Zagubiony demon i Państwo Wiecznego Słońca
Kobietą wstrząsnął szok i spojrzała na nieprzytomną sylwetkę,leżącą obok.Nie widziała w tej kreaturze nic,co łączyło by ją z tym czymś.
-Wyrocznio,chyba jesteś przemęczona.Ten demon nie może być moim ojcem.
-Czy kiedykolwiek moja przepowiednia była błędna?-Starsza z kobiet zmierzyła drugą spojrzeniem pełnym chęci mordu.Młodsza z zakłopotaniem spojrzała na demona.
-Ale to niemożliwe...
-W tym świecie nic nie jest niemożliwe,dziecko.-Starsza zaczęła przygotowywać hetbatę.
Nagle młodsza poruszyła się niespokojnie,naciągając cięciwę łuku.
*Yas*
Zrobiło mi się cholernie gorąco ale jeszcze nie otworzyłem oczu.Po chwili się na to zdobyłem...
-T-Tomo...-Ujrzałem twarz znajomej ale straconej osoby.Nie,jednak nie.Po prostu jest podobna.
Usiłowałem się podnieść ale strzała łuku była idealnie wycelowana w moje czoło.
-Nie ruszaj się albo będę strzelać!-Kobieta zmierzyła mnie nieufnie,a ja poddańczo padłem na podłogę.-Skąd znasz imię mojej matki!?
Przez chwilę miałem wrażenie,że mnie popierdoliło...Cóż,to dość popularne imię.
-Nic Ci do tego.Nie znamy się,a ja nie mam zamiaru opowiadać Ci mojego życia.
-Nie pyskuj,bo wystrzelę!-Strzała dotykała teraz lekko mojego czoła.Ojej,mogłaby przebić czaszkę na wylot.Cóż.-Gadaj skąd znasz jej imię!
Kobieta nadal celowała we mnie łukiem.Czy naprawdę miała siłę by mnie zabić?Co za determinacja...
-Powiem Ci,jak przestaniesz machać tym łukiem.
-No tak.Żebyś mógł mnie zaatakować,prawda?!-Nałożyła kolejną strzałę na cięciwę.
-Przysięgam na honor mego rodu,że Cię zaatakuję.-Zmierzyłem ją.
-Odpuść sobie dziecko.-Tamta staruszka w rogu złapała młodszą za ramię.-Bądź co bądź to nasz gość.
Moja napastniczka opuściła posłusznie łuk.
-Skąd znasz imię mojej matki?-Spytała chłodno,obserwując każdy mój ruch.
-Poznałem ją bardzo wiele lat temu...-Rzuciłem wzrok na podłogę.Chyba już powariowałem...To nie może być moja córka...
Kobieta zmierzyła mnie nieufnie ale przyjęła to co powiedziałem z akceptacją.
-Dlaczego zadawała się z kimś takim...jak ty?-Widać,że starała się żeby nie obrzucić mnie wyzwiskami.To niepotrzebne.Przywykłem.Spojrzałem na moment na kobietę.Wpatrywała się we mnie bez słowa,oczekująco.
-Z miłości...
Kobietą zawładnął szok i celowo zasłoniła usta,by go nie pokazywać.Nagle w pokoju pojawiła się czwarta postać.Przerażony mężczyzna.
-Noxiański oddział się zbliża!
-Cholera.-Dziewczyna chwyciła łuk.-Zwołaj resztę i zaczynamy odwet.A ty...-Zwróciła się do mnie.-Nawet nie waż się uciekać,bo i tak Cię dopadnę.
-Mogę wam pomóc.-Podniosłem się i zmierzyłem tę parkę z powagą.
-Zapomniałeś już,że Ci nie ufam?I nie znam?
-Pozwól mi walczyć.Mój honor nie ma zamiaru krwawić z bezruchu...
Mierzyliśmy się przez chwilę...
-Dobra.Ale bez sztuczek.-Kobieta zmierzyła mnie i wyszła z namiotu.Poszedłem za nią,czując chłodne powietrze.To nie zapowiadało się dobrze...
No tak.Typowy atak noxiański.Jeszcze nie zaczęli podpalać ale kilku już leżało martwych na ziemi.Jakoś nigdy nie przejmują się swoimi ludźmi...
-Ile ich jest...-Kobieta,która chciała mnie zabić łukiem szybko zmierzyła otoczenie.Faktycznie.Przysłali nam troszkę większy garnizon...
-To nic.-Ten jej koleżka spojrzał na nią.-Damy sobie radę...Chyba...
On próbował być racjonalny i spokojny.Pewnie miał zamiar ułożyć jakiś plan ale ona zupełnie nie podzielała jego pomysłu.Naciągnęła trzy strzały na cięciwę i po chwili wszystkie trzy znalazły się w głowach napastników.Ładny cel.
-Ona tak zawsze?-Zwróciłem się do jej towarzysza,gdy odeszła do walki.
-Taaaa,czasem nawet gorzej.-Pokiwał głową.-W sumie...dlatego tutaj dowodzi.
Pobiegliśmy za tą wariatką.Była tam grupa wypierdków z łukami i jakimiś mieczami ale walczyli całkiem ochoczo.Jeden z Noxian zamierzał się na mnie ale ja jednym ruchem sobie z nim poradziłem.Unosił się kurz,padały strzały,coś płonęło...
Niektóre strzały chybiały ale jeden zestaw trafiał doskonale do celu.Faktycznie ma dobrego cela...
Załatwiłem jeszcze kilku atakującyh mnie ludzi,aż poczułem że ktoś wbija mi coś w ramię i odciąga do tyłu.Zmierzyłem napastnika w ciężkiej zbroi i rozpłatałem mu szponem twarz,nieosłoniętą hełmem.
-Jakieś ostatnie słowa?-Teraz zauważyłem,że jestem otoczony przez grupkę pseudo odważnych pajacy.Mój miecz został u tej starszej kobiety...Cholera.Zostaje walka szponami...
-Wasze?Chętnie.-Uśmiechnąłem się lekko,szykując do nieuniknionej walki.
Nagle w powietrzu poszybowały celne strzały.Mógłbym poradzić sobie sam ale cóż.
-Ładny strzał.
-Nie ma czasu na pochwały.Nad rzeką jest ich cała masa.-Pobiegłem za dziewczyną.Faktycznie.Wataha Noxian rozlewała się nad brzegiem nieświadomej niczego wody.
Rzuciłem się do walki,zabijając gromadkę wrogich postaci i chciałem odszukać precyzyjne strzały ale w powietrzu takich nie było.Oho,chyba zabrali jej łuk.Nie mieliby interesu ją zabić.Jeśli nic nie zrobię,to będą ją gwałcić...
Starałem się odszukać jakieś znajome postacie ale kurz walki zupełnie mi przeszkadzał...Nagle dostrzegłem sylwetki w oddali.Ranny Noxianin trzymał dziewczynę za włosy i ściskał w drugiej dłoni sztylet przy jej gardle.Nie miała jak sięgnąć po łuk.
-Nieładnie tak szarpać kobiety.-Rzuciłem w niego kamieniem.Zmierzył mnie.Puścił moją towarzyszkę,która upadła w śnieg ale po chwili sprawnie się podniosła.Noxianin zaczął się do mnie czołgać.Nic mi nie zrobi.Nie ma szans...
Nagle poczułem,że łapie mnie za nogę i upadam w śnieg.Po chwili miałem sztylet przy szyi.Jak się ruszę,to tam wyląduje.Dziewczyna sięgnęła po łuk i wycelowała w naszą stronę.Ręce jej drżały i trochę się wahała.W każdej chwili mogła trafić we mnie.
W pewnym momencie usłyszałem świst strzały,a także metal wbijający się w moje gardło.Ręka,która go trzymała opadła,zostawiając broń w nowym miejscu.Ciało Noxianina przygniatało mnie,sprawiając że krew wypływała szybciej.Chrzęst butów zaczął się do mnie zbliżać.
-Masz dobrego cela.-Krew spływała mi z ust,a ja uśmiechnąłem się słabo,a potem jebnąłem zdrowo głową w śnieg tracąc przytomność...
*Arisu*
Demon leżał,przygnieciony przez martwego Noxianina.Głupio tak zostawić demona samego...
Nawet jeśli jest martwy,to odczuwam teraz do niego dziwny szacunek...
Podeszłam i zdjęłam z niego ciało Noxianina.Teraz zobaczyłam krew na jego szyi i wystający z niej nóż.Ta rana nie wygląda za dobrze...
Sprawdziłam czy żyje i okazało się,że tak.Wygląda gorzej,niż się wydaje.
Zabrałam go jakoś na plecy i przeniosłam do wioski.Zaczął pruszyć śnieg.To nic.Jakoś go przeniosę.
Dopiero po dotarciu zobaczyłam jak bardzo źle wygląda ta jego rana.Szyja była bardzo głęboko cięta.Nie miał szans na przeżycie.Chyba,że mu pomogę...
Właściwie nie wiem skąd mam tą umiejętność ale potrafię wykorzystywać lecznicze właściwości wody.Nie idzie mi to za dobrze ale trochę pomogę...
Długo to nie trwało,a ja mogłam wyjąć nóż ze znacznie mniejszej rany.
Opatrzyłam to miejsce i zostawiłam nieprzytomnego demona aby mógł dojść do siebie.Taaa,kubek herbaty pomoże mi się zrelaksować...
W sumie,zastanawia mnie to,że jestem do tego demona trochę podobna....
*Yas*
Spostrzegłem,że jestem na łące...Lato...Przecież przed chwilą waliło śniegiem...
Ta łąka była znajoma ale jednocześnie odległa...
Miękka trawa ubrudziła moje ręce,gdy próbowałem się z niej podnieść,więc musiałem otrzeć ręce.
Dziwnie znajomy kobiecy śmiech...
Przecież jestem tu sam.Zdrowo popukałem się w głowę.
-Nie jesteś tu sam.-Głos znów się rozległ i dostrzegłem znaną mi postać w białej sukience.Jest tak jak wtedy gdy się poznaliśmy...
-T-Tomo?-Zmierzyłem ją,jakby była zjawą.To tylko sen...-Jak...co...
Czy ja umarłem?
-Spokojnie.Nadal jesteś wśród żywych ale to może się zmienić,kiedy nie będziesz uważał...-Brzmiała jakoś smutno...Jakby chciała mnie skarcić...
-Nic nie rozumiem...-Zmierzyłem ją.W głowie mi się mieszało...-Ty jesteś duchem,prawda?
Pokiwała głową,a jej sukienka zatrzepotała na wietrze.Wydawała się teraz jakaś ulotna...
-Aaaah...-Potrząsnąłem głową,czując się naprawdę dziwnie.-Czyli wtedy...Myślałem,że Cię zabili.
-Ja miałam tak samo...-Spojrzała mi w oczy.Nawet nie zauważyłem,że zmniejszyliśmy dystans i trzymaliśmy się za ręce...
-Porozmawiajmy o tym.-Spojrzałem na nią.-Dobrze byłoby mieć już to wszystko wyjaśnione...
-Prawda.-Pokiwała głową i usiedliśmy na trawie.
-Pamiętam jakby to było wczoraj...Kiedy się poznaliśmy.-Położyłem się na miękkiej trawie,czerpiąc promienie z wyimaginowanego słońca.
-To było naprawdę wiele lat temu...-Tomo zaczęła wpatrywać się w szumiący strumyk.-Dobrze,że odziedziczyła po Tobie długie życie i możecie się poznać...
Czyli jednak to moja córka...
-Ile ma lat?
-Dwadzieścia.Ale żyje dwieście...
-Rozumiem...-Spojrzałem na nią.Czułem się fatalnie.-Jak ty wtedy...
-Pewna kobieta mi pomogła...-Spojrzała na mnie,a ja poczułem się jeszcze gorzej.-Widziałam jak Cię związują.
-Trochę mnie podtruli ale udało mi się uciec...
-Gdybyśmy wiedzieli...-Złapała mnie ostrożnie za rękę.
Miałem ochotę się teraz obwiniać do granic możliwości...
-N-nie.To nie Twoja wina.-Znowu czyta mi w myślach.-Opiekuj się naszą córką.Jest trochę zagubiona.
Pokiwałem głową.
-I znajdź sobie kogoś,kogo pokochasz.Nie możesz w nieskończoność żyć przeszłością...
-Właściwie jest chyba ktoś taki...
Właśnie.Yi mnie zabije.Tak długo mnie nie ma...
-To dobrze.-Uśmiechnęła się lekko.-Zasługujesz na miłość...
-To brzmi jak pożegnanie...
-Może zniknę na jakiś czas ale będę przy was czuwać.-Pocałowała mnie w czoło,a ja chciałem ją przytulić ale po chwili wszystko się rozmyło i zmieniło w namiot,oświetlony słabym światłem...
*Arisu*
Demon obudził się powoli.Jego szyja była lekko zakrwawiona ale to od tego,że szarpał się trochę we śnie.
Wróciłam do picia herbaty,nie zwracając uwagi na otępiałego demona.Nawet nie wiem czy do końca się wybudził.
-A miałem taki przyjemny sen...-Odezwał się nagle i usiłował podnieść.
-Nie wstawaj głupku!-Zmierzyłam go jak debila.-Nie po to Cię zszywałam,żeby znowu to robić!
Przestał walczyć i rozejrzał się.
-Gdzie jest mój wisiorek!?-Zmierzył mnie i zaczął się gorączkowo rozglądać wokoło.
-Zdjęłam go,gdy musiałam Cię opatrzeć.-Patrzyliśmy przez moment na siebie.-Skąd go masz?
-To moja sprawa.-Przewrócił oczami.-Czemu mam Ci mówić?
-Bo mam taki sam.-Zmierzyłam go,a demon zamrugał kilkukrotnie.
-Dostałaś go od matki prawda?-Odezwał się nagle.
-Może.-Pokiwałam głową.Demon wyglądał,jakby chciał się odezwać ale po chwili stracił przytomność...
*Yas*
-Kurwa,moja głowa.-Ocknąłem się,tym razem o wiele lepszym rozkładzie sił.Podniosłem się powoli i rozejrzałem,widząc śpiącą kobiecą postać.
W sumie...To byłem kurewsko głodny...
Przeciągnąłem się i podszedłem do śpiącej,żeby po prostu się przyjrzeć...
Obudziła się nagle i walnęła mnie w łeb.To był odruch.
-Co ty robisz!?-Zmierzyła mnie,biorąc łuk w ręce.
-A,sprawdzam czy żyjesz.-Otarłem obolałą głowę,siadając obok.
-Tato,nie możesz tak robić!
-No ale...Chwila,nazwałaś mnie właśnie tatą,prawda?-Zmierzyłem ją z lekkim uśmiechem.
-Wcale nie!
-Może jestem niepełnosprytny umysłowo ale nie głuchy.-Zarechotałem,tupiąc sobie nogą.
-To umyj uszy!
-Jaaa doskonale wszystko słyszę,moja droga.
-Chcesz usłyszeć mój łuk?-Zmierzyła mnie z uśmiechem.
-Jasne,jak mnie złapiesz.
-Chcesz się bawić w berka?-Zmierzyła mnie,lekko unosząc brew.
-I tak mnie nie złapiesz.-Wybiegłem z namiotu.
-Czekaj nooo...-Poleciała za mną,a ja wybrałem drogę drzew,na które nie miała czasu wejść więc musiała biec po ziemi i szukać mnie wzrokiem.
Nagle dostrzegłem znajomego konia,stojącego nieopodal.Czy możliwe,że Yi tu jest?Mówiłem mu,żeby się nie ruszał z chaty.
Zszedłem z drzewa i podszedłem do konia,który mnie rozpoznał.Czyli Yi jest w pobliżu.
-Co jest,durny koniu?-Pogłaskałem go lekko.-Gdzie Twój pogięty pan?
-Zatrzymał Cię zwykły koń?-Kolejny głos przeciął powietrze.
Już miałem się odzywać ale nagle podbiegł do nas ten sam koleś,co wcześniej gdy była inwazja.
-Eeeej!Noxianie złapali jakiegoś wierzgającego i płaczącego gościa.
-Jak wyglądał?-Zmierzyłem ich oboje,a mężczyzna odpowiedział po krótszym zastanowieniu.
-Niski,brązowe włosy,beczał jak bóbr...
-Prowadź mnie tam.-Zmierzyłem go i w trójkę poszliśmy na miejsce,a koń za nami.Pewnie wyczuł niebezpieczeństwo.
I faktycznie.Jakiś Noxianin niósł gdzieś poobijanego Yi,przerzuconego przez plecy.Ten darł się by napastnik go wypuścił i walił pięściami w jego plecy ale to nic nie dało.
-Cholera...
-Co...Kto to?
-Nieważne ale teraz go nie odbijemy.Jest ich za dużo.
-Słyszałem,że robią transport do Shurimy.Może chcą go sprzedać.Wiecie...
-To prawdopodobne.Oni nie biorą jeńców,bo na nich nie zarabiają.
Zmierzyłem konia,stojącego obok.
-Lecę po wsparcie i jadę,po tego głupa.-Złapałem za lejce i szybko wlazłem na konia.O dziwo dał się spokojnie dosiąść
-Ja też po...
-Nawet mi się stąd nie ruszaj.-Przerwałem.-Bo szlaban dostaniesz.-Pognałem szybko na koniu po wsparcie.Oby Zed był po godzinach...
*Yi*
-Gdzie mnie zabieracie!?-Spojrzałem na siedzących z przodu żołnierzy.Liny naprawdę komplikowały moje ruchy.
-To nieważne.Będziesz zabawką pewnego w chuj bogatego kolesia.Lubi wykorzystywać takich chłopców jak ty.My tu tylko wykonujemy rozkazy.-Żołnierz zmierzył mnie,a ja poczułem że chce mi się płakać.-Oj no nie becz.Wielu by oddało za to życie.Nie narzekaj.
Rozmowa z nimi nie miała sensu,więc położyłem się w bardzo niewygodnej pozycji i zacząłem cicho płakać.Zawsze mam niewiarygodnego pecha...
************************************
-Wstawaj!-Bolesny kopniak sprawił,że się oplułem i nieprzyjemnie
rozbudziłem.-Wyłaź z wozu.
Gorące słońce uderzyło mnie w twarz.Rozejrzałem się obolały i zrobiłem tak jak kazali...
-Co ze mną zrobicie?-Spojrzałem na nich całkowicie przerażony,bo zupełnie nie wiedziałem gdzie jestem.
-Zabili nam klienta na Ciebie.-Jeden z Noxian zmierzył mnie,poprawiając więzy na mojej ręce.-Zrób ładne wrażenie i ładnie się uśmiechaj.Zaraz zobaczymy czy następny będzie Tobą zainteresowany.-Noxianin popchnął mnie do przodu i szliśmy dłuższy kawałek drogi.
Po chwili usłyszałem rozmowy i zastanawiałem się nad tą okropną sytuacją,w której teraz jestem.
Podszedł do mnie mężczyzna w średnim wieku i zaczął mi się przyglądać.
-To Ioniańczyk czystej krwi.-Jeden z głosów obok rozległ się,a ten mężczyzna w średnim wieku podniósł moją głowę,bo trzymałem ją ciągle spuszczoną i zaczął oglądać moją twarz.Czuję się jak koń wystawiany na sprzedaż.
Potem oddalili się na rozmowę,a ja stałem w ciszy i gapiłem się w ziemię.Chciało mi się beczeć ale ciągle się powstrzymałem.Nagle podszedł do mnie jeden z Noxian i poklepał mnie po plecach.
-Gratulacje mały.To Twój nowy dom.
Zostawili mnie samego z tym mężczyzną,który spojrzał na mnie i kazał iść za sobą.
Potem okazało się,że jest handlarzem niewolników ale był lepszy niż Ci Noxianie.Pozwolił mi się wyspać i odzyskać trochę energii.Może dlatego,że jestem towarem ale to zawsze coś...
************************************
Ten dzień był monotonny i męczący.Tak jak się spodziewałem, zostałem towarem wystawionym na sprzedaż i każda osoba która mi się przyglądała,wywoływała we mnie przerażenie.Poza tym rynek był jak każdy inny.Handel jak handel.Słońce lało się z nieba ale nie przeszkadzało mi to,bo przepłakałem z pół nocy i teraz trochę bolała mnie głowa...
Nagle dostrzegłem zakapturzoną postać zmierzającą na przeciw.Wdała się w rozmowę z handlarzem.Głos był dziwnie znajomy.
-A ten?-Wskazał na mnie,a mi zatrzęsły się nogi.
Wrócili do rozmowy,z której nic nie rozumiałem ale panicznie się bałem.Postać podeszła do mnie i zaczęła się przyglądać.Nie widziałem twarzy.To mnie przerażało.Dwie dłonie złapały mnie za ramiona i po chwili poczułem wydychane powietrze przy karku.
-Panie,bierzesz Pan czy nie!?-Handlarz najwyraźniej był już zmęczony tym kolesiem albo chciał się mnie jak najszybciej pozbyć.Zakapturzony delikatnie przejechał palcem po moim policzku,po czym podszedł do handlarza.Usłyszałem szczęk złota i ręce zaczęły mi drżeć,kiedy kazano mi iść z moim nowym nabywcą.
-Ciekawe co z Tobą zrobię...-Głos był trochę rozbawiony,a ja nadal szedłem ze spuszczoną głową.-Spojrz na mnie.
Zrobiłem to z niechęcią i nagle mnie zamurowało.
-Y-Yas...
-Niespodzianka.-Wziął się pod boki.-Dobrze,że znalazłem Cię w porę.-Delikatnie rozwiązał mi ręce.-Czy ty płaczesz?
Z twarzy spłwały mi niekontrolowane łzy,a po chwili przytuliłem się do demona...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro