Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Familijna mafia i złamane serca

*Yas*

Nie wiem skąd to się bierze ale w mojej głowie dzieją się cholernie dziwne rzeczy.Czułem się obserwowany.Cienie migały mi po oczach.Atakowałem na ślepo,darłem się na wrogów...

Czułem,że są zbyt szybcy...Nieuchytni...

-Wracać!Nie uciekniecie mi skurwiele!-Wydarłem się,machając łapami.Próbowałem dosięgnąć migoczących postaci.-Pokażcie się,tchórze!

-Zamknij się!-Strażnik ryknął na mnie,z impetem wciskając moją rękę do celi.-Zobaczysz co z Tobą zrobię,jak się nie uspokoisz!

Upadłem na podłogę,czując że kręci mi się w głowie.

-Ale ONI mnie atakują!

-Pojebało Cię,pierdolcu!Nikogo tutaj nie ma!Uspokój się,bo pójdę po komendanta,a on nie lubi się cackać z takimi zjebami jak ty!

Jednak cienie nadal tańczyły mi przed oczami.Jak mam się od nich odpędzić!?

Machnąłem ręką,upadając na posadzkę.Słabnąłem,traciłem energię...Jakbym przez cały dzień ciężko pracował...

-Choleraaaa!-Upadłem na podłogę,uderzając twarzą o kamienie i rozdrapując sobie lewy policzek.
Cienie śmiały się ze mnie,a ja nic nie mogłem na to poradzić.

Moje ciało przestało reagować na moje komendy.

Czułem,że drżę.Czułem,że żółć zbiera mi się do gardła...

Jakim cudem ja jestem taki słaby...

Całkiem opadłem z jakiejkolwiek werwy,a moje drżało w lekkich seriach, jakbym nagle dostał padaczki...

Dlaczego jestem taki słaby?

************************************
-Ty,bo ten wasz demon się zrzygał.

Otworzyłem oczy i poczułem,że moja dłoń błądzi po czymś lepkim.Dotarło do mnie co to jest...

Dlaczego jestem tak bezradny,że rzygam sobie na ręce.

-I ja mam to sprzątać!?-Głos oburzył się.

-Szeregowy,do roboty.Już!-Inny głos także wtrącił się do rozmowy.-Chcesz wrócić do koszarów?

-Tak jest,kapitanie.-Młodszy głos odparł ponuro.-Do dupy taka kurwa robota...

Usłyszałem charkot otwieranej celi.Teraz tylko nasłuchiwałem.

-Czy to jest bezpieczne?-Koleś był ewidentnie przerażony.Bezpieczeństwo to pojęcie względne.Zależy na ile sobie pozwoli...

-Cholera,no co ja mam zrobić...-Koleś połaził chwilę po celi,po czym chwycił moją dłoń,a ja natrychmiast przyszpiliłem go do ściany,powoli dusząc i cicho na niego warcząc.

-O ja pierdolę...-Zmierzył mnie przerażonym spojrzeniem,próbując chwycić jakikolwiek haust powietrza.
Nagle poczułem,że coś trafiło mnie w plecy.Natychmiast upadłem,tracąc chwyt w dłoniach.Mój organizm znów wariował...

-Mówiłem Ci,żółtodziobie że jesteś bezpieczny.Teraz będzie grzecznie leżał.

Czułem,że zamykają mi się oczy...

-Cholera...Mruknąłem tylko,opadając na podłogę...

************************************
-Ależ Księżniczko!

-Chcę go zobaczyć.-Otworzyłem powoli oczy,słysząc znajomo brzmiący głos.-Cała wiocha obok bębni o tym,że pojmano jakąś kreaturę z lasu.Kto by odpuścił taką okazję do badań?

Jak ja jej się dam zbadać,to zobaczy które pół dnia dłuższe...

-Jest bardzo groźny.Zabił...

-Ale mnie nie zabije i ja doskonale to wiem.No już,dawaj klucze.

Usłyszałem dźwięk otwieranej celi.Ktoś się nade mną pochylał.

-Ooo,a kogo my tu mamy?!Już się widzieliśmy.Ale żeś teraz zmalował...-Jej obecność tutaj trochę mnie denerwowała.Ale pachniała jak Yi...-Chyba nie masz nic przeciwko poświęceniu się nauce...-Dotknęła moich pleców,a ja warknąłem na nią,pokazując kły.-Ejejej.Spokojnie.Krzywdy Ci nie zrobię.I nie warcz tak na mnie.Wiesz,że mogę Cię doprowadzić do pewnej osoby...

Zmierzyłem ją z lekkim niezadowoleniem i ulegle położyłem głowę na posadzce.

-Grzeczny demon.-Złapała mnie za żuchwę.-Pokazuj ząbki.

Zamilkła na chwilę.

-Plułeś krwią?-Zaczęła kręcić mi w gębie.

-To boli,kurwa...-Syknąłem.

-No nic dziwnego,jak masz złamany ząb.Podnieś ten łeb.Coś mi się tu nie podoba.-Uniosła lekko moją głowę.-No masz,krew Ci leci z nosa.-Zaczęła mi się przyglądać,po czym położyła moją głowę na posadkę.-Co mu zrobiliście!?Przecież on jest naćpany!

Strażnik zaczął tam coś do niej mówić,a ta trwała w swojej stanowczości.

-Zabieram go stąd!

-Ale on w każdej chwili może zaatakować.

-Nie obchodzi mnie to.Mordujecie właśnie zagrożony gatunek,jeżeli nie jego ostatniego przedstawiciela,a ja nie mam zamiaru stać obojętnie!On idzie ze mną.Skuj mu dłonie i już.

Strażnik westchnął.Usłyszałem jak ktoś otwiera celę i podnosi mnie do góry.Ciężko było mi stanąć na nogi ale jednak się udało.Dłonie skuto mi sporym łańcuchem i poprowadzono do przodu.

Niech bogowie mają mnie w opiece przed tą medyczną wariatką...

************************************
-Tu narazie jest Twój dom.-Siostra Yi zaprowadziła mnie do swoich pokoi.Kurwa...Ile ona ich tam ma...

Nadal było mi słabo ale moje morale podniosły się,gdy wylazłem z tego ciemnego jak dupa shurimianki więzienia.

-Ooo!Poczekaj!Rączki Ci się przydadzą,a ja mam przy sobie klucz.-Rozkuła mi dłonie.-Chodź,zrobię Ci tego zęba.

-Po cholerę?Odrośnie mi.

-Nie,bo trzeba spiłować odłamki.Inaczej będzie rozsadzał Ci łeb.

-Nie mam siły...-Mruknąłem,upadając teatralnie na podłogę.

-Hm.Jedzenie i Herbatka może trochę pomogą.Ale to jak zakończymy sprawę zęba.Powiedz,masz jakąś rodzinę?

-Ojciec gdzieś się szlaja po lesie,a ten podstępny chuj pewnie rucha mi córkę pod moją nieobecność.-Burknąłem z goryczą,czując tęsknotę za moją chatą i lasem.

-Ooo!To jest was tylko trzech!?Cholera,potrzebujesz dziewczyny.Mogę Cię wkręcić z jakąś fajną dwórką.Na pewno nie pogardzi,a ty brzydki nie jesteś...

-Nie potrzebuję dziewczyny...

-Twoim obowiązkiem jest podtrzymać swój gatunek,więc potrzebujesz.

-O jakim ty gatunku pierdolisz!?Demon to demon.Jak każdy inny.

-O nie,nie,nie.Księgi to jednak żyła złota...
Naprawdę muszę Ci o tym mówić?Powinieneś to wiedzieć.To Twój rodowód.Demony są długowieczne,a podział tytanów chyba żeś widział...

-Nie jestem aż taki stary.Mogę Ci powiedzeć jak Twoi śmieszni przodkowie założyli ten kraj ale tytana to ja Ci żadnego nie widziałem.

-No ale to nie zmienia faktu,że jesteś starszy ode mnie.-Machnęła ręką.-Według księgi Hermickiej tytani podzielili się na dwie gromady.Jedna opowiedziała się za tradycją,a druga za ochroną ludzkości.-Zmierzyła mnie.-To teraz powiedz mi jaką masz krew.

-Noooo.Krwawą,dwa kolory ma,świeci w ciemności jak mam wkurwa...

-Dokładnie.Tym właśnie zostali naznaczeni Twoi przodkowie.Zawsze byli w mniejszości,więc została was tylko trójka.

-Twoja wiedza mnie przeraża.-Rzuciłem.-I to Cię kiedyś zgubi.-Skrzywiłem się z powodu bólu zęba.

-No dobra,pora brać się do roboty!-Klasnęła w dłonie,wlokąc mnie do innego pokoju.

Może od tego nie umrę...

Może.

************************************

-Skończyłaś się nade mną pastwić?-Zmierzyłem dziewczynę,która na moment oderwała się od swojej zabawy w dręczenie mnie.

-Marudzisz,bo Ci tylko krew pobrałam.Ale mam dobre wieści.

-Jakież to,do cholery?

-Że mam teraz tego cały słoiczek.-Zachichotała.-Możesz mieć lekkie zawroty głowy ale wkrótce Ci przejdzie.

-Właściwie,to nie czuję się najlepiej.-Nogi uginały mi się jak sprężyny.

-Ooo,to połóż się na łóżeczku i sobie odpoczywaj.Chcesz jedzonko może?

-Sam nie wiem.-Westchnąłem,czując że chyba się zdrzemnę...

-A,okej.Ja idę męczyć Twojego kumpla,żeby oddał mi książkę.

Chciałem coś powiedzieć ale już wyszła,więc wtuliłem się w poduszkę i usnąłem.

*Naserva*

-Do cholery,to idź po nich.-Arisu zmierzyła mnie.-Cały czas gdzieś łażą.To mnie trochę martwi.

-To może choć ze mną.Spacer dobrze Ci zrobi.

-Wiesz co?Masz rację.-Pokiwała radośnie głową.

Udaliśmy się w stronę pałacu.Na szczęście nie było tu tłumu,więc można było spokojnie się szwędać.

-A pan co tu robi?-Usłyszałem znajomy głos,który mimo wszystko naprawdę mnie wystraszył.

-Ufff...To tylko ty.Całe szczęście.-Westchnąłem.

-Tak,to ja.Ooo,a kim jest Twoja koleżanka?-Wskazała na Arisu.

-To moja dziewczyna.-Czułem się trochę dziwnie,że się spotykają.Przywitały się jakoś,a ja miałem wrażenie że zaraz ktoś powie coś beznadziejnego...

-A co tu robicie?-Spojrzała na nas,prowadząc powoli na główny dziedziniec.

-Nooo...Szukamy pewnego demona.Może widziałaś?

-Może.Ale najpierw napijmy się herbaty.

-Czemu nie...

Yana odeszła na moment,a Arisu zmierzyła mnie spojrzeniem swojego ojca,kiedy mnie widzi.

-Kto to?

-Em.To moja była.-Machnąłem ręką.-Bądź dla niej miła.Może wie gdzie jest Twój ojciec.Poczekaj.Pójdę tylko się dowiedzieć,gdzie szlajaja się Yi.Z nim też trzeba pogadać.

-Mhm.-Arisu pokiwała głową z aprobatą.

Zostawiłem ją samą na moment.Najlepszą opcją będzie pójście do Marii.Ona mnie zna i nie będzie robiła problemów.Nie mam pojęcia co stało się potem ale widok z następnego pomieszczenia sprawił,że wszystkie ostrza wyleciały mi z kieszeni...

************************************
-Ooo!Żyjesz dziecko!Już myślałam,że będziemy medyka wzywać!

Gapiłem się właśnie na własną mamę z lekkim przymuleniem.Przez dłuższą chwilę nie mogłem dojść do siebie.

-Moja wizyta jest dla mnie szokiem,co?-Pomogła mi wstać.

-Trochę...-Nadal byłem trochę otępiały.

-Ale wyrosłeś nam tu!-Ożywiła się nagle,przyciskając mnie do siebie.-Ale przystojniak.Po mamusi masz urodę.

-Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem.Tak coś czułem,że Arisu długo nie wytrzyma.

-Tu jesteś.

-Cierpliwość nie jest Twoją mocną stroną.-Uśmiechnąłem się lekko,patrząc w jej stronę.-Puścisz mnie mamo?Miażdżysz mi płuca.

-A,tak tak.Kim jest Twoja koleżanka?

-No to moja dziewczyna.

-Uhuhu.-Klasnęła w dłonie,patrząc na mnie wesoło.-No to,ładnie,ładnie.Wesele się pewnie szykuje.

Zaczęły sobie rozmawiać i wygląda na to,że się polubiły.

-Nie garb się.-Poczułem,że jestem pukany w plecy.-Taki młody jesteś,a garbisz się jak stary dziad.

Do towarzystwa dołączyła także Yana.

-Widzę,że już się spotkaliście.Herbata czeka,a ja was szukam.

-Ooo,herbatka.-Mama ożywiła się.-Bardzo dobry pomysł.

W sumie to chętnie napiłbym się dobrej herbaty.

*Yi*

-Dlaczego mi nie powiedziałaś,że on u Ciebie siedzi!?-Zmierzyłem moją siostrę,która machnęła ręką.

-A,wyleciało mi z głowy.Zabrałam go,bo w więzieniu truli go strzałkami uspokajającymi.

Zamrugałem kilkukrotnie z zaskoczeniem.W więzieniu?
W jakim stanie on teraz jest?

-A mogę z nim porozmawiać?

-Czemu nie.Pewnie śpi ale może akurat wstał.

Wszedłem do pomieszczenia.Demon spał niespokojnie,wtulony w poduszkę.Kręcił się po łóżku przez dłuższy moment.Czułem,że nie powinienem go budzić.

Usiadłem na fotelu i w oczekiwaniu sięgnąłem po książkę.W końcu przebudził się,otwierając powoli oczy.Rozszerzył je,gdy tylko mnie zobaczył.

Nasze spojrzenia natychmiast się zmierzyły.

-Słyszałem,że kiepsko Cię traktowano...-Rzuciem bezpiecznym tematem.

-Nic mi nie jest.-Machnął ręką ale mimo wszystko wyglądał na osłabionego.Po chwili kaszlnął cicho,unosząc wzrok w moją stronę.- Nadal jesteś na mnie zły?

-Może...

-A wybaczysz mi kiedyś?-Miałem wrażenie,że brzmiał jakoś dziwnie.Jakby chciało mu się płakać...

-Nie wiem tego.Zawiodłeś moje zaufanie...

-Wiem.-Westchnął.-Wiem Yi,kurwa wiem.Przepraszam.Nie mam pojęcia,co we mnie wstąpiło...

Patrzył na mnie,gubiąc się w słowach.

-Obiecuję,że to się już nigdy nie powtórzy...

-Muszę jeszcze nad tym pomyśleć,czy Ci wybaczę...-Westchnąłem,czując lekką rozterkę w sercu.Sam nie wiem co zrobić...
Wyszedłem z pomieszczenia,zostawiając Yasa samego ze sobą.Nie wiem czy mu wybaczyć...

*Yas*

Nie mogę uwierzyć,że po prostu odszedł.Czułem,jakby stwierdził że nie chce mnie już znać.

Dlaczego chce mi się płakać?

Położyłem się w kłębku na poduszce.Mam szczerą ochotę się zabić.Co jak mnie odrzuci?Ja nie mogę bez niego żyć,bo oszaleję.

Zacząłem grzebać w półkach,szukając jakichś fiolek.Może po prostu się otruję...

Chwyciłem pierwszy lepszy słoiczek i zacząłem od razu pić.Co innego mi zostało?

*Yi*

-Jak to wypił jad węża!?-Drgnąłem,kiedy siostra powiedziała mi,że Yas leży półmartwy na podłodze,rozpierdzielił jej jakieś zapasy i wychlał jad ze słoiczka.

-Dałam mu antidotum ale nie wiem czy się przyjmie.

Wbiegłem do pomieszczenia.Demon leżał na podłodze.Nie był do końca przytomny.Oddychał spazmatycznie i wyglądał na naprawdę chorego.

-Nie lepiej przenieść go na łóżko?

-Nie ruszaj go. Niektóre mięśnie mu zesztywniały po działaniu toksyn.Jak go podniesiesz,to coś uszkodzisz.

Pokiwałem głową.Nie wierzę,że Yas odwalił coś takiego.Może to przeze mnie?Ale że aż chciałby się zabić z mojego powodu?

Usiadłem obok niego,aby w jakiś sposób dać mu trochę ciepła.

-Nie mam pojęcia co się stało...Może wpadł wpadł w jakiś szał...

-Ja też nie.Ale zatłukę go,jak wróci do siebie,bo zniszczył mi całe zapasy.

-Może lepiej nakryć go kocem?

-Racja.Może to trochę pomoże w przyspieszeniu działania antidotum.

Sięgnąłem po koc i okryłem demona.

-Mam jeszcze trochę rzeczy do załatwienia...

-Spokojnie.Mogę go popilnować.-Zapewniłem Yanę,czując powolny nierytmiczny oddech demona.Cholera,czuję się winny.

-Okej.Krzycz,gdyby coś się działo...

Wyszła z pomieszczenia,a ja jakoś instynktownie położyłem się obok demona,przykładając policzek do jego piersi.Nasłuchiwałem z niepokojem jak kołacze mu serce.
Nie wiem jak moja obecność ma tutaj pomóc...

Chyba obaj jesteśmy durniami...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro