Wspomnienie 14, cz.1
– Mogę zobaczyć?
– Nie – odparła między pociągnięciami pędzla.
Sara czuła spojrzenie Sebastiana, przesuwające się po jej nagich ramionach. Koszula, którą pospiesznie na siebie narzuciła tego ranka, zsunęła się z nich już jakiś czas temu, ale nie chciała wybić się z rytmu. Obraz czytającego mężczyzny utkwił w jej pamięci na dobre i skazałaby się na szaleństwo, jeżeli nie przeniosłaby tego na płótno.
– Dlaczego robisz z tego taką tajemnicę? – Sebastian oparł głowę na ramieniu. Palce drugiej ręki odbijały się nerwowo od podłokietnika.
– Chcę go przehandlować tak jak pałac pamięci. – Uśmiechnęła się zadziornie.
– Za co? – Uniósł brew.
Odłożyła pędzel na stolik, stojący obok i cofnęła się o krok, by móc dokładnie przyjrzeć się swojej pracy. Usta Sary rozciągnęły się w uśmiechu. Sebastian z obrazu, tak jak ten prawdziwy, był doskonały. Podniosła głowę i natychmiast napotkała zaciekawione spojrzenie Gniewu.
– Dante w ramach zadośćuczynienia za swój ostatni wybryk powiedział mi, że masz tu salę treningową i korzystasz z niej cały czas. Chcę, abyś nauczył mnie walczyć lepiej. – Wolnym krokiem podeszła do niego i zwinnie wdrapała się na kolana, po czym oplotła szyję Sebastiana. Wbił w nią pełne skupienia spojrzenie, choć nie umknął jej uwadze drgający mięsień na szczęce.
– Wiesz, że ciężko ci czegokolwiek odmówić, kiedy siedzisz na mnie, półnaga? – Dłoń bóstwa przesunęła się po odkrytym udzie Sary.
Uśmiechnęła się uroczo.
Wiedziała.
– To jak? Potrenujemy?
Wiedziała też, że Dante nic by jej nie powiedział, gdyby nie zmusiła go do tego groźbą pozbawienia przyrodzenia. Ogień strawił niemal wszystko w promieniu kilkuset metrów. Dla Kostuchy to był niewinny żart tak jak każdy inny, w Sebastianie natomiast wywołał burzę, której nie była pewna, czy będzie w stanie opanować. W końcu pozbycie się Kreatora nie zakładało rozkładania przed nim nóg. Gniew o tym wiedział, jednak jego pewność co do tego, nie była już tak duża.
– Przecież trenujemy co noc.
Zmarszczyła brwi, udając urażoną, lecz uśmiech nie schodził z jej twarzy.
Ostatnie dni czuła się, jakby dryfowała gdzieś pomiędzy światami. Przez chwilę nawet zapomniała, że w Deus Domus dzieje się źle i należałoby zrobić z tym porządek. Noce i poranki spędzała leniwie, w łóżku razem z Sebastianem, rozmawiając o sprawach, o których wcześniej niechętnie jej wspominał. Wpatrywała się w dwukolorowe tęczówki i zastanawiała, jak to możliwe, że ktoś, kto jest stworzony z gniewu, może mieć w sobie tyle ciepła i pasji, ile miał Sebastian.
– Wiesz, że nie chodzi mi o to – mruknęła, mierzwiąc mu włosy. Esencja przeskoczyła między nimi, zaznaczając swoją obecność.
– Wiem – odparł już nieco poważniej niż wcześniej. – Potrenujemy.
Okazał się fantastycznym kompanem do rozmów, ale też nie czuła skrępowania, kiedy milczeli i każde zajmowało się swoimi sprawami. Starał się zaznaczać swoją obecność drobnymi gestami i krótkimi pocałunkami. Mimo wszystko nie czuła się pewnie w Jorden.
Jorden.
To tam niespodziewanie zabrał ją Dante. Niestety, jedyne co zobaczyła to zgliszcza szerokich połaci lasów i zwęglone krzewy. Klify zszarzały, woda również zrobiła się nieco matowa i tylko przez chwilę w ciągu całego dnia przybierała błyszczący, złoto-lazurowy odcień. Mieniła się w słońcu niczym wór pełen złota. Sara uwielbiała oglądać tę krótką, zapierającą dech w piersiach scenę z szerokiego tarasu skalnego zamku. Wiedziała, że pewnego dnia wszystko, co spłonęło, znów stanie się zielone i miała nadzieję przyglądać się temu procesowi.
Niestety była pewna, że to nie będzie możliwe. Gdy Sara zniknęła z Deus Domus, Kreator rzeczywiście uznał to za zdradę. Kiedy tylko pojawi się na Wyspie Bogów, niechybnie zostanie pojmana i poprowadzona przed jego oblicze. Dante nie był jednak zbyt wylewny w informacjach, widziała w jego oczach strach i rezygnację. Nawet nie zamierzała pytać, czy zmienił zdanie i jednak jej nie poprze. Wiedziała, że nie. Za bardzo martwił się o Beatrycze, która była pilnowana niemal cały czas przez anioły.
Przemknęło jej przez myśl, że mogłaby wykorzystać słabość Księcia do jej osoby i spróbować przeciągnąć go na swoją stronę, jednak bardzo szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Samo wspomnienie Michaela wywoływało w niej ciarki i ostatnią rzeczą, na jaką mogłaby się zdobyć to rozmowa z nim.
Podniosła się zgrabnie z kolan Sebastiana, po czym chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Pomarańczowo-złote promienie zachodzącego słońca rzucały jasną łunę na białą czuprynę bóstwa i część jego twarzy. Sara oszalała na punkcie światła, które wpadało do jadalni kamiennego zamku przez wysokie, tarasowe okna. Dzięki niemu pomieszczenie okazało się idealnym miejscem do malowania. Byłoby takie również dla rzeźb Sebastiana...
– Dlaczego nie ma tu ani jednej twojej pracy? – zapytała, zanim stanęli przed dopiero co skończonym obrazem. – Przecież one są cudowne. Powinieneś mieć tu pracownię.
– Glina niezbyt dobrze znosi teleportację, a tu nie ma jeszcze złóż, choć się tworzą – odparł bardzo powoli, przyglądając się dziełu Sary. Na boskiej twarzy pojawiła się konsternacja i nutka niedowierzania. – Czy ja właśnie zgodziłem się, żebyś ciskała we mnie sztyletami w zamian za swoją gębę?
– Tak – rzuciła, uśmiechając się szczerze, niemal od ucha do ucha. Zaskoczona mina Sebastiana była najlepszym, co mogła zobaczyć tego popołudnia.
⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆
Szczęk sztućców odbijał się echem od wysokiego sklepienia pomieszczenia. Sara wzięła do ręki kieliszek i pociągnęła spory łyk białego wina, tylko i wyłącznie po to, by nie odpowiedzieć niemiłą uwagą na irytujący monolog Dante, w którym to przyklepał sobie wszystkie zasługi za uratowanie Jorden przed całkowitym spopieleniem. Zerknęła na znudzonego Sebastiana. Rozparł się wygodnie na swoim krześle i z beznamiętnym wyrazem twarzy spoglądał na wyszczerzonego przyjaciela.
– Mówię ci, stary, wasze miny były bezcenne – zaśmiał się, i choć ciężko Sarze było to przyznać, robił to przepięknie. – Powinieneś je zobaczyć.
– Chętnie bym zobaczył twój łeb nabity na pal – sarknął Sebastian i tylko jego oczy błysnęły w poirytowaniu. Sara posłała mu gniewne spojrzenie, wzruszył jedynie ramionami.
– A ja bym chętnie zobaczył twoich ludzi – odbił piłeczkę Władca Śmierci i opadł lekko na oparcie krzesła. W dłoni trzymał szklankę jak zwykle wypełnioną złotym trunkiem i mieszał go powoli.
Brew Sebastiana poszybowała do góry, a szczęki zacisnęły się z głośnym zgrzytem. Chaos przeskakiwała wzrokiem raz na jednego, a raz na drugiego, czekając na wyjaśnienia.
– Co to miało znaczyć? – zapytała, kiedy w końcu zrozumiała, że bóstwa rozmawiają między sobą w myślach i tylko krzywe uśmiechy Dante zdradzały, jak bardzo zły był Sebastian, że poruszył właśnie ten temat. Czyżby to był ten projekt, o którym wcześniej wspominał?
– Sebastian jakiś czas temu uznał, że istoty Kreatora są za słabe, żeby przeżyć w Jorden, biorąc pod uwagę, jak dużo krwiożerczych eksperymentów mojego braciszka znajduje się w tym miejscu.
– Sebastian ma język i umie się nim posługiwać – mruknęła poirytowana.
– W to nie wątpię. Oboje wydajecie się zdecydowanie bardziej zrelaksowani. – Upił łyk wina i zlustrował ją uważnie. – Ciekawe, czy ty też potrafisz. – Puścił do niej oczko, szczerząc zęby.
Sara odchyliła się i nabrała powietrza w płuca. Sekundy dzieliły ją od tego, by wybuchła. Dante irytował ją od pierwszego spotkania, ale odkąd jej relacja z Sebastianem nabrała rozpędu, stał się niemal nie do zniesienia.
Poczuła obecność na krawędzi świadomości. Zerknęła na Gniew i jego niewzruszoną niczym twarz. Esencja bóstwa objęła ciepło jej umysł, a cała złość, jaką czuła, wyparowała w ułamku sekundy.
W tym samym momencie huk upadającego krzesła przeszył powietrze. Alkohol rozpierzchł się na śnieżnobiałej koszuli Władcy Śmierci, kiedy bóstwo rozłożyło się na jasnej, drewnianej podłodze. Z ust Dante wydobyło się zdławione stęknięcie, a szklanka potoczyła się pod stół.
Chaos z szeroko otwartymi oczami patrzyła na wciąż niewzruszonego Sebastiana. Esencja kotłowała się w jego tęczówkach niczym rwący, górski potok.
– Ostatnie ostrzeżenie – warknął Gniew, wodząc beznamiętnym spojrzeniem po zszokowanej twarzy przyjaciela.
Dante spojrzał na niego spod byka, lecz już po chwili na jego gładkiej twarzy malował się zawadiacki uśmiech. Podniósł się z podłogi i dokładnie obejrzał mokry materiał ubrania. Tylko w jego niebieskich oczach widniało zdenerwowanie.
– Stary, to moja ulubiona koszula – jęknął z wyrzutem. Pstryknięcie palców sprawiło, że plama zniknęła w okamgnieniu. Skłonił się przepraszająco ku bogini i na powrót zajął swoje miejsce.
Sara wciąż zastanawiała się, jak to się stało, że Dante i Sebastian się przyjaźnią. Jeden, mimo przygnębiającej funkcji, jaką pełnił, był niepoprawnym optymistą, żartował ze wszystkiego i chodził wiecznie pijany. Ten drugi natomiast ciągle nosił maskę obojętności, pod którą skrywał przeogromne pokłady dobroci, choć funkcja, jaką pełnił w Panteonie, wcale na to nie wskazywała. Dwie tak skrajne osobowości, mimo irytacji Sebastiana, współgrały ze sobą niczym koła zębate skomplikowanego mechanizmu.
– Naprawdę sprowadziłeś tu Adama i Ewę? – zapytała czym prędzej, by nie dopuścić do rozlewu krwi, groźba katastrofy wisiała w powietrzu.
– Ich potomków – przyznał Władca Gniewu. – Kreatorowi nie pasowało to, że są do niego tak podobni i postanowił zalać całą Ziemię wodą. Zostawił przy życiu dosłownie garstkę.
– Fakt. – Dante spoważniał natychmiast. – Tak szybkiej akcji dawno nie było.
– Akcji? – Sara zmarszczyła brwi.
Kostucha uśmiechnęła się.
– Wiesz, jak ciężko dostać się na Ziemię niezauważonym? – Oparł łokcie o stół. – Ten jego Anioł Zagłady pilnuje planety, jak wściekły.
Jest wściekły – pomyślała, ale nie miała odwagi powiedzieć tego na głos. Wciąż zjadało ją poczucie winy przez to, jak go potraktowała.
Poczuła na sobie wzrok Gniewu, była pewna, że zauważył tę subtelną zmianę, jaka w niej zaszła, ale miał na tyle dużo taktu, by o nic nie pytać. Domyślała się też, że mógł zobaczyć to we wspomnieniach Abbadona i być może wtedy wykiełkowało w nim przeczucie, że z jej strony to tylko gra. Wtedy wystarczył jeden głupi komentarz Dante, by wściekłość ukryta w bóstwie zajarzyła się niemal na biało.
– Abbadon bardzo skrupulatnie podchodzi do zadań, jakie powierza mu Kreator – zaczęła niepewnie. – Kiedy byłam w Niebie, nie odpuścił żadnego z nich. Myślę, że gdyby nie one to nie wiedziałby, co ma ze sobą zrobić.
– Teraz jest jeszcze gorzej. Cóż, przywiązanie się do ciebie, mój drogi Chaosie, nie wyszło mu na dobre – rzucił, niby od niechcenia Pan Umarłych. Dostrzegła w jego oku złośliwy błysk.
– Dante – warknęła ostrzegawczo.
– Wiem – wtrącił Sebastian. W jego głosie było słychać niezmącony spokój, zielona esencja musnęła delikatnie ramię Sary. – Nie ma nawet opcji, żeby przeciągnąć go na naszą stronę. Szczególnie po tym, jak złamałaś mu serce. Ważniejszym sprzymierzeńcem będzie Michael.
Sara zamrugała kilkukrotnie. Werbują... anioły?
– Z nim powinno pójść łatwo. Wbrew pozorom wcale nie lubi tego, co robi – dodał Dante.
Atmosfera zgęstniała łagodnie. Zrozumiała, że sprawa jest poważniejsza, niż przypuszczała wcześniej i bóstwa prężnie działają nad tym, by pozbyć się Kreatora. Nie sądziła jednak, że mogą być w to zamieszane anioły. Z szacunku do wszystkich istot, jakie spotkała na swojej drodze, nie pchała się im specjalnie do głowy, robiła to w ostateczności, a nawet wtedy czuła ukłucie żalu, że musi się posuwać do takich rzeczy.
– Chcę mieć pewność, że dobrze rozumiem – powiedziała, dokładnie zastanawiając się nad każdym kolejnym słowem. – Próbujecie przekonać anioły do tego, by pomogły nam pozbyć się Kreatora?
– Część się już zgodziła. – Sebastian poprawił mankiet koszuli. – Kiedy tylko Kreator ogłosił, że się pojawiłaś, kilka aniołów przyszło do nas z propozycją współpracy. To od nich dowiedzieliśmy się, że jesteś bóstwem, a nie kolejnym skrzydlatym. Widzieli, co potrafisz. I boją się ciebie równie mocno, co Panteon.
– Panteon to dno. – Dante przewrócił oczami. – Bardziej zależy im na tym, by Los nie zaczął się na nich mścić. Przecież kiedy mój brat umrze, rozpęta się piekło. I to on będzie za nie odpowiadał.
Chaos odchrząknęła nerwowo.
Los. Kiedy przychodziło jej obcować z Kreatorem na Wyspie Bogów, Seweryn nie odstępował go na krok. Był na każde zawołanie okropnego bóstwa, wpatrzony w niego jak w obrazek. Miała wrażenie, że gdyby Życie kazał mu paść na kolana, zrobiłby to bez gadania i to przy wszystkich.
Miłość. To właśnie wyczuwała, gdy Los przechodził obok niej. I pogarda, kiedy patrzył na Chaos. Złość, gniew, żal. Te emocje uderzały w nią za każdym razem, gdy pojawiała się w zasięgu rąk Kreatora. Czyżby Seweryn był zazdrosny? Może źle odczytał zwykłą uprzejmość, jaką darzyła wszystkich dookoła. Albo to Kreator dawał mu powody do rzekomej zazdrości, będąc niezdrowo zainteresowanym wejściem do jej głowy. Nie mogła mu jednak na to pozwolić, zbyt dużo szkód mogło to wyrządzić.
– Wymarzę mu pamięć – powiedziała w końcu. Sebastian i Dante spojrzeli na nią z niedowierzaniem. Odsunęła krzesło i podniosła się ze swojego miejsca. – Właściwie nie jestem do końca pewna, czy zadziała to na bóstwo, ale nie zaszkodzi spróbować.
Czy ty...? – Usłyszała zdruzgotany głos Gniewu.
– Tak. – Spojrzała w jego stronę z determinacją, gotowa wcielić swój plan w życie. – Teraz ty też to potrafisz. Jestem pewna, że część moich mocy została przelana na ciebie.
Dante zerkał raz na nią, a raz na swojego przyjaciela. Zmarszczył brwi, kiedy przyjrzał się dokładnie jego obliczu, a chwilę później twarz Kostuchy pobladła bardziej, niż ściany pomieszczenia.
– Sarenko, kochanie, coś ty zrobiła? – wydukał, skupiając wzrok na srebrnym oku Sebastiana. Swobodne usposobienie, jakim do tej pory emanował, całkowicie wyparowało, zastąpione przerażeniem. – Żeby zerwać tę więź, któreś z was musi zginąć i trafić do Bezkresu!
To, czego chciał ode mnie Wszechświat – chciała odpowiedzieć, ale była pewna, że rozpocznie tymi słowami lawinę niewygodnych pytań, na które nie miała ochoty odpowiadać.
Coraz bardziej skłaniała się ku temu, że Michael od samego początku chciał powiedzieć Sarze, że to, co robi Kreator, jest złe. To Książę przyniósł jej książkę z publicznej biblioteki Deus Domus, w której przeczytała o łączeniu boskich dusz. Nierozerwalna, wieczna więź, która pozwalała mieszać ze sobą esencje, przekazywać dary i chronić je przed zapomnieniem.
– Tym się przejąłeś? – prychnęła i skrzyżowała ręce. – Jeżeli Panteon dowie się, że potrafię mieszać i usuwać myśli, zabije mnie od razu. – Oparła się o stół i pochyliła w jego stronę. Nitki srebrnej esencji popłynęły ku Śmierci i oplotły szczelnie. – Dlatego lepiej, żebyś nikomu o tym nie wspominał.
Szeroko otwarte oczy Dante wpatrywały się w boginię i tylko ich drżenie zdradzało, że nie zamienił się w posąg. Wypuścił powietrze z płuc, dopiero gdy moc Sary się wycofała. Była pewna, że nawet nie zarejestrował, kiedy je wstrzymał.
– Przygotowała się. – Dante potarł nerwowo kark i zwrócił się do Sebastiana. Na twarzy mężczyzny wykwitł ironiczny uśmieszek.
– Jest piekielnie bystra i dociekliwa – odparł. Rozmawiali o zasadach wśród bóstw Deus Domus ostatnie dwa poranki. Choć Sara krążyła wokół tematu niczym ptak, byleby wcześniej się nie zdradzić z tym, co potrafi.
I moja. – Usłyszała na granicy świadomości. Wyznanie było niczym delikatny podmuch wiatru, ale wystarczyło, by poczuła, jak soczysty rumieniec wpełza na jej policzki.
Zanim się odezwała, odchrząknęła, by powstrzymać rozlewające się po jej ciele ciepło.
– A teraz pokażesz mi te istoty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro