1.9. Nagrania czas zacząć!
Noah
Po rozmowie z Charlotte Harrison, moje chęci zalania się w trupa nagle odeszły. Jasne, potem napiłem się trochę z Nathanem, ale zachowałem pełną świadomość.
Dałem Charlotte – bo poprosiła, żebym tak się do niej zwracał – swój numer telefonu. Chciała wiedzieć, co się dzieje z Lauren i sprawiała wrażenie, jakby chciała znów mieć z nią kontakt. Zdecydowałem, że przy sprzyjających okolicznościach powiem o tym Laurie.
Było dosyć późno w nocy, gdy wróciłem do domu. Nie chcąc budzić Lauren, po cichu skierowałem się do łazienki, a po szybkim prysznicu – do swojej sypialni.
Zapaliłem światło i, ku memu wielkiemu zdziwieniu, w łóżku leżała Lauren, ubrana w satynową piżamę. Raczej nie chciała, żebym ją tu zastał. Tym bardziej, że trzymała przy sobie moją koszulę, i sprawiała wrażenie, jakby płakała. Znowu.
Popatrzyłem na nią, mając nadzieję, że się nie obudzi. Była przeurocza, gdy spała.
Po chwili zastanowienia po prostu wszedłem do łóżka. Wyjąłem z rąk Lauren ubranie, a zamiast tego ją delikatnie przytuliłem. Dopiero gdy upewniłem się, że jej nie rozbudziłem i dalej mocno śpi, mogłem spokojnie zasnąć.
*****
Obudziłem się przed nią, ale nie wstałem. Chciałem poczekać, aż to ona otworzy oczy.
Ucałowałem śpiącą dziewczynę w czoło. Miałem nadzieję, że dzisiaj już będzie normalnie ze mną rozmawiać. Nie mógłbym wytrzymać, gdyby między nami była cisza. To, że ona prawdopodobnie nie odwzajemniała moich uczuć, nie oznaczało, że ja przestałem ją kochać.
– Noah? – usłyszałem cichy, przychrypnięty szept.
– Jestem tutaj. Domyślam się, że nie zamierzałaś tutaj usnąć? – uśmiechnąłem się.
– Nie, weszłam tutaj tylko na moment... Ale jednak usnęłam. Kiedy wróciłeś?
– Trochę po północy. Jakoś tak szybko zmieniłem swoje plany. I, nie ukrywam, trochę się zdziwiłem, widząc cię tutaj.
Lauren podniosła na mnie wzrok.
– Bo, widzisz, Noah... Gdy wyszedłeś, zaczęłam mieć masę wątpliwości. Byłam pewna, że po prostu cię lubię. Jednak gdy pomyślałam o kilku rzeczach, poczułam, najzwyczajniej w świecie, twój zapach... Zrozumiałam, że to jednak nie to.
Serce zabiło mi mocniej. Czekałem, aż dokończy.
– I wiesz... Ja... Doszłam do wniosku, że również cię kocham. Bardzo.
Z wrażenia aż nie wiedziałem, co powiedzieć. Byłem wręcz niewyobrażalnie szczęśliwy z powodu tych kilku słów.
Lauren się do mnie przytuliła. Lekko ująłem jej podbródek i podniosłem nieznacznie do góry. Uśmiechnęła się do mnie, a ja wtedy objąłem jej wargi swoimi i wsunąłem jej język do ust, łącząc je ze sobą w pocałunku. Moja Lauren. Nareszcie moja.
Gdy nasze usta się rozdzieliły, nie wiedząc czemu, oboje zaczęliśmy się śmiać.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, Laurie, jak bardzo się cieszę – powiedziałem, tuląc ją do siebie.
– Wyobrażam sobie – odpowiedziała. – Też się cieszę.
Dłuższą chwilę po prostu leżałem, z Lauren na klatce piersiowej, głaszcząc ją po włosach.
W końcu zarządziłem wstanie, tym bardziej, że po południu miałem kolejny utwór do nagrania. Chciałem sobie prześpiewać go kilka razy.
Lauren bez zbędnego gadania wyszła i pokierowała się do swojego pokoju po ubrania. Poproszę ją później, żeby znowu przeniosła swoje rzeczy do mnie.
Też się przebrałem i od razu poszedłem do kuchni, zrobić coś smacznego na śniadanie.
Gdy rozkładałem na stole talerze z tostami, przyszła Lauren. Jak zwykle, prezentowała się czarująco.
Usiedliśmy razem przy stole.
– Wczoraj wieczorem byłem w klubie – zacząłem. – Umówiłem się tam z Nathanem, ale oprócz niego spotkałem tam kogoś jeszcze... – mówiłem.
Lauren mnie słuchała, popijając kakao.
– ...twoją mamę – dokończyłem. – Zamieniliśmy ze sobą kilka słów.
– Naprawdę, chciała coś o mnie wiedzieć? – zdziwiła się dziewczyna.
– Owszem. Co więcej, chyba zrozumiała swój błąd. Będę z nią w stałym kontakcie. I, jeżeli dobrze wywnioskowałem, nie jest już z twoim oj...
– Graham Traynor nie jest moim ojcem – przerwała, jakby ze złością. – Nie mam ojca. Nie po tym, co się stało... Nienawidzę tego człowieka. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego...
Westchnęła, a na jej twarzy malował się smutek zmieszany ze złością. Wiedziałem, że było to dla niej straszne przeżycie. Współczułem jej całym sercem. W dodatku nosiła nazwisko człowieka, który jej to zrobił... Bez wątpienia to był jeden z czynników, dla którego go tak nie lubiła.
– Wybacz, Laurie. W każdym razie, Charlotte już z nim nie jest.
Chwila ciszy. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby nad czymś myślała.
– Jestem w stanie uwierzyć w jej zmianę. Mam nadzieję, że nie będę zawiedziona.
– Chcesz się z nią zobaczyć? – zapytałem. – Bez wątpienia by się ucieszyła.
– Jeszcze nie teraz – odpowiedziała Lauren. – Potrzebuję to dobrze przemyśleć. Ale dobrze, że mi o tym mówisz.
– Rozumiem cię i myślę, że ona również zrozumie.
– Nie chciała mnie, nie wychowywała, a teraz, gdy jestem już dorosła, nagle chce mieć ze mną kontakt. To trochę nie w porządku. Przecież nawet mnie po takim czasie nie poznała... Ale dam jej kiedyś szansę. Na pewno. – obiecała dziewczyna, po czym odstawiła na stół pustą szklankę i poszła gdzieś po schodach.
Napisałem wiadomość do Charlotte.
Rozmawiałem z Lauren. Jest skłonna uwierzyć w Twoją zmianę, chociaż póki co nie jest chętna, żeby się z Tobą widzieć.
Lauren Natalie, nie Lauren. Hmm. W sumie nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Mam nadzieję, że jeszcze się do mnie przekona.
Nie zamierzam nazywać jej imieniem, którego nie lubi. Zresztą, to temat na inny raz. Będziemy w kontakcie.
Lauren znalazłem na drugim piętrze, na balkonie. Siedziała na fotelu i czytała jakąś książkę. Spojrzała na mnie, ale z wyrazu jej twarzy wyczytałem, że chce zostać sama. Podszedłem do niej, objąłem ramieniem, ucałowując ją w czoło i odszedłem, zamykając za sobą drzwi balkonu.
Zobaczyłem Dotty'ego, wspinającego się po schodach. Przyklęknąłem z otwartymi ramionami, a piesek szybciutko do mnie przyczłapał, domagając się zabawy. Polubiłem tego zwierzaka. Był niesamowicie mądry i ufny. Nie bał się mnie, normalnie podchodził się ze mną bawić... A Lauren zdawał się w każdym momencie doskonale rozumieć. Czasem spał z nią, czasem w swoim legowisku w salonie, wraz z Lilo i Charliem, a wtedy często rano przychodził ją obudzić... Gdy miała gorszy humor, po prostu przy niej był, nie chcąc nawet większej uwagi...
Podszedł do drzwi balkonu i zaczął w nie skrobać. Lauren się uśmiechnęła i skinęła do mnie, żebym go wpuścił. Posadziła go sobie na kolanach i wróciła do zajęcia, które jej przerwał, drapiąc go za uszami.
Mi nie pozostało nic innego, jak po prostu sobie odejść.
Poszedłem do swojej sypialni i wziąłem do ręki gitarę. Chciałem sobie przypomnieć utwór, który zaplanowałem dzisiaj nagrać razem z Michaelem. Zresztą, dzisiaj mieliśmy być w nieco większym składzie – Kate przy klawiszach, Nathan z basem, a jego dziewczyna zamierzała się zmierzyć z perkusją. Miałem nadzieję, że faktycznie to dzisiaj ogarniemy.
Lauren pojawiła się u mnie niemalże wraz z zagraniem przeze mnie pierwszego akordu. Lubiła słuchać, jak gram.
Gdy skończyłem, odłożyłem gitarę, a Laurie bezczelnie wepchnęła się na moje kolana. Przytuliłem ją.
– Jedziesz ze mną do studio? – zapytałem. – Dzisiaj będą też Kate, Becca i Nath. Poza tym, może z tym zejść naprawdę długo...
– Pewnie, że tak – odpowiedziała dziewczyna, biorąc do ręki mój telefon, żeby sprawdzić godzinę. W tym momencie zauważyłem, że nie ma własnego telefonu. – Jedenasta.
– W takim razie mamy jeszcze trochę czasu.
– Swoją drogą. Zawsze zdawało mi się, że studia nagraniowe są raczej, że tak to ujmę, bardziej profesjonalne. A nie, że mieszczą się w domach prywatnych.
– Bo tak jest. Michael pracował właśnie w takiej wytwórni płytowej, odkąd ja zostałem muzykiem. Zawsze nagrywałem u niego, bo wiem, że zrobi to dobrze i będę zadowolony. Ale, nie mówiłem ci, ale to studio jest jego własnym. Otworzył je kilka lat temu, gdy jego ówczesna dziewczyna, a teraz już żona, wybudziła się z długiej śpiączki i potrzebowała opieki. Teraz mają czworo dzieci, więc ciężko byłoby, gdyby pracował gdzieś poza domem.
– Czworo dzieci? Przecież wygląda na bardzo młodego!
– Owszem. On i Ally mają po dwadzieścia osiem lat. Za pierwszym razem mieli trojaczki, później trafiło im się jeszcze jedno... Cholera. Nie wiesz, jak im tego zazdroszczę – wyznałem.
Nie odpowiedziała. Jedynie mocniej się we mnie wtuliła. Zresztą, nie dziwiłem jej się. To był dosyć ciężki temat. Zwłaszcza, że ona była jeszcze nastolatką.
– Wiesz, Noah – usłyszałem nagle jej szept. – Też naprawdę lubię dzieciaki, marzę o prawdziwej, kochającej się rodzinie, której sama nigdy nie miałam... Ale nie teraz i nie w najbliższym czasie. Ja mam ledwie osiemnaście lat, ty masz teraz dużo pracy...
–...którą wykonuję jedynie ze względu na terminy ustalone przez Kate, a którą mógłbym w każdej chwili przerwać, bo jestem ustawiony do końca życia – dodałem. – Dobrze wiem, że mam kupę forsy na koncie, ale po co mi to dla samego siebie? Na czym mi zależało, to mam. Dom, samochód... Dlatego też nie oszczędzam na tobie – dodałem, pamiętając, jak bardzo Lauren przejmowała się cenami swoich ubrań czy innych rzeczy. – Gdybym faktycznie nie miał czasu czy pieniędzy, nie myślałbym o dziecku.
– Rozumiem cię, ale, na miłość Boską, Noah, mam tylko osiemnaście lat! Nie mówmy o tym – poprosiła, przeczesując mi włosy dłonią.
Przyznałem jej rację.
*****
Otworzyła nam Aaliyah. Jak zwykle przywitała mnie z wielkim uśmiechem... I swoją najmłodszą pociechą obok siebie.
– Cześć, Noah. Michael już na ciebie czeka na górze, chociaż pozostała trójka jeszcze nie przyszła. A ty to pewnie Lauren Natalie? – zwróciła się do mojej Lauren.
– Zgadza się – uśmiechnęła się Laurie.
– Miło mi cię poznać, Lauren. Aaliyah Joseph – przedstawiła się, wyciągając rękę do mojej dziewczyny.
Poczułem, jak jakieś dziecinne łapki łapią mnie za nogę.
– Jean, wiem, że to ty... – powiedziałem, poznając dziewczynkę po jej śmiechu. Odwróciłem się, i istotnie, zobaczyłem Jean. Wprawdzie druga z dziewczynek, Ami, była identyczna, ale miały nieco inne głosy, do tego nosiły zawieszki z pierwszymi literami imion.
– Gdzie zgubiłaś siostrę, co, Jeannie? – zapytałem, biorąc dziewczynkę na ręce.
– Noah! Ile razy mam ci mówić, że to nie jest nasze angielskie Jean? Zacznij w końcu wymawiać to po francusku – usłyszałem głos Michaela.
– Może jakieś „cześć" czy coś? – zapytałem, przypominając sobie jego słowa sprzed kilku dni. – Nie moja wina, że utrwaliło mi się to po naszemu.
– Jakoś ty sobie tego trudu nie zadajesz. O. Lauren. Miło cię widzieć.
– Właśnie, wujku – zwróciła mi uwagę Jean. – Mam na imię Jean (czyt. Żan), a nie Jean albo Jeannie.
I tak wszystkie opcje wymówiła z nie do końca amerykańskim akcentem. Aaliyah dbała o to, żeby znały też język francuski, z racji iż ona sama była w połowie Francuzką. Trzeba przyznać, że było to świetnym pomysłem.
– Kochanie, ale ty wiesz, że nie mówię tak, żeby cię obrazić... I tak cię bardzo lubię – powiedziałem, całując dziewczynkę w nosek.
Jean była chyba najbardziej wdzięczna z całej czwórki. Wygadana, radosna, śmiała, wielki pieszczoch... Rzecz jasna, pozostałe dzieciaki też lubiłem, chociaż to właśnie z nią miałem najwięcej do czynienia.
W końcu w drzwiach stanęła Kate, a w chwilę po niej – Becca i Nath.
– Lauren, może zostań ze mną – zaproponowała Ally. – Niech oni to nagrają, ty i tak będziesz się nudzić.
– Chętnie – odpowiedziała Lauren.
– W takim razie – podszedłem do Lauren i ucałowałem ją w czoło – do zobaczenia później.
*****
I witam ponownie! Dzisiaj chciałam tylko powiedzieć, że Michael i Aaliyah Joseph są bohaterami mojego starego opowiadania, „Mój jedyny promień słońca" (czeka na korektę, ale i tak zapraszam). Pasowali mi tutaj, a że byłam z nimi bardzo zżyta, stwierdziłam, że pozwolę sobie w ten sposób przedłużyć ich historię. Bez wątpienia będą pojawiać się tutaj częściej.
Wiem też, że niektórzy nie mogą doczekać się Jenny Weaver. Wybaczcie, ale pierwszy raz zamierzam dać jej dłuższą chwilę w 15 rozdziale, a później planuję kilka rozdziałów poświęconych właśnie w dużej mierze jej osobie, już są napisane, czekają tylko cierpliwie na swoją kolej. Mam nadzieję, że i Wy poczekacie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro