Zamknięty w potrzasku
*Yasuo*
Chłód. Zapach nieznanego... Sztywne mięśnie, które chciałem rozruszać, lecz coś mi przeszkodziło. Kajdany z obsydianu... Cholera. Mojemu skołowanemu spojrzeniu ukazał się mężczyzna. Wyglądał na mieszankę demona i wampira. Wpatrywał się we mnie... To spojrzenie... Takie dziwne.
- Mam nadzieję, że się rozgościsz. - Mruknął, zbliżając do mnie. - Mój tropikalny ptaszku. Pan będzie zachwycony Tobą. Uwielbia Ioniańczyków.
- Czego ty chcesz... - Syknąłem ostrzegawczo, obnażając kły. - Jeżeli mnie dotkniesz...
- Nie masz nic do powiedzenia. Kupiłem Cię, jako dar i kiedy oddam Cię Panu, będziesz robił to czego sobie zażyczy i przyjmiesz to z pokorą. - Zbliżył dłoń do mojej piersi, po czym zaczął ją masować.
- Zostaw mnie! - Ryknąłem, szarpiąc łańcuchami i próbowałem się jakoś wyrwać. - Nie należę do was!
- On Cię złamie. To tylko kwestia czasu. - Nieznajomy uśmiechnął się tajemniczo, po czym wcisnął mi kawałek jabłka w usta. - Jedz. Czeka Cię dużo pracy.
- Mhmmm...Czekaj! Nic nie rozumiem! Rozkuj mnie, skurwysynie! - Zacząłem się szarpać, jednak obsydianowe kajdany to przeszkoda nie do pokonania dla pazurów i kłów. Ciekawe co z Yi... Oby nic mu się nie stało...
*Yi*
Obowiązki pałacowe trochę mnie przytłaczały, jednak liczyłem na to, że po wypełnieniu wszystkich, będę mógł wyskoczyć gdzieś z Yasem. Zniknął na długo. Na zbyt długo. To demon, łazi własnymi drogami, las zna jak własną kieszeń, ale zawsze przychodzi się meldować... Może jest już w chacie, ale tak bez powitania...
***
- Hej. - Przywitałem się z Naservą, leżącym pod grubą warstwą koców. Po Yasie ani śladu. Wskazywała na to cisza. Może udał się na jakieś polowanie? - Gdzie Yasuo?
- Nie mam pojęcia. - W drzwiach stanęła Arisu. Wyglądała na zmartwioną. - Nie widziałam go, odkąd poszedł po zioła...
- Mh... To trochę nie w jego stylu. - Poczułem w sobie rosnący niepokój. Może jest ranny... Albo ktoś go zabił... Może właśnie potrzebuje pomocy...
- Masz rację. Trzeba będzie wysłać smoka.
- Wtedy polecę z nim. - Odparłem, przerywając Arisu. - I nie mów, że nie bo i tak to zrobię.
- Weź kogoś jeszcze. - Naserva powiódł za mną wzrokiem. - Nie chcę nic sugerować, ale szermierz z Ciebie raczej marny...
- Rozumiem. - Uśmiechnąłem się, uspokajając niebieskowłosego. - Poprosiłbym Ciebie, ale ty musisz wyzdrowieć.
- Hm. Weź ojca Yasuo. Będzie przydatny i ma własnego smoka.
- To ja wam zrobię herbaty. - Arisu wstała, patrząc na nas obu.
- Pewnie sam wróci. - Naserva starał się mnie uspokoić, jednak ja czułrm że mój demon jest w niebezpieczeństwie.
- Może to zabrzmi dziwnie, ale ja czuję że coś jest nie tak. Czuję jak Yas się niepokoi...
- Hm. Przeczucia czasem mają rację...
*Yas*
Dzisiejszy dzień był jedną wielką niewiadomą. Mężczyzna, który się mną "opiekował" zdjął moje kajdany z haków, złączył ze sobą i zaczął mnie prowadzić w stronę korytarza. Nawet gdybym próbował uciec... W jabłku, które dostałem było trochę Jesionowej Polewki. To słaba trucizna, ale mimo wszystko znacznie osłabiająca. Dużo czasu nie minęło od dotarcia z Łochów do bogato strojnego namiotu.
W owym namiocie siedział mężczyzna w zbroi. Noxiańskiej. Doskonale wiem kto to. Sam namiot był pełen kosztowności, na środku stał podest przypominający coś w rodzaju tronu z brązu, a za tą kreacją zawieszono sztandar przestawiający szkarłatny symbol Noxusu. Generał Darius naprawdę nieźle się tu urządził. Opierał się wygodnie na swoim siedzisku, zakładając nogę na nogę i leniwie popijając wino ze złotego kielicha. Na mój widok na twarzy mężczyzny pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Panie. - Demoniczny wampir skłonił się przed generałem, klękając z gracją na kolano i ciągnąc mnie za łańcuch, aż sam opadłem na kolana. W innym razie udusiłbym się. - Oto mój dar. Prawdziwy Ioniański demon. Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
Generał podniósł się z tronu, robiąc dwa kroki w moim kierunku. Ponownie się uśmiechnął, po czym zrobił ruch jakby chciał mnie dotknąć. Powstrzymał się.
- To takie wspaniałomyślne Kerexiahu, że ofiarujesz mi tak rzadki dar. Chętnie poznam nowego towarzysza. - mówiąc to, Noxianin wyjął zza pasa sakwę pełną złota i rzucił w stronę wampira. - Zasłużyłeś. Kup sobie coś ładnego.
Kexeriah skłonił się ponownie, po czym wstał i zostawił mnie sam na sam przy Dariusie.
- Wypuść mnie, a nikomu nie stanie się krzywda. - syknąłem, pokazując kły, gdy dotykał mojego policzka.
- Nie lękaj się. Będę dla Ciebie dobry, o ile ty będziesz posłuszny. Wiem z kim się zadajesz. Ale do rzeczy. Zaczęliśmy od złej strony. Poznajmy się. - Mężczyzna objął mnie, prowadząc do wyjścia. Za nim znajdowało się coś w rodzaju twierdzy, a namiot był tylko miejscem audiencji.- Przy moim boku będzie Ci dobrze. Jak masz na imię?
- Yasuo. - burknąłem, obserwując otoczenie.
- Ah. Jakie piękne imię. Brzmi egzotycznie. - Generał uśmiechał się, klepiąc mnie po plecach. Po chwili znaleźliśmy się w szerokiej przestronnej sali. Było w niej ogromne małżeńskie łoże, dużo przepychu, a na środku wielki dywan z niedźwiedziego futra. - To będzie Twój tymczasowy dom. Potem Cię odwiedzę. Teraz potrzebujesz posiłku i kąpieli. Zaraz przyślę kogoś odpowiedniego. - Wyszedł. Po chwili do komnaty wbiegł sługa w szacie typu greckiego. Służący ten wyglądał na nastolatka, który dopiero co wkroczył w wiek męski. Ciekawe dlaczego jest akurat tutaj? Zabito mi rodzinę? Został siłą wzięty do niewoli? Czy cierpiał? Chłopak zerknął na mnie z niemałym zaskoczeniem. Na moment rozdziawił wargi, by po chwili zażenowany zasłonić usta. Chyba nigdy nie widział prawdziwego demona.
- Przepraszam z moją nieprofesjonalność - wydukał - Kąpiel już czeka.
Kąpiel? Tak, tego potrzebuję. Spędziłem w lochu trzy dni. Śmierdzę bardziej niż padlina pozostawiona na bagnie. Wstałem i poszedłem za sługą. Chłopak rozkuł mnie z kajdan, gdy miałem zostać sam za parawanem. Łazienka była przestronna i przyjemna. Czekała w niej wanna wypełniona gorącą wodą. Zdjąłem ubrania, a raczej to co z nich zostało i zanurzyłem ciało w wodzie. Brud powoli uchodził, w miarę coraz mocniejszego nacierania się gąbka. Gdy skończyłem kąpiel, czekał już na mnie ręcznik. Niby wszystko dobrze, ale drogi ucieczki brak - każde drzwi osadzone strażnikami. Nawet jeśli przełamałbym jedną barierę, to pozostaje jeszcze dziesięć innych. No nic. Trafi się okazja, narazie muszę zrobić zwiad.
Pstryknięcie palcami.
- Czy wszystko w porządku? - Chłopak mi przydzielony spojrzał na mnie pytająco. Musiałem się zamyślić.
- T-tak. W najlepszym. - mruknąłem, zakładając przygotowane dla mnie ubrania. Nie był to mój styl, ale wolę to niż paradowanie nago.
- Niedługo będzie kolacja. - Chłopak poinformował, prowadząc mnie do komnaty, po czym wyszedł. Pewnie miał więcej obowiązków w tym śmiesznym pałacyku. Zaś ja? Ja w tym momencie czułem, że zdycham z nudów. W komnacie nie było nic. Dosłownie. Nawet kija, żeby się po dupie podrapać. Przysiadłem zaś na dywanie i zacząłem... Zacząłem medytować...
***
- Kolacja gotowa! - Tym razem w drzwiach pojawiła się kobieta. Była Shurimianką. To niezbyt trudne do rozpoznania, już sama śniadość cery o tym mówiła. Podniosłem się z podłogi i ruszyłem za nią. Zaprowadziła mnie do pomieszczenia z długim stołem na środku. Miejsca było dużo, lecz na krzesłach siedziało niewielu. Znałem tylko Generała Dariusa. Reszta musiała być więc jego zaufanymi ludźmi.
- Oh. Jest nasz gość! - Generał spojrzał na mnie, po czym odsunął krzesełko po swojej prawej. Czyli tam było miejsce dla mnie. - Co tak późno? Zaspałeś? Już prawie podają.
Usiadłem posłusznie, zerkając na wszystkich przy stole. Cholera, razem ze mną było tu jakieś pięć osób! Niezręczna cisza została zatuszowana przez wchodzących służących, na których ramionach spoczywały tace z posiłkiem. Wpierw podano zupę krabową z grzankami. Nie moje smaki, ale lepiej jeść niż głodować, tym bardziej że siedzę obok tego zwyrola.
- A więc, Yasuo. Chyba nie przekręciłem Twojego imienia, prawda? - Musiał przemówić, akurat gdy tego nie chciałem.
- Skąd. - burknąłem, wkładając łyżkę z zupą do ust.
- Dobrze. To oznacza, że mam dobrą pamięć - zaśmiał się - Powiedz mi. Podoba Ci się tutaj?
- Wolałbym być w innym miejscu, ale wygląda na to że naprawdę nie mam innego wyboru. - Rzuciłem, żując krabowe mięso.
- Ależ zabawny! Lubię takich! Fajnie patrzeć jak podczas egzekucji nagle wpadają w paniczny lęk. - Mężczyzna z długim cienkim wąsem i gigantycznym uśmiechem odparł głośno, uderzając łyżką w zupę tak że ta chlusnęła i kilka kropel wylądowało na polerowanym stole.
Generał spojrzał z ukosa na rozbawionego mężczyznę.
- Nie musisz się go obawiać Yasuo. To mój brat Draven. Miejscowy egzekutor. Nic Ci nie zrobi, nie ważne jak bardzo go wkurwisz.
Czy to ma być uspokajające? Ależ skąd. Przy stole ze mną siedzi gbur, a po drugiej stronie psychol socjopata. Tak, na pewno nie będę się bał.
Do sali weszła kolejna służka, zabierając puste miski po zupie i podając kolejne danie. Był to pieczony dzik z jabłkami. Brzmiało lepiej niż zupa.
- Właśnie bracie. - Draven rzucił temat, biorąc duży udziec z dzika w dłoń. - Mam dla Ciebie niespodziankę, chcesz zobaczyć?
- Niespodziankę? Znowu zamierzasz wyjebać mi sługę przez okno?
- Skąd. Spotkajmy się na arenie po jedzeniu. Będzie fajnie.
Noxianin pokiwał głową, nabijając na widelec soczysty kawałek mięsa.
- Zgoda. Tylko bez żartów. Mam dosyć Twoich dowcipów. Są lipne jak Twój wąs.
- W-wąs!? Od wąsa to Ci wara! Spójrz na swoje siwe włosy! Starzejesz się dziadziu! - Kat oburzył się, odrywając od pieczeni soczysty kawałek dziczyzny.
Mężczyźni podroczyli się jeszcze, a ja postarałem się skończyć posiłek nie myśląc o ich siwiznach i wąsach. W końcu strawa dobiegła końca. Liczyłem na powrót do komnaty. Gdy zamierzałem wstać, poczułem potężną dłoń na moim ramieniu.
- Pójdź z nami. Musimy się lepiej poznać. - Generał rzucił pchając mnie w swoją stronę. Mimo, że nie chciałem to musiałem... Yi mam nadzieję, że nic Ci nie jest.
Po krótkiej wędrówce dotarliśmy w dobrze znane mi miejsce. Była to Shurimiańska arena, z której udało mi się zbiec. Kat kroczył dumnie, prowadząc mnie i swojego brata przed siebie.
- Proszę bardzo. Jesteśmy. Panie i panowie dziś w Cyrku Dravena pokażemy wam rzut toporem. Celami będą... wrogowie narodu! Oklaski! Brawa! Wiwatu! - Mężczyzna skłonił się z uśmiechem, a mną wstrząsnęło. Pod ścianą skuto pięciu Ioniańskich rycerzy. Do cholery znałem tych ludzi osobiście!
- Oszczędź ich! - Spojrzałem na kata, a potem na generała.
- Mam oszczędzać zdrajców? Demonie, chyba postradałeś zmysły. Ci ludzie to psy, które zasługują na śmierć! - Darius zmarszczył brwi, patrząc na mnie niezwykle chłodno. - Ci ludzie atakują mój kraj, moich żołnierzy!
- Ale robią to w celu idei i tradycji. Nie dlatego, że tego chcą...
- Wybrali złą stronę barykady. - Generał mruknął, spoglądając na brata, który rzucił toporem w jednego z skutych jeńców. Czy Noxianie naprawdę nie mają duszy?
- Po to mnie tu zabrałeś!? Mam patrzeć jak giną moi rodacy!? - Odsunąłem się od mężczyzny, gniewnie patrząc na niego wzrokiem.
- Giną dlatego, że popełnili błąd. Podnoszenie ręki na Noxus było ich błędem. - Syknął, patrząc na sługę. - Zabierz go do komnaty. Niech tam na mnie czeka. Będę litościwy i oszczędzę mu widoku egzekucji.
Litość? Cóż za ironia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro