, który próbował pocieszyć Lydię. — Prawie jesteśmy na miejscu.

— Lydia, wytrzymaj chwilę, dobrze? — Scott powiedział cicho, obejmując jej twarz dłońmi, gdy na nią patrzył. — Lydia, hej, hej. Słuchaj. Poradzisz sobie, dobrze?

Nagle dziewczyna wydała z siebie cichy wrzask, który sprawił, że dwójka chłopaków zaczęła krzyczeć z bólu.

— Lydia, spójrz na mnie. Dasz radę. — Scott starał się ją przekrzyczeć.

Truskawkowa blondynka oddychała ciężko i wpatrywała się z poczuciem winy w ucho Scotta.

— Przepraszam. — Delikatnie go dotknęła.

Scott podniósł rękę, dotykając krwi płynącej z jego ucha. Stiles również poczuł coś ciepłego spływającego z boku jego twarzy - również krwawił. Nacisnął mocniej pedał gazu, potrzebując jak najszybciej dotrzeć do kliniki weterynaryjnej.

Gdy tylko dotarli, Deaton już na nich czekał i szybko zaprowadził ich do środka.

— Połóż ją na stole. — polecił.

Stiles stał z boku i patrzył, jak jego przyjaciel kładzie Lydię z niepokojem wypisanym na twarzy.

Weterynarz powiedział im, żeby ją przytrzymali, gdy zaczęła drżeć i znów wrzasnęła, powodując, że przedmioty w pomieszczeniu się zatrzęsły.

— Myślę, że musisz zacząć działać. — powiedział Stiles z niepokojem.

— Zaczynam, tylko potrzebuję, żeby się nie ruszała. — Starszy mężczyzna wyciągnął gigantyczną igłę. — Spokojnie. Spokojnie.

— Co to do diabła jest?

— Jemioła.

— Jemioła? — Stiles spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Ona ma dziurę w głowie!

— Stiles, pomóż  — Scott posłał przyjacielowi błagalne spojrzenie, gdy próbował utrzymać dziewczynę w nieruchomym stanie.

Stiles skinął głową, pomagając mu, gdy Deaton zbliżył się do Lydii z igłą. Wstrzyknął jej w głowę, wypełniając dziurę mgłą.

Nagle dziewczyna usiadła, wydając z siebie krzyk, który powalił dwóch ludzi na ziemię. Scott szybko zakrył ciało dziewczyny przed rozbitą szybą z okien. Gdy przestała krzyczeć, spojrzał na nią, zauważając, że się nie porusza i wyglądała, jakby nie oddychała. Zaczął panikować.

— Lydia! Lydia? Lydia, no weź. Nie, nie, nie, nie, nie. Lydia. Obudź się. — błagał ze łzami w oczach, kiedy ta nie odpowiedziała.

Nie mogli zawieść. Plan miał zadziałać.

— Słysz mnie? Lydia... Lydia, obudź się. Możesz otworzyć oczy? Proszę... Lydia, kocham cię. — załkał, czując, że jego serce niemal pękło na milion kawałeczków.

Stiles wpatrywał się w przyjaciela ze zdumionym spojrzeniem, że Scott tak desperacko chciał ją uratować. Następnie przeniósł wzrok na Lydię, mając nadzieję, że nie umarła. Nie był pewien, w jaki sposób jego najlepszy przyjaciel będzie w stanie przetrwać jej stratę. Już stracił Allison, nie był pewien, czy poradzi sobie z utratą kolejnej dziewczyny, którą najwyraźniej kochał.

Wszystkie ich smutne myśli zostały przerwane, gdy dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze.

— Wszystko w porządku? — Scott zapytał delikatnie, na co skinęła głową. Uśmiechnął się ze łzami w oczach. — Chcesz usiąść? — Ponownie skinęła głową, więc chłopak jej pomógł.

Lydia rozejrzała się. Jej oczy spoczęły na matce, która patrzyła na nią błyszczącymi od łez oczami.

— Mamo? — wyszeptała.

— Och, kochanie. — Starsza kobieta szybko zabrała córkę w ramiona.

— Uratowali mi życie, mamo. — powiedziała cicho dziewczyna, wpatrując się w brązowe oczy alfy. — Scott mnie uratował. — uśmiechnęła się do niego delikatnie.

Stiles obejrzał się i zauważył rozbite okna. Spojrzał na weterynarza, który również wydawał się czuć nieco niezręcznie z powodu chwili, którą dzieli Scott i Lydia, podczas gdy pani Martin martwiła się o swoją córkę.

— Nawiasem mówiąc... Nie zapłacę za okna. — powiedział Stiles. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro