all4us
❝EUPHORIA❞
ROZDZIAŁ PIERWSZY
all for us — labrinth, zendaya
electric feel — mgmt
________________♡________________
W małym pokoju panowała całkowita ciemność, w której jedyne co było widać, to błądzące niczym w transie po pogniecionej pościeli ręce oraz zielony brokat niechlujnie roztarty po policzkach. Powoli przenosząc smukłe, pełne zadrapań dłonie z kołdry, chłopak zacisnął je mocno na szyi, by zwiększyć wszelkie doznania. I ściskał dopóki nie poczuł, że naprawdę brakowało mu powietrza, że odlatywał, tracił kontakt z rzeczywistością jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Gdy zaczęło do tego dochodzić, zabrał je prędko, zrywając się z łóżka, by stanąć chwiejnie koślawymi nogami na ciemnej wykładzinie. Poszerzone źrenice, skołtunione, roztrzepane włosy, wymięte, brudne od białego proszku ciuchy, długi, zielony, bolesny ślad na skórze od podduszania, błądzący na ustach uśmiech, co jakiś czas łzy mieszające się ze szmaragdowym brokatem. Wziął głęboki wdech, otwierając drzwi oraz uwieszając się na nich całym swoim ciężarem, następnie prawie upadając na podłogę. W ostatniej chwili jednak złapał równowagę. Zaśmiał się cicho sam z siebie, następnie wplatając długie palce w zielone włosy, które były jednym, wielkim chaosem. Stanowczo za długie, brudne paznokcie z pozdzieranymi czarnym lakierem znalazły się w jednym z wielkich kołtunów, ciągnąc mocno, na co zielonowłosy syknął. Mimowolnie przechylił się na bok, raz to wpadając w roletę, raz na wielki obraz na korytarzu. I tak był brzydki, zawsze się przekrzywiał. Odpychając się od kremowej ściany, uderzył plecami o drzwi naprzeciwko. Gdy jego ciało zetknęło się z twardym drewnem, zjechał powoli, niespokojnie ruszając nogami, prawą rękę pozostawiając na klamce. Siedział chwilę na podłodze, wolną dłonią zdrapując lakier z paznokci, trochę z pomocą zębów. Pod nosem nucił jakąś przypadkowo usłyszaną w radiu piosenkę. Za cholerę nie pamiętał słów, więc jedyne co opuszczało jego popękane wargi, to ciche wyrazy dźwiękonaśladowcze, pomieszane z głośniejszymi mruknięciami, skomleniami, śmiechami. Być może to właśnie ta piosenka leciała w aucie, gdy mama odbierała go z ostatniego odwyku. Albo jakaś inna, po prostu podobna jak większość w dwatysiące dziewiętnastym roku. Stopniowo rozprostował nogi, wypuszczając głośno powietrze oraz sprawdzając przy tym dłonią zawartość swych dżinsów. Wszystko było na swoim miejscu. Nie w jego życiu, ale przynajmniej w kieszeniach. W życiu nigdy nie było i pewnie nie będzie... Potrząsnął głową, starając się odciągnąć swoje myśli od tematów, które wywoływały u niego panikę. Rozejrzał się po korytarzu, a jego spojrzenie zatrzymało się na oknie, wpatrując się zaczerwienionymi oczyma w widoczną zza szyby ciemność. Dlaczego by nie wyjść? Dlaczego by nie zasmakować tajemnic tej nocy? Z takimi też pomysłem, przeplatającym się z tysiącami tych bardziej chaotycznych, niezrozumiałych, uniósł do góry swe biodra, zginając przy tym chude, krzywe nogi w kolanach. Rękę cały czas zaciskał na klamce, drugą podpierał się. Jednym pociągnięciem podniósł się gwałtownie, następnie przechylając do przodu, aż wpadł na poręcz od schodów, wbijając ją sobie mocno pod wystające żebra, co było dość bolesne. Po raz pierwszy w życiu aż tak cieszył się, że jednak tam była, chociaż jakby spadł i przypadkowo skręcił sobie kark, to pewnie nikt by nie płakał. Nie zdejmując dłoni z poręczy, stanął chwiejnie na schodach. Powoli zszedł po nich, kiwając się przy tym na boki. Jego czyny oraz sam sposób poruszania się mogły wydać się dość zabawne, może żałosne, jednak nie obchodziło go to. Chyba właśnie dlatego brał. Wtedy nie obchodziło go absolutnie nic. Prawdopodobnie dotarcie do drzwi zajęło mu jakieś pięć minut i zabiło więcej niż jeden wazon, ale w końcu się udało. Nie zabierając ze sobą kompletnie niczego, nawet telefonu, otworzył gwałtownie drzwi, następnie ich za sobą nie zamykając. W końcu miał na głowie ważniejsze rzeczy. Z trudem pokonał kilka schodków dzielących go od chodnika, co jakiś czas tracąc równowagę oraz chwiejąc się na krzywych nogach. Nareszcie znajdując się na zewnątrz, krzyknął krótko, jednak wystarczająco głośno, by usłyszeli go lokatorzy domów naprzeciwko. Był to swego rodzaju okrzyk radości - udało mu się wyjść z domu, co nie było takie łatwe po narkotykach. Pocierając stanowczo za mocno zaczerwienione oczy, ponownie ruszył przed siebie, już kilka sekund później lądując gdzieś na trawie z hukiem oraz donośnym śmiechem. Upadków było wiele, jednak chłopak zawsze się podnosił. Przynajmniej z tych po prochach. Na czysto życie było znacznie trudniejsze i straszniejsze, dlatego Taeyong od niego uciekał. Uciekał tak, jak tamtej nocy z domu.
Jednak nie tylko on, nie sam.
Wpatrując się w gwieździste niebo nad jego głową, na chwilę poczuł się wolny, chociaż był trzymany w klatce przez swój nałóg. Wrócił do niego po byciu kompletnie trzeźwym przez aż sześć miesięcy, co było jego rekordem. Przez te pół roku rzeczywistość przytłoczyła go do tego stopnia, że zaczął się jej bać. Liceum, nauka, ludzie, związki, bycie czystym. Dom, kłótnie, krzyki, obowiązki, bycie czystym. Pierdolenie, pomyślał i ruszył dalej przed siebie. Ulice były wyjątkowo puste. Podczas swojego spaceru nie spotkał żywej duszy aż do momentu, w którym stanął przed jakimś losowym klubem z neonowym szyldem w kształcie serca, na dodatek z literami w środku, które tworzyły napis „Euphoria". Szczerze, nigdy tam nie był. Nawet nie wiedział do tej pory, że takie miejsce istniało, dlatego postanowił do niego wejść, kompletnie nie zważając na to, że jego spodnie były ubrudzone w jakimś proszku, przewiewna, biała koszula została źle zapięta, a on sam ledwo trzymał się na nogach, totalnie naćpany. Ale w końcu tam ludzie wyglądali pewnie podobnie, więc czemu miałby nie wejść. Jak postanowił, tak też zrobił. Nie minęła chwila, a nastolatek przekroczył próg klubu, momentalnie przenosząc się do innego świata. Głośna muzyka, pot, alkohol, ciepło ciał, oślepiające, migające światła. Co chwilę obijając się o kogoś, pozwolił popychać się przez tłum, przymykając oczy oraz totalnie tracąc kontrolę nad swoim ciałem. Czuł na sobie obce dłonie co jakiś czas, gdzieś w okolicach bioder albo twarzy, ciągnące za włosy albo pasek od spodni. Może tylko mu się wydawało, w końcu do trzeźwości było mu daleko. Ale możliwe, że naprawdę był dotykany, a pijani ludzie nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, gdzie wędrowały ich ręce. Dopiero gdy jakimś cudem dopchał się do baru, opierając na blacie swoje ramiona razem z głową, poczuł, że znowu mógł oddychać. Odpoczywając chwilę w tej pozycji, następnie wyprostował się i obejrzał dookoła, sprawdzając, czy przypadkiem nie usiadł pomiędzy jakąś grupką ludzi. Niezbyt miał ochotę na poznawanie nowych osób — myślał tak, dopóki nie spojrzał na swoje prawo. Gdy już to zrobił, ochota jednak przyszła.
Zobaczył prawdopodobnie najmniej niewinny uśmiech na świecie, ten totalnie tajemniczy, wyjątkowy, pełen dziwnego pragnienia. Właściciel czarującego wyrazu twarzy lustrował zielonowłosego z dziwnymi iskierkami w oczach, które, swoją drogą, nie były nawet tego samego koloru. W jednym oku znajdowała się fioletowa soczewka, którą Taeyong dostrzegł nawet za dużymi, okrągłymi okularami chłopaka. Na policzkach z kolei miał on brokat tego samego koloru, lśniący w blasku tamtej nocy, w blasku klubowych świateł. Jego miodową skórę pokrywały malutkie drobinki, świecące gwiazdki oraz krople potu. Włosy natomiast były z jednej strony czarne, a z drugiej - blond. Szczerze mówiąc, Taeyong po raz pierwszy w życiu widział takie połączenie, jednak bardzo spodobało mu się, tak samo jak okulary, soczewka, brokat, uśmiech oraz rozpięta, czarna koszula, pod którą nieznajomy nie miał już niczego, jedynie swoją skórę i lekko odstające żebra. Tajemniczy chłopak przeniósł swoje spojrzenie z zielonowłosego, przymykając oczy oraz odchylając się na stołku mocno do tyłu, pozwalając, by Tae mógł jeszcze raz mu się przyjrzeć i zauważyć więcej, znacznie więcej, jak nieśmiertelnik zdobiący jego klatkę piersiową czy czarną gumkę do włosów na prawym nadgarstku. Możliwe wydało się nawet policzenie kropel potu na jego skórze albo drobinek brokatu na policzkach. Właściciel dwukolorowych włosów wydał mu się niezwykle interesujący, na swój sposób nawet piękny, ale pod wpływem różnych substancji, Taeyongowi piękne wydawało się nawet pranie wirujące w pralce, w które raz wpatrywał się przez godzinę, leżąc w ubraniach w wannie. Jednak teraz nie był w domu, nie był sam, nie w łazience i nie w wannie. Może ubrany, przynajmniej na razie. Muzyka w jego uszach rozbrzmiewała tak głośno, że czuł ją w sercu. Na dodatek było tak cholernie gorąco, że już zdążył się spocić. Nie wiedział nawet po co tam przyszedł i dlaczego jeszcze właściwie stał przy barze, wpatrując się w fioletowy brokat na policzkach nieznajomego; na jego mokre włosy, na długie rzęsy, nagą skórę, niezwykły uśmiech... Obcy prawdopodobnie wyczuł na sobie ten wzrok, gdyż w jednym momencie jego hipnotyzujące spojrzenie znowu znalazło się na zielonowłosym, ponownie z tym dziwnym, przyciągającym uśmiechem.
— Ten jestem. — wyciągnął dłoń.
Nastolatek nie odpowiedział, jedynie wpatrywał się w pierścionki zdobiące smukłe palce nieznajomego. Palce... Zaczął zastanawiać się, czy one również zaciskały się czasami na szyi, albo czy trzymały kiedyś saszetki z prochami, ewentualnie coś innego. Następnie spojrzał na jego klatkę piersiową. Unosiła się spokojnie i opadała. Taeyonga ciekawiło, czy znajdujące się w niej serce kiedyś zostało rozerwane na strzępy albo czy zdarzyło mu się zatrzymać przez przedawkowanie. W skrócie, Taeyong zastanawiał się, czy istniała możliwość, że Ten przeżył jakąkolwiek rzecz, która przydarzyła się jemu.
— Hej, nie proszę cię o pieniądze, a o podanie mi dłoni — zaśmiał się, sprowadzając tym samym zielonowłosego na ziemię. Jasne, nadal był pod wpływem i to ostro, ale towarzystwo chłopaka z klubu sprawiało, że momentalnie trzeźwiał, by następnie kompletnie oddać się odurzeniu i narkotykami, i nieznajomym. — Przynajmniej na razie.
Taeyong nie ufał ludziom, którzy uśmiechali się na trzeźwo w klubach. On zawsze przychodził do nich załamany realiami, upijając się do nieprzytomności. Dopiero w takim stanie potrafił się uśmiechać. A nagle miał przed sobą tajemniczego nieznajomego, którego promienny wyraz twarzy lśnił jak brokat na jego policzkach. Na dodatek nie wydawał się być pijany, chociaż co mógł wiedzieć na ten temat Taeyong, który ledwo łączył wątki i nadal co jakiś czas miał przed oczami całą galaktykę stojącą w żarze tamtej nocy.
— Jak cię pocałuję, to wreszcie mi się przedstawisz?
Zaczerwienione oczy właściciela zielonych włosów momentalnie otworzyły się szerzej, a on spojrzał na chłopaka, którego nazwiska widocznego na nieśmiertelniku za cholerę nie przeczytałby nawet na trzeźwo. W jednej chwili zaczął zadawać sobie pytanie, czy to wszystko działo się naprawdę i czy nieznajomy aby na pewno był prawdziwy; nie był częścią jego wyobraźni. W końcu wydał się taki niezwykły, piękny, idealny, jedyny na świecie... Taeyong mógł to sprawdzić na dwa sposoby, z czego jeden był, cóż, dość nie w jego stylu. Nie żeby ten pierwszy był, ale znacznie bardziej wolał pocałować obcego, niż uderzyć i sprawdzić, czy mu odda. Nie minęła chwila, a chłopak z zielonym brokatem na policzkach oraz totalnym chaosem w głowie pokiwał głową twierdząco, czekając na jakikolwiek ruch ze strony Tena. On jednak jedynie zaśmiał się cicho pod nosem, zdejmując przy tym okrągłe okulary. Odłożywszy je na blat, powędrował spojrzeniem w stronę nietrzeźwego rozmówcy. Chociaż ciężko było nazwać Taeyonga rozmówcą, gdyż wcale się nie odzywał. Jedynie lustrował Tena wzrokiem z dość nienaturalną mimiką, mruczał coś pod nosem, chwiał się lekko, i szturchał go, jakby chcąc sprawdzić, czy aby na pewno istniał i nie był jedną z halucynacji. Usłyszawszy propozycję, uspokoił się jednak i zaprzestał wykonywania jakichkolwiek czynności. Obserwując dokładnie, jak narkoman trwał nieruchomo ze wzrokiem wbitym w nogi od stołka, Ten sięgnął po czarną gumkę, którą miał na prawym nadgarstku. Następnie ujął swe dwukolorowe włosy w dłonie, związując w luźnego kitka, aby nie przeszkadzały zbytnio. Skończywszy czynność, chciał ponownie się odezwać, testując przy tym Taeyonga, jednak mówienie oraz oddychanie w jednym momencie zostały mu uniemożliwione, gdyż poczuł na sobie usta zielonowłosego. Najwidoczniej znudziło mu się czekanie.
Było prawdopodobnie po północy, dokładna godzina - nieznana, dzień - nieważny, miejsce - zapomniane. To, kim byli również nie liczyło się, gdy tylko doszło do pocałunku. Był on dość chaotyczny, z pewnością nieidealny, jednak warty zapamiętania. Chłopak o szmaragdowym brokacie pod oczami wręcz uwiesił się na siedzącym naprzeciw Tenie, wywołując tym samym jego śmiech, który uniemożliwiał dokończenie pocałunku. Gdy zielonowłosy usłyszał chichot oraz poczuł szkliwo zamiast miękkich ust, otworzył oczy i podniósł wzrok na właściciela fioletowej soczewki oraz gwiazdek na policzkach.
— Poczekaj — powiedział z uśmiechem, przytrzymując przy tym wyższego rękoma. Następnie zeskoczył z siedzenia, sprawiając, że jego stopy nareszcie mogły dotknąć podłogi. W jednej chwili znaleźli się bardzo blisko, dzieliły ich centymetry, naprawdę centymetry, tylko kilka. Wpatrując się z oczarowaniem swymi rozszerzonymi źrenicami w chłopaka o dwukolorowych włosach, Taeyong spróbował ponownie złączyć ich usta, zostając powstrzymanym przez dłoń Tena. — Aish, poczekaj! — zaśmiał się ponownie, łapiąc ramiona chłopaka. Nieznajomy nagle przestał wydawać się już taki tajemniczy i onieśmielający. Wręcz przeciwnie, wtedy, widząc jego uśmiech, wyglądał on zielonowłosemu na całkiem przyjaznego oraz uroczego, co nie zmieniało faktu, że i tak chciał go całować. Chciał sprawdzić, czy był prawdziwy, tak idealny na jakiego wyglądał. — Coś ty taki niecierpliwy, hm? — zapytał Ten nadal nie mogąc powstrzymać chichotu. Nastolatek popchnął delikatnie Taeyonga w stronę stołka, pomagając mu usiąść. Następnie rozsunął lekko jego nogi, znajdując sobie miejsce pomiędzy nimi, aby być jak najbliżej. Spojrzał mu w oczy za pomocą tych swoich - dwukolorowych, uśmiechając się lekko, jednak znowu bardziej flirciarsko. — Teraz.
I pocałowali. Złączyli swe usta w nadal chaotycznym, ale z jednej strony dziwnie idealnym pocałunku, sprawiającym, że pod masą brokatu pojawiły się rumieńce. Pierwszy raz był dość delikatny, drugi namiętniejszy, odbierający powietrze, ten trzeci z kolei przeniósł ich do innego świata. Właśnie tam chcieli uciec.
— Taeyong — wymamrotał niewyraźnie, ledwo słyszalnie pomiędzy pocałunkami, gdy Ten ułożył dłoń na jego policzku, delikatnie dotykając brokatu. — Jestem Taeyong.
— Taeyong?
— Mhm...
— Ucieknijmy.
________________♡________________
stresuje sie opublikowaniem tego............. but watch euphoria!!! kiedys byly tu wiersze, ale porzucilam pisanie ich hmph so >:((
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro