Przydział
- Sly...ravenclaw!
Oddałam tiarę i usiadłam przy stole krukonów.
Nie spodziewałam się takiego przydziału, nie brałam tego domu pod uwagę, myślałam że albo trafie do slytherinu albo do gryffindoru.
Gdy wszyscy zostali przydzieleni, wstał Albus Dumbledore. Rozłożył szeroko ramiona, twarz miał rozpromienioną, jakby nic nie mogło go ucieszyć bardziej niż widok wszystkich uczniów.
- Witajcie! - powiedział. - Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Zanim rozpoczniemy nasz bankiet, chciałbym wam powiedzieć kilka słów. A o to one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję wam!
I usiadł. Rozległy się oklaski i wiwaty.
- Czy on jest trochę... no wiesz... stuknięty? - zapytała mnie dziewczyna siedząca obok mnie.
- Może trochę, ale to jeden z najwybitniejszych czarodziejów. - odpowiedziałam, a jedzenie pojawiło się na stołach.
- Jak masz na imię? - zapytała. - Nie zwróciłam uwagi jak cię przydzielali.
- Jak ona ma na imię? Przecież to Esmeralda Potter, wszyscy o niej słyszeli. - powiedział chłopak siedzący naprzeciwko niej.
Nałożyłam sobie odrobinę ziemniaków i marchewki na talerz.
- Nie jestem z rodziny czarodziejów, sporo czytałam, coś o Potterach pewnie też, ale nie pamiętam. - powiedziała.
- Esme Potter. - przedstawiłam się i podałam jej rękę.
- Emma Smith, miło mi.
- A ja Luna Lovegood. - powiedziała dziewczyna siedząca na przeciwko mnie. - Podoba mi się twoja blizna, ta na ręce.
Zerknęłam na nią, nie sądziłam że zwróci na nią uwagę, to nie była ta słynna blizna, zwykła, nie pamiętam nawet co się stało że mam tą na ręce. Co do słynnej blizny, mam ją na skroni, jest w kształcie księżyca gdy jest on w kształcie rogalika, trochę wygląda jakbym dostała odłamkiem szkła, albo jakby ktoś przejechał mi nożem po skroni.
Kiedy wszyscy najedli się do syta, choć ja nie zjadłam zbyt dużo, jeśli chce sie dostać do drużyny quidditcha muszę dbać linię, resztki po prostu zniknęły z talerzy, które znowu zalśniły czystością. Chwilę później pojawiły się desery.
- Nie jesz? - zapytała Emma.
- Nie, objadłam się słodyczy w pociągu.
- Ja też, ale to wszystko wygląda tak smakowicie, zjadłabym wszystko.
- Ten w turbanie, kto to? - zapytałam prefekta siedzącego obok mnie.
- Profesor Quirrell, uczy obrony przed czarną magią.
- Ten obok to Snape?
- Tak, lubisz eliksiry?
- Uwielbiam, to niesamowita sztuka.
- Mam madzieje że zdobędziesz na nich dużo punktów dla naszego domu.
Uśmiechnęłam się, ale nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo desery zniknęły i znowu wstał profesor Dumbledore. W sali zrobiło się cicho.
- E...hym... jeszcze tylko kilka słów. Mam nadzieję, że wszyscy się najedli i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych. Pierwszoroczni niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. - to już wiem gdzie się wybiorę, w końcu zasady są po to żeby je łamać. - Dobrze by było, żeby pamiętało o tym również kilku starszych uczniów.
Migocące oczu Dombledore'a zwróciły się w stronę rudych bliźniaków przy stole gryfonów.
- Pan Filch prosił mnie też, żebym wam przypomniał, że między lekcjami, na korytarzach, nie wolno używać żadnych czarów. Próby do quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy, kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. I ostatnia uwaga. Muszę was poinformować, że w tym roku wstęp na korytarz na trzecim piętrze, ten po prawej stronie, jest zabroniony. Dla wszystkich, o ile nie chcą umrzeć w straszliwych mękach.
- Czemu nie można tam wchodzić? - zapytałam prefekta.
- Nie wiem, nie poinformowano nas.
- A teraz, zanim pójdziemy spać, zaśpiewajmy nasz szkolny hymn! - zawołał Dumbledore.
Dyrektor poderwał lekko swoją różdżkę, a z jej końca wystrzeliła złota szarfa, która uniosła się wysoko nad stoły i rozwinęła jak wąż w słowa.
- Każdy wybiera sobie swoją ulubioną melodię. - zawołał Dumbledore. - i śpiewamy!
A cała szkoła zawyła:
Hogwart, Hogwart, Świński Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziemy wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!
Każdy kończył śpiewać w trochę innym czasie. W końcu tylko bliźniacy Weasleywie, jak się dowiedziałam, tak mieli na nazwisko bliźniacy przy stole gryfonów, śpiewali powolną melodię marsza żałobnego.
- Ach, muzyka. - powiedział dyrektor, ocierając łzę w oku. - To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy! A teraz pora spać. Biegiem do łóżek!
Wszyscy pierwszoroczni z ravenclawu poszliśmy za prefektami, przepychając się przez tłum. Wspiliśmy się po stromych spiralnych schodach, i zatrzymaliśmy się przed drewnianymi drzwiami, nie miały klamki, ani dziurki od klucza, tylko brązową kołatkę w kształcie orła.
- Tu znajduje się nasz pokój wspólny, żeby do niego wejść trzeba odgadnąć zagadkę zadaną przez kołatkę.
- Czy to znaczy że może wejść każdy kto odgadnie zagadkę? Nie tylko krukoni? - zapytałam.
- Wydaje mi się że tak.
- Czy do innych pokoi wspólnych też może wejść każdy?
- Wydaje mi się że każdy kto zna hasło.
- Bez sensu, do nas może wejść każdy, ale my do innych pokoi nie, bo nie znamy haseł.
- Jest zawsze przy tobie, uspokaja cię i relaksuje. Chociaż szybko biegniesz, nie możesz go złapać, co to takiego? - zadała zagadkę kołatka.
- Oddech. - odpowiedziałam.
- Doskonale.
Drzwi otworzyły się, a my weszliśmy do środka.
Pokój wspólny był utrzymany w odcieniach niebieskiego oraz brązowego. Było w nim dość jasno, co bardzo mi się spodobało. Były w nimi stoły z krzesłami, które stały blisko okien, kanapa przy kominku oraz fotele.
Prefekt wskazał nam jedne drzwi, a chłopak drugie, wiodące do naszych dormitoriów. Stało w nim pięć łóżek, każde z kolumienkami w rogach, między którymi wisiały aksamitne, ciemnoniebieskie zasłony. Nasze kufry już stały z przodu łóżek. Byłam zbyt zmęczona na rozmowy, przebrałam się szybko w piżamę i położyłam się do łóżka, zasłoniłam zasłony i zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro