32. Najpiękniejsze dni życia
Michael
Następne dni spędzaliśmy głównie na plaży, smażąc się na słońcu czy, w moim przypadku, pływając w przyjemnie ciepłej wodzie. Widziałem, jak Aaliyah z każdym dniem odżywa.
Coraz częściej dostrzegałem w niej dziewczynę, którą znałem przed laty, zanim kolejno spadały na nią kolejne ciosy od życia. Stała się radośniejsza, bardziej rozmowna i wygłupiała się jak jako nastolatka.
Dzisiaj jednak pogoda nam lekko zmieniła plany. Cały dzień padało i wszystko zapowiadało na to, że lada moment nadejdzie burza, co dosyć mocno odbiło się na humorze Lee. Stała się wyjątkowo marudna, aż momentami miałem ochotę ją wziąć i wynieść na zewnątrz, żeby trochę zmokła i spokorniała.
– Michaeeeel, nudzi mi się – jęknęła, opadając na łóżko.
– Jest mi bardzo wszystko jedno z tego powodu – odparłem, obejmując ją ramieniem.
Podparła się łokciami i popatrzyła na mnie z wyrzutem.
– Bo tobie zawsze jest wszystko jedno – mruknęła i położyła się na moim ramieniu.
– O, przepraszam cię bardzo – wtrąciłem. – Gdyby mi było wszystko jedno, to nadal chodziłabyś z kawałkiem plastiku wystającym z nosa albo w ogóle byś nie chodziła.
Wprawdzie mówiłem to lekko w żartach, ale wszystko wskazywało na to, że przekaz dotarł mocniej, niż mi się to wydawało.
Liyah potulnie się do mnie przytuliła.
– Przepraszam – pisnęła i ucałowała mnie w policzek.
Tylko objąłem ją ramieniem, już nic nie mówiąc.
Dłuższą chwilę leżeliśmy na łóżku w absolutnej ciszy, przyglądając się przez otwarte drzwi balkonowe spadającym kroplom deszczu, do których z czasem dołączyły rozdzierające niebo błyskawice.
Uwielbiałem burzę. Chociaż była bardzo niebezpieczna, mogła na swój sposób być też przepiękna. Wtulająca się we mnie Liyah chyba miała nieco inne zdanie. Czułem, jak mocno bije jej serce i jak drży przy każdym głośniejszym piorunie uderzającym gdzieś niedaleko nas. Z każdą chwilą tuliła się coraz mocniej.
– Mogę zamknąć balkon? – zapytała w końcu, podnosząc się, żeby na mnie spojrzeć.
– Zostaw, Lee – poprosiłem. – Chcę popatrzeć.
– Popatrzeć? – powtórzyła. – Na zewnątrz leje, wieje i się błyska, tu nie ma na co popatrzeć.
– Jest pięknie – oceniłem. – Nie doceniasz tego.
– Jest okropnie – zaprzeczyła Liyah. – Nie wiem, co może ci się w tym podobać.
– Ma swój urok. Poza tym, po każdej, nawet największej burzy wychodzi słońce. I za chwilę znów będzie tu tak cudownie, jak zwykle.
Ally słuchała mnie z widocznym zaciekawieniem.
– Tak. Po każdej – uśmiechnęła się.
Doskonale wiedziałem, z czym to skojarzyła, więc odwzajemniłem jej uśmiech.
Burzą było ostatnie pięć lat. Jedna choroba, śpiączka, druga choroba, niepełnosprawność... Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak wiele może doświadczyć jedna, młodziutka osoba. Straciła rodziców, mając tylko siedemnaście lat. W tym samym czasie Antoinette wyrzuciła ją z domu. Ledwie doszła do siebie, spadł na nią wyrok w postaci nowotworu. Po kilku latach kolejny. Niejedna osoba straciłaby wiarę na to, że będzie lepiej.
Aż w końcu wyszło słońce i w kobiecie, którą wprawdzie kochałem całym sercem, dostrzegłem tę radosną nastolatkę, która zawróciła mi w głowie lata temu. Miałem wrażenie, jakby zyskała całkiem nowe życie i chciała nadrobić ostatnie lata. Tym samym stając się moim osobistym promyczkiem słońca.
Podniosłem się, żeby podeprzeć się łokciami nad Liyah. Ona zebrała mi włosy za uszy, jak to miała w zwyczaju za każdym razem w takiej sytuacji. Ja wsunąłem dłonie w jej długie, wiśniowe loki i popatrzyłem na nią czule.
– I dla nas ona właśnie się skończyła – szepnąłem, przysuwając się bliżej swojej dziewczyny i objąłem swoimi wargami jej usta.
Nasze języki delikatnie się splatały, usta były ze sobą złączone. Czułem palce Liyah na swojej szyi. Jej dotyk był przyjemny, choć bardzo niepewny. Całowała spokojnie, jakby chcąc po prostu korzystać z tej chwili. My dwoje i cisza przerywana jedynie kroplami deszczu uderzającymi o ziemię.
Powoli odsunąłem się od dziewczyny. Uśmiechnęła się do mnie.
– O ile tylko zawsze będę mogła sobie pozwolić na leki. Już nigdy nie wróci.
Położyłem się na boku obok uroczej dwudziestopięciolatki. Pogłaskałem ją po policzku.
– Już zawsze będzie świecić słońce.
*****
– Jennie dostała pracę!
Wieczorem, gdy nadal nie zapowiadało się, że przestanie padać, zadzwoniliśmy na Facetime do Noah. Z pewnym zdziwieniem zauważyliśmy, że nie ma z nim Jenny. Właśnie Nee nam to wyjaśnił.
– Wspaniała wiadomość! Gdzie? – zapytała LeeLo.
– W przedszkolu, niedaleko mojego domu. Szukali kogoś do zajęć artystycznych... A kto byłby do tego lepszy, niż malarka po uczelni plastycznej? – uśmiechnął się Noah. – Jen jest przeszczęśliwa, mówię wam! Tylko się strasznie kryje, żeby pozostałe opiekunki nie poznały jej nazwiska, zna je tylko dyrekcja. Raz podobno była rozmowa na mój temat – zachichotał.
– Co? To nieosiągalne.
– Używa nazwiska po mamie – wytłumaczył. – Znają ją jako Jennę Hernandez, co niektóre wiedzą, że ma brata, ale więcej w tym temacie nie mówi. Nie chce być kojarzona ze mną. Tak czy inaczej, dawno nie widziałem jej tak szczęśliwej. Wymyśla dzieciakom coraz to nowe projekty, wystosowała do dyrekcji prośbę o pieniądze na lepsze przybory... Dzieciaki podobno ją kochają.
– To tak kochana istota, że zdziwiłbym się, gdyby było inaczej – zachichotałem, a za to stwierdzenie oberwałem łokciem w żebra od Liyah.
– Tylko, że Jennie zamierza się wyprowadzić – Noah nagle posmutniał. – Odłoży trochę kasy, kupi mieszkanie i zamieszka prawdopodobnie kilka ulic dalej.
– Najwyższa pora, macie po dwadzieścia cztery lata. Im dłużej sprawa między wami tak wygląda, tym ja się bardziej zastanawiam, po co ci dziewczyna, skoro masz Jennę – odparła Ally.
– Z Jenną go raczej nigdy romantyczna relacja nie połączy – skwitowałem ze śmiechem.
– Bardzo zabawne. Chodzi o to, że... martwię się o nią. Póki mieszkam sam, w żaden sposób mi ona nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, zanudzę się bez niej na śmierć...
– Po coś masz Olivię – zauważyła Aaliyah, chociaż mówiąc to, przewróciła oczami.
– Nie była chętna do wspólnego mieszkania – wyznał Noah, westchnąwszy do mikrofonu. – Ma swoje klucze, może w każdej chwili wejść, ale nie ma tu zbyt wielu swoich rzeczy, na noc wpada może raz w tygodniu.
– Ale, Nee. Spokojnie. Zanim Jennie zarobi na swoje mieszkanie czy dom, minie sporo czasu. Na pewno prędko się nie wyprowadzi...
– Oby jej to zajęło jak najdłużej – odparł Noah, patrząc w stronę drzwi. – Oho. Przyszła.
Na moment wyłączył mikrofon, a telefon zostawił zapewne na łóżku, bo widzieliśmy tylko sufit i fragment jasnoszarej ściany. Pewnie chciał się przywitać z Jenną.
– Patrz, Jennie. My tu oboje zapierdzielamy, a tamci się opalają na drugim końcu kraju – Noah wziął telefon z łóżka i pokazał go Jennie.
– O proszę – Jenny rozchyliła usta w uroczym uśmiechu. – Tacy to pożyją. Cześć wam.
Ally pomachała do kamerki. Jenna odwzajemniła jej gest. Na jej nadgarstku zadźwięczały złote bransoletki-kółka.
– Cześć. I jak tam się czujesz w nowej pracy, pani profesor? – zapytałem, podkreślając celowo dwa ostatnie słowa.
– Żadna "pani profesor" – zaprzeczyła Jen. – Jestem od teraz "ciocią Jenną". I nie zamieniłabym tej pracy na żadną inną. Dzieciaki mnie uwielbiają, bardzo chętnie rysują, malują... Poza tym, są naprawdę, przesłodkie. Inne nauczycielki też są całkiem w porządku, dyrekcja bez problemu uszanowała to, żeby nie posługiwać się nazwiskiem, którym posługuję się na co dzień... W ogóle świetna praca, polecam każdemu.
– Ja wolę śpiewać, a do tego tych dwoje jest mi potrzebnych – powiedział szybko Noah. – Ale twojego powołania do nauczycielstwa nikt nie neguje, pracuj sobie.
– Ja przynajmniej mogę sobie wyjść na miasto bez ryzyka bycia podejrzaną przez papparazzich – zauważyła Jen.
– Mi to nie przeszkadza – odparł Noah.
– A wy? Dlaczego nic nikomu nie mówiliście? Długo zamierzacie tam się smażyć?
– ON MI POWIEDZIAŁ DZIEŃ PRZED WYJAZDEM, ŻE GDZIEŚ JEDZIEMY – Aaliyah wytknęła mnie palcem i spojrzała na mnie z wyrzutem
– Bo wiedziałem, że gdybym powiedział ci wcześniej, powiedziałabyś, że to za drogo i nigdzie byśmy nie pojechali – wytłumaczyłem się. – Wracamy na początku października. Ale póki co smażenie się nam nie wychodzi, bo od rana leje.
Jenna przejęła telefon od brata i przysunęła go bliżej oczu.
– Z tego, co widzę, i bez wychodzenia z hotelu moglibyście sobie nieźle odpocząć.
– To prawda, ale nie przyjechaliśmy tutaj, żeby przeleżeć cały ten czas w hotelu.
– Czy ja wiem – wtrąciła Liyah. – Ja bym mogła tutaj spędzać więcej czasu.
– A ja nie po to cię tu zabrałem, żebyś ty była tutaj, a ja na zewnątrz.
– Ludzie, jesteście na wakacjach życia. Na co jeszcze możecie narzekać? – zaśmiał się Nee.
– Na deszcz – odpowiedzieliśmy jednogłośnie. – Żadne z nas nie ma ochoty wyjść i moknąć.
– Spacerek w deszczu też brzmi romantycznie – ocenił chłopak, patrząc z rozbawieniem na swoją siostrę.
– Tak, późniejsze chodzenie z usmarkanym nosem po takim spacerku również – dodała Jennie.
– Tym razem Michael przynajmniej nie musiałby mi wycierać nosa – zachichotała Aaliyah.
– To była porażka – przyznałem. – Nie miałem nawet czasu iść do łazienki, bo cały czas musiałem być z tobą. Plus był taki, że nie mogłaś się do mnie odezwać ani nie byłaś w stanie mi nic zrobić...
Za to stwierdzenie oberwałem od LeeLo w żebra.
*****
P
óźnym wieczorem Liyah zakomunikowała mi, że idzie się wykąpać. Nie szedłem z nią, zapewniała, że poradzi sobie sama.
Otworzyłem drzwi balkonowe. Do moich nozdrzy natychmiast dotarł przyjemny, charakterystyczny zapach deszczu. Nadal nie przestało padać, plaża była mokra i błotnista. Chyba jeszcze jutro będziemy musieli siedzieć w pokoju.
Silny wiatr wzburzał wodę, przez co tworzyły się na niej nieduże fale. Błyskawice co jakiś czas rozświetlały niebo. Może i nie była to wymarzona pogoda na wakacje, ale i tak widok był przyjemny. Przynajmniej dla mnie. Liyah miała nieco inne zdanie.
Właśnie wróciła. Miała zarzuconą na siebie luźną, białą koszulę. Nic poza tym. Niby prosta rzecz, a jednak wyglądała naprawdę dobrze.
Podeszła do mnie i zaczęła się przytulać. Objąłem ją jedną ręką w talii.
– Właściwie to nie jest tak źle – przyznała. Pojedyńcze kropelki deszczu opadały na jej ciało, zostawiając mokre plamy na jej koszuli. Jasna cholera.
– Od rana ci mówię, że jest pięknie – odparłem, stając naprzeciwko niej. Popatrzyłem na nią z czułością.
– A ja dopiero teraz przyznaję ci rację – uśmiechnęła się Liyah, zarzucając dłonie za moją szyję.
Przesunąłem ręce wzdłuż jej talii, po czym chwyciłem ją pod udami, żeby podnieść ją do góry.
Gdy już zrównaliśmy się wzrostowo, jej dłoń zsunęła się na moją szyję, jakby przypadkiem zatrzymując się znowu przy kołnierzu mojej koszuli. Przybliżyła się do mnie i podniosła na mnie swoje duże, zielone oczy. Uwielbiałem je.
Ucałowała mnie czule w policzek. Jej skóra pachniała eleganckimi, kobiecymi perfumami. Tak. Liyah bez wątpienia chciała coś osiągnąć.
Usiadłem na łóżku i posadziłem dziewczynę na swoich kolanach, przodem do mnie. Spojrzałem na nią i obdarowałem jej usta pocałunkiem.
Już nie kryła potem swoich planów. Nie pytała o nic, tylko zaczęła rozpinać mi koszulę, nie przerywając pocałunku nawet na moment. Przerwałem dopiero ja, żeby położyć dziewczynę na łóżku i móc kontynuować. Wsunąłem dłonie w jej długie, wiśniowe loki i delikatnie przygryzłem wargę Ally. Cicho jęknęła i zrobiła mi to samo, po czym posłała mi uroczy uśmiech.
Odwzajemniłem jej gest i znów ją pocałowałem. Tym razem już po to, żeby za chwilę przypieczętować gierki rozpoczęte przez nią wcześniej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro