Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Rozdział 15

Pozory 

━━━

— Emily, myślę, że powinnaś zwolnić. Możesz zabić tego faceta. — Eli zasugerował, gdy wokół nich rozbrzmiewała muzyka. Byli w innym klubie, bo w poprzednim Emily uznała wszystkich za nieciekawych.

Brunetka zignorowała go, pijąc krew mężczyzny, a ciepły szkarłatny płyn spływał jej do gardła. Jej brew drgnęła, gdy poczuła, jak starszy mężczyzna czystej krwi szturcha ją w ramię. Zwykle by to zignorowała i cieszyłaby się posiłkiem, ale Eli wciąż powstrzymywał ją od zabijania ludzi.

Nie była głupia. Wiedziała, co on robi. Próbował zmusić ją, by przypomniała sobie człowieczeństwo. Starał się być subtelny w odniesieniu do niektórych tematów, które jej zwykłe "ja" mogło rzeczywiście słuchać, ale nic nie czuła.
Każde wspomnienie o zakochanym w niej człowieku nie sprawiało, że cokolwiek czuła. Myśl o najlepszej przyjaciółce, która była Banshee też jej nie uszczęśliwiała. To nie był powód, by włączyć emocje.

Dlaczego miałaby chcieć coś czuć? Dlaczego miałaby wrócić do tego kochającego człowieka, którego nigdy nie planowała przemienić?

Jeśli chodzi o przyjaciółkę, cóż, mimo że była lojalna, została zamknięta w Eichen House. Mówi się trudno. Poza tym... Nie miała nic do zyskania na uratowaniu dziewczyny. Nawet nie poczuła najmniejszej obawy, że może być torturowana. Chociaż, nawet jeśli Banshee była źle traktowana, było to niczym w porównaniu z tym, co ci przeklęci Doktorzy jej zrobili, kiedy została zabrana.

Nieświadomie podczas swoich pełnych gniewu myśli, przypadkowo złamała komuś kark. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła, spojrzała na zszokowanego czystokrwistego i powoli mruknęła „Ups" i upuściła ciało.

Eli gwałtownie wciągnął powietrze.

— Emily, mieliśmy umowę, że nie zabijemy tylu ludzi. My... To znaczy... Już musiałem ukryć sześć ciał. — zganił ją. — Nie możemy sobie pozwolić na takie narażanie się.

— Widzisz, że się tym nie przejmuję? — odparła, patrząc na niego ze znudzeniem. — A i może przestaniesz udawać, że chcesz tu być? Powinieneś iść i pozwolić mi się dobrze bawić. Co się stanie, jeśli zabiję kilku ludzi?

— Wiem, że po ponownym włączeniu człowieczeństwa, poczujesz się winna z powodu żyć, które zabrałaś! — warknął, a jego oczy rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę, że wygadał swój prawdziwy cel.

Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco.

— Wiedziałam. — mruknęła, wpatrując się w niego bez zdziwienia. — Jedynym powodem, dla którego byłeś tak hojny i bezproblemowy, było to, że próbujesz zmusić mnie do ponownego włączenia emocji. Naprawdę myślałeś, że nie zauważę, tych SMS-ów? Szczególnie do tego bezużytecznego człowieka, który myśli, że go kocham? Cóż, wiadomość dnia kochany - znajdź głębsze powody, dla których w ogóle chciałabym ponownie włączyć człowieczeństwo.

— Nie możesz tak dalej robić. — Eli wskazał na leżące ciało i obrzucił ją błagalnym spojrzeniem. — Ja... — Jego głowa nagle przekręciła się w bok, a ciało upadło na ziemię.

Emily wpatrywała się w nieprzytomnego mężczyznę czystej krwi leżącego na ziemi, oblizując poplamione krwią usta.

— Straciłam zainteresowanie tym, co masz do powiedzenia. — przykucnęła i włożyła ręce do jego kieszeni, zabierając kluczyki do samochodu, a następnie wstała i odeszła.

─────

Stiles wpatrywał się w dom z głębokim zamyśleniem, słysząc głośną muzykę. Nie tracąc czasu na dzwonienie, sięgnął po klamkę i wcale nie był zaskoczony, że drzwi były otwarte.

Wczoraj wrócili z Nowego Meksyku. Niestety był zbyt wyczerpany, by tu przyjechać. Dlatego udał się ze Scottem do szpitala, ponieważ Argent znalazł więcej niż tuzin zwłok. Wyglądało na to, że Potworni Doktorzy ukrywali ciała, aby chronić stworzenie, które zabija ludzi.

Kiedy skończył rozmawiać z tatą, przyjechał od razu tutaj. Dał już Eli szansę, ale zaczynał wątpić w jego umiejętności. Musiał zobaczyć Emily, żeby przekonać się, czy naprawdę nic nie czuje.

Głośna muzyka wystarczyła, aby zagłuszyć jego zadyszkę, gdy oczy wylądowały na ciele leżącym w holu.

— Proszę, nie bądź martwy. Proszę, nie bądź martwy... — powtarzał cicho pod nosem, gdy kucnął, sprawdzając puls mężczyzny. Gdy go wyczuł, odetchnął z ulgą. — Dzięki ci Boże.

Stiles wstał, powoli wchodząc do salonu i poczuł, jak opada mu szczęka. Emily miała zamknięte oczy, gdy kołysała się w rytm muzyki, a jej usta były poplamione krwią.

Ale nie to go zszokowało.

Wraz z nią byli dwaj, najwyraźniej zmuszeni mężczyźni, między którymi tańczyła. W dodatku byli bez górnej części ubioru, a koszula Emily była rozpięta, odsłaniając niemal cały dekolt. Na jego widok Stilesowi żołądek skurczył się.

Jeszcze go nie zauważyła. Jej towarzysze też nie.

Czy to właśnie miał na myśli Eli, gdy powiedział, że obchodzi ją tylko krew i zabijanie?
Czy już się nim nie przejmowała?

Był zraniony tym, jak jej usta wykrzywiły się, gdy oparła się o mężczyznę za nią.

— Co ty tutaj robisz?— Nagle zapytała, a jej oczy się otworzyły, gdy spojrzała na chłopaka.

Stiles przełknął ślinę, widząc, jak jej oczy patrzą na niego bez emocji.

Naprawdę nic nie czuła? Nie. Nie mógł tak myśleć. Musiał mieć nadzieję, że ​​coś poczuła.

— Przyszedłem cię zobaczyć. Tęskniłem za tobą.

— Naprawdę? — odparła, kołysząc się między mężczyznami. — Myślałam, że nie będziesz się uganiał za morderczynią. — pochyliła się do mężczyzny przed sobą i polizała ranę po wbitych kłach, mrucząc pod nosem. Stiles zacisnął pięści na jej działania.

— Em, przynajmniej spójrz na mnie, kiedy ze mną rozmawiasz i przestań! — warknął, wpatrując się w dwóch mężczyzn, którzy najwyraźniej lubili jej zachowanie.

Dziewczyna wypuściła powietrze i przewróciła oczami.

— Idźcie. Umyjcie się. — machnęła ręką i dwaj mężczyźni opuścili pokój. Następnie zwróciła się do Stilesa, powoli podchodząc do niego z ciemniejszymi niż zwykle oczami. — A co, jesteś zazdrosny? — Kiedy do niego dotarła, przesunęła palcami po jego klatce piersiowej, śmiejąc się na dźwięk przyśpieszonego bicia jego serca. — Chcesz, żebym zamiast ich, piła twoją krew? — droczyła się.

Policzki Stilesa zarumieniły się na jej działania.

— Em, jestem twoim chłopakiem i byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś przynajmniej szanowała nasz związek. Więc proszę, nie pij od nich krwi. Możesz pić ode mnie w dowolnym momencie, wiesz o tym. — powiedział cicho, zauważając, jak jej oczy złagodniały.

Przez chwilę zapominał, że nie ma w niej ludzkości. Znajomość jej zmiękczonego spojrzenia, którym na niego spojrzała, wystarczyła, by stracił czujność.

— Przepraszam. Po prostu... Czułam się zraniona po naszej kłótni. Nie obroniłeś mnie, Stiles. Pozwoliłeś Scottowi rzucić we mnie najgorszymi oskarżeniami. Nawet nie zauważyłeś, że zabrali mnie Potworni Doktorzy. Potrzebowałam cię, a ciebie nie było. — Jej oczy wypełnione były łzami. — Gdzie byłeś, Stiles?

— Tak mi przykro, Em. — Nie wahając się, wziął ją w ramiona i pocałował w głowę. — Powinienem był to zauważyć. Naprawdę przepraszam.

Łzy w jej oczach zniknęły, a Emily uśmiechnęła się złośliwie.

— Jesteś taki łatwowierny... — wyszeptała, zdziwiona, że chłopak naprawdę był takim idiotą.

Stiles zdał sobie sprawę, że został oszukany i postanowił się wycofać, ale dziewczyna mocno go trzymała. Drgnął, kiedy poczuł, jak bez ostrzeżenia gryzie go w szyję.

— Em, czekaj! — krzyknął, próbując się odsunąć, ale nie miało to sensu. Emily nie przestała i nie wyglądało na to, że taki ma plan.

Stiles z każdą chwilą czuł się słabszy, a wizja stawała się rozmyta. Nie wiedział, co się dzieje, ale był pewien, że usłyszał głośny trzask i uczucie jej kłów zniknęło.

Ledwo widział niewyraźną postać. Był pewien, że ​​to Eli, ale nic nie mógł zrobić, ponieważ zemdlał.

─────

Eli ciężko oddychał, patrząc z niedowierzaniem na dwa ciała leżące na podłodze. Dopiero co udało mu się dostać do środka, gdy zobaczył, jak Emily bardzo chętnie pije krew od Stilesa, który z kolei był bliski śmierci.

Musiał biec z klubu, z drugiego końca miasta, bo ukradła mu kluczyki do samochodu i telefon, dla pewności, że nie zadzwoni po pomoc. Nie pomogło nawet to, że obudził się obok martwego ciała. Naprawdę chciał wierzyć, że nie zabije Stilesa, ale teraz nie był tego taki pewien.

— Teraz naprawdę musimy ponownie włączyć twoje człowieczeństwo. — powiedział, wpatrując się w dziewczynę i nie tracąc czasu, zamknął ją na dole, nie pomagając Stilesowi, który wciąż leżał nieprzytomny na podłodze w salonie.

Gdy był pewien, że dziewczyna się nie uwolni, wrócił do salonu. Mentalnie przeprosił człowieka, rzucając go bez krzty uwagi na kanapę, a następnie poszedł znaleźć resztę mężczyzn i zmusił ich do zapomnienia tegi dnia, zanim odesłał ich do domów.

Eli zdawał sobie sprawę, że jego troska o Emily nie skłoniła jej do ponownego włączenia, więc nie pozostało mu nic innego jak tortury.

Nawet jeśli Stiles był temu przeciwny.

─────

— Okej, może nie jesteśmy na tyle blisko, ale wiele znaczysz dla Scotta i Emily. Chociaż Em w tej chwili nic nie czuje... Do nikogo, odkąd jej ludzkość została wyłączona, ale to nie jest powód, dla którego tu jestem. To znaczy częściowo. — Stiles złapał Lydię za rękę, która leżała na łóżku zupełnie nieruchomo. — Wczoraj prawie mnie zabiła. Naprawdę próbowała mnie zabić. Wiem, że nic do mnie nie czuje, ale nie poddam się. Nikt przy niej nie był, kiedy nas potrzebowała i... Nie mogę się poddać.

Dziewczyna wpatrywała się bez mrugnięcia w sufit.

— Wiem, że kiedy wyzdrowiejesz, będziesz w stanie przemówić jej do rozsądku. Jesteś jej najlepszą przyjaciółką i wiem, że gdyby miała w sobie ludzkość, prawdopodobnie już by cię stąd zabrała i zabiła każdego, kto cię skrzywdził. — zachichotał, wyobrażając sobie wściekłą Emily włamującą się do Eichen House i zabierającą Lydię. — Więc proszę, Lydia, walcz. Nie da się bez ciebie pójść dalej. Lydia, musisz się obudzić.

— Myślę, że wystarczy. — powiedziała pani Martin, stojąc w drzwiach, a Stiles spojrzał na kobietę.

Nagle zmarszczył brwi, zauważając coś.

— Chwileczkę, co to jest? — odsunął trochę włosów Lydii, aby ujrzeć ogolone miejsce i zastanawiał się, jak to przegapił. — Co oni jej robią?

— Musisz iść. — powiedziała surowo Natalie.

— Ogolili jej głowę. Pozwala na to pani? — posłał jej oskarżycielskie spojrzenie.

Lydia nie była tylko jego przyjaciółką, ale była kimś więcej dla jego przyjaciela i dziewczyny. Nie mógł po prostu pozwolić, by ją skrzywdzono.

— Czy... Czy wiedziała pani o tym? Co oni robią? Mają w planach wywiercić dziurę w jej głowie?

Starsza kobieta spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Oszalałeś? To terapia elektrowstrząsowa. Golą małe części, by odsłonić skórę głowy. Robi się to w znieczuleniu ogólnym i jest całkowicie bezpieczne. — wskazała na córkę. — Spójrz na nią, Stiles. To moja córka. Nie sądzisz, że próbuję wszystkiego, co w mojej mocy, aby ją z tego wyciągnąć?

— Nie, nie... To nie jest terapia. — wymamrotał.

— Wszystko w porządku? — Pielęgniarka weszła do małego pokoju.

— Tak, jak najbardziej. Nasz gość właśnie wychodzi. — ostrzegła nastolatka pani Martin. — Stiles, idź. Albo więcej tu nie wrócisz.

Stiles rzucił Lydii ostatnie spojrzenie. Wiedział, że będzie musiał powiedzieć Scottowi o tym, co się stało. Skinął głową kobiecie i wyszedł z pokoju, na korytarz, aż przypadkowo wpadł na jednego z lekarzy.

— Przepraszam. — mruknął z udawanym, przepraszającym uśmiechem. 

Lekarz nawet nie zauważył, że nastolatek wyciągnął jego kartę dostępu. Ich plan uratowania Lydii zacznie się, teraz gdy mają kartę, która z łatwością pomoże im dostać się do środka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro