1.12. „Bądź silna, Rosie"
Lauren
Leżąc w łóżku, bez możliwości przeczytania żadnej książki, wpadłam na inny pomysł.
W głowie miałam gotowy scenariusz. Widziałam już zarys historii, znałam idealne imiona bohaterów, nawet już wpadłam na tytuł...
Napiszę własną książkę. Obyczajówkę. O dziewczynie, mającej problemy w domu, jak niegdyś ja. Też dam jej jakieś niecodzienne imię. Rosemary. Rosemary Smith. Nie skaram jej tak długim nazwiskiem, jak moje. Ale nie pozwolę, żeby była sama. Nie. Będzie chodzić do szkoły średniej, tam musi mieć bliskiego przyjaciela.
I wymyśliłam też chłopaka. Jaspera. Osobę, która miała pomóc Rosemary przeżyć.
W aluzji do mojego Noah, Jasper miał skracać imię swojej przyjaciółki. Może na Rosie? Będzie podobnie, jak Laurie.
Tak, jak ja wyciszałam się w bibliotece, tak ona będzie się wyciszać z Jasperem, u niego. Nie będzie mogła jednak spędzać tam dużo czasu, o wyznaczonej godzinie wróci do domu. Jednak Rosie zacznie się buntować, w czym Jasper bez wątpienia będzie ją wspierał. A pod koniec książki, Rosemary, dziękując mu za wszystko, wyzna mu miłość. Typowy romansik, ale miałam chęć to napisać.
Rozdział 1
No dobrze. I co dalej.
Wracam do domu, w biegu zdejmuję buty i zerkam na zegarek.
Siedemnasta pięćdziesiąt dziewięć. Prawie punktualnie. Całe szczęście. Nawet nie chcę myśleć o tym, co by się stało, gdybym wróciła później.
Zostawiam torbę w przedpokoju i kieruję się do kuchni, chcąc wziąć sobie szklankę wody. Znajduję tam mamę.
– Zajęcia skończyłaś o drugiej – mówi, patrząc na mój plan lekcji, zawieszony na lodówce. – Gdzie byłaś tyle czasu? – w jej głosie słyszę nutę zniecierpliwienia. – Znowu z tym chłopakiem od Whitterów?
Wiem, że mama nie lubi Jaspera, więc zaprzeczam.
– Nie. Poszłam... – na szybko wymyślam jakieś tanie kłamstwo –... do biblioteki. Musiałam wypożyczyć książkę do przeczytania na najbliższy tydzień.
Prawda jest inna. Po zajęciach poszłam wraz z Jasperem do parku. Wiedział, że nie chcę wracać do domu, więc został tam ze mną. Lubię jego towarzystwo. Już niejednokrotnie dowiódł, że jest moim prawdziwym przyjacielem. Często staje w mojej obronie, gdy jest taka potrzeba. Gdy nie dostaję śniadania, dzieli się ze mną własnym... Jest wyjątkowy.
– Kłamiesz, Rosemary! – warczy matka. – Widzę po tobie. Byłaś z tym chłopakiem, na pewno.
– Wróciłam o czasie – mówię, już z lekka zniecierpliwiona, kierując się do własnego pokoju.
– ROSEMARY, ODPOWIEDZ MI!
– Tak – szepczę. – Byłam z Jasperem.
– Tak myślałam – mówi z wyrzutem mama. – Ile razy mam ci powtarzać, że masz się nie zadawać z tym chłopakiem? Czy ty nie rozumiesz, że ma na ciebie zły wpływ...
Nie słucham jej. Biegnę po schodach do siebie i zamykam drzwi na klucz. Wyciągam telefon, gdzie widzę wiadomość od Jaspera.
I jak, Rosie? Matka bardzo się rzucała o to, o której wróciłaś?
Kochany. Codziennie o to pyta.
Tak. Domyśliła się, że byłam z tobą, mówi, że masz na mnie zły wpływ... Mam jej dosyć.
Bądź silna, Rosie, dasz radę. Do zobaczenia rano. Buziaki.
Czytam wiadomości kilkukrotnie, jakby chcąc się nauczyć tekstu na pamięć, po czym usuwam konwersację z Jasperem i dla bezpieczeństwa blokuję jego numer, w razie, gdyby mama chciała sprawdzić mój telefon. Na pewno jeszcze sporo zdąży się wydarzyć do czasu, gdy pójdę spać...
Na chwilę przerwałam pisanie. Niby w porządku, ale brakowało mi jakiejś ekspresji, uczuć, emocji...
Poprawiłam tekst w kilku miejscach, dodając odpowiednie wyrazy. Pisałam dalej, co jakiś czas wracając do wcześniej napisanych fragmentów, żeby je skorygować. W szybkim tempie napisałam cały rozdział.
Na pierwszej stronie zrobiłam adnotację:
L.N. HARRISON –
Pomyślałam moment. Jaki nadać tytuł?
L.N. HARRISON – „Bądź silna, Rosie"
Sądziłam, że te słowa będą się często przewijać w książce, dlatego uznałam je za odpowiednie na tytuł.
L.N. Harrison. Chyba było odpowiednim skrótem. Nikt nie wydałby książki jako Lauren Natalie Harrison Traynor. L.N. było skrótem od imienia. A z racji, iż wolałam nazwisko po mamie, to je wybrałam na wyszczególnienie.
Zapisałam plik, wpisując na początku nazwy „Nie otwieraj" i odłożyłam laptop na bok.
Noah to zobaczył i położył się obok mnie. Ucałował mnie w szyję.
Zaśmiałam się. Łaskotało.
– Noah! – pisnęłam.
– No co? – odmruknął mężczyzna, wracając do swojego zajęcia. Cholera. Znowu będę mieć ślad.
Chciałam jakoś się poruszyć, żeby go odsunąć, ale zamiast tego jęknęłam z bólu. Pieprzone żebra.
Ale przyniosło to taki sam efekt. Odsunął się i pomógł mi się wygodniej ułożyć. Wziął z łóżka laptop i położył go na biurku.
– Z reguły cię o nic nie proszę, ale tym razem miałabym do ciebie prośbę – zaczęłam.
– Słucham cię, Laurie?
– Chciałabym własny laptop. Nawet najtańszy. Byle nadawał się do pisania. Nie chcę pisać tego na twoim.
Noah na mnie popatrzył.
– W porządku, ale... co ty, na miłość boską, kombinujesz?
Chwilę się zastanowiłam.
– Wiesz... Wpadłam na pomysł, żeby napisać książkę. Powieść obyczajową. Wiem już, jaka będzie fabuła, napisałam praktycznie cały pierwszy rozdział... Chcę spróbować. Może coś z tego wyjdzie?
– Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi – roześmiał się Noah. – Ale tak czy inaczej, uważam, że to dobry pomysł. Dobrze, kupię ci laptop, żebyś mogła swobodnie pisać, nie ma sprawy. I trzymam za ciebie mocno kciuki – usłyszałam, po czym dostałam soczystego buziaka w czoło.
Uśmiechnęłam się. I obiecałam sobie, że postaram się naprawdę mocno przyłożyć do pisania.
*****
Noah
Nieco zdziwił mnie pomysł Lauren, ale bez wątpienia był dobry. Czytała ogromne ilości książek, więc powinna podołać zadaniu napisania własnej. Zwłaszcza, że w widoczny sposób się do tego nadawała. Siedziałem w tym samym pokoju i przez długi czas słyszałem jedynie stukanie klawiszy. Jak najszybciej zaopatrzę ją we własny laptop, zresztą, zrobię to przy okazji, bo pomyślałem sobie, że powinna mieć własny telefon. Przydałoby się jej trochę kontaktu ze światem.
Tymczasem patrzyłem jak leży, starając się nie ruszać, żeby nic jej nie bolało. Było mi jej szkoda. Jasne, moja złamana ręka też dawała o sobie znać, ale do wytrzymania. A Laurie?
Był już późny wieczór. Wziąłem szybki prysznic, uważając, żeby nie zamoczyć gipsu i wróciłem do Lauren.
– Pomóc ci wstać? – zaoferowałem, wyciągając do niej zdrową rękę.
Chwyciła ją i wykrzywiając nieco usta z bólu, wstała z łóżka.
– Dam radę dojść do łazienki – stwierdziła. Ja jednak patrzyłem na nią, dopóki nie zeszła ze schodów. Żeby się upewnić, że jest w porządku.
Otworzyłem laptop i pod nieobecność Lauren, wszedłem na stronę sklepu i zarezerwowałem tam laptop i telefon. Bez zbędnego szukania, wybrałem jednakowe urządzenia jak te, z których sam korzystałem, jedynie w innych kolorach. Zostawię ją chwilę samą i jutro pójdę je odebrać i skonfigurować, żeby były gotowe do użytku.
Laurie długo nie wracała. W sumie nic dziwnego, na pewno musiało jej być ciężej wziąć choćby szybki prysznic, musiała być bardzo, bardzo ostrożna...
W końcu wróciła i od razu położyła się do łóżka. Przykryłem ją dokładnie kołdrą i ucałowałem w czoło, życząc jej dobrej nocy.
– Śpij dobrze, Noah – odpowiedziała, zamykając oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro