Wieczny Arrancar
Każdy dzień był taki sam. Ilya prowadziła monotonne życie w Las Noches. Wstawała, jadła śniadanie i oczekiwała, aż Ulquiorra ją odwiedzi. Piła z nim herbatę, spędzała chwilę czasu, a potem udawała się na spotkanie z Aizenem. Dodatkowo od niedawna zaczęła towarzyszyć Szayelaporrowi w laboratorium - Aizen uznał, że nie powinna rezygnować z edukacji, którą uniemożliwił pobyt jej tutaj. A przecież Cifer nie pozwoliłby jej teraz odejść.
- Do czego to służy? - spytała różowowłosego, wskazując na fioletową maź w dużej fiolce.
- To tylko krew, ludzki dzieciaku - Wzdrygnęła się na samo słowo. - Krew Adjuhasów. Próbuję dowiedzieć się, co sprawia jej przebarwienia.
- Powietrze? - bąknęła bez namysłu.
Gwałtownie odwrócił się w jej stronę.
- Powietrze?! Cóż to za głupie pomysły? Za czerwoną barwę krwi odpowiada specjalny barwnik, hemoglobina. Coś wpływa na niego, przez co cały zanika, a krew przyjmuje zupełnie inny odczyn - zaczął rozmasowywać sobie skronie.
- Ludzie mają czerwoną krew, prawda? Więc dlaczego Arrancarzy i Hollowy mają taki sam kolor?
- Jesteś za głupia, aby móc to pojąć, ludzki dzieciaku. Rusz się i podaj mi tamten pojemnik - warknął i wskazał na małe pudełeczko, spoczywające na półce. Ilya nie dosięgłaby go bez pomocy, dlatego podstawiła sobie krzesło i wdrapała się po nim. Podała go Granzowi.
- Ja też mam czerwoną krew? - zapytała po chwili.
- Jesteś ludzkim dzieckiem, więc czemu miałabyś mieć inny kolor? - odpowiedział pytaniem, ostrożnie wyjmując jakiś proszek z podanego przed chwilą pojemnika.
- Ulquiorra nie uważa mnie za zwykłego człowieka.
- Tak, tak... Każdy zna historię twojego znalezienia. I przyznam, że to... - spojrzał na nią - interesujące. Z przyjemnością zbadam twoją krew, o ile jesteś tym zainteresowana. Chcesz mi pomóc? - uśmiechnął się podstępnie.
- Jasne! - uśmiechnęła się i podeszła bliżej Arrancara.
~Kilka godzin później~
- Neliel? - spytała dziewczynka, dostrzegając wysoką kobietę o długich, zielonych włosach. Z tego, co mówił jej Ulquiorra - Nelliel Tu Odelschwanck miała numer 3 w Espadzie. Pozostałości z bycia niegdyś Hollowem stanowiła maska, przypominająca czaszkę, która zdobiła jej głowę. - Co robisz?
- Och, Ilyaś - uśmiechnęła się kobieta. Jako jedyna chyba, prócz Aizena i Ulquiorry była dla niej miła. - Bawię się z Pesche i Dondochakką w chowanego, chcesz dołączyć?
- Chciałabym, ale dziś Ulquiorra wraca z misji - odmówiła grzecznie i postanowiła wrócić do swojego pokoju. Po drodze wpadła na kogoś, kto najwidoczniej nie był zadowolony z jej obecności.
- Co do chuja? - warknął gniewnie wysoki mężczyzna. Yammy. 10 Espada przerażał ją. - Jak łazisz, pchło? - wielką dłonią złapał ją w pasie i podniósł do góry. Yammy był największym Arrancarem. Tą jedną dłonią mógł zgnieść Ilyę jak robaka, za którego ją uważał. - A to ty... Zwierzak Ulquiorry. Po co on cię w ogóle tu trzyma?
Po chwili 10 Espada upuścił ją i sam padł na kolana. Spojrzał gniewnie na osobę, która odważyła się go uderzyć.
- Ruszanie cudzych zabawek jest niegrzeczne. Nie uczyli cię tego w domu? - zakpił sobie przybysz. - Ogólnie jest to zwierzak Ulquiorry, więc mi to powiewa, ale zagracacie drogę, a chciałbym przejść.
- Grimmjow...ty... - Yammy szukał dobrego określenia.
- Daruj sobie. Wisi mnie to, co powiesz. A ty - podszedł bliżej do dziewczynki - co jak co, ale tej kupy mięcha lepiej unikaj.
Zaczął odchodzić, gdy Ilya krzyknęła głośno:
- Dziękuję, panie Grimmjow! - mężczyzna przystanął na chwilę i spojrzał przez ramię, po czym znów ruszył w tylko sobie znanym kierunku. Dziewczynka wykorzystała chwilę, gdy olbrzym jeszcze klęczał i pobiegła do pokoju, aby oczekiwać na swojego opiekuna.
Mając świadomość, że ktoś to czyta ma się więcej chęci do pisania :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro