Wspomnienie #9, cz.2
Co ci siedzi w głowie, Sebastianie?
Nigdy wcześniej tak szybko nie zarzuciła na siebie ubrania, jak zrobiła to tym razem. Zagryzła dolną wargę, kiedy Gniew chwycił jej dłoń i pociągnął żwirową ścieżką ku wysokiej wieży, której szczyt ginął gdzieś wysoko w chmurach. Minęli czerwono-niebieską łąkę. Poczuła dziwną wibrację, kiedy stawiała bosą stopę na soczyście zielonej trawie różanego ogrodu.
Z tej strony Pogranicze wyglądało inaczej – niebo nie było krwiście czerwone, księżyc, wciąż wielki, sprawiał wrażenie tak ciężkiego, że wystarczyłby jeden podmuch wiatru, by zwalił się na wieżę i przygniótł jej ciemne cegły swoją masą. Jednak największe wrażenie robił na niej różany ogród. Setki krzewów, gęsto porośniętych białymi kwiatami, siały się daleko, jak okiem sięgnąć. Wyglądał jak odbicie nieba, które wisiało nad nimi.
Nie musiała pytać, dlaczego ta część się różni. Sebastian sam wytłumaczył jej, jak działa Pogranicze Jawy i Snów. Można było się do niego dostać tylko na dwa sposoby i żaden z nich nie zakładał formy cielesnej. Do tego miejsca można było dotrzeć przez sen lub po utworzeniu w umyśle przejścia. Oba sposoby nie należały do najłatwiejszych – tylko ci, który mieli obycie w podróżowaniu między światami, byli w stanie znaleźć się na Pograniczu.
Akurat w tym Sara była wyjątkowo dobra.
Mężczyzna poprowadził ją w górę schodami, spowitymi mrokiem. Bogini zacisnęła palce na jego dłoni, kiedy ciemność odebrała jej zmysł wzroku. Nie wiedziała, czy zrobił to odruchowo, ale również wzmocnił uścisk, a chwilę później splótł ich palce, jakby to miało sprawić, że poczuje się pewniej.
Sprawiło. Odetchnęła z nieskrywaną ulgą. Starała się uważnie stawiać kroki, chłód gryzł ją w podeszwy stóp, a wilgoć przyklejała się do odkrytych ramion. Zmrużyła oczy, kiedy wyrósł przed nimi szeroki korytarz, oświetlony jedynie blaskiem księżyca. Zbliżali się do wysokich, mahoniowych drzwi. Klamki pilnowały dwa ogromne kruki, o onyksowych oczkach. Ich metalowe pazury zapadły Sarze w pamięć.
– Co to za miejsce? – zapytała, zachwycona pomieszczeniem, obłożonym, od podłogi po sufit, książkami.
– To moja część Pogranicza.
Niechętnie puścił jej dłoń i delikatnym ruchem zachęcił, by weszła głębiej. Sara obróciła się wokół własnej osi, podziwiając bibliotekę z niemym zachwytem. Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, kiedy opadła na miękki szezlong. Poruszyła palcami u stóp, gęsty dywan był taki przyjemny w dotyku.
Sebastian podszedł do biurka, stojącego tuż obok i oparł się o jego blat. Wcisnął ręce w kieszenie spodni, a wzrok utkwił w podłodze.
Bogini Chaosu oparła brodę na dłoni i bez żadnego skrępowania przyglądała się gładkiej, zamyślonej twarzy mężczyzny. Wydawał się taki spokojny, jednak wyczuwała aurę nerwowości, jaka go otaczała. W oczach właściwie przez cały czas szalała burza, jakby walczył sam ze sobą w każdym momencie dnia i nocy.
Cisza przestała jej przeszkadzać i nie chciała przerywać tej chwili. Mimo że pragnęła odpowiedzi, w tym momencie wolała chłonąć całą sobą ten widok. Przemknęło jej nawet przez myśl, że mogłaby go narysować. Uważnie studiowała każdy szczegół twarzy i postawy Sebastiana, by później, kiedy już weźmie ołówek w dłoń, przenieść je na kremowy pergamin.
– Kiedy się nad czymś intensywnie zastanawiasz, marszczysz brwi i przygryzasz koniuszek języka – powiedział, nawet na nią nie patrząc. Wyprostowała się, zaskoczona. Podniósł wzrok. – Właśnie to robiłaś.
– Zastanawiam się, co zrobić, byś przestał ignorować lwią część moich pytań. Szczególnie tych, które dotyczą ciebie.
– Dlaczego chcesz wiedzieć coś o mnie?
Zastanowiła się, jak ubrać w słowa to, co chodziło jej po głowie. Miała wrażenie, że sam Wszechświat pcha ją w stronę Sebastiana już pierwszego dnia pobytu w Deus Domus. Im więcej o tym myślała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że wartki potok w umyśle mężczyzny, powstał niedługo po tym, jak mu pomogła.
– Wygląda na to, że jesteś dla mnie równowagą. – Wzruszyła ramionami i westchnęła przeciągle, kiedy brew Sebastiana uniosła się, pytająco. – Skóra przestaje mnie mrowić, kiedy jesteś blisko. Muszę odkryć, dlaczego harmonizujesz moją przestrzeń.
– Chcesz mi powiedzieć, że zniszczenie i gniew sprawia, że czujesz się... spokojna? – Nie mógł wyjść z szoku, w jaki go wprawiła. Uśmiechnął się cierpko. – Czy ty siebie słyszysz?
– Głośno i wyraźnie – odgryzła się. Wstała ze swojego miejsca i podeszła tak blisko, że musiał się wyprostować. Zadarła podbródek do góry i zmarszczyła nos, rozgniewana. – Intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła i jeżeli mówi, że mi pomożesz, to tak właśnie będzie. A co mówi twoja?
– Że nie powinienem zbliżać się do nikogo.
Kłamał. Odpowiedział zbyt szybko, a w głosie słyszała ledwo wyczuwalne drganie. Rzucił pustym frazesem, który powtarzał zapewne tak długo, że sam zaczął w to wierzyć. Trzymał się na uboczu, znikał na całe dnie i rozmawiał z innymi o rzeczach, które dotyczyły stricte Panteonu. Kreator też jej niewiele o nim powiedział, kluczył wokół jego osoby, niechętnie odpowiadając na jakiekolwiek zadane przez nią pytanie. Nie lubili się. Odpuściła, doszła do wniosku, że zapyta u źródła. A źródło milczało twardo, odcinając się grubą kreską od wszystkiego, co je otaczało.
– Nie bez powodu zasiadasz na jednym z najważniejszych miejsc w auli Wielkiej Rady – zaczęła, ważąc słowa, by go nie spłoszyć. – Wszystko we wszechświecie pełni jakąś funkcję. To, że zrodziłeś się z gniewu, wcale nie oznacza, że musisz ciągle się wściekać.
– Wściekłość to wszystko, co mam.
– Idealnie się z nią kryjesz pod płaszczykiem obojętności.
Coś niebezpiecznego mignęło w jego oczach, zacisnął zęby i przysunął twarz bliżej Sary, ale nie odsunęła się. Stała dumnie wyprostowana, wpatrując się w zmieniające oblicze Gniewu, jakby walczył ze sobą i demonami, które powoli, sukcesywnie ogarniały jego umysł z każdym kolejnym oddechem. Stając tak blisko, odcięła mu drogę ucieczki.
Tylko raz przelotnie zerknął na jej ramię, kiedy ramiączko od sukienki zsunęło się z niego i miała wrażenie, że wycofa się, zniknie, pozostawiając ją po raz kolejny na Pograniczu. Samotną, jedynie z myślami, które kotłowały się szaleńczo pod sklepieniem czaszki.
– Co ci siedzi w głowie, Sebastianie? – zapytała, mącąc ciszę, tym razem wypowiedziała na głos to zdanie, dając ujście temu, co zaległo jej ciężko na sercu.
– Ty – rzucił oschle. Zdecydowanie nie był zadowolony z tego, w jakim kierunku idzie rozmowa. – Czym ty właściwie jesteś? Bóstwa drżą na twój widok, jakbyś miała zaraz posłać ich wszystkich do Bezkresu jednym spojrzeniem.
– Chaosem – uśmiechnęła się. – Nie podlegam normom i regułom, gdyż moje jestestwo jest zaprzeczeniem naturalnego porządku, ale nie o to ci chodziło, czyż nie?
Nie odpowiedział od razu. Domyśliła się, że próbuje odwrócić uwagę od rozmowy o nim samym. Do tej pory był tylko kolejnym bóstwem, z konkretnym zadaniem, a ona zmuszała go do tego, by był czymś więcej, niż tylko maszyną, wykonującą konkretne polecenia. Chciała, żeby był czymś więcej. Wierzyła, że Wszechświat wie, co robi, pchając ją w stronę Gniewu. Ufała temu przeczuciu bezgranicznie.
Kącik ust mężczyzny drgnął nieznacznie. Nie spuszczając oczu z jej twarzy, sięgnął do ramienia Sary i delikatnym ruchem poprawił ramiączko. Zadrżała, kiedy chodne opuszki przesunęły się po jej obojczyku, a ciało pokryło się gęsią skórką. Wstrzymała oddech, mimowolnie pomyślała o tym, by zrobić krok w tył, ale nie mogła się ruszyć. Wściekle zielone tęczówki Sebastiana przykuły ją do podłoża.
– Dostałaś się do mojego umysłu. Obeszłaś barierę. Nikt nie zaszedł tak daleko, jak ty – oznajmił nerwowo. – Potrafisz zgasić zielony płomień, nad którym nie jestem w stanie zapanować. Bez namysłu zaprowadziłem cię do swojego azylu, a najgorsze z tego wszystkiego jest to, że naraziłem się Życiu z powodów zupełnie niezwiązanych z Panteonem. – Przysunął się tak blisko jej ucha, że otarł policzkiem o kącik jej rozchylonych ust. – Zginę przez ciebie.
– Dbanie o kogoś nie prowadzi do zguby. Przecież robisz to cały czas – szepnęła omamiona miodowo-ziemistym zapachem.
– Nie w taki sposób. – Odsunął się nieznacznie. Znów poczuła zielone macki, leniwie płynące w stronę barier w jej umyśle. Wypchnęła go delikatnie, acz stanowczo. Dopóki sam nie zamierza się odkryć, Sara nie pozostanie mu dłużna. Z ust Sebastiana wydobyło się zduszone parsknięcie. – Jesteś niemożliwa.
– Jestem cierpliwa – odparła i tym razem nie zawahała się, kiedy jej nogi drgnęły, by się odsunąć.
Sebastian pokręcił głową w niedowierzaniu i splótł ręce na torsie. Coś się w nim zmieniło, jakby odblokowała kolejny poziom. Otoczka niedostępności stała się mniej mętna, ramiona rozluźniły się, a rysy twarzy złagodniały.
Czyżby i jemu Wszechświat coś szepnął do ucha?
⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆
Gniew był przystojny. Nie mogła tego nie zauważyć, nawet jeżeli bardziej interesowały ją jego myśli, niż wygląd. Mocno zarysowana szczęka, pełne usta, prosty nos dopełniały duże oczy, niemal świecące fosforycznym zielonym blaskiem. Śnieżnobiałe kosmyki opadały lekko na czoło, wydawało się jej to uroczym połączeniem ze zwykle poważnym usposobieniem bóstwa. Ciału też niczego nie brakowało – przylegający golf świetnie uwydatniał mocno zarysowane mięśnie, musiał spędzać na ćwiczeniach wiele godzin, choć, mając taką moc, wcale tego nie potrzebował.
Sara leżała na podłodze na brzuchu, opierając się łokciami o miękki dywan. Zawzięcie kartkowała książkę, którą dał jej Sebastian tysiące oddechów wcześniej. Tak odmierzała właśnie czas, w tym miejscu bez pór dnia i nocy. Była w połowie, kiedy poczuła na sobie palący wzrok, lecz nie przerwała czytania. Chciała wiedzieć, jak długo mężczyzna będzie w stanie stać w drzwiach i przyglądać się jej.
Próbowała przeanalizować dokładnie ich ostatnie spotkanie. Odtwarzała każde zdanie, które padło z ust Gniewu, rozkładała na czynniki pierwsze ton, sposób, w jaki wypowiadał jej imię, to, jak długo się zastanawiał nad odpowiedzią. Chłodne palce, przesuwające się po jej obojczyku i niemal jęknęła, kiedy uświadomiła sobie, że wolałaby, gdyby pociągnął to ramiączko w dół...
Pokręciła głową, chcąc odpędzić od siebie akurat tę myśl. Palący rumieniec znów wpełzł na jej policzki. Zakryła je w nadziei, że zimno jej dłoni ostudzi reakcje własnego ciała chociaż odrobinę.
– O czym pomyślałaś? – zapytał Sebastian, kiedy ponownie wypchnęła zielone nitki esencji ze swojego umysłu.
– O tobie. – Podniosła głowę i posłała mu uroczy uśmiech. Zakłopotanie wymalowało się na jego twarzy, potarł nerwowo kark dłonią i uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Zachichotała, widząc, jak się miota. – Myślałam o...
– Nie mów! – przerwał jej, wyciągając ręce przed siebie. – Jesteś w pozycji, która nie sprzyja skupieniu.
Uniosła brew, wciąż uśmiechając się zalotnie. Podniosła się do siadu, po czym zamknęła książę i ułożyła ją na kolanach.
– Lepiej? – Kiwnął głową, podszedł do szezlonga i usiadł. Odwróciła się w jego stronę. – Czy to ten moment, kiedy powiesz mi, że wracam do swojego ciała?
– To też.
Zmarszczyła brwi w niemym pytaniu. Sebastian zagryzł dolną wargę, bawił się palcami, jakby wahał się, czy powiedzieć jej to, o czym myślał. Zastanawiała się w tym czasie, jak bardzo jest zmęczony i czy w ogóle spał, odkąd przyniósł ją na Pogranicze. Jak dużo czasu minęło w Deus Domus? Kilka dni, tygodni, miesięcy? Co działo się przez ten czas i dlaczego Sebastian tak bardzo uciekał od tego tematu?
W końcu wyciągnął do niej dłoń. Sara przesunęła wzrokiem od jego twarzy, aż po czubki palców skierowanej w jej stronę ręki. W jednej chwili dotarło do niej, co zamierza zrobić. Przesunęła się bliżej, z szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając temu, co widzi.
– Naprawdę? – zapytała, chcąc się upewnić, czy to nie żadna senna mara.
– Mam zmienić zdanie? – Uniósł brew.
Potrząsnęła głową i czym prędzej chwyciła dłoń bóstwa. Zielona iskra przeskoczyła z ramienia Sebastiana na jej i popłynęła w górę, zalewając gałki oczne Sary szmaragdowym blaskiem.
Pokazał jej swoje wspomnienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro