Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.5. Witaj w rodzinie.

Noah

 Wraz z Jen znaleźliśmy jeden dzień wolny, żeby złożyć wizytę naszym rodzicom. Lubiliśmy jeździć tam razem. Zamierzałem powiedzieć im o Lauren i o Lily. Spodziewałem się, że wiedzą o nich z internetu, wcześniej w ten sposób wychwycili Olivię. A z racji, iż ta była osobą publiczną, wiedzieli o niej wszystko, zanim im ją przedstawiłem. Z Lauren będzie kompletnie inaczej.

Co do niej, naprawdę się tym stresowała. Bardzo rozważnie dobrała ubranie, żeby nie było zbyt niestosownie, uważała, żeby jej makijaż był lekki i schludny... Aż mnie to przerażało.

– Lauren, do cholery. Jedziesz poznać moich rodziców, a nie prezydenta kraju czy papieża – mruknąłem, gdy po raz tysięczny zapytała mnie, czy wybrana przez nią bluzka nie ma zbyt dużego dekoltu. – Jest okej i każda poprzednia opcja również taka była. Ubierz się i umaluj tak, jak robisz to zwykle. Nikt cię za to nie wygoni z domu. Zresztą, popatrz na mnie – zaśmiałem się – mam długie włosy, tatuaże i piercing, gram metal. I, wierz lub nie, ale jeszcze mnie nie wydziedziczyli.

Lauren odwzajemniła mój uśmiech. Już nie pytała o nic więcej, ale ubrała się naprawdę ładnie, po czym poszła pomóc Lily.

Zastanawiałem się, jak będzie najlepiej wytłumaczyć je obie rodzicom. Lauren – przyjaciółka, nie planowaliśmy tak szybko wchodzić w związek, ale jakoś wyszło samo? Dosyć oklepane i mało wiarygodne. Jeszcze, cholera, musieli się dowiedzieć, że ta ma ledwie dziewiętnaście lat... Przecież nie wytłumaczę się, że tego nie wiedziałem... W dodatku, Lil. Tutaj sprawa wyglądała na prostszą. Córka przyjaciółki Lauren, często u nas bywała, a gdy Anna zginęła w wypadku, zdecydowaliśmy się wziąć ją do siebie? Chyba całkiem nieźle.

Jenna napisała mi SMS, że jest już gotowa. Odpisałem jej, że za chwilę po nią podjedziemy, czekam tylko na moje kobietki. Laurie bez wątpienia pakowała do swojego plecaczka jakieś potrzebniejsze rzeczy dla Lil, typu zapasowe ubranie, mokre chusteczki i tak dalej...

W końcu obie stawiły się na dole. Zgarnąłem z kuchennego blatu klucze od samochodu.

– No dobrze. Lećmy zgarnąć Jennie.

*****

Jen czekała na nas już przed swoim blokiem. Wsiadła do samochodu i zajęła miejsce z tyłu, zaraz obok naszej Lily, która zresztą, soczyście przywitała się z ciocią Jenną.

– Dzień dobry, słońce – głos Jen był nienaturalnie uroczy i piskliwy. – Stęskniłam się za tobą.

W lusterku zobaczyłem, że delikatnie przytuliła małą.

– W sumie to nawet nie spodziewałem się, że przywitasz się też ze mną, ale i tak mi przykro – mruknąłem, nawet nie odrywając wzroku od drogi. Laurie się zaśmiała.

– Wybacz – głos Jen był już zupełnie normalny – teraz mam nieco inny priorytet.

– Pfff – prychnąłem. – To, że Lily się pojawiła, nie znaczy, że nagle wszyscy mają skupiać się głównie na niej.

– Nie przesadzaj – wtrąciła Lauren. – Trochę podrośnie, to wszystko się unormuje.

– No ja myślę, bo póki co, to więcej ciebie nie mam, niż mam, a teraz jeszcze do tych zachwytów dołączyła Jennie...

– Mówiłam wam, że jeżeli chcecie mieć chwilę dla siebie, to możecie śmiało podrzucać mi Lil – przypomniała Jen. – Oczywiście, pod warunkiem, że i ja będę mieć dzień wolny. Ja chętnie się nią zajmę, a i wam przecież należy się trochę czasu dla siebie, nie tylko ciągle Lily...

– Nie, Jen – ja i Lauren odpowiedzieliśmy jednocześnie. – Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli póki co będzie cały czas z nami. Niech się przyzwyczai do nowej codzienności.

Popatrzyłem na Lauren, która się do mnie uśmiechnęła. Chociaż cała nasza uwaga ostatnimi czasy skupiała się na Lily, chociaż nie było mowy o chwili odpoczynku, za wyjątkiem wspólnie wypijanej kawy, ilekroć Lily szła spać w dzień, chociaż faktycznie niemal nie mieliśmy czasu dla samych siebie... za nic na świecie nie oddalibyśmy nikomu Lil, choćby na godzinę. Odkąd się z nami pojawiła, stała się całym naszym światem.

W niespełna godzinę byliśmy na miejscu. Dopiero, gdy wysiedliśmy z samochodu, dostrzegłem, jak bardzo Lauren się tego obawia. Niemal nie mogła ustać w miejscu, cała dygotała ze strachu.

Złapałem ją za rękę.

– Będzie dobrze, Lau – szepnąłem, całując dziewczynę w skroń.

Ledwie podeszliśmy do drzwi, otworzyła je mama. Popatrzyła na Lauren, później na trzymaną przez Jennę Lily i bez choćby słowa powitania wpuściła nas do środka.

– Szykuj sobie trumnę, Nee – powiedziała cicho Jenna.

W ogóle było dziwnie cicho. Nie było zwykłego „jak dobrze was widzieć", nic. Cisza.

Gdy weszliśmy do salonu, mama powtórnie zmierzyła wzrokiem Lauren, która mocno ściskała moją rękę, oraz moją, mocno zdziwioną, córkę. Chciałem coś powiedzieć, ale mama mnie uprzedziła.

– Tak, Noah. Wiem, kim są te dwie panienki – powiedziała, znacznie łagodniejszym tonem, niż się tego spodziewałem. – Wiem, że to twoja dziewczyna i wiem, że w końcu zdecydowałeś się na adopcję. Przykro mi tylko, że znowu dowiedziałam się tego przez internet, a nie bezpośrednio od ciebie.

– Chciałem – udało mi się tylko wydusić. – Tylko kompletnie nie miałem do tego głowy. Przepraszam.

Usłyszeliśmy dźwięk czyichś kroków. W sumie mogły należeć tylko do jednej osoby.

– Juliet! – dobiegł mnie głos ojca. – Czyj to samochód stoi przed naszym do...?

Urwał, widząc mnie i Jennę. Uśmiechnął się.

– O proszę, kogo moje oczy widzą...? Jak dobrze was widzieć, dzieciaki!

Dosyć zabawnym było słyszeć określenie „dzieciaki", biorąc pod uwagę fakt, że ja i moja bliźniaczka okres dzieciństwa mieliśmy już dawno za sobą.

– Cześć, tato – odpowiedzieliśmy jednocześnie.

– Znowu zmieniłeś samochód, Nee? Przecież tak niedawno kupowałeś inny...

– Pewna sytuacja zmusiła mnie do zakupu nowego – odpowiedziałem krótko. Nie zamierzałem dokładać sobie problemów, mówiąc, że miałem wypadek, o którym zresztą również ich nie informowałem. – Ale nieistotne. Mama już wprawdzie wszystko wie, podejrzewam, że ty również... Gdzie babcia? – zapytałem, chcąc, żeby obecni byli wszyscy.

– Pewnie w swoim pokoju, zawołam ją – zaoferował tata, wracając na górę.

Za chwilę wrócił, razem z babcią. Jennie pobiegła się do niej przytulić, ja zresztą zrobiłem to samo. Wydawała się być nieco zdziwiona widokiem obcej kobiety i małego dziecka.

– Co się sta...?

– Zaraz wszystko powiem – przerwałem.

Dopiero, gdy miałem pewność, że są wszyscy, i wszyscy słuchają, mogłem zacząć swój bezcelowy monolog.

– No dobrze. Wiem, że wyszło bardzo głupio, że tak naprawdę o wszystkim wiedziała tylko Jenna, i zresztą nie o wszystkim dowiedziała się pierwsza, ale... Trochę się pozmieniało. Ta oto piękna pani tutaj to moja dziewczyna, Lauren Natalie – przedstawiłem, czując, że Lau nie trzyma mnie już tak mocno, jak wcześniej. – Spotykamy się od kilku miesięcy. A ta dziewczynka... No cóż. Wiedzieliście, że rozważam adopcję. Ja i Lauren znałyśmy matkę tej dziewczynki, zginęła w wypadku jakiś czas temu. Nie mogliśmy podjąć innej decyzji, musiała zostać z nami. Tak więc... Cóż, w pewien sposób zostaliście dziadkami.

– Wspaniała nowina, synu! – ucieszył się tata.

– Ale tak bez ślubu? – zdziwiła się babcia. – To nie przystoi!

– Nie było czasu – odpowiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą. – Nie chcieliśmy, żeby Lily trafiła do domu dziecka, dlatego ledwie dowiedziałem się, że jest możliwość ją zostawić z nami, poszedłem dopełnić formalności, wpisując w dokumentach jedynie swoje dane, choć Lily nosi też nazwisko po Lauren. Gdybyśmy chcieli się z tym bawić, to trzeba byłoby przygotować się do ślubu, później Lauren musiałaby przejść szkolenia, a dobrze wiemy, że zajęło mi to niemal rok... A Lily miałaby w tym czasie czekać u innej rodziny? W życiu!

– Cóż – przemówiła w końcu mama, patrząc na Lily. Ta dalej przytulała się do swojej cioci – dobrze to słyszeć. Przepiękna dziewczynka.

Jen puściła Lily. Ta podbiegła do mnie i do Lauren.

– Gdzie my jesteśmy? – zapytała cichutko.

– A więc, kochanie – przyklęknąłem. – To jest babcia Juliet – wskazałem na mamę. – To dziadek Alexander – wskazałem na tatę. – A to twoja druga babcia, Josephine.

Dziewczynka rozejrzała się po pokoju. Podeszła do mojej mamy, która zresztą wyciągała do niej ręce. Bez nawet chwili zawahania przytuliła się do niej. Było widać, jak mama momentalnie mięknie, przytulając do siebie dziecko. To samo zresztą tyczyło się taty i babci, która bez wątpienia mimo wszystko ucieszyła się, widząc swoją pierwszą prawnuczkę. Trochę przyszywaną, ale jednak.

– Jest bardzo śmiała – zauważyła, uśmiechając się.

– Bardzo – przytaknąłem, lekko obejmując w talii moją Lauren, na której, na szczęście, uwaga się nie skupiała. Bez wątpienia żadne z nas nie chciało na nowo opowiadać historii, w jaki sposób się poznaliśmy. Zwłaszcza, że na pewno zmusiłoby to Lauren do opowiadania poprzednich wydarzeń, a raczej nie miałem w planach spędzić później całego wieczoru, próbując powstrzymać ją od płakania.

– I, oczywiście, miło cię poznać, Lauren – powiedziała mama, już bardziej ciepło patrząc na moją wybrankę.

– Mnie również miło państwa poznać – odpowiedziała Lauren, brzmiąc już zupełnie normalnie, jakby wszelki strach ją opuścił.

– Siadajcie. Zrobię herbatę.

*****

Całe szczęście, nikt nie zadawał bardziej szczegółowych pytań. Nie mówiąc nawet o tym, że Lauren była mało roztrząsanym tematem. Została jedynie zapytana o to, jaki jest jej zawód. Nie wyglądała na zbyt dumną z siebie, mówiąc, że jest pisarką.

– Właściwie, to moja książka dopiero jest w trakcie redakcji – wyznała. – Nie wiem nawet, z jakim odbiorem się spotka i czy dalej będę to robić.

– Wiesz, Lau. Nagrywając pierwszą płytę, też nie wiedziałem, czego się spodziewać – uśmiechnąłem się.

– Ja też mam coś do powiedzenia... – wtrąciła Jen. – Nie chciałam mówić tego wcześniej, uznałam, że lepiej, żebyście najpierw poznali wszystko, co chce wam powiedzieć Nee... Ale ja też już od jakiegoś czasu jestem w związku – wyznała.

Zdziwiła tym chyba wszystkich. Nawet mi nie mówiła, że kogoś ma, choć wiedziałem, że z kimś się umówiła. Nie miałem pojęcia, że wyniknie z tego coś poważniejszego.

– No wiesz co? Ja powiedziałem o Lauren tobie, ledwie ta pojawiła się w moim życiu, a ty nie raczyłaś mi powiedzieć, że z kimś chodzisz... – udałem obrażonego.

– Wolałam się z tym trochę wstrzymać...

– Najwyższa pora, Jenno... Ja w twoim wieku...

– Tak, wiemy, mamo, byłaś już osiem lat po ślubie, a ja i Noah mieliśmy po siedem lat – dokończyła Jen.

– Otóż to, a wy ledwie jesteście w związkach...

– Ale mam dziecko – zauważyłem ze śmiechem, w trakcie, gdy Lily wchodziła na moje kolana.

– Zrób drugie – zachichotała Jen.

– Jak tobie w końcu wyjdzie pierwsze, to się zastanowimy – zażartowałem, patrząc na Lauren. Przemilczała to.

– Jenna wprawdzie powiedziała to dość dosadnie, ale zgadzam się z nią – przytaknęła mama. – Bez wątpienia Lily byłoby raźniej z braciszkiem czy siostrzyczką...

– Nieee – wraz z Lauren popatrzeliśmy po sobie, udzielając odpowiedzi jednocześnie. – Czasem z nią jedną mamy dosyć, a co dopiero jeszcze niemowlę...

– Nadejdzie na to pora – skwitowała Lauren, popijając herbatę. – Ale myślę, że lepiej będzie, przynajmniej póki co, skupić się na wychowaniu Lil.

Przyznałem jej rację. Mając Lily, mogliśmy sobie pozwolić, żeby nieco odwlec plany posiadania dziecka. Zresztą, biorąc pod uwagę, jak trudnym zajęciem się to okazało, lepiej dla nas, żeby póki co nie trafiło nam się kolejne maleństwo.

Wieczorem, gdy Lily stała się wyjątkowo marudna, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę do domu.

Jenna trzymała na kolanach przysypiającą już Lily. Widziałem w lusterku, jak głaskała ją po włosach.

– Jest taka słodka... – rozczuliła się.

– Zwłaszcza wtedy, kiedy śpi – odparłem. – Za dnia zwykle nie ma chwili, żeby mogła się zająć sama sobą. Tak więc, z racji, iż póki co jej łóżeczko stoi w sypialni, jesteśmy skazani na nią przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.

– Jakim cudem? Tak duży dom, mogłaby spać nawet w moim pokoju czy w pokoju Lauren, to czemu akurat z wami?

– Długo urzędowała u Lauren, ale gdy zmarła jej biologiczna mama, Lauren stała się tak przewrażliwiona na punkcie małej, że przenieśliśmy jej łóżeczko do siebie. Jak skończymy jej pokoik, to będzie spać tam, ale póki co, jest jak jest.

– Rozumiem. Tak czy inaczej... kurczę, zazdroszczę wam jej. Jak widzę, ile to dziecko ma w sobie radości, jaka jest ufna i kochana...

– Nie zazdrościłbym sobie sposobu, w jaki stałem się prawnym opiekunem Lil, ale faktycznie, dużo, dużo się zmieniło, odkąd ją mamy i pod tym względem naprawdę się cieszę i uważam to za dobrą decyzję. Zresztą, Jennie. W swoim czasie zapewne poznasz jeszcze lepsze uczucie.

– Mam taką nadzieję – powiedziała cicho, po czym zmieniła temat – Nie chcę budzić Lil. Pojadę z wami, tam dopiero ją odłożę do łóżeczka. Obawiam się, że teraz zbyt bardzo może odczuć mój nagły brak.

– W porządku – odpowiedziałem i w związku z tym pojechałem bezpośrednio do siebie.

Na miejscu Jenna wraz ze śpiącą Lily wręcz wbiegła na schody.

– Ja ją przebiorę, położę ją spać razem ze mną. Chociaż w nocy trochę od niej odpoczniecie – uśmiechnęła się i poszła do siebie, nie dając nam nawet czasu na reakcję.

Przez chwilę patrzyliśmy na schody, po których chwilę temu biegła moja siostra.

– Kochana ciocia Jennie – mruknąłem. – No cóż. Przynajmniej nikt teraz nie będzie wydawał jęków obrzydzenia, gdy cię pocałuję – zaśmiałem się, obejmując lekko dziewczynę w talii.

– Racja, ale zanim to, lecę się szybciutko umyć – odpowiedziała Lauren, uwalniając się z moich objęć i pokierowała się do łazienki.

Żeby było szybciej, sam poszedłem do drugiej łazienki, na piętrze. Każda chwila później była niemal na wagę złota.

W sypialni znaleźliśmy się niemal w tym samym czasie. W sumie nieco dziwnie było widzieć puste, dziecięce łóżeczko. Przyzwyczaiłem się już do tego, że spała w nim Lily, czasem chwytająca przez sen dłoń Lauren. A teraz było jak dawniej. Ja, Lauren, cisza, spokój...

Już leżąc w łóżku, dziewczyna mocno się do mnie przytuliła. Ująłem ją delikatnie za podbródek i pocałowałem. Czułem, jak w tym samym czasie próbowała zmienić swoją pozycję, i już za moment była nade mną. Delikatnie wsunęła palce w moje włosy. Ja lekko obejmowałem ją w talii, akurat w miejscu, gdzie krótka, satynowa piżamka odsłaniała jej ciało.

W pewnym momencie przerwała, podnosząc ręce do góry.

– Skorzystajmy, póki można – zaśmiała się. – Tak, wiem, że jest tu Jenna, prawdopodobnie usłyszy... Ale chyba wiedziała, na co się pisze.

– Tak czy inaczej, staraj się być w miarę cicho – poprosiłem, zdejmując jej koszulę nocną, po czym pocałowałem ją w szyję.

Wykorzystaliśmy tę okazję najbardziej, jak się dało. Po wszystkim Lauren wręcz wpadła mi w ramiona... śmiejąc się. Wyglądała naprawdę uroczo. Ucałowałem ją w czoło i przytuliłem.

– Cóż. W takim razie... dobranoc, Laurie – szepnąłem, przykrywając dziewczynę kołdrą.

– Dobranoc, Noah – usłyszałem, a dosłownie za chwilę uścisk Lauren zaczął słabnąć. Usnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro