Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wspomnienie 11


Sara spadała. Umysł przyciągał jej duszę do siebie srebrnymi mackami, owinął się wokół talii i ramion. Ciągnął w dół niczym kraken, wciągający pod wodę swoje ofiary. Szarpnęła się w chwili, w której zetknęła się z twardym podłożem. Otworzyła szeroko oczy, jasnoszary sufit zawirował, nozdrza zaatakował ostry zapach mokrej ziemi. Zamknęła je z powrotem, by opanować zawroty głowy, po czym wzięła głęboki wdech. Dotarła do niej woń miodu i... alkoholu?

– Śpiąca królewna już nie jest śpiąca? – Miała wrażenie, że głos Dante rozrywa jej czaszkę. Jęknęła i zakryła oczy dłońmi, by przypadkiem gałki nie wypadły z oczodołów.

Na jej czole wylądowała delikatna, chłodna dłoń, a po chwili nieznana energia przeszyła jej ciało. Zsunęła ręce z twarzy i ostrożnie uchyliła powieki. Bogini Czasu uśmiechała się do niej łagodnie, jej białe tęczówki spoglądały miękko w stronę Sary.

– Lepiej? – zapytała półszeptem. Chaos jedynie kiwnęła lekko. – Czujesz gdzieś jeszcze ból?

Zmarszczyła brwi i zastanowiła się. Właściwie nie czuła niczego, oprócz subtelnego otępienia. Podniosła się na łokciach. Światło tłumiło ostrość widzenia, ale tylko przez chwilę. Pomieszczenie powoli nabierało ostrości.

Rozejrzała się ostrożnie. Nie chciała, by ból głowy powrócił. W nogach łóżka – nie JEJ łóżka – siedział Dante. Bawił się prawie pustą szklanką i uśmiechał głupkowato. Nie zatrzymywała się na jego sylwetce dłużej, jej uwagę przykuły ciemne ściany i grube, zielone zasłony w wysokich oknach. Po prawej stronie, w samym rogu, stało szerokie biurko, zawalone różnego rodzaju narzędziami i wielką kulą, nakrytą mokrym materiałem.

Glina – przemknęło jej przez myśl. I nie myliła się; dalej, na różnego rodzaju stolikach, ławach i stojakach stały gliniane rzeźby. Popiersia, wykończone z niesamowitą starannością, spoglądały w stronę okna w zamyśleniu. Abstrakcyjne figury wiły się ku sufitowi. Dopiero po chwili spostrzegła, że tuż za nimi są schody, prowadzące do innego pomieszczenia, którego ściany i sklepienie, były całkowicie wykonane ze szkła. Ogromne, zielone liście mieniły się w słońcu, wpadającym przez ogromne okna. Po drugiej stronie łóżka piętrzyły się różnego rodzaju księgi i tylko moment jej wystarczył, by na tym stosie dostrzegła metalowe pudełko, należące do niej i nowy, jeszcze zapakowany, zestaw pergaminów.

Mimowolnie uśmiech zamajaczył na jej twarzy.

– Gdzie Sebastian? – zapytała, wciąż błądząc wzrokiem po pokoju, który nie należał do niej. Nie umknęła jej uwadze sugestywna wymiana spojrzeń między Beatrycze i Dante.

– Niedługo wróci – odparł Władca Śmierci, wpatrując się w oblicze swojej wybranki. Tylko przez ułamek sekundy na jego twarzy widoczne było przerażenie. Odstawił szklankę na podłogę, po czym zamaszystym ruchem odkrył nogi Sary, złapał za kostkę i ścisnął tak mocno, że aż się skrzywiła. – Czujesz to?

– A nie powinnam? – syknęła, kiedy ból rozszedł się po jej ciele.

– Powinnaś. – Przykrył je z powrotem i poklepał delikatnie pościel w tym samym miejscu. – Nie wstawaj jeszcze przez jakiś czas. Książę uszkodził ci kręgosłup.

Przygryzła wargę. Wspomnienie Sebastiana znów nawiedziło jej umysł, w oczach stanęły łzy i rozmazały twarz Dante. W mostku nie ścisnęło ją dlatego, że Michael prawie pozbawił jej życia. Nie, nie. Emocje, jakie towarzyszyły Sebastianowi w tamtej chwili, sprawiały jej niemal fizyczny ból.

– Spróbujemy namówić Eugenię, by pomogła nam przy następnej sesji leczenia. – Beatrycze położyła jej rękę na ramieniu. Nie spodziewała się, że Bogini Czasu będzie miała tak łagodny głos. Zwykle się nie odzywała. – Widzę, że się zgodzi, a ty niebawem staniesz na nogi.

No tak. Kreator wspominał, podczas jednej z niewielu rozmów, że Beatrycze widzi przyszłość. Jednak ta jest zależna od decyzji, jaką podejmie osoba, której owa przyszłość dotyczy i w każdej chwili może się zmienić.

– Dziękuję. – Sara opadła z powrotem na miękkie poduszki. Uderzył ją mocny, obezwładniający zapach szafranu.

– Nie powinno nigdy do tego dojść. Mój brat jest popierdolony – podsumował Dante, wstając ze swojego miejsca. Minę miał zaciętą, wzrok zawiesił gdzieś w oddali. Spoważniał tak nagle, że Sarę ogarnął niepokój. – Odpocznij, bo to dopiero początek problemów.

Obszedł łóżko, po czym wyciągnął dłoń ku Beatrycze. Wdzięcznie chwyciła go pod ramię i posłała jej kolejny, pokrzepiający uśmiech. Wyszli, pozostawiając Sarę z przeogromnym mętlikiem w głowie.

To dopiero początek... Czyżby Panteon naprawdę nie był bezczynny wobec poczynań Kreatora? Czy dopiero teraz, kiedy to jej stała się krzywda, postanowili zacząć działać i ukrócić to bezpodstawne bestialstwo? Była tu nowa, nieznana. Właściwie to znana, ale jako zwolenniczka bezdusznego bóstwa. Złote Dziecko Kreatora. Tak właśnie ją postrzegali?

Ogarnęły ją mdłości. Zacisnęła palce na pościeli i odetchnęła głęboko. Chciała uspokoić myśli. Mimo że spędziła dziewięć dni na Pograniczu, właściwie odpoczywając, czuła się niebotycznie zmęczona. Jej ciało wciąż potrzebowało regeneracji, a zadręczanie się kolejnymi pytaniami, na które nie znała odpowiedzi, wcale nie pomagało.

Odwróciła głowę w stronę rzeźb, jej wzrok mimowolnie popłynął ku szklarni. Promienie słońca tańczące na liściach zaparły jej dech. Delikatny zefirek poruszał drzewami, rosnącymi po drugiej stronie szyb, tworzyły swego rodzaju cienistą mozaikę, układającą się w finezyjne, niepowtarzalne wzory.

– Podoba ci się? – Pytanie popłynęło w jej stronę tak subtelnie, że nie wytrąciło jej z tego marzycielskiego stanu, w jaki popadła, zachwycając się tamtym miejscem. Poczuła delikatne smagnięcie esencji, popłynęła od palców jej stóp, aż po ramiona i czubek głowy. Zatrzymała się na dłużej przy policzku, by po chwili wycofać się całkowicie.

Spojrzała w stronę drzwi. Sebastian stał oparty o futrynę z rękami założonymi na torsie. Przyglądał się jej badawczo z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Sara nie myliła się co do swoich przypuszczeń. Wyglądał na tragicznie zmęczonego, sińce pod oczami były niemal granatowe, zielone oczy bóstwa przygasły, a skóra zszarzała delikatnie, jakby siły witalne opuściły go niemal całkowicie.

Posłała mu zmęczony uśmiech, sama była wykończona i była pewna, że niebawem odleci. W okolicach bioder czuła delikatne mrowienie, ból kręcił się w tamtej części jej ciała, jakby tylko czekał, by zaatakować.

– Spałeś choć trochę? – zapytała, po czym poklepała materac łóżka tuż obok. Powiódł wzrokiem w tamtą stronę, ale się nie poruszył. – Chodź. Przecież to ty chciałeś tu wrócić. Robić różne rzeczy naprawdę.

Brew bóstwa uniosła się do góry, a kącik ust drgnął nieznacznie. Odbił się od futryny, po czym wyswobodził ramiona z płaszcza i przewiesił go przez ramę łóżka. Lekka koszula ze stójką napięła się delikatnie, kiedy siadał tuż obok. Sara ponownie podparła się na łokciach, mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku. Pochylił się w jej stronę. Wyciągnął rękę ku jej twarzy, po czym założył zbłąkany kosmyk za ucho.

– Nie spałem – odpowiedział w końcu, towarzyszyło temu westchnienie ulgi, która odmalowała się również na twarzy bóstwa. – Ktoś zajął moje łóżko.

– Och. – Sara natychmiast spochmurniała. To jednak jego pokój. Przeniósł ją w miejsce, które uważał w Deus Domus za najbezpieczniejsze. Po raz drugi. – Przepraszam, ja...

Nie dane było jej dokończyć. Sebastian wpił się w jej usta, uniemożliwiając jej wypowiedzenie jakiegokolwiek innego słowa. Miękkie wargi szybko dopasowały się do jej własnych, jakby od zawsze dane było się im połączyć. Poczuła na karku chłodne palce Sebastiana, zacisnęły się delikatnie, przyciągając ją na tyle blisko, na ile to było możliwe. Z gardła Sary wydobyło się ciche westchnienie, kiedy rozchyliła je bardziej. Pogłębił pocałunek, ich języki splotły się w chaotycznym tańcu, oddechy mieszały się ze sobą, zagłuszane westchnieniami i pomrukami.

Trwali tak, sama nie wiedziała, jak długo. Uderzyła ją fala gorąca, która spłynęła gdzieś w okolice trzewi. Jej dłoń odnalazła ramię mężczyzny, przesunęła po nim, badając przy tym każdy mięsień, jaki napotkała. Przeniosła ją niżej, na tors, czuła pod palcami, jak jego serce wali niczym oszalałe. Biło od niego ciepło równie mocne, co jej własne.

Opadła na poduszki, ciągnąc go za sobą. Coraz trudniej było kontrolować rytm, jaki złapali chwilę wcześniej. Ręka Sebastiana przesunęła się na przód, spełzła niżej, zahaczyła o obojczyk dwoma palcami. Tymi samymi, którymi chwilę później rozsunął materiał jej tuniki. Drażnił przy tym wrażliwą skórę piersi. Sarę obsypała gęsia skórka. Zadrżała pod wpływem tego dotyku, a z ust wydobyło się ciche jęknięcie, które próbowała zdusić, jednak nadaremno.

Nagle wszystko ustało. Sebastian odsunął się od niej, a brak jego warg na jej własnych sprawił, że uczucie tęsknoty rozlało się po klatce piersiowej bogini, a przyspieszone bicie serca tylko potęgowało ten stan. Zmarszczyła brwi, po czym uniosła powieki. Sebastian wciąż znajdował się nad nią, oddychał szybko, jakby właśnie przebiegł duży dystans. Przyglądał się jej twarzy spod na wpół przymkniętych powiek.

– Nie przepraszaj – szepnął, głos miał zachrypnięty. Była pewna, że jej brzmiałby tak samo. Przesunął kciukiem po jej dolnej wardze, a ona mimowolnie rozchyliła usta. Jęknął przeciągle, po czym przetarł twarz drugą dłonią i odchylił się nieznacznie. – Kurwa. Zwariuję przez ciebie.

Sara uśmiechnęła się, choć próbowała zdusić w sobie ten odruch. Nie umknęło to uwadze Sebastiana. Spojrzał na nią z udawanym wyrzutem, ale już chwilę później leżał obok niej, podpierając głowę na ręce. Badał powoli każdy centymetr jej twarzy, zatrzymał się na dłużej przy krawędzi żuchwy, na której widniała świeża blizna.

– Bardzo źle? – zapytała zmartwiona. Nie mogła nic wyczytać z zielonych tęczówek.

Sebastian pokręcił głową.

– Wciąż jesteś piekielnie pociągająca.

Chaos poczuła, że na jej policzki wypełzają gorące rumieńce. Próbowała podziać wzrok wszędzie, byle tylko nie zatrzymywać go na poważnym obliczu Władcy Gniewu.

To było zupełnie inne uczucie, niż kiedy widziała jego myśli, w których tak właśnie uważał. Całkowicie inne emocje dotykały ją również, kiedy to Abbadon prawił jej komplementy. Miała wrażenie, że Sebastian w jakiś sposób dotykał jej duszy. Miękki, głęboki baryton wkradał się w najgłębsze zakamarki jej jestestwa i sprawiał, że po jej ciele rozlewało się ciężkie do opisania ciepło.

Dotarło do niej ciche, zdławione prychnięcie. Kątem oka dostrzegła delikatny uśmiech, majaczący na twarzy bóstwa. Jeden, krótki oddech później ręka Sebastiana owinęła się wokół jej talii i przyciągnęła ją ostrożnie do rozgrzanego torsu. Oparł brodę o czubek jej głowy. Wziął głęboki wdech, zaciągnął się jej wonią. Ją również otulił przyjemny, delikatny zapach. Przymknęła powieki, by lepiej skupić się na biciu jego serca. Spokojny rytm koił jej zmysły i nawet nie spostrzegła się, kiedy sama odpłynęła, wtulona w odrzucone przez wszystkich bóstwo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro