Dworskie luksusy,romansidła i dramy
*Yas*
Obudził mnie stanowczy stukot kobiecych butów i najpierw pomyślałem, że to Yi.
Po otworzeniu oczu zrozumiałem że ten leży obok, nadal słodko śpiąc. no tak,wczoraj był bal...Swoją drogą całkiem udany, ale sądzę że powinienem opuścić pałac. Co powie służba, jak zobaczą że wychodzę z pokoju Yi...
-Yas?- Usłyszałem delikatny, zaspany głos.
-Co się stało?- Spojrzałem na zaspanego księcia w zupełnie rozmemłanej koszuli. Wyglądał zabawnie...
- Spodziewałem się,że jeszcze śpisz...
- Obudziło mnie Twoje kręcenie się w tą i w tamtą.- Oznajmiłem. Czułem się trochę przymulony po wczorajszym balu, ale i zadowolony. Może powinienem częściej odwiedzać pałac?
- Czasem tak mam kiedy śpię.- Yi mruknął, a ja energicznie podniosłem się z łóżka. Nie mogę przebywać tu za długo, a poza tym to jestem w cholerę głodny...
- Idę poszukać czegoś do jedzenia.- Odparłem.
- Zaczekaj! -Yi pisnął, a ja zamrugałem z zaskoczeniem.- Nie możesz tak wyjść. Zakładaj kimono.
- Zgoda...- Burknąłem, wsuwając na siebie niebieski materiał. Burczało mi w brzuchu jak cholera.
- Chociaż...Nie wiem czy powinieneś wychodzić sam...
- Daj spokój, przecież Twoja siostra mnie zna.- Odparłem pewnie. Jakoś nie wyglądam na uzbrojonego po zęby i gotowego do ataku, tylko jak zagubiony koleś który wylazł w piżamie z jakiegoś schowka, więc sądzę że będę bezpieczny.
- Zgoda. Ale nie kłóć się ze strażą. Bo będą kłopoty. Jeszcze znowu wylądujesz w lochach...
- Nie martw się. Będę cichutko. W razie czego, to powiem że jestem Twoją żoną.
Yi zaśmiał się, wkładając czystą koszulę.
- A kiedy ja Ci się oświadczałem?
- Możesz nawet teraz.- Postawiłem stopy na zimnej posadzce.- Zawsze chciałem zostać księżną.
Yi uśmiechnął się nieśmiało, kontynuując ubieranie się.
Wyszedłem z pokoju i ruszyłem na poszukiwanie pałacowej kuchni. W końcu doprowadził mnie do niej zapach świeżo upieczonego pieczywa. To musiało być w pobliżu, skoro tak wyraźnie czułem tą woń.
Kuchnia wyglądała dość profesjonalnie. Szlajała się tu służba,a ja prześlizgiwałem się po przestronnym pomieszczeniu.
Muszę tylko chwycić jakąś bułkę czy rogala...
Zajrzałem na półkę i chwyciłem za chleb na desce. Nagle poczułem uderzenie, które sprawiło że zakręciło mi się w głowie.
- Demon!- Kobiecy głos rozległ się po kuchni, a ja chciałem się odezwać, ale wywaliłem się na podłogę, wypuszczając kawałek chleba.
- Ale ja...- Próbowałem się tłumaczyć, ale kobieta znów uderzyła mnie patelnią.
- I jeszcze mi chleb kradnie!- Czułem, że jej determinacja pozwoliłaby mnie zatłuc na miejscu.
-O cholera, nie!- Usłyszałem znajomy głos Yi i obróciłem się w drugą stronę,chowając za jego plecami.
-Ooo, Książę...Ja...Właśnie robiłam śniadanie, a ten demon chciał ukraść chleb!
- Spokojnie. To mój kumpel.- Yi machnął ręką, a kobieta zrobiła wielkie oczy.- Pewnie po prostu był głodny, na pewno nie miał złych zamiarów.
Wstałem szybko i zbliżyłem się do Yi.
Ta baba z patelnią nadal wydawała mi się niebezpieczna...
-Bardzo przepraszam za problem...- Odparłem cicho.- Ale umieram z głodu...
-To mogłeś podejść. Myślałam,że chcesz nas okraść.
Spojrzałem na Yi, który zabijał mnie wzrokiem. I do tego zdenerwowałem jeszcze jego...
-O, to ja wam dam śniadanko, bo mizernie wyglądacie.
Yi zaczął rozmawiać z kucharką, a ja czmychnąłem pod ścianę. Czułem wstyd,a jednocześnie ogromną chęć ucieczki. Wróciłem więc do sypialni Yi. W lustrze zauważyłem, że kolczyk zniknął z prawego ucha. Gdzie mogłem go zgubić!? Przeczesałem pokój w poszukiwaniu zaginionej biżuterii, jednak ona zdawała się zapaść pod ziemię.
Przecież kolczyk nie dostał nóżek i nie poszedł sam na wycieczkę...
- Yi!- Pisnąłem,kiedy ten pojawił się w pokoju.Miał przy sobie to obiecane śniadanie, jednak teraz nie mogłem się nim cieszyć.- Mój kolczyk wyparował. Widziałeś gdzieś taki niebieski kolczyk?
- A nie miałeś go na uchu?- Yi podszedł do mnie z zaskoczeniem.- Rano jeszcze był na swoim miejscu...
- Ale teraz go nie ma! Ktoś musiał go zabrać! Muszę go odzyskać! Yi, muszę!
-Wiesz... Jeżeli ktoś go zabrał...
-To musi być w pałacu...Musisz go odzyskać...Jest dla mnie cholernie ważny...To prezent.- Nadal przeszukiwałem pokój, szafki...I nic...No nic...Miałem ochotę siąść na podłodze i zacząć beczeć jak baba.
-Co Ci tak zależy? Mogę Ci załatwić nową parę...- Yi zamrugał kilkukrotnie, a ja westchnąłem,siadając na łóżku.
-Wiesz, u demonów jest taka tradycja,że gdy chłopiec staje się mężczyzną, to otrzymuje od ojca...
- A, już rozumiem.- Yi machnął ręką.- Zaraz go poszukam. Ty tutaj siedź. Lepiej żebyś się nie wychylał.
- Zgoda...Ale znajdź go...- Położyłem się na dywanie, a Yi wyszedł z pokoju.Cholera...
*Yi*
Najpierw poszedłem do kuchni,bo tam ostatnio był Yasuo. Niestety nikt nie widział w niej tego kolczyka.
Yas był naprawdę smutny po jego stracie, a ja nie chciałem go zawieść.
Powinienem spytać służby. Może ktoś go zabrał? Albo pomyśleli,że to kolczyk mojej siostry.
Jak narazie zupełnie nie mogłem go znaleźć.
- Cholera...- Usiadłem na murze,gapiąc się w dziedziniec.- Jak go nie znajdę, to będzie łaził przygnębiony.
-O, coś ty taki przybity?- Usłyszałem głos Yany i drgnąłem lekko,ale odzyskałem rezon.
- Szukam kolczyka tej rogatej maszkary, bo zgubił...- Rzuciłem, patrząc na stado kaczek w locie.
- O. Właśnie. Wiem kto go zabrał. Isena mnie się pytała czy zgubiłam kolczyka, bo myślała że to mój.
- To dobre wieści.- Wstałem szybko.- Zaraz z nią porozmawiam.- Pobiegłem wykonać swoją misję.
- Eeee...Dzień dobry.- Przywitałem się cicho. Kolczyk leżał na stoliku obok.
- O.- Isena podskoczyła z zaskoczeniem.- Czy coś się stało?
- Noo...Zauważyłem, że masz taki jeden niebieski kolczyk ze sobą...Mój przyjaciel za nim rozpacza...
- Ojej. Biedny. Myślałam,że nikt nie będzie go szukał...
- Nooo on jest dosyć nieśmiały...- Odparłem,chwytając zagubiony kolczyk.- Ale przynajmniej nie będzie smutny.
- To dobrze. Oby się ucieszył z powrotu kolczyka.
- Na pewno będzie zadowolony. Ma na jego punkcie fioła.
Wróciłem do Yasa. Siedział sobie na podłodze w ten swój dziwny sposób i gapił się w okno z nostalgią.
- Patrz co mam!- Odparłem wesoło, a demon uniósł wzrok i ożywił się.
- Uff...Całe szczęście, że się znalazł.- Złapał kolczyka i założył go pospiesznie na ucho. Całe jego przygnębienie nagle zniknęło i ponownie zmienił się w kulkę atencji.
- Chyba powinniśmy już wracać do chaty...- Yas rzucił,patrząc mi w oczy.- Dziwnie się tu czuję, poza tym czeka na Ciebie randka...
- Och...- Poczułem,że lekko się rumienię.- Randka?
- Pewnie.Chyba się cieszysz?
- To bardzo miło z Twojej strony...- Złapałem jego dłoń. Mam pomysł na prezent dka tego rogacza...
- Dopiero będzie miło.- Yas zaczął całować moją szyję, a ja drgnąłem lekko spięty.
- Nie teraz...Jeszcze ktoś nas zobaczy...A wiesz jak to jest...
- Tak. Ale i tak Cię dopadnę.- Demon uśmiechnął się i pozwolił mi pogłaskać się po rogu.
Ruszyliśmy ochoczo w stronę pałacowych ogrodów. Yas się nimi zachwyca, a przez nie można łatwo i potajemnie wymknąć się do lasu.
Nie zajęło nam to specjalnie długo. Przyznam, że trochę tęskniłem za leśnym otoczeniem...Było takie inne, w porównaniu to murów pałacu...
- Co się tak wleczesz?- Yas odparł wesoło, a ja westchnąłem, poprawiając buty.
- Po prostu trochę mi zimno.
- Mam Cię rozgrzać?- Demon zarechotał, biorąc mnie pod ramię.
- Wolę spacer.- Skinąłem ręką,obejmując przegub Yasa i zmusiłem go do rozpoczęcia przechadzki.
Tak, spacer to dobra myśl.
*Naserva*
Nie wiem czy to był za dobry pomysł, ale czuję zimno trzaskające mi po uszach. Nie cierpię tego.
Babka, krzątała się po chatce, uprzednio wypierdzielając mnie z niej bo gadała, że musi się skupić. Było by znośnie, ale śnieg sypie mi się na twarz.
W sumie, to mogłem wymyślić coś prostego, albo kolację zrobić...
Cóż...Teraz już nie ma odwrotu.
- Skończyła Pani już?- Zagadnąłem, rozgrzewając zmarznięte dłonie.
- Nie pospieszaj mnie, chłopcze.- Usłyszałem głos kobiety i przewróciłem oczami.- To wymaga czasu...
- A mogę chociaż wejść do środka? Sypie śniegiem jak cholera...
- O, faktycznie. Nie zauważyłam. Chodź.
Wśliznąłem się do budynku z wielką radością,bo mogłem trochę rozgrzać zmarznięte dłonie i stopy. Ciekawe ile to jeszcze zajmie...
W końcu kobieta oznajmiła, że naszyjnik jest gotowy więc odetchnąłem z ulgą, bo nie chciało mi się już dłużej czekać.
Droga powrotna jest dosyć długa,a ja już mam dość zimnego powietrza.
Naprawdę nie przepadam za zimą.
Wolę raczej wiosnę i jesień.
Las wydawał mi się cichy i spokojny.
Spodziewałem się, że jakieś demony będą szlajały, ale tak nie było.
Wygląda na to, że są bardziej skryte niż mi się wydawało...
Dzisiejszy dzień jest taki dziwny...
- Nie wiesz, że na cudzy teren się nie wchodzi?- Poczułem, że ktoś ciągnie mnie za ramię. No tak, piraci. W sumie to było do przewidzenia, ale ta trasa jest o wiele szybsza...
- No ja tu tylko przelotem. -Zacząłem. Nie chciało mi się wywoływać konfliktów. Spieszyło mi się odrobinę, a oni wszystko komplilowali.
- Zaraz. Jak to przelotem? Nie wiesz, że nie wchodzi się do cudzego domu?- Ten dziwny człowiek nadal nie ustępował. Cholera... Dlaczego zawsze ja na takich trafiam?
- Po prostu stąd pójdę.-Wzruszyłem ramionami i zacząłem się powoli wycofywać. Naprawdę nie chce mi się z nimi klepać.
- A co ty tam masz?- Jeden z kolesi zaciekawił się naszyjnikiem,który pospiesznie schowałem.- Może się podzielisz?
- Raczej wątpię.- Nadal kontynuowałem trasę, kiedy zorientowałem się, że w moją stronę leci strzała i starałem się ją chwycić, co na szczęście się udało.Nadal spodziewałem się,że sobie odpuszczą. Tak się nie stało. Czyli jednak muszę wyciągnąć ostrza...
Rozwinęła się z tego walka, która nie trwała długo. Kilku piratów udało mi się odciągnąć na dystans i dalej zmierzałem do ucieczki. Nie ustępowali. W końcu zgubiłem ich z oczu, więc poczułem się bezpiecznie i kontynuowałem drogę. Chociaż... Czujność to dobry pomysł...
Na moment przystanąłem i rozejrzałem się. Czuję coś dziwnego...
Powinienem już iść...
Nagle wszystko się zawaliło i w jednym momencie wylądowałem na ziemi. Instynkt podpowiadał mi,że mnie postrzelili ale ja średnio to wyczuwałem. Jedyne co zrobiłem to schowanie się za jakiś kamień. Pewnie i tak mnie tu znajdą, ale nigdy nic nie wiadomo...
- Cholera...- Mruknąłem, patrząc na swoją ranę. Była całkiem spora i mocno krwawiła, ale musiałem stawić temu wszystkiemu czoła.
Chciałem zacząć się bronić, ale nie miałem siły wstać...
Zawsze mam takiego pecha...
Znowu zauważyłem tego kolesia,który próbował mnie szukać i jeszcze nie zobaczył mojej kryjówki. To tylko kwesta czasu...
Po chwili nad moją głową świsnęła strzała, wycelowana w taki sposób,że wiedziałem z czyjego łuku pochodziła.
Czyli jednak za mną szła...
Zatłukę kiedyś tą babę...
Miałem ochotę teraz na nią nawrzeszczeć, ale tylko pogorszyłbym sytuację. Poza tym, nie mam siły by mówić...
Ariska dawała sobie radę, napierdzielając w piratów jakby nigdy nic, a ja nie mogłem jej pomóc...
Trochę mieszało mi się w oczach...
Nie mdlej, do cholery... Musisz jej pomóc...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro