Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17


Nigdy się nie spodziewałam, że w dniu swoich dwudziestych urodzin będę mieszkała z dala od swoich rodziców i wychowywała wraz z ukochanym śliczną, miesięczną córeczkę.

To właśnie ona obudziła mnie wcześnie rano. Jamesa już nie było obok mnie. Jednak gdy tylko chciałam do niej wstać, on pojawił się przy łóżeczku maleństwa i przytulił ją do serca.

- I jak, kochanie, dwadzieścia lat za tobą? - uśmiechnął się i położył malutką Lou obok mnie. - Wszystkiego najlepszego.

- Dziękuję - odwzajemniłam jego uśmiech i położyłam płaczącego dzidziusia na swojej lewej piersi. Chwyciła mnie za włosy i nie chciała puścić.

Jamie ucałował mnie w policzek. Jego długie, jasne kosmyki smyrały mnie po szyi. Lubiłam to uczucie. Wtedy czułam, że jestem blisko osoby, którą naprawdę kocham.

Mała znowu zaczęła płakać. Zrozumiałam, że jest głodna. Położyłam się wyżej, odchyliłam swoją koszulkę i przystawiłam swój sutek do jej ślicznych, malusich usteczek. Zaczęła pić. Troszkę mnie gryzła tymi swoimi bezzębnymi dziąsełkami, ale nie było to jakimś większym problemem.

- To kiedy doczekam synka? - zażartował James.

- Nie wiem. Kiedyś na pewno. Na razie Lulu jest jeszcze malutka.

- Zresztą, ty jesteś jeszcze bardzo młoda.

- W przeciwieństwie do ciebie. Trzydzieści lat, jejku, wybrałam, jakby młodszych nie było.

- Dwadzieścia dziewięć i pół roku - uściślił Jimmy, unosząc do góry palec.

- Wszystko jedno. Dobrze, weź ode mnie tego szkraba i dajcie mi się ubrać -poprosiłam.

James wykonał moją prośbę. Wziął na ręce naszą córeczkę i wraz z nią wyszedł z pokoju.

Ja wtedy odszukałam w szafie ulubioną, różową sukienkę. Miała dekolt w łódkę, rękawy do łokci, pasek w talii i sięgała mi tak mniej więcej do połowy ud. Delikatnie się umalowałam i rozczesałam swoje różowe loki. Powoli mi się nudziły, ale nie miałam pojęcia, czym je zastąpić.

Na stole w kuchni czekał na mnie śliczny, marcepanowy tort w kształcie róży i nieduże pudełeczko w srebrzystym papierze z brokatową kokardą.

Zdmuchnęłam świeczki, a potem wzięłam do ręki pudełko. Był w nim śliczny, srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie serduszka. Rzuciłam się Jamiemu na szyję.

- Jest cudowny -pisnęłam z zachwytem.

- Tak, jak ty -odpowiedział James, obdarowując moje usta soczystym pocałunkiem.

- Już, dobra, nie słódź mi - poprosiłam, wyjmując z szuflady dwa talerzyki i widelczyki do ciasta. Ukroiłam dwa kawałki i jeden podałam Jamiemu.

Herbata, torcik i malutka dziewczynka przy swoim stoliku, czy jakkolwiek to się nazywa, pomiędzy nami - najsłodsze śniadanie na świecie. Może i zjedzone w porze obiadowej, ale jednak.

Odebrałam miliony życzeń na rozmaitych portalach i od razu za nie podziękowałam. Potem moje maleństwo poszło spać i musiałam zanieść je do sypialni. Jej własny pokoik jeszcze był w przygotowaniu.

Wraz z Jamesem postanowiliśmy obejrzeć film. Wybrałam disneyowską adaptację „Pięknej i Bestii", na którą Jamie niechętnie się zgodził.

Przynieśliśmy do salonu dużą tabliczkę czekolady z orzechami, miskę pełną słonych chrupek i sok. A potem zaczęło się oglądanie.

Gdzieś tak po dwóch godzinach, może trzech, Lou przerwała nam oglądanie. Pobiegłam do niej i wzięłam ją na ręce. Wytarłam jej uślinioną buzię i cmoknęłam ją w malutki nosek.

Dopiero za chwilę poczułam, dlaczego się obudziła. Coś zaczęło mi niezbyt fajnie pachnieć. No cóż, to było normalne.

Położyłam na łóżku nieduży kocyk, a na nim swoją córeczkę. Zmieniłam jej pieluszkę i założyłam jej czyste body. Zanim na jej nóżkach znalazły się skarpeteczki, ucałowałam jej maleńkie stópki. Do tej pory ciężko mi było uwierzyć, że ja i Jamie stworzyliśmy razem coś tak pięknego. Wyglądała dokładnie tak, jak ja, kiedy byłam malutka.Jak to mówił James, „malutkie, urocze kochanie, co podobno ma jakieś jego geny". Ale rzeczywiście, mała nic w sobie z niego nie miała... Może przy następnym mu się poszczęści i będzie to podobny do niego chłopiec?

Wraz z małą wróciłam do niego na dół. Wziął ją ode mnie i ucałował ją w nosek.

- I jak, słoneczko, wyspałaś się? - zapytał z uśmiechem, łaskocząc ją po policzku.

Oczywiście, nie doczekał się odpowiedzi.

- Wyjdziemy gdzieś?- zapytałam.

- Miałem ci to zaproponować - odpowiedział James. - Pewnie.

Odebrałam mu maleństwo i włożyłam je do wózka-spacerówki. Założyłam jej chustkę na główkę, a potem wsunęłam na swoje stopy sandałki na szpilce.

- Weź ty się kiedyś potknij o te buty - mruknął Jamie. - Laska, masz prawie dwa metry wzrostu.

- Teraz mam całe dwa - odpowiedziałam z uśmiechem.

- Ale ja całych dwóch nie mam i mam nadzieję, że zdejmiesz te szczudła.

- Pomarzyć możesz zawsze.

- No co za cholera - szepnął do siebie blondyn i najpierw wziął mnie w ramiona, apotem złapał za kostki i podniósł do góry tak, że głowę miałam przy jego kolanach.

- Wygodnie -roześmiałam się. - Tylko widoki nieciekawe.

Poczułam, jak z moich stóp zlatują sandałki i z głośnym stuknięciem obcasów lądują na podłodze. Potem obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni i zobaczyłam przed sobą twarz swojego chłopaka.

- Założysz niższe buty? - zapytał.

- Hmm... No...Zastanowię się - zachichotałam. - No dobra. Tym razem wygrałeś.

Włożyłam buty na płaskim obcasie. James pokazał mi uniesiony w górę kciuk.

Wzięłam wózeczek z córeczką,a potem we troje wyszliśmy z domu. Doskonale wiedziałam,gdzie skończy się nasz spacer - na pełnej kwiatów łące, na którą często chodziliśmy, dopóki nie zaszłam w ciążę. Najwyższa pora pokazać to miejsce naszej malutkiej Lulu.

Na miejscu rozłożyliśmy kocyk. Dałam małej coś do picia i usiadłam na kocu, przytulając się do Jamiego.

- To miejsce się wcale nie zmienia - uśmiechnęłam się.

- W przeciwieństwie do ciebie - odpowiedział James. - Jesteś coraz piękniejsza i coraz dojrzalsza. Wreszcie udało mi się podjąć jedną, ważną decyzję. Mam nadzieję, że ty się ze mną zgodzisz - wziął mnie za ręce i podniósł do góry.

Stanęliśmy naprzeciw siebie. Nasze maleństwo zdążyło właśnie pójść spać.

James uklęknął przede mną i wyjął pudełeczko z pierścionkiem. Łzy momentalnie napłynęły mi do oczu.

- Mignonette... Czy zrobisz mi tę przyjemność i zostaniesz moją żoną? - zapytał, spoglądając mi w oczy. W pierwszej chwili wydał mi się trochę zdenerwowany, ale potem na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

- Jamie,oczywiście, że tak! - pisnęłam, a z moich oczu popłynęły łzy szczęścia.

Włożył na mój palec piękny, złoty pierścionek z ametystowym oczkiem. Wstał i mnie mocno przytulił. Potem nasze wargi na dłuższą chwilę złączyły się w pocałunku.

I tym pocałunkiem zaczęliśmy czwarty rozdział naszego wspólnego życia - od kolegów z zespołu, przez przyjaciół i parę, do narzeczeństwa.

Czytałem kolejne kartki pamiętnika Mii, trzymając w ręku jej pierścionek. Lindsey spędzała swoje urodziny z przyjaciółkami - miała wrócić wczesnym popołudniem. Louisa, przyzwyczajona do chodzenia wszędzie ze swoją kochaną ciocią, znudzona oglądała kreskówki. Siedziałem obok niej, ale mało interesowały mnie przygody żółtej gąbki w kanciastych spodniach.

- Co to? - zapytała dziewczynka, wskazując na trzymany przeze mnie pierścionek.

- Pierścionek zaręczynowy twojej mamusi.

- Jaki?

- Zaręczynowy. To znaczy, że dałem jej go, kiedy pytałem, czy zostanie moją żoną.

- A to było dawno?

- Hmm... Teraz miałaby dwadzieścia pięć lat. Wtedy miała dwadzieścia... Nie. Nie tak bardzo. Ty byłaś wtedy bardzo malutka.

- Tęsknię za mamusią- zasmuciła się dziewczynka.

- Też mi jej brakuje.

- Przyjdzie do nas jeszcze raz, jak kiedyś?

- Nie byłbym taki pewien. Myślę, że wtedy chciała mi pomóc z paroma rzeczami.Dzisiaj mam zamiar zrobić pierwszą z nich.

- Co to będzie?

- Dam ten pierścionek cioci. Twoja mamusia niestety nie została moją żoną, ale cioci na pewno się uda.

- A co jeszcze kazała ci zrobić mamusia?

- Nic mi nie kazała.Za to obiecała, że będziesz miała siostrzyczkę albo braciszka...I to w sumie niedługo.

- Tak? - Lou zaświeciły się oczka z radości.

- Tak. Najpierw dzidziuś będzie rósł w brzuszku cioci, a potem wyjdzie i wtedy zostaniesz starszą siostrzyczką.

- A z takim dzidziusiem można się bawić?

- Pewnie. Tylko troszkę inaczej, bo takie maluszki nie umieją mówić ani chodzić?

- To co one robią?

- Głównie śpią i jedzą.

- Co jedzą?

- Mleko.

- Tylko?

- No, tak.

- Czyli nie mogą jeść ciasteczek? - zdziwiła się Lulu.

- Nie - uśmiechnąłem się. - Zresztą, nie umiałyby ich zjeść, bo nie mają ząbków.

- A jak dzidziuś urośnie, to będzie ze mną chodzić do szkoły?

- Wiesz co, Lulu,obawiam się, że nie, bo jak ty skończysz, to twoja siostrzyczka albo twój braciszek dopiero zacznie... Ale i tak zobaczysz, że rodzeństwo jest bardzo fajne. Ja mam dwie siostrzyczki, czyli ciocię Sharon i ciocię Lisę, i brata, czyli wujka Alexandra.

- A ciocia Ninnie?

- Jeżeli dobrze pamiętam, ma siostrę.

- A mamusia?

- Mamusia niestety nie miała ani siostrzyczki, ani braciszka.

- Ale ja na pewno będę miała?

- Tak, słoneczko, na pewno - obiecałem, całując córeczkę w czoło.

Potem przestała mówić,bo zaczął się kolejny odcinek kreskówki.

Odłożyłem zeszyt w brokatowej, fioletowej okładce na szafkę. Pierścionek włożyłem do różowego pudełka. Włożyłem je do kieszeni koszuli. Nie odznaczało się pod nią jakoś bardziej.

W oczy rzucił mi się album z chrztu małej Lou. Doskonale pamiętam, że ciężko było nam go załatwić: „Jak mogę ochrzcić dziecko, którego rodzice są w związku partnerskim i przy okazji jedno z nich jest niewierzące?" - to słyszeliśmy niemal wszędzie. No dobrze, to rzeczywiście było prawdą - byliśmy wtedy narzeczeństwem i jeszcze nie planowaliśmy ślubu, a ja byłem ateistą. Ale moja Mia znalazła odpowiedź na to pytanie: „Bo nie chcemy, żeby nasze maleństwo poszło w nasze ślady i odwróciło się przeciwko Bogu."Zdziwiła mnie tymi słowami, ale zadziałało. I już w kilka tygodni później nasza córeczka otrzymała imię Louisa Anne.Nazwiska nosiła oba, ale przyjęło się, że wszędzie - nawet w przedszkolu, czytając listę, nauczycielka używa tylko mojego nazwiska.

Wziąłem album i zacząłem go kartkować. Moja niedoszła pani Valentine miała wtedy wiśniowe włosy. Wyglądała cudnie w krótkiej, białej sukience i białych butach na niewysokim obcasie. Jej włosy były upięte w koczek, na twarzy miała delikatny makijaż, a jej paznokcie umalowane były białym lakierem.

- Lulu, chcesz zobaczyć siebie, jak byłaś takim nieumiejącym chodzić i mówić dzidziusiem? - zapytałem, patrząc na zdjęcia. Nic nie było takie same. Brak Mii, moja Lou była już duża, a ja... Hmm... No,wtedy byłem blondynem i nosiłem brodę. Teraz włosy miałem ufarbowane na brąz, a ze względu na to, że zaczynały siwieć, zrezygnowałem z zarostu.

Dziewczynka ochoczo usiadła mi na kolanach.

- To ja? - zapytała.

- Tak.

- A to mamusia?

- Oczywiście.

- A to ty?

- Tego chyba łatwo się domyślić.

- A ta pani?

- No, Lulu, teraz to mnie załamujesz - mruknąłem. - Nie poznajesz cioci Linnie?

- To jest ciocia? -zdziwiła się.

- No pewnie. Tylko trochę młodsza i ładniejsza.

- A ten pan?

- To ci mogę wybaczyć. Wujek Alexander.

Oglądaliśmy razem zdjęcia. Lou miała setki pytań. Jasne, że mogła nie pamiętać mojego rodzeństwa ani rodziców Mii. Tak samo, jak Aaliyah, córeczki mojej młodszej siostry, Seleny - córeczki mojej starszej siostry czy mojego jedynego bratanka, który z jakichś powodów dostał imię po mnie.

- Wiesz, że pójdziesz do szkoły razem z Ally? - zapytałem.

- Naprawdę?

- Tak. Sel jest od ciebie dużo starsza, ale też będziecie razem chodziły do szkoły,a Jimmy chyba będzie klasę wyżej, o ile dobrze pamiętam.

- A czego będę się uczyć?

- Pisania, czytania, liczenia, śpiewania... Jeszcze będziesz się uczyć wierszyków.

- A długo tam będę?

- Zależy co masz na myśli. Dziennie krócej niż w przedszkolu, ale za to przez kilkanaście lat. Ale będziesz coraz więcej umiała.

- Fajnie jest chodzić do szkoły?

- Każdy myśli inaczej. Ja lubiłem. Dlatego skończyłem dopiero, kiedy ty się urodziłaś. Mamusia niby też wtedy skończyła, i to w dodatku z przymusu, ale warto dodać, że była ode mnie sporo młodsza, a chciała jak najszybciej skończyć. Na studia chodziła tylko dlatego, że nudziło jej się w domu.

- A co to są studia?

-To rodzaj szkoły, po której można pracować w jakimś zawodzie.

-A co mamusia chciała robić? - zapytała Lulu.

-Nie wiem, czy to chciała, czy nie, ale uczyła się na nauczycielkę religii. Dobrze, Lulu, trzeba zacząć szykować niespodziankę dla cioci. Idź po to pudełko, co zaniosłem wczoraj do twojego pokoiku.

Ja odszukałem świeczki z numerami dwa i siedem. Różowy, marcepanowy torcik czekał już na stole. Wyciągnąłem nóż, trzy talerzyki i trzy widelczyki do ciasta.

Lou przyszła w tej chwili, co Lindsey zadzwoniła do drzwi. Otworzyłem jej i nie pozwalając nawet na zdjęcie butów, zasłoniłem jej oczy i pokierowałem do salonu, gdzie czekała na nią moja córeczka, trzymająca w rączkach pudełko z prezentem

-Wszystkiego najlepszego, ciociu Ninnie - powiedziała, wręczając niespodziankę swojej kochanej cioci.

-Ojej, Lulu, dziękuję! - pisnęła z zachwytem Lindsey, a potem uchyliła wieczko.

Wybranym przeze mnie i przez Louisę podarunkiem była złota bransoletka z zawieszką-serduszkiem. Wyglądało na to, że spodobała się mojej dziewczynie, bo ta mocno uściskała Lou, a potem mnie.

-Jesteście niesamowici - powiedziała, zakładając ozdobę na nadgarstek. Potem wyjęła swoją komórkę, włączyła jakąś grę i podała telefon Louisie. - Trzymaj, mała, i znikaj mi z tym do siebie.

Lulu posłusznie wykonała polecenie. Kiedy Lindsey upewniła się, że moja córeczka jest w swoim pokoiku, rzuciła mi się na szyję i wsunęła do moich ust swój język. Przytrzymałem ją za biodra i odpowiedziałem na jej pocałunek. Zacząłem rozpinać jej koszulę,ale potem przypomniało mi się, że Lou jeszcze nie śpi. Ninnie w tym momencie delikatnie złapała moją rękę. Kiedy upewniła się, że zorientowałem się, o co chodzi, puściła ją i wsunęła dłoń w moje włosy.

Po dłuższej chwili nasze usta się rozłączyły.

-Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że mogę spędzać z wami takie chwile - wyznała Ninnie. - Ale potem przypomina mi się zawsze, że tu powinna być Mia, nie ja. Dlatego... Pójdźmy potem na jej grób - poprosiła. - Ja wiem, że ona też pamięta o moich urodzinach i modli się za mnie, żeby spełniły się moje marzenia... A za to chyba powinnam jej podziękować?

-Jak sobie życzysz.

-Świetnie... Lulu! Chodź na torcik! - zawołała.

Mała zeszła z góry i oddała telefon mojej dziewczynie, która już za kilka godzin, może nawet nie, miała stać się już moją narzeczoną.

Ninnie ukroiła trzy kawałki ciasta i położyła je na stole. Lou od razu zabrała się za jedzenie. Przy tym tak się ubrudziła, że ciężko było się nie roześmiać.

Po supersłodkim obiedzie składającym się z tortu i lampki szampana (ja i Lindsey), ewentualnie tortu i szklanki soku (Lou), poszliśmy razem na spacer.

Najpierw poszliśmy na cmentarz. Odnaleźliśmy grób Mignonette, który, jak zawsze, przykryty był różami. To był zwyczaj powstały przez przypadek. Jasne, że wielu naszych fanów doskonale wiedziało ,gdzie jest grób ich idolki i było na jej pogrzebie. I wtedy poprosiłem, żeby każdy, kto może, przyniósł jedną różę. A potem jakoś tak wyszło, że w każdą rocznicę na grobie leżały setki tych, ulubionych przez śliczną wokalistkę kwiatów.

Nasza trójka również miała po różyczce. Lou różową, Linnie białą,a ja czerwoną. Włożyliśmy je do szklanego wazonika na płycie. Lindsey przyklęknęła, oparła łokcie o płytę i z jakiegoś powodu zaczęła płakać. Położyłem dłoń na jej ramieniu. Louisa mocno ją przytuliła.

„Mia...W dniu urodzin tej dziewczyny, po prostu muszę ci za nią podziękować. Może i nie jest ona w stanie mi ciebie zupełnie zastąpić, ale jest chyba najsympatyczniejszą osobą, którą znam... Dobrze wiesz, że Ninnie marzy o zostaniu mamą. Proszę,módl się o to" - mówiłem w myślach, patrząc na niebo.

Lindsey się podniosła. Złożyła dłonie i wyszeptała kilka słów. Słyszałem je. Dziękowała Bogu za to, że mogła poznać taką osobę, jak Mia i że może mieć przyjemność opiekowania się jej córeczką. Poprosiła też o swoje własne maleństwo.

Po jakimś czasie poszliśmy do parku. Lou zostawiliśmy na placu zabaw. Było tak kilka osób, które opiekowały się dzieciakami, więc mogliśmy być pewni, że Louisie nic się nie stanie.

Sami poszliśmy nad rzekę.

-To miejsce jest piękne - powiedziała Ninnie.

-Tak samo, jak i ty - uśmiechnąłem się.

-Wcale, że nie, jak ja. Tylko jak twoja Louisa - Lindsey odwzajemniła mój uśmiech.

-Lou raczej jest bardziej słodka, niż piękna.

-Prawda, ale na pewno będzie piękna, kiedy dorośnie. Już wygląda prawie tak samo, jak Mia.

-Możliwe.

Delikatnie objąłem ją w talii. Stwierdziłem, że to chyba dobry moment, żeby zadać jej jedno, ważne pytanie.

-Wiesz co, Ninnie? To półtorej roku spędzone z tobą było chyba najlepiej spędzonym czasem w moim życiu od czasu, kiedy Mignonette zniknęła. Jesteś dla mnie kimś niesamowicie ważnym. Dla mojej Lou jesteś jak matka. Ja.. Myślę, że powinienem coś zrobić -powiedziałem, wyjmując z kieszeni pudełko z pierścionkiem i klękając przed nią. - Ten pierścionek kiedyś należał do Mii.I jestem pewien, że ona bardzo chciałaby, żebyś go przyjęła.

Do oczu mojej dziewczyny napłynęły łzy.

-Lindsey... Czy zgodzisz się spędzić ze mną resztę życia i zostać moją żoną? - zapytałem.

Ninnie zaczęła płakać ze wzruszenia.

-Jimmy, oczywiście, że tak! - odpowiedziała. Ująłem jej lewą dłoń* i wsunąłem na jej palec pierścionek.

Wstałem i mocno przytuliłem swoją (już) narzeczoną, która nadal nie mogła opanować łez.

-Nie płacz, Linnie - szepnąłem, całując ją w ucho.

-Nigdy w życiu się nie spodziewałam, że ty jednak to zrobisz... I to jeszcze z pierścionkiem Mii.

-Jeszcze mnie mało znasz. I jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek poznasz mnie do końca - powiedziałem, patrząc w jej zapłakane oczy.

Potem ją pocałowałem. I długo staliśmy nad rzeką, przytuleni do siebie, ze złączonymi ustami.

***

* w USA pierścionek zaręczynowy nosi się na lewej ręce, nie tak jak w Polsce, na prawej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro