Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.4. „Kocham cię, mamusiu"

Lauren

Od: [email protected]

Do: [email protected]

Temat: propozycja wydawnicza

Witaj, Lauren Natalie,

W załączniku znajdziesz swoją książkę po korekcie. Z kolei drugim załącznikiem jest okładka Twojej powieści.

Mam przyjemność poinformować Cię, że Twoja książka będzie miała premierę już 30 września. Terminy spotkań autorskich poznasz na tydzień przed. Mam nadzieję, że Twoja książka będzie cieszyć się dużym zainteresowaniem.

Pozdrawiam,

Beatrice Harper, Sunlight Publishing

O TAK!!!

Ledwo przeczytałam maila, pobiegłam pokazać go grającemu na fortepianie Noah. Lily siedziała obok niego i podstawiała mu palce. Wiedziała, że Noah ma świetny słuch muzyczny i jedna nutka jest w stanie wyprowadzić go z równowagi.

– Już we wrześniu? Jejku, to tylko trzy miesiące – ucieszył się Noah, oddając mi telefon.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się cieszę – pisnęłam, chowając telefon do kieszeni. – Już niedługo będę mogła trzymać w rękach własną książkę...

– A ja cieszę się razem z tobą, Lau – odpowiedział Noah, lekko mnie obejmując. Już miał mnie pocałować, bo zbliżał swoje usta do moich, jednak z racji, iż była z nami Lil, w ostatniej chwili zdecydował się ucałować mnie w policzek.

Jenna miała rację, mówiąc ostatnio o tęsknocie za prywatnością. Tak bardzo chciałam przekazać mu to w kompletnie inny sposób... Móc usiąść mu na kolanach, pokazać wiadomość, mocno go przytulić, bez wątpienia otrzymać długi, namiętny pocałunek... Przy Lily trzymaliśmy pewien dystans. Tyle tylko, że bez wątpienia wiedziała, że się kochamy. Ale nawet całowanie nie wchodziło w grę, gdyż dziewczynka, widząc to jeden raz, uznała za obrzydliwe.

– Co się stało? Też chcę wiedzieć! – wtrąciła Lily.

– Mamcia niedługo wyda książkę – odpowiedział Noah, patrząc na mnie.

– Lauren jestem – zauważyłam. Dziwnie się czułam, gdy byłam nazywana mamą. – Ale tak. Niedługo wydam książkę.

– Mama Lauren – stwierdziła dziewczynka, łącząc obie opcje. – O, to teraz będziesz mi czytać swoje bajki?

– Niestety, kochanie, ale nie – odpowiedziałam. – To będzie książka dla większych dzieci i dla dorosłych. Nie napisałam żadnej bajki.

– Szkoda – zasmuciła się Lil. – A może kiedyś napiszesz?

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Może.

– Ekhem – odchrząknął Noah. – Nie po to dostałaś laptop, żeby leżał nieużywany po skończeniu pierwszej książki.

– A ty myślisz, że piszę na zawołanie? Siadam i nagle mam pomysł na calutki rozdział?

– Nie wiem, nie jestem pisarzem.

– Porównaj to do pisania piosenek. Założę się, że nigdy nie napisałeś całej piosenki od razu.

– No nie. Najpierw trzeba wymyślić, o czym pisać, później jakoś to dopasować, żeby było łatwo zaśpiewać... W międzyczasie przerwa na kawę albo wino, żeby się lepiej myślało – zaśmiał się Noah. – Dobra. Rozumiem.

– No dobrze. Powiedziałam, co miałam powiedzieć, grajcie sobie dalej – podsumowałam, najpierw sprzedając soczystego buziaka małej Lily, a później Noah.

Poszłam na górę, żeby przejrzeć mniej więcej powieść po korekcie i zobaczyć okładkę.

Okładka była przepiękna. Bardzo minimalistyczna, ale taką właśnie chciałam. Białe tło, dwie dłonie, które wyglądały, jakby chciały się spleść... Pod grafiką był tytuł książki, a pod nim, malutkimi literami – inicjały mojego imienia i nazwisko.

W książce nie zauważyłam żadnych większych zmian. Były to poprawione pojedyncze zdania, ewentualnie drobne literówki. Nie mogłam się już doczekać, aż ta książka stanie na mojej półce, będę mogła ją wziąć do ręki, pogładzić po grzbiecie, wdychać jej zapach... Dzieliły mnie od tego już tylko miesiące. A dwa tygodnie wcześniej Noah miał wydać swoją płytę. Fajnie się złożyło.

Gdy kończyłam przeglądanie pliku, do sypialni wszedł Noah. Nie towarzyszyła mu Lily. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do mnie, całując mnie w szyję.

– Noah – jęknęłam, lekko go odsuwając. – Dlaczego zostawiłeś moją Lily samą?

– Spokojnie. Ogląda bajki i szuka wspólnego języka z Dottym. Jak się znudzi, to sama tu przyjdzie.

Zamknęłam laptop, chcąc skorzystać z wolnej chwili. Co prawda, zapewne było to góra piętnaście minut, ale zawsze to coś.

Wyciągnęłam ręce do Noah, prosząc, żeby mnie podniósł. Uśmiechnął się do mnie i spełnił moją prośbę. Mocno złapałam go za szyję, choć on – zapewne żeby sobie ulżyć – posadził mnie na biurku.

Popatrzeliśmy sobie w oczy. Uważałam, że Noah ma je przepiękne. Duże, o ciemnym kolorze brązu. Wsunęłam dłonie w jego włosy. Od dłuższego czasu ich nie podcinał, ale dobrze wyglądał w nieco dłuższych, zwykle lekko roztarganych kosmykach. Nadal nie zasłaniały one tatuaży na jego szyi ani większości piercingu w uszach.

Powoli się do mnie przybliżył, tym razem bez żadnych zahamowań namiętnie mnie całując. Miałam wprawdzie z tyłu głowy myśl „zaraz wejdzie tu Lily", ale postarałam się ignorować tę myśl. W końcu była chwila, którą mogłam poświęcić Noah, i nie była ona bynajmniej momentem, kiedy Lily poszła spać, a my oboje byliśmy tak wycieńczeni, że co najwyżej mogliśmy się przytulić. Nie. Był dzień, ja zresztą rozanielona z powodu wcześniej otrzymanej wiadomości... Mogliśmy poświęcić sobie nieco więcej uwagi, niż przy Lily.

Po dłuższej chwili Noah się ode mnie odsunął. Miał na twarzy rozmazaną moją szminkę. Uśmiechnęłam się do niego.

– Nie śmiej się ze mnie, bo wcale nie wyglądasz lepiej – mruknął Noah, przysuwając palec do moich ust i bardziej rozmazując resztki kosmetyku.

Przez pewien czas po prostu się do siebie tuliliśmy. I pomyśleć, że jeszcze niedawno na taką chwilę mogliśmy sobie pozwolić, gdy tylko mieliśmy ochotę... Czułam, jak głaskał mnie po włosach, muskał swoimi ustami mój policzek, szyję, a jego ciepły oddech zatrzymywał się na moim ciele. Mogłoby to trwać w nieskończoność... Po prostu być z nim.

– FUUU, A WY ZNOWU TO ROBICIE?

I masz ci los. Moje „nieskończoność" właśnie dobiegło końca.

– Lily! – skarcił ją Noah, pospiesznie wycierając twarz rękawem koszuli. Niezbyt mądrze, bo koszula była biała – Zdaje mi się, że coś ci mówiliśmy na temat wchodzenia do tego pokoju w celu innym, niż spanie. Jak już koniecznie musisz wchodzić, to pukaj do drzwi.

Dziewczynka wyglądała na wystraszoną. No tak. Do tej pory Noah nigdy nie podnosił na nią głosu.

– Przepraszam – powiedziała cicho, podchodząc do mnie, żeby się przytulić.

Posłałam Noah karcące spojrzenie. Właściwie to zareagowałabym tak samo, w końcu na dobrą sprawę nawet nie krzyknął... Ale Lily była jeszcze na tyle niestabilna, że musiało ją to zaboleć.

– To ja przepraszam, słoneczko – odpowiedział Noah, siadając obok mnie i całując w czoło siedzącą na moich kolanach dziewczynkę. Bądź, co bądź – jego córeczkę.

Miała już nowe dokumenty, jako Lily Anne Harrison Weaver. Zgodnie z prawem była już pod opieką Noah. I, w domyśle, moją, chociaż niestety, nie prawną. Kluczem do prawa do opieki nad nią był ślub, do którego nam się raczej nie spieszyło. Lil już miała moje nazwisko, i tak mieszkaliśmy razem a dziewczynka mówiła o mnie, jak o własnej mamie. Jedyne, co przemawiało do mnie jako argument „za" to zmiana nazwiska. Mogłabym zostawić nazwisko mamy i zmienić nieużywane już przeze mnie nazwisko ojca, na nazwisko Noah. Harrison Weaver, jak u Lily, brzmiało dużo lepiej, niż Harrison Traynor. A już bez wątpienia miałam z nim lepsze skojarzenia.

Oparłam się o ramię Noah. Poczułam przyjemny zapach jego perfum. Nie zdążyłam dobrze się nim nazachwycać, a Lily zsunęła się z moich kolan.

– Pójdziemy na spacerek? – poprosiła, już ciągnąc mnie i Noah za ręce.

– Możemy iść – odpowiedział Noah. – Tylko daj nam chwilę, żebyśmy się nieco doprowadzili do porządku.

– Okej – ucieszyła się Lil, i pobiegła do swojego tymczasowego pokoju, zapewne zmienić buciki.

Noah zdjął zabrudzoną koszulę i zmienił na czystą, niemal identyczną. Zerknęłam na jego część szafy. Moim oczom ukazał się rządek koszul w dwóch kolorach – część była biała, a część czarna. Hmm. To by wyjaśniało, dlaczego chodził ubrany niemal tak samo przez cały czas. Nie przypominałam sobie, żeby miał na sobie coś innego, niż czarna bądź biała koszula, rozpięta pod szyją, zawsze z rękawami podwiniętymi niedbale w łokciach, do której nosił wąskie dżinsy, i czasem rzemykową biżuterię.

Podzieliłam się z nim chusteczkami do demakijażu, żeby mógł dokładniej zetrzeć szminkę z twarzy. Później bez pytania wziął z pudełka moją czarną kredkę do oczu.

– Pozwolę sobie pożyczyć – powiedział, malując nią lekko dolne powieki. Palcami lekko ją roztarł i przejrzał się w lustrze. – Od razu lepiej. Na wszelki wypadek tobie też radziłbym się umalować, bo graniczy z cudem, żeby wyjść i wrócić bez zdjęcia od papparazzich.

Popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Zdecydowałam się na lekki makijaż, ale z gęstymi, sztucznymi rzęsami.

– Lepiej – ocenił Noah. Jeszcze raz spojrzał na siebie w lustrze i lekko przeczesał włosy dłonią.

Wyszliśmy na zewnątrz, trzymając się za ręce. Drugą ręką trzymałam Lily. Szliśmy powolnym krokiem, zapewne w stronę parku.

Noah miał rację, przestrzegając mnie przed fotoreporterami. Istotnie, robili nam zdjęcia. Było to dosyć dziwne. Nie można nawet wyjść na spacer i pozostać niezauważonym?

– Uwaga, ludzie, sensacja roku, Noah Weaver z partnerką i dzieckiem wyszedł na spacer – zaśmiał się mężczyzna, puszczając moją dłoń. Zamiast tego przysunął się bliżej i objął mnie w talii.

– Cóż, z tego co mówiłeś, to widok ciebie z dziewczyną to faktycznie sensacja – zachichotałam. – A dziecko to już w ogóle abstrakcja.

– Tak długo, jak ty pozostajesz niemal anonimowa, tak długo nie będą mieli tak naprawdę o czym pisać na mój temat – Noah ucałował mnie w czoło. – Nie wiedzą, kim jesteś, jak długo cię znam, ile masz lat, w jaki sposób się poznaliśmy... I oby tak zostało jak najdłużej.

Faktycznie, poszliśmy do parku. Znaleźliśmy ładne miejsce, zaraz przy jeziorku i usiedliśmy na ławce. Lily wzięłam na kolana. Lubiłam ją tak trzymać i mooocno przytulać.

Lily długo nic nie mówiła. Patrzyła tylko – raz na mnie, raz na Noah... W końcu wróciła na moje kolana i się przytuliła. Ucałowałam ją w czółko.

– Kocham cię, mamusiu – usłyszałam.

Moje serce zabiło mocniej, a do oczu napłynęły łzy. Nigdy wcześniej nie nazwała mnie tylko „mamusią", wolała mówić mi po imieniu, toteż byłam naprawdę zaskoczona... I wzruszona tym, co usłyszałam.

Popatrzyłam na Noah. Uśmiechał się do mnie.

Pochyliłam się nad Lily, próbując się nie rozpłakać.

– Też cię kocham, córeczko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro