Wspomnienie #3, cz.2
Dni mieszały jej się z tygodniami i miesiącami. Kreator unikał jej jak ognia, zbywał pytania o Deus Domus, więc jedyne, co jej pozostało to księgi, które nieśmiała anielica przynosiła co chwilę do gabinetu Abbadona. I oczywiście sam Anioł Zagłady. Wciąż się od niej dystansował, jakby domyślał się, że mogła go usłyszeć. A słyszała co noc.
Każdą myśl na jej temat, jaką podsuwał mu na wpół uśpiony umysł. Każde marzenie o tym, by móc ją dotknąć, przytulić, rozszarpać jej szatę, całować i pieścić jej ciało, i wplątać palce we włosy. Dostrzegała ukradkowe spojrzenia, jakie jej posyłał znad sterty dokumentów, które wypełniał po skończonej pracy. W pewnym momencie odniosła wrażenie, że celowo opuszcza bariery, oczekując jej reakcji na niespokojne i pożądliwe myśli.
Jednak Bogini Chaosu nie do końca czuła i rozumiała to, co anioł miał w głowie. Nigdy nie miała tego dziwnego uczucia w mostku, które mentalnie odczuwała, kiedy patrzyła na zakochane anioły, przechadzając się po wielkim placu w centrum Niebiańskiego Miasta. Dlatego też nie była w stanie zrozumieć, dlaczego Abbadon żywił do niej właśnie takie uczucia.
Ich wspólne dni wyglądały bardzo podobnie. Rano jedli śniadanie, potem bogini zajmowała się studiowaniem ksiąg, a Anioł Zagłady wykonywał swoją pracę, tnąc mieczem kolejnych winnych, których wskazał mu Kreator. Później, kiedy wracał, spacerowali po wąskich uliczkach Nieba, rozmawiając na przeróżne tematy, dotyczące funkcjonowania całej społeczności, Piekła, tego, co się dzieje na Ziemi.
Abbadon tak jak Kreator, skrzętnie omijał temat Deus Domus, zbywali ją oklepanymi frazesami, które słyszała już setki razy. Później, w kiepskiej atmosferze wracali do gabinetu anioła, gdzie ona znów siadała do ksiąg, a on pisał obszerne raporty na temat wykonanych zadań.
Pewnego dnia Abbadon przyniósł jej pakunek, pełen kolorowych słoiczków, brulionów, ołówków i pędzelków. W pierwszym odruchu chciała rzucić to w kąt, nie w głowie były jej obrazki, jednak mina i spięte ciało anioła mówiło jej o tym, że bardzo starał się, przygotowując ten prezent. Dlatego pewnego ciepłego popołudnia wzięła pędzel w dłoń i postawiła na pergaminie pierwszą kreskę. Od tamtej pory robiła to codziennie, a miłość do malarstwa przyszła natychmiast.
Szczerze pokochała również czytanie, pochłaniała księgi aniołów w zastraszającym tempie. W pewnym momencie anielica, która zaopatrywała ją w rozrywkę, rozłożyła szeroko ręce. Puste ręce. Nie miała już nic, co mogłaby jej zaproponować.
Bogini Chaosu zrezygnowana opadła na kanapę i odprawiła skrzydlatą machnięciem ręki. Cmoknęła niezadowolona, po czym spojrzała na wysokie okno, z którego popołudniami obserwowała życie, jakie toczyło się na dole. Spłynęła z kanapy i podpełzła do parapetu. Oparła głowę o skrzyżowane ramiona i z cichym westchnieniem zaczęła mozolną wędrówkę po wyimaginowanych krainach, które – była pewna – rozpościerają się poza miastem.
Mogła opuścić to miejsce i prowadzić samotne przechadzki po światach, które już znała lub odkrywać inne, dalekie galaktyki, o których istoty zamieszkujące Niebo nie miały pojęcia. Jednak w głębi duszy czuła, że powinna cierpliwie poczekać, aż Życie zabierze ją do Panteonu. Mrowiło ją w kościach na myśl o tym, co może tam na nią czekać, ciągnęło ją w tamto miejsce, tak jak ciągnęło ją w stronę Ziemi. Jakby sam Wszechświat pchał ją w ramiona innych bóstw. Czuła, że ma tam zadanie do wykonania i to będzie ostatnia rzecz, zanim Bezkres uzyska całkowitą równowagę.
Ciche pukanie do drzwi przerwało jej rozmyślania. Podniosła wzrok w tym samym momencie, w którym skrzydło otworzyło się i mignęły w nich srebrne pióra. Bogini wyprostowała się, kiedy wzrok Michaela spoczął na niej. Uśmiechnął się promiennie, lecz ten uśmiech nie dotarł do jego ciemnych oczu. Przeczesał palcami krótkie, brązowe włosy. Biały mundur idealnie podkreślał wyrzeźbioną sylwetkę archanioła. Znalazł się tuż obok niej w dwóch długich krokach, po czym opadł na jedno kolano i ujął jej dłoń.
– Witaj, Lady Saariel. – Skłonił głowę i złożył na jej palcach delikatny pocałunek. Brwi Chaosu poszybowały do góry. – W końcu się spotykamy.
Bogini zamrugała, zdezorientowana.
– Czym sobie zasłużyłam? – zapytała. Już chciała wstać, jednak archanioł ją powstrzymał.
– Nie wstawaj, nie ma potrzeby. Jestem tu nieoficjalnie. – Usiadł obok niej, po czym wyjrzał przez okno. Dzień na placu powoli chylił się ku końcowi. Handlarze pakowali swoje stragany, sprzątali stoiska. Coraz mniej skrzydlatych przechadzało się po uliczkach. – Jak ci się tu podoba?
– Piękne miejsce – przyznała ze szczerym uśmiechem. – Szkoda tylko, że anioły boją się ze mną rozmawiać i muszę podsłuchiwać, o czym myślą.
– Słyszysz myśli aniołów? – zdziwił się.
Bogini kiwnęła w potwierdzeniu.
– Słyszę myśli wszystkich – odparła. Niemal natychmiast wyczuła dystans, jakby Michael zaczął wznosić wokół swojego umysłu barierę, choć wcale nie podsłuchiwała. – Tylko kiedy chcę – dodała pospiesznie, a archanioł rozluźnił się.
– Rozmawiałem o tobie z Kreatorem. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że towarzystwo samego Abbadona może mieć na ciebie zły wpływ. Nie jest zbyt rozmowny.
– To prawda, ale nauczyliśmy się ze sobą żyć. Lubię jego obecność. Czuję się spokojniejsza.
Brew Michaela poszybowała do góry.
– Spokojniejsza? Przy Niszczycielu? – upewnił się.
– Jak myślisz, czym mógłby się zajmować Chaos, jeśli nie tym samym, co Anioł Zagłady? – zapytała oschle. Naprawdę lubiła Abbadona, nawet jeśli nie wypowiadał zbyt wielu słów. Ona też tego nie robiła. Poznali się wystarczająco dobrze, by się rozumieć bez otwierania ust.
Skrzydlaty zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią. Zauważyła, że dokładnie się jej przygląda, reaguje na każdy jej ruch, mrugnięcie, rejestruje każdą zmianę w mimice jej twarzy, drgający mięsień czy odgarnięcie włosów z twarzy. Badał ją. Była dla niego zagadką, którą próbował odkryć. Nie miał przy sobie swojego miecza, gdyby tak było, wyczułaby to od razu. Słyszała, jak zawodził, kiedy tylko pojawiał się w murach pałacu.
– Właśnie tego chciałbym się dowiedzieć, droga Saariel – powiedział w końcu. – Jesteś dla nas wszystkich zagadką.
– Dla was wszystkich, czyli dla Życia – mruknęła beznamiętnie, po czym odwróciła się z powrotem do okna. Chciałaby, aby Abbadon wrócił ze swojej misji.
– Nie będę ukrywał, byłaś interesującym odkryciem. Jeszcze większym się stałaś, kiedy unieruchomiłaś Abbadona podczas waszej zwyczajowej przechadzki po mieście. Jak to zrobiłaś?
Spojrzała na niego nieufnie. Uniosła dłoń do góry i delikatnie poruszyła palcami. Srebrna esencja zamigotała między nimi, oplatając ciasno jej dłoń. Nitki mocy wiły się niespokojnie, gotowe uwolnić większe pokłady energii, gdyby tylko chciała.
– Kreator tego nie potrafi? – zapytała głosem tak uroczym, że gdyby nie wiedziała, że udaje, zrobiłoby się jej niedobrze.
– Potrafi wiele rzeczy, ale nie to.
– Każdy pełni jakąś funkcję. Od eonów utrzymuję równowagę we wszechświecie, pilnuję porządku, pozbywam się anomalii. Jednak nie potrafię tworzyć istot. Życie to potrafi. Abbadon niszczy to, co stworzył Kreator. Ty pilnujesz porządku wśród aniołów. Inne bóstwa zapewne mają własne talenty, o których marzyliby inni. Każdy pełni jakąś funkcję – zakończyła swoją wypowiedź, po czym podniosła się na równe nogi.
Archanioł wykonał ten sam ruch. Czuła na plecach palące spojrzenie Michaela, bacznie ją obserwował, jakby miało mu to pomóc w odkryciu wszystkich jej tajemnic. Przelotnie, bardzo delikatnie zajrzała do jego głowy, lecz napotkała jedynie ciemność, poprzetykaną krótkimi, wesołymi obrazami z jego prywatnego życia. Nic nadzwyczajnego ani niepokojącego. Przynajmniej tak by pomyślała, gdyby nie wiedziała, czym dokładnie się Książę zajmuje.
Domyślała się już, że Kreator przejął władzę nad Deus Domus i armia Hufców Anielskich właśnie do tego mu służyła. Mimo że zarówno Abbadon, jak i Michael próbowali ukryć przed nią te informacje, ich szaty przesiąknięte były potężną esencją, nienależącą do żadnego z nich. Różnorakie zapachy przebijały się przez dystans i strach, który ich otaczał, była w stanie rozróżnić przynajmniej dziewięć nieznanych. Dziesiąte było Życie, jedenastym, być może, powinna być ona sama, a ten dwunasty? Wyczuwała delikatną woń, lecz była na tyle krucha, że nie była w stanie określić, czy łączy się z inną, czy jest odrębna. Jakby bóstwo, do którego należała, nie uczestniczyło bezpośrednio w życiu Panteonu.
– Kiedy wyruszę do Deus Domus? – zapytała, wytrącając Michaela z zamyślenia.
– Być może niebawem – uśmiechnął się, lecz jego oczy pozostawały chłodne. – Nasz Pan chciałby, abyś pomogła mu w pewnej... sprawie.
– Podobno przyszedłeś tu nieoficjalnie. – Uniosła brew do góry i założyła ręce na piersi.
Michael podszedł do niej na tyle blisko, że mogła zaciągnąć się jego ziemistym zapachem. Spojrzała w ciemne oczy archanioła, jednak nie dojrzała w nich nic, czego by oczekiwała. Jego rysy jakby złagodniały odrobinę, a błysk w brązowych tęczówkach nabrał ciepła i miękkości. Jedną dłonią odgarnął kosmyk jasnych włosów, błąkający się na jej twarzy i założył go za ucho, druga zaś musnęła jej talię. Boginię przeszedł dziwny dreszcz, nie spodziewała się tego ruchu.
– Bo tak jest – odparł nieco ciszej. Pochylił się nad nią odrobinę, choć nie była wiele niższa.
– Jesteś zdecydowanie bardziej bezpośredni od Abbadona. – Uniosła podbródek do góry i wyprostowała plecy. Była tak blisko, że niemal dotykała jego ust swoimi własnymi. Jego skrzydła poruszyły się delikatnie, kiedy wciągał powietrze. – A ja całkowicie niezainteresowana.
Odsunęła się z wymownym uśmiechem, malującym się na jej twarzy. Michael zamrugał zaskoczony, lecz natychmiast odzyskał rezon. Uśmiechnął się zadziornie i splótł ręce na plecach. Coś nieznanego błysnęło w jego oczach, jakby zapraszał ją do jakiejś gry, których kart nie zaczęła jeszcze odkrywać.
– Przejmujesz się nim? – Oparł się o blat biurka. Wciąż nie spuszczał z niej wzroku, a bogini miała wrażenie, że pożera ją tym spojrzeniem.
– Cenię sobie jego opinię. – Usiadła na ławie naprzeciwko i założyła nogę na nogę. Oparła ręce o krawędź. Oddychała spokojnie, licząc na to, że w ciszy przebije się jakakolwiek myśl archanioła, która pozwoli jej zrozumieć jego śmiałe poczynania.
– Bóstwa Panteonu są całkiem... rozwiązłe. – Przechylił głowę do boku, a uśmiech nie schodził z jego przystojnej twarzy. Jakby specjalnie ukrywał swoje myśli, chcąc się z nią podroczyć.
– Możemy ustalić, że nie należę do Panteonu.
– Od początku istnienia Deus Domus czeka tam na ciebie miejsce. – Ruszył powolnym krokiem ku niej. Pochylił się na tyle mocno, że ciepły oddech omiótł jej twarz. Zamknął ją między swoimi ramionami, odcinając drogę ucieczki. Nie odchyliła się, walka na spojrzenia trwała dobre kilka minut, zanim znów się odezwał. – Twoja powściągliwość i upór robią na mnie wrażenie.
Odepchnął się od ławy z cichym westchnieniem. Wyciągnął dłoń w stronę bogini, a ona przyjęła ją z lekkim wahaniem. Wstała i wygładziła poły swojej szaty, nagle zaczęły ją uwierać w niektórych miejscach.
– Powinieneś zainteresować się kimś równym sobie – odparła z powagą, choć w środku czuła się rozbawiona i zauroczona. – Myślałam, że anioły są bardziej zachowawcze.
– Niektóre – zgodził się. Dłonie miał ciepłe, trzymał ją pewnie, jakby robił to setki razy. Miała wrażenie, że chce wciągnąć ją w jakiś taniec, do którego tylko jedno z nich znało kroki. – Stworzyło nas bóstwo, na swoje podobieństwo. Pewnych rzeczy nie dało się zlikwidować.
– Ekhem. – Dotarło do nich tuż zza jej pleców.
Bogini Chaosu odwróciła się, a na jej usta wypłynął ciepły uśmiech. Abbadon stał, oparty o futrynę. Wyglądał marnie, zmęczenie odznaczało się na jego twarzy bardziej, niż zazwyczaj. Kruczoczarne włosy miał związane na czubku w niechlujny kok. Zwykle śnieżnobiała koszula upstrzona była brunatnymi plamami, a rękojeść miecza, wystającego ponad ramieniem, była niemal czarna od krwi.
– Aniele Zagłady. – Archanioł skinął głową, jego mięśnie spięły się natychmiast, ale wciąż nie puszczał dłoni bogini.
– Książę – odparł anioł, również pochylając delikatnie głowę. Zwrócił się ku kobiecie, ignorując wyższego rangą Michaela. – Chciałem tylko przeprosić za swoje spóźnienie, ale widzę, że Książę dotrzymał ci towarzystwa podczas mojej nieobecności. – Zmierzył wzrokiem archanioła, jego tęczówki pociemniały nieznacznie, kiedy powędrował nimi do dołu, ku talii Chaosu, na której spoczywała męska dłoń.
– Michael właśnie wychodził – odparła pogodnie. – A ty nie musisz się spieszyć, możemy dziś odpuścić. Wyglądasz na zmęczonego...
Abbadon obrócił się na pięcie, nim skończyła mówić i podążył korytarzem do prywatnych komnat. Nie obejrzał się za siebie ani razu. Z ust Michaela wyrwało się pogardliwe prychnięcie. Bogini spojrzała na niego z ukosa, unosząc smukłą brew.
– Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę zazdrosnego Anioła Zagłady – zaśmiał się archanioł, po czym zdjął dłoń z jej biodra.
– Zazdrosny? – Zmarszczyła brwi. Abbadon był zazdrosny?
Michael zaśmiał się szczerze, odchylając delikatnie głowę do góry. Bogini przyglądała mu się pytająco, nie bardzo rozumiała, o co Anioł Zagłady mógłby być zazdrosny, przecież nie łączyły ich żadne poważniejsze relacje. To, że spędzał z nią czas, nie oznaczało, że robił to z własnej woli. Do dziś pamiętała słowa Kreatora, kiedy trafiła do Nieba, który wydał rozkaz dotrzymania jej towarzystwa.
Archanioł ujął jej podbródek smukłymi palcami, po czym delikatnie uniósł do góry, by móc spojrzeć jej w oczy. Wcale go nie zdziwiło, że dostrzegł w nich niezrozumienie i dezorientację.
– Och, kochana Saariel – zamruczał pociągająco, gładząc kciukiem jej policzek. Dziwne uczucie rozlało się gdzieś w okolicach jej trzewi, sprawiając, że nie była w stanie się poruszyć. – Jesteś tak potężna, a jednocześnie wydajesz się niesamowicie niewinna. Nie wiem, czy wiesz, ale Kreator już kilka tygodni temu zdjął z Abbadona obowiązek spędzania z tobą czasu.
– Naprawdę? – szepnęła, niepokój ścisnął jej splot słoneczny, a esencja poruszyła się chaotycznie.
Michael puścił do niej oczko i odsunął się, splatając ręce z powrotem na plecach. Dopiero teraz dostrzegła, jak pewny siebie był ten skrzydlaty i jak wielka moc od niego biła. Mimo że przyszedł się z nią zobaczyć bez miecza, który spędzał jej sen z powiek i napawał przerażeniem, w jej srebrnych tęczówkach jawił się zarys śmiercionośnego oręża, rękojeść, która idealnie układa się w jego dłoni i fragment błyszczącego ostrza. Była pewna, że nieraz było poplamione krwią jej pobratymców. Czuła, że Michael potrafi i może dużo więcej niż inne anioły.
Przełknęła gulę, rosnącą w jej przełyku. Z jej ciałem działo się coś, czego nie była do końca pewna, nie rozumiała, dlaczego na przemian robi jej się gorąco i zimno, kiedy patrzyła na wyprostowany profil i idealny zarys szczęki. Odsunęła się od niego na długość ramienia.
– Wydajesz się zaskoczona. – Był ewidentnie rozbawiony jej zdezorientowaniem.
Boginię ogarnęła złość, jakiej do tej pory nie czuła w tym miejscu. Esencja zadrżała, wijąc się wokół jej ciała, gotowa do ataku. Bezczelność Michaela w jednej chwili wyprowadziła ją z równowagi. Srebrzyste wstęgi mocy popłynęły ku niemu, po czym szczelnie oplotły jego ciało, przyciskając stalowe skrzydła do boków archanioła. Mięsień na jego policzku zadrżał, to była jedyna oznaka tego, że przeraził go rozwój sytuacji.
Chaos podeszła do niego niemal kocim krokiem, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, choć w głębi gotowała się, wrzała z nerwów i przed wybuchem powstrzymywały ją jedynie okruchy zdrowego rozsądku.
– Myślę, że najlepsze, co możesz teraz zrobić, to wyjść – syknęła, kiedy znalazła się na tyle blisko, by przeszyć jego twarz lodowatym spojrzeniem. Esencja wróciła do splotu słonecznego.
Michael wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Uśmiechnął się zadziornie, po czym poprawił klapy munduru.
– Jak sobie życzysz, droga Saariel. – Ujął jej dłoń i złożył na niej kolejny pocałunek. – Mam nadzieję, że nasze następne spotkanie skończy się inaczej.
Uniosła brew pytająco, jednak archanioł nie zaszczycił ją odpowiedzią. Wsadziwszy ręce w kieszenie, wyszedł, pogwizdując wesoło nieznaną jej melodię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro