Jak nie zwariować z demonem i niepełnosprytnym kolesiem?
*Naserva*
Trochę się martwiłem o naszą wędrówkę ale mam wrażenie,że to pomoże nam nawiązać nić porozumienia.
-Chyba zacznie padać...-Rzuciłem,widząc piętrzące się chmury.Koń zmierzył mnie i przystanął na moment,jakby się zbuntował.
Obróciłem się i spojrzałem na niego z zaskoczeniem.
-Chcesz,żebym na Tobie jechał?-Zamrugałem z konsternacją.Nie spodziewałem się,że pozwoli mi się dotknąć,a co dopiero dosiąść...
Pokiwał łbem,trącając mnie bym się pospieszył.Kontynuowaliśmy wędrówkę.Z tego co wiem,te kwiaty rosną na krańcu szczytu...Trochę to potrwa,zanim je zdobędziemy...
Powinniśmy trochę pogadać ale on przecież nie mówi...
-Wiem,że mnie nie lubisz...-Zacząłem temat,a Yas spojrzał na mnie otwarcie i prychnął.Czułem,że otwarcie powiedziałby mi że mnie nie cierpi.
Wolałem już nie drążyć tematu,bo jeszcze się zdenerwuje i nie będzie chciał iść dalej.Przez resztę drogi szliśmy w zupełnej ciszy.W końcu dotarliśmy do szczytu.Oby były tu jakieś kwiaty...
Zszedłem z Yasa i zmierzyłem miejsce wokół siebie.Ruiny,gruz i kilka kwiatów rosnących na ilastym podłożu.
-Zaczekaj tu.-Spojrzałem na konia,a ten pokiwał rozumnie głową.
Ruszyłem pewnie w stronę kamiennych pozostałości.Czerwone kwiaty rosły w naprawdę beznadziejnym miejscu.Miałem problem,żeby je złapać i nie wpaść w przepaść.
Po chwili jednak napotkały mnie problemy...Okazało się,że to miejsce nie jest opustoszałe...
Strzała trafiła mnie w odkryte ramię,sprawiając że upadłem w dół,zrywając pęczek kwiatów.
Wiszenie nad przepaścią to beznadziejny plan...
Cholera...Czuję,że niedługo spadnę.
Oby nikt mnie tu nie znalazł...
Nagle poczułem,jak ktoś nadeptuje mi na dłoń,chwiejnie trzymającą się skały.Puściłem,spadając w dół,ale udało mi się złapać kolejną i zsunąć jakoś w dół.
Jednak nadal byłem niemile widzianym gościem na tym terytorium.Uciekałem co sił w nogach,ale kolejna strzała trafiła,co sprawiło że upadłem na nieprzyjemne skały,raniąc sobie kolana...
Nie miałem sił by wstać,a miałem wrażenie że się tutaj wykrwawię...
Cholera...Zawiodłem...
Miałem wrażenie,że zaraz stracę przytomność...
Nagle jednak coś przerzuciło mnie do góry.Uśmiadomiłem sobie,że to Yas.Zabrał mnie stąd?
Kręciło mi się w głowie,więc opadłem na jego grzywę,czując że faktycznie powoli mdleję...
************************************
Wziąłem głęboki oddech,zdziwiony tym że jeszcze żyję.Leżałem teraz na trawie,a Yas stał w oddali,gapiąc się na mnie.Podniosłem się i wyrwałem strzałę z ramienia.Krew wysączyła się z niego,brudząc świeżą trawę wokół.
Przynajmniej mam te kwiaty...
Wstałem chwiejnie,patrząc na moje podziurawione spodnie i krwawiące kolana.Opatrzę się potem.
-Nooo,to w drogę?-Potarłem krwawiące ramię,a Yas zmierzył mnie wymownie ale ostatecznie uległ.Droga była długa i męcząca ale ostatecznie dotarliśmy do bramy pałacu.Ramię bolało mnie jak cholera ale to nic...Spokojnie,przecież już jesteśmy na miejscu..
-Ooo!Naserva!Wróciłeś!-Usłyszałem znajome głosy i zszedłem z Yasa,dość chwiejnie.Nagle siły mnie opuściły i poczułem,że upadam,wypuszczając z dłoni torbę.Mdlenie dwa razy w dniu jest normalne?
*Yiś*
Naserva padł od razu po powrocie...Dobrze,że córka Yasa nie widzi jego krwawiącego ramienia...
Zabraliśmy go półprzytomnego do pokoju i Yana szybko zajęła się opatrywaniem rannego.Ja wyjąłem z torby kwiaty,które udało mu się zebrać.
Ciekawe czy zakumplował się też z Yasem?
-Tak szybko zajęłaś się Naservą?-Zrobiłem wielkie oczy,widząc siostrę w pokoju.
-Troszkę krwi stracił ale nic mu nie będzie.Odpocznie i jak nowy...
-Całe szczęście,że nic mu nie jest.-Pokiwałem głową,układając kwiaty na półce.Chciałem już by Yas w końcu wrócił do swojej demonicznej formy...
-W takim razie zróbmy ten Twój napar.Im szybciej,tym lepiej.
-Prawda...-Zmierzyłem ją nieśmiało.
-Nie mam pojęcia po co Ci napar z tych kwiatów ale to pewnie coś ważnego,skoro błagałeś mnie na kolanach.Idź się może zdrzemnij,herbatkę sobie zrób...Trochę mi to zajmie.
Czemu nie...Faktycznie byłem trochę zmęczony i powinienem zajrzeć do Naservy...
************************************
Wszedłem do pomieszczenia,w którym zostawiliśmy Naservę.
Leżał na łóżku,oparty o kant,w tak dziwnej pozycji że mi by pękł kręgosłup.Czytał sobie książkę.
Wyglądał o wiele lepiej,niż gdy pojawił się w pałacu...
-Ooo!Jak dobrze,że nic Ci nie jest.-Zaznaczyłem swoją obecność,a Naserva podniósł wzrok,zamykając czytaną lekturę.
-To tylko mała stłuczka.-Odparł,patrząc na swoje starannie opatrzone ramię.
-Chciałem zapytać, ile czasu potrzebujesz,żeby wrócić do siebie.Uważam,że Yas powinien odzyskać swoją formę w bliższym mu środowisku...
-Możemy zacząć nawet teraz.-Naserva pokiwał głową,zrywając się z łóżka.-Szczerze,to straszliwie się nudzę...
-Zgoda.Ale sądzę,że powinieneś wywabić Arisu z domu.Zrobi pewnie zamieszanie,jak nas zobaczy.
-Rozumiem...-Uśmiechnął się lekko.-Zadbam o to.
Mam nadzieję,że nasz plan się uda...Tęsknię za głosem Yasa...
************************************
Widać,że Naservie udało się wyprowadzić Arisu z chaty.Stała ona pustką,oprócz kota śpiącego na parapecie.Wezmę ulubiony koc Yasa.Będzie się czuł mniej nieswojo po przemianie.
Yas czekał grzecznie przed chatą.Był trochę niespokojny ale to pewnie z powodu powrotu do chaty...
-Jasiu.-Spojrzałem na niego,łapiąc delikatnie za pysk.-Wypij to,dobrze?-Podałem mu napar w małym wiaderku.Podszedł do tego nieufnie,obwąchał napój ale ostatecznie zaczął powoli pić.
Mam nadzieję,że to zadziała...
Drobny pyłek zasłonił mi widok,a zaniepokojone rżenie Yasa trochę martwiło.W końcu pyłek ustąpił i ujrzałem mojego demona,leżącego na trawie.Jakimś dziwnym trafem odrosły mu włosy...
Podszedłem,pochylając się nad nim.Oddychał niespokojnie i był półprzytomny.
-Jasiu,słyszysz mnie?
Utkwił we mnie wzrok,co było odpowiedzią,więc otuliłem go kocem i podniosłem,by stanął na nogi.Był tak zdezorientowany,że nie wiedział co ma robić.Pierwszy raz widzę go takiego bezbronnego.Mimo,że nie wiedział co się dzieje,to zaczął przebierać nogami i udaliśmy się do chaty.
-Dzielny chłopiec,no dawaj.Zaraz sobie odpoczniesz.-Starałem się go jakoś uspokoić.
Był wyrażnie przemęczony,bo ledwo co szedł.Powinien trochę pospać.
Położył się powoli i po chwili zasnął.To mu dobrze zrobi...
Ja tutaj trochę posprzątam...
*Yas*
Ocknąłem się obolały i cholernie sztywny.Nie mam pojęcia co się stało.Pamiętam tylko,że Yi wniósł mnie do chaty...Tylko to teraz siedzi mi w głowie...
Nie mam siły by wstać.To beznadziejne.Nie mam nawet siły się odezwać.Jak mozna być tak wycieńczonym...Chyba jeszcze trochę pośpię...
Obudził mnie dopiero szelest.Nie wiem ile minęło czasu ale pewnie coś koło godziny.
To był Yi.
-Chyba masz gorączkę.-Dotknął mnie,a ja pokręciłem głową.
-Nic mi nie będzie...-Udało mi się w końcu coś z siebie wydusić.
-Zrobię Ci herbatkę.-Ożywił się.W chacie był ktoś jeszcze ale po krokach nie jestem w stanie wywnioskować kto.
-Zgoda.-Rozłożyłem się na poduszce.Znów chce mi się spać...
Do cholery,ile można spać...
************************************
Obudziłem się dopiero o poranku.Czułem się już lepiej niż wczoraj ale lekkie osłabienie nadal dawało się we znaki.
Yi nigdzie nie było...
Podniosłem się z łóżka.Byłem otulony dwoma kocami i kołdrą,więc trochę to zajęło.W końcu znalazłem Yi.Spał na dywanie.Wyglądał...dość uroczo...
-Nie możesz tu spać.-Rzuciłem wesoło trącając go nosem w policzek.
Drgnął i szybko się rozbudził.
-To tylko ty.-Spojrzał na mnie.-Wystraszyłem się.
-Wybacz.Po prostu chcę się przebrać,a nie wiem gdzie są moje ulubione spodnie...
-Pewnie w szafie.-Yi machnął ręką,poprawiając fryzurę.
-Możliwe.Jeszcze muszę wstąpić do Zeda.Musi mi oddać jedną rzecz.
-Nooo ok.Ja idę pomęczyć Naservę,żeby zabrał Twoją córkę na randkę.-Zaśmiał się.
-Do dupy nie na randkę.Ona nigdzie z nim nie idzie.
-Daj sobie spokój.-Yi zmierzył mnie.-Chociaż raz nie bądź chujem.Pasują do siebie.
Zabiłem go wzrokiem ale ostatecznie zignorowałem jego powalony pomysł.
-To idę do Zeda,zanim zapomni i nie odda mi tego hajsu.
-Powodzenia.-Yi uśmiechnął się,a ja najpierw zmieniłem ubranie,a potem wylazłem z domu.
Jak Zed nie ma tego hajsu,to mu wpierdolę.
************************************
-No nie gadaj,że masz dziewczynę!?-Prawie zrzuciłem wazon ze stołu,kiedy Zed wypowiedział te słowa.-Ty,to kiedy się hajtasz?
-Spokojnie.-Zmierzył mnie z uśmiechem.-Ty mi jeszcze nie wyjeżdżaj z weselem.
-No jak Zed ma babę,to święto normalnie.Wiesz.Powinniśmy za to wypić.
-W sumie,chętnie bym się czegoś napił...-Zmierzył mnie z uśmiechem.-Znowu liczysz na darmową wódkę,co?
-Może.-Zaśmiałem się.
Alko zaczęło lecieć jak na dobrej imprezie.
Zawsze się razem upijamy jak wieprze.Ale to nic.
To będzie zabawne.
Trochę to potrwało ale udało mi się wstawić na wpół.To chyba dobry moment,żeby zerwać się do domu.
-Wiesz co.Będę już leciał.Późno się robi,a ty jesteś pijany jak dziesięciolatek.
-Wcale nie...-Zmierzył mnie,pijąc kolejnego kielicha.
Zed miał ciut słabszy łeb niż ja i zaraz pewnie zapadnie w ten swój alkoholowy sen.
-Wcale tak.Ja już spierdalam,bo kota mi w garnku ugotują.-Pożegnałem się i wyszedłem.
Droga trochę mi się dłużyła ale przynajmniej było mi ciepło,po tych kilku kielonach.
Ciekawe co robi Yi?
Prawdę mówiąc,to ciekawe czy chciałby coś porobić ze mną...
************************************
Wparowałem do domu.Było już trochę późno,więc wyczuwałem lekki przypał.Nie chcę mu znikać na cały dzień ale właśnie tak się stało.
Yi siedział sobie w fotelu i czytał książkę.Nie zauważył mnie.
Więc jak powinienem zwrócić jego uwagę?
Jak rzucę w niego inną książką,to się obrazi...
-Witaj,witaj.-Przysunąłem się do niego,zasłaniając mu stronę którą czytał.
-O.To ty.-Spojrzał na mnie,a potem na książkę.-Chciałem ją skończyć wiesz...
-No i co z tego?-Przysunąłem nos do jego policzka.-Czy zapomniałeś,że mi się nie odmawia?
-Owszem odmówię Ci.-Odepchnął mnie lekko.-Wiem,że mi nic nie zrobisz.
-Czyżby?Skąd ta pewność?
-Potem byś tego żałował.
Kurwa.Sprytny jest.
-Czekaj,muszę nakarmić kota.Zaraz pogadamy.
Złapałem go za rękę,zatrzymując.
-Kot poczeka...
-Yas,nie zachowuj się jak małe dziecko.
-Rób co chcesz.-Obróciłem się plecami urażony.
-No zaraz wrócę.Też byłbyś zły,gdybym Cię nie nakarmił.
Wrócił po chwili,a ja miałem ochotę mu wpierdolić albo pójść spać.
-Nie obrażaj się.-Zmierzył mnie,a ja przewróciłem oczami.-No Yas,no.Czego ty chcesz?
Złapałem go za ramię,przysuwając do siebie.
-Ciebie.-Uśmiechnąłem się znacząco.Miałem szczerą ochotę go pożreć,za to że kazał mi tyle czekać.Jajca mnie już od tego bolą.
-Yas...Nie możemy tego przełożyć...
-Nie wkurwiaj mnie.-Przerzuciłem go przez ramię jak worek ziemniaków i zabrałem do pokoju.
-Y-Yas...
Położyłem go na łóżku,łypiąc na niego okiem.
-Naprawdę nie m...
-Ciii...-Uciszyłem go.-Przestań mnie obrzucać wymówkami,bo Cię ugryzę.
-No ale...
Ugryzłem go lekko w ramię,tak żeby nic nie uszkodzić ale żeby zabolało.
Spojrzał na mnie wymownie ale coś czułem,że to mu się strasznie podobało.
Zamilkł,patrząc na moje ruchy.
Uśmiechnąłem się dominująco i dotknąłem jego śmiesznych,książęcych ubranek.
-Co zrobisz,jak Ci to rozerwę?
-Zabiję Cię!To mój ulubiony!-Pisnął,a ja rozdarłem szponem malutki kawałek materiału.
-Ups...No dalej, zabij mnie.
-To ze mnie złaź,gruba kłodo!
-Zabawny jesteś.-Zmierzyłem go z uśmiechem.-Tym razem zdjąłem górną część ubrania we wskazany sposób,bo miał minę jakby chciał na mnie wrzeszczeć i płakać jednocześnie.
-To co mam Ci zrobić?
-Najlepiej nic.-Odepchnął mnie lekko.-Zrozum,że nie mam teraz na to ochoty.
-Mam Ci odgryźć łapkę,za to odpychanie.
-Boże,Yas co w Ciebie wstąpiło?
-We mnie nic ale może w Ciebie.-Dotknąłem lekko ustami jego szyi,a on drgnął.
-Przestań.Boli mnie ramię.-Nadal mnie odpychał,a ja zmusiłem go do pocałunku bo miałem dość jego marudzenia i zawodzenia.Nie próbował ze mną walczyć,bo wiedział że to nic mu nie da.Przystawał tylko na moje natarcie,lekko poruszając językiem w takt mojego.W końcu dałem mu na chwilę odetchnąć.
Spojrzał mi znów w oczy,oddychając szybko.
-Musisz zawsze stawiać na swoim?
-Owszem.
-Ale ja nie chcę.
Zatkałem go kolejnym pocałunkiem.Teraz trochę się szamotał ale starałem się go uspokoić czulszym i przyjemniejszym buziakiem.Na moment się udało.Gdy przestałem,próbował się podnieść.
-Odpuść sobie,bo się zdenerwuję.
-Uroczo się złościsz.-Uśmiechnąłem się lekko,jadąc szponem po jego klatce piersiowej.Powinienem go szybko rozebrać...
-Jesteś pijany,cepie!Połóż się spać i daj mi spokój!-Yi wyraził swoje niezadowolenie,że coraz niżej go dotykam.
Kurwa,zaraz zwiążę go jak świnię,bo mam dość jego szamotania.
Zignorowałem jego marudzenie i zacząłem muskać ustami,jego podbrzusze.
-Jesteś głuchy,czy durny!?-Yi zmierzył mnie zabójczo,a ja nadal go ignorowałem lekko zsuwając z niego resztę ubrań.
-Sam już nie wiem.-Pokręciłem głową,dotykając jego prawie zdjętych spodni.
-Yas,do cholery!Nie chcę uprawiać seksu!-Yi pisnął po raz kolejny.Powinien wiedzieć,że nie ma teraz ze mną szans.
Zdjąłem z niego spodnie,a on wyglądał jakby próbował się wyszarpać ale wiedział,że odgryzę my rękę jak to zrobi.
-Czemu jesteś taki okropny?-Zmierzył mnie,a ja przewróciłem oczami.
-Znowu marudzisz...-Westchnąłem,zjeżdżając szponami niżej,lekko go drapiąc.
-Yas,to boli...
Z kilku nacięć poleciało odrobinę krwi,więc zacząłem ją powoli zlizywać.
-Yaaas,puszczaj mnie,natychmiast!
-Twoje rozkazy mnie nie obowiązują,panie.-Uśmiechnąłem się,łapiąc lekko w dłoń jego męskość i przejeżdżając po niej pazurem.
-Yas!Kurwa!Bo zacznę krzyczeć!
-To wtedy,przegryzę Ci szyję.-Przewróciłem oczami,gapiąc się na niego.Nie wyglądał na zbyt pewnego siebie.
-Co się z Tobą dzieje!?-Yi pisnął,a potem jeknął,gdy w niego wszedłem,unieruchamiając mu ręce.
Zupełnie wyciszyłem się na jego krzyki i brnąłem dalej.Miałem ochotę rozjebać mu dupsko ale miałby mi to za złe.
Rzuciłem na niego okiem.Wtulił się w poduszkę.Oczy miał mokre od łez.
Zamrugałem kilkukrotnie i zrozumiałem,że właśnie półświadomie go zgwałciłem.
Puściłem jego dłonie,którymi się osłonił i średnio wiedziałem co robić.Nie wiem czy go przepraszać,czy zostawić samego.
Ostatecznie,spróbowałem go jakoś uspokoić.Chciałem jakoś musnąć go w policzek ale poczułem jak daje mi porządnego liścia,po czym zwinął się w kłębek.Nie chce mnie tu widzieć.
Wrócę później.Powinienem go przytulić jak zaśnie,bo czuję się teraz beznadziejnie.
************************************
Ocknąłem się nagle.Yi leżał obok,skulony w rogu łóżka.Teraz przypomniało mi się co mu wczoraj zrobiłem...
-Przepraszam...-Mruknąłem,dotykając jego czoła.Wiem,że będzie na mnie zły,kiedy się obudzi.
Westchnąłem,kładąc się jeszcze na moment obok niego.
Po chwili jednak poczułem,że jestem odpychany.
-Yi.Przepraszam za wczoraj.-Chciałem,żeby nie miał mi tego za złe...
-Nie mów nic do mnie.-Burknął,wstając z łóżka.
-Yi...No proszę...
-Ja też Cię prosiłem...Błagałem...-Zmierzył mnie zabójczo.
-Yi,to nie...
-Mogłeś darować sobie swoje zwierzęce instynkty...
-Wybacz mi,no...
-Nie wiem czy potrafię.-Zmierzył mnie.-Myślałem,że mogę Ci ufać...
-To już się nie powtórzy...
-Nie przekonasz mnie,Yas...-Zmierzył mnie.-Wracam do pałacu.
-Nie!Yi,co ty odwalasz?
-Tak będzie lepiej.-Spojrzał mi chłodno w oczy.Zupełnie nie wiedziałem co robić,jak go zatrzymać...
Nie chcę go stracić...
************************************
Nie mam pojęcia co się stało ale teraz obudziłem się w więzieniu.Musieli mnie złapać i ogłuszyć.Nie pamiętam...Wpadłem w totalny szał...
Usłyszałem teraz rozmowę za ścianą.Dwa męskie głosy,pewnie strażnicy.
-To co mam z nim zrobić?-Niezadowolony głos zabił ciszę.-Zajebał nam czternastu ludzi,rozwalił wschodnią bramę...Nie możemy go tak trzymać.
-Poczekaj.Chyba mam pomysł,żeby go uspokoić ale gorzej z wykonaniem.
-Rozumiem...Potem o tym porozmawiamy,bo słyszałem szczęk łańcuchów.Chyba się obudził.
Przy mojej celi pojawiło się dwóch barczystych strażników.Byłem zmęczony i chciałem już odpocząć,a oni pewnie będą mnie dręczyć,zadawać ciężkie pytania...
Nic.Po prostu się mi przyjrzeli i sobie poszli...
Po chwili podali mi jedzenie,które wyglądało dość dziwnie ale byłem tak głodny,że zacząłem jeść.
Czemu czuję jakiś dziwny spokój w sobie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro