Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nowe szaty księciunia

*Yasuo*

Ocknąłem się,wodząc dłonią wokół i badając szponem otoczenie.Natrafiłem na coś miękkiego.Uniosłem leniwie powiekę i ujrzałem księciunia tulącego się do mojej piersi.Odepchnąłem go od siebie,tak żeby go nie obudzić.
Odgryzłbym mu głowę,gdyby był kimś innym.Nie cierpię być dotykany we śnie...

Podniosłem się z łóżka i przygotowałem dla siebie posiłek.Wolę powitać tego chuderlaka z pełnym żołądkiem.Szybko zjadłem i zrobiłem jakieś ziółka do popicia porannego wkurwienia.Usłyszałem z sąsiedniego pokoju skrzypienie łóżka.Chyba się obudził.

-Dzień dobry.-Rzucił ospale,wkładając koszulę.

-Dobry.-Odparłem,popijając herbatę.

-Nie chcę być niewdzięczny...-Oho,książęce marudzenie.-Ale to łóżko jest takie niewygodne...

Uśmiechnąłem się lekko.

-Przykro mi ale nie jestem w stanie zapewnić Ci królewskich wygód.Jestem tylko demonem.-Upiłem łyk ziołowej herbatki.-Co masz zamiar jeść?Zostały jeszcze wczorajsze owoce.
Chłopaczek skrzywił się lekko.

-Są już nieświeże...-Rzucił,a ja parsknąłem śmiechem.Te owoce są w świetnym stanie.Zwykli ludzie braliby je garściami...-Poza tym...Ile można jeść owoce...

-To w takim razie co chcesz zjeść?-Rzuciłem znudzony.Jeżeli nie umie się zdecydować,to niech siedzi głodny...

-Hmmmm...Mam ochotę...Na indyka...-Rzucił,a ja podniosłem brew z politowaniem.

-I sądzisz,że teraz specjalnie polecę na poszukiwania Twojego indyka?

-Najpierw wolałbym się wykąpać...

-No to musimy iść nas jezioro...-Zacząłem.-Też chętnie skorzystam.

-Mam się kąpać w jeziorze?-Yi skrzywił się.-Z rybami?Z Tobą?

-Możesz się wcale nie myć.-Rzuciłem.-Nie mam tu złotej wanny...

-A chociaż balię...

-Nie.-Uśmiechnąłem się.-Musisz iść nad jezioro.

-Nie mam żadnych ubrań na zmianę...-Rzucił speszony.

-Jak pójdziesz się grzecznie myć i bez marudzenia,to załatwię Ci jakieś łachy...

Pokiwał dziękująco głową.

-No dobra,to w drogę...-Machnąłem ręką.-Bo jeszcze nam zajmą miejscówkę...

Yi mruknął niechętnie ale poszedł za mną.

************************************

W jeziorze pluskały się młode dziewczęta z okolicznej wioski.Zupełnie nie zwracały na nic uwagi.Chlapały się wesoło w płomieniach słońca.Ich nagie ciała chłonęły lekką opaleniznę.

-Oj,jak miło czasem popatrzeć sobie na kobiece wdzięki tak z ukradka...-Oparłem się o kamień i mruknąłem wesoło,patrząc na dorodne piersi młodych wieśniaczek.Jedna taka to idealnie zmieściłaby się w mojej dłoni.

-Jesteś paskudny!-Yi oburzył się ale jego czerwone policzki sprawiały,że miałem wątpliwości co do jego oburzenia.-Jak możesz tak podglądać kobiety!?Co za niedystyngowane zachowanie!-Bełkotał urażony ale zdradzał go podniecony ton głosu,jakby po raz pierwszy zobaczył kobiece piersi.A może właśnie tak było?

-Mówi to osoba,która nigdy w życiu baby porządnie za cycka nie złapała...-Mruknąłem z lekkim uśmiechem,a Yi drgnął grymasząc.

-Zgaduję,że seks nie jest Ci obcy,demonie...-Prychnął,stojąc ze skrzyżowanymi ramionami.

-Życie jest wtedy znacznie przyjemniejsze,spróbuj tego czasem -Zaśmiałem się,przypominając sobie okres kiedy co noc miałem inną albo nawet więcej i kręciły mnie związki bez zoobowiązań...

-Mam ważniejsze cele w życiu niż seks...-Mruknął,nadal krzyżując ręce.

-Spałeś ty kiedyś z kobitą?-Uniosłem lekko kącik ust w czystym zaciekawieniu.

-To moja intymna sprawa!-Oburzył się,biorąc pod boki.

-Wiesz ciekawi mnie to.-Odparłem,wracając wzrokiem do kobiet.-Jako książę,to możesz sobie nawet dziwki zażyczyć...

-Za kogo ty mnie masz!?-Oburzył się i zaczał machać łapami.

-To powiedz.Spałeś ty z babą,czy nie?

-Ciekawią mnie inne rzeczy niż spaniez kobietami.-Mruknął.-Z resztą...Miałem mieć żonę ale chyba nic z tego nie wyjdzie.-Westchnął.

-Żonę?-Spytałem z zaciekawieniem.

-Aranżowane małżeństwo...Wiesz jak to jest.-Usiadł na kamieniu obok.-Nie mam szansy by zakochać się tak jak zwykli ludzie.Wszystko musi iść na rękę polityce...Nawet jej dobrze nie znam,średnio mówi w naszym języku...A jak między ludźmi nie ma miłości to co to za małżeństwo...-Zaczął patrzeć w dal.-Wiesz jak jest potem...Próba zakochania się na siłę,w grę zaczyna wchodzić przedłużenie rodu...dziedzic...

-Rozumiem.-Pokiwałem głową.

-A spałeś z ludzkimi kobietami?-Yi spojrzał na mnie.

-Też pytanie...-Machnąłem ręką.-Ludzkie są najlepsze.Uczuciowe...Z nimi z reguły tworzyłem dłuższe związki...

-Ile i...

-Nawet nie kończ.-Mruknąłem,przerywając mu.-Mam trzy tysiące czterysta dwadzieścia pięć lat,spałem z kobietami zanim na Twoich pradziadków ćwierkały ptaszki.

-Dobra,dobra.Rozumiem.-Speszył się.-A...Kiedy ostatnio kogoś miałeś?

-A ja wiem...-Wzruszyłem ramionami,przypominając sobie ostatnią partnerkę.-Jakieś dwieście pięćdziesiąt lat temu...-Spojrzałem na wychodzące z wody dziewczęta.-Wiesz...Postanowiłem w końcu poszukać jakiegoś trwałego związku...

-Zamierzasz się ożenić?-Yi przekrzywił głowę.

-A czemu nie...-Znieruchomiałem na moment.-Miło by było wracać wieczorem do domu,gdzie czekałaby na Ciebie żona,może jakiś dzieciak...Patrz,idą.Szykuj się.-Wskazałem na odchodzące dziewczęta.Szybko zmieniłem temat.Nie chciałem się przed nim tak otwierać ale samo wyszło...Czasem to pomaga...

-Naprawdę musimy kąpać się w jeziorze?-Yi skrzywił się,a ja ignorowałem jego marudzienie i szedłem zwartym krokiem,schodząc z klifu.

-Zgaduję,że chcesz kąpać się pierwszy...-Spojrzałem na niego.-Poszukam Ci jakichś ubrań.

-Trochę się wstydzę...-Rzucił nieśmiało.

-Przecież tu nikogo nie ma...-Podniosłem ze zdziwieniem brew.

-Ty jesteś...

-Dobra kurwa,zasrana marudo.-Przewróciłem oczami.-Już się usuwam.Idę poszukać tych ubrań dla Ciebie.-Wskoczyłem na drzewo.-Wrzescz,jakby się coś działo.

Poszedłem szukać tych ubrań dla niego.W końcu znalazłem jakiś samotny sznur z praniem.Zawinąłem coś,co mogło pasować na królewską mość rozmiarowo.Mam nadzieję,że nie będzie marudził.Wróciłem po drzewie.Księciunio pluskał się dość niechętnie.Jego mina sprawiała,że miałem ochotę się śmiać a jednoczenie wyglądał jakby bał się wody.Zlazłem z drzewa,aby oznajmić że mam jego ubrania.

-Znalazłem Ci nowe szaty.-Szkłoniłem się z lekkim uśmiechem,a on pisnął i zanurzył się w wodzie po szyję.-Nie panikuj.Bierz te ciuszki,bo się rozmyślę i będziesz łaził nago.
Speszył się,a ja podałem mu ubrania.Poleciał z nimi i ukrył się za kamieniem.Zabawny widok.

-Co to za łachy?-Zmierzył mnie wymownie,niezadowolony z nowych ciuchów.

-Ciesz się tym co masz.Lepszych nie było.-Przewróciłem oczami.-Nie załatwię Ci jedwabiu.

Nie mam pojęcia co mu nie pasuje w płóciennej koszuli i spodniach...

Westchnął tylko,a ja z przyjemnością pomyślałem o kąpieli w jeziorze.

-Masz,popilnuj mi ciuchów.-Zrzuciłem z siebie łachy i rzuciłem w stronę Yi.Skrzywił się jak urażona staruszka.

-Jesteś paskudny!-Schował się za kamieniem.-Mogłeś mi oszczędzić tego widoku!

-Nie pierdol,też chce się umyć.-Zignorowałem go i wszedłem do jeziora.Woda była chłodna ale przyjemna,bo szykował się upalny dzień.Yi siedział urażony za kamieniem,a ja miałem go totalnie w dupie i skoncentrowałem się na kąpieli.-No chyba sobie zartujecie!
Ten upośledzony koń wjebał się do jeziora i zaczął mnie chlapać kopytami.Nic co dobre nie trwa wiecznie...Ten głupek uśmiechnął się zza kamienia.-Spierdalaj,koniu!-Również chlapnąłem go wodą,osłoniłem się włosami i polazłem do tego książęcego gówniarza.-To Twoja sprawka!

Zmierzył mnie z lekkim uśmiechem.

-Konie też potrzebują wody.

-W takim razie od dzisiaj śpisz na dworze,razem ze swoim koniem.-Skrzyżowałem ręce.-A teraz go zabieraj i daj mi się wykąpać.

-Dobra Juz.-Yi zarechotał.-Idę kupić sobie coś do jedzenia.

-Skąd masz pieniądze?-Zaciekawiłem się,kończąc kąpiel i wkładając ubranie.

-Trzymam w bucie na wszelki wypadek...

-Może pójdę z Tobą?-Zaproponowałem.

-Zrobisz sensację.Lepiej tu zostań.-Rzucił niepewnie.W sumie racja.

-Dobra.Zdążę usmażyć Twojego durnego konia.-Zarechotałem.

-Spróbuj,a naślę na Ciebie armię.-Uśmiechnął się wymownie i poszedł w stronę wioski.

Mogłem przynajmniej na moment się zrelaksować i rozsiadłem się na kamieniu,patrząc jak jakaś kobieta po drugiej stronie rzeki idzie robić pranie.Mógłbym tak poleżeć przez cały dzień,w tych promieniach słońca...

-Wróciłem.-Usłyszałem znajomy głos i uniosłem lekko powiekę.Zdążył się dość szybko z tym uporać...

-Ooo...Tak szybko?

-Załatwiłem to co miałem załatwić.Wiesz jaki głodny jestem?

-Oo.A jednak potrzeba silniejsza.-Uśmiechnąłem się delikatnie,a on usiadł na kamieniu obok.Słoneczko przyjemnie grzało...Yi zjadł swoje śniadanie,a ja zacząłem się ciutkę nudzić...

-Może pójdziemy na spacer do lasu?-Uśmiechnąłem się lekko.

-Czemu nie.-Księciulek uśmiechnął się słabo,a ja wstałem z przyjemnego słońca.

-Proponuję iść od razu...-Pokiwałem głową.-Zanim upał zacznie dobijać...

-O...W sumie to muszę poszukać pewnej rzeczy...

-Jakiej?

-Miecza...-Odparł cicho.

-I sądzisz,że przetrwał tyle czasu sam po środku lasu.-Uśmiechnąłem się wymownie.-Nie rozśmieszaj mnie.

-Zdarzają się takie rzeczy...-Księciulek wzruszył ramionami i udaliśmy się na spacer.

Łaziliśmy po zacienionej trawie,aż nagle ten ciołek się zatrzymał.

-A mówiłeś,że się nie znajdzie.-Podniósł miecz z gęstej trawy,a ja zamrugałem kilkukrotnie jak debil.

-To po prostu fart.Fajny miecz.

Szliśmy dalej,aż nagle coś zeskoczyło z drzewa.Było szybkie,więc pewnie demon.

-Stań za mną!-Rzuciłem do tej rozlęknionej księżniczki.-I nie waż się ruszać...

Tak to był demon.Jeden z tych,które myślą że cały las jest ich terenem.Najgorszy typ.Władcze demony to najwięksi skurwiele na jakich można natrafić...

*Yi*

Schowałem się za drzewem i obserwowałem całe zajście.Dwa demony krążące wokół siebie i gotowe do ataku...Przerażający obraz...Trząsłem się ze strachu,kiedy ruszyli do ataku.Znów kurz toczył się po ziemi,a pazury świeciły,że prawie nic nie widziałem.Zgrzyt metalu?Broń?Bałem się na to patrzeć.Trzaski były coraz częstsze.Zmusiłem się do spojrzenia.Średnio widziałem co się dzieje.W pewnym momencie ujrzałem ich zarysy.Oboje krwawili.
Walka ustała,jakieś kroki...
Wyjrzałem zza swojej kryjówki.Widok mnie zamroził...
Kurz w końcu się ulotnił i zrozumiałem,że już po walce.Jestem bezpieczny..

Tylko gdzie jest mój demon?Ten drugi wyparował co mnie cieszy ale...

Dopiero teraz ujrzałem doskonale znaną mi postać.Krwawił ciężko,próbując wstać ale się zataczał.Co jakiś czas charczał krwią,co rusz upadał na ziemię...

-Pomogę Ci.-Dźwignąłem go,a on zmierzył mnie.

-Nie potrzrbuję pomocy.-Odparł,a mnie to tylko rozjuszyło.

-Nie jesteś w stanie ustać na nogach!-Skrzyczałem go.-Przestań się buntować i daj sobie pomóc!

Umilkł,a ja próbowałem dojść z nim do jego domu.Rana krwawiła...Cholera,rozszarpana skóra...Średnio znam się na zszywaniu ran...

-Jeszcze kawałek.-Rzuciłem,starając się iść trochę szybciej.Co jak się Wykrwawi?Demony chyba nie są nieśmiertelne...

-Wiesz,że nie musisz mi pomagać...-Odparł,gdy dowlekłem się z nim pod samo łóżko i zacząłem grzebać w szafkach.Musi mieć coś do opatrzenia ran.

-Przestań pierdolić i nie ruszaj się,bo stracisz więcej krwi.-Zmierzyłem go,wyciągając jakieś opatrunki.Co jak nie starczy?

-Przekleństwa z Twoich ust brzmią jak słodycz.-Uśmiechnął się ale zbladł tak bardzo,że miał kolor skóry podobny do mojego,a normalnie jest ciemniejszy o kilka tonów...

-Zaraz Cię opatrzę.Nie szarp się.-Spojrzałem na niego i pierś pokrytą gęstą,świeżą krwią.Trzeba to oczyścić.
Dopiero potem dostrzegłem ogrom zranienia.W niektórych miejscach zadrapania odsłaniały mięśnie.Będę musiał zszywać...

-Posłuchaj mnie teraz.-Spojrzałem na demona,który błądził gdzieś spojrzeniem.Nie miał siły by walczyć.-Będę Cię zszywać.Jak się ruszysz,to rozwalę Cię jeszcze bardziej.-Zmierzyłem go wymownie,a on uśmiechnął się słabo.

-Jestem wrażliwy na ból.

-To postaraj się być w jednej pozycji i nie żartować!-Czułem się już naprawdę sfrustrowany,tym bardziej że dłonie miałem po łokcie we krwi.

To nic.Zacząłem zszywać,starając się robić to jak najdelikatniej.Słyszałem ryki Yasuo.Wył z bólu ale starał się trzymać w jednej pozycji.

-Dobra.-Obwiązałem go bandażem i poszedłem umyć ręce i twarz z krwi.

-Cholera to przecieka.-Rzuciłem zaniepokojony,wracając.Czerwona smuga na opatrunku...Sprawdziłem szwy...Są w porządku...

Więc o co chodzi?

-Nie ma jakiegoś sposobu na regenerację?Demony pewnie mają takie zdolności,a ty szybko tracisz krew...

-Jest ale on odpada...

-Jaki to sposób!?

-Ludzka krew...-Rzucił cicho,a mnie zamurowało.Skąd ja mu...Chyba mam pomysł...

-W takim razie użyczę Ci mojej.-Odsłoniłem ramię,patrząc stanowczo na demona.

-Nie wygłupiaj się...-Zbył mnie.

-To ty się nie wygłupiaj!-Zabiłem go wzrokiem.-Powoli umierasz!

-A skąd wiesz,że umieram?-Zmierzył mnie wymownie.

-Widzę jak gaśniesz...-Głównie martwiło mnie to,że widzę jak gaśnie blask w jego oczach.-Nie przeszkadza mi ból.-Jeszcze bardziej wyeksponowałem ramię.-No dawaj.Czas nam się kończy.

-Dlatego wracaj do siebie...-Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

-Yasuo,nie mogę tego zrobić...

Ja twarzy demona wymalowało się zdziwnienie.

-Skoro już dwa razy uratowałeś mi życie,to dlaczego ja nie mogę zrobić tego dla Ciebie?

-Idź już.-Spojrzał w inną stronę.

-Zaraz wezmę nóż,sam się zranię i wepchnę w Ciebie tą krew,rozumiesz!?-Chwyciłem nóż,patrząc na demona.-Naprawdę to zrobię.-Musnąłem nim lekko skórę i poczułem że jest mi zabierany z ręki.

-Przestaniesz się tak drzeć?-Zmierzył mnie.

-Musisz zadawać takie durne pytania!?Czas nam się kończy!

Chciał coś powiedzieć ale chwyciłem go za włosy i przysunąłem do swojego ramienia.

-Będziesz gryzł,czy mam rozdrapać sobie skórę i wsadzić tu Twój pusty łeb!?

-Jesteś taki uparty...-Spojrzał na mnie ale zrobił to o co prosiłem,bo poczułem piekący ból wbijanych zębów.Starał się robić to delikatnie ale mimo to nadal bolało.Trochę się skrzywiłem.

Skończył po chwili,odsuwając się.Nadal był blady i osłabiony ale rany nie krwawiły,a oczom wróciło trochę blasku.

Spojrzałem na ramię,z którego powoli zaczęła cieknąć krew.

-Zaraz to opatrzę...-Rzuciłem roztrzęsiony.

-Stój.Nie opatrzysz się jedną ręką.-Demon zmierzył mnie z obolałą miną,unosząc ciało i biorąc w dłoń bandaże.Trochę zaczynało mi się kręcić w głowie.

-Nic mi nie jest.-Rzuciłem.

-Prześpij się,bo wyglądasz jakbyś miał zemdleć...

-Nic mi nie jest.-Zaznaczyłem.

-Mogłeś odejść,wiesz?-Demon nagle spojrzał na mnie.-Wrócić do swojego pałacyku...Rodzinki...

-Nie miałbym honoru,gdybym pozwolił Ci umrzeć.-Podniosłem na niego wzrok.-Poza tym...W samotności dostawałeś szału,prawda?

Demon zamrugał kilkukrotnie i nagle obrócił głowę w drugą stronę.

-Yasuoooo co z moim pytaniem?

-Spierdalaj,nie będę odpowiadał na Twoje głupie pytania.-Burknął,a ja uśmiechnąłem się lekko.

Od dzisiejszego dnia zapragnąłem poznać go bliżej...





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro