Rozdział 9, cz.2
Zapukała nieśmiało w mahoniowe drzwi i nacisnęła lekko klamkę. Wychyliła się przez utworzoną szparę i rozejrzała po pomieszczeniu. Nie wyczuwała w mieszkaniu nikogo, więc szybko wślizgnęła się do środka. Oparła się o drewniane wrota i westchnęła z ulgą, przytulając do piersi opasłą księgę. Przemierzyła szybkim krokiem, znaną już doskonale, trasę. Minęła pogrążony w półmroku salon, drzwi do sypialni Henrego, przecięła żwawo korytarz prowadzący do przestronnej kuchni, odbiła na lewo i znalazła się w swoim małym, magicznym marzeniu w samym środku Miasta Magów.
Zimowy ogród dawno już otuliła noc, oświetlała go jedynie ogromna tarcza srebrnego księżyca. Gigantyczne liście monster i fikusów zerkały na nią złowrogo. Kilka świetlików migało między krzewami, a gdzieś w tle docierał do niej szum wody z niewielkiego, skalnego wodospadu, zbudowanego w głębi.
– Lux – szepnęła, trochę niepewnie, ponieważ jej magia wciąż kulała i nie zawsze zaklęcia wychodziły tak, jak chciała. Tym razem jednak się udało i ogród rozjaśnił się dziesiątkami małych płomyczków, palących się równo. Szklane dzwonki, przywieszone do sufitu, zamigotały wesoło, tworząc kolorową mozaikę na posadzce, kiedy pospieszyła do swojego małego azylu.
Przy samym oknie, wychodzącym na panoramę rynku, stały dwa welurowe fotele, między nimi gościł niewielki okrągły stoliczek. Sara rozsiadła się na jednym z nich wygodnie, po czym, z zadowoleniem, otworzyła tomiszcze na zaznaczonej stronie.
Minął blisko miesiąc, odkąd trafiła do Miasta Magów, a zatrważająca ilość rzeczy, których musiała się nauczyć – od używania magii po magiczną etykietę – przytłaczała ją niesamowicie. Większość imion i nazwisk uleciała z jej głowy, w momencie, kiedy spotykała się z kolejną osobą. Jeszcze dobrze nie złapała tchu, a musiała biec korytarzami wielkiego zamku Kalerainów, za Kasjuszem i Lucasem, którzy pomagali jej opanować moc i podstawy zaklęć. Ich twarze, raz po raz, wyrażały dezaprobatę, kiedy traciła nad nią kontrolę, zapominała łacińskich słów czy mieszała eliksiry w nieodpowiedniej kolejności, całkowicie niezgodnie ze sztuką. Dobrze nie obmyła twarzy po magicznych fiaskach, a do jej drzwi pukał Mathias, chcący przetestować kolejny swój magiczny wynalazek, który pozwoli jej i Henremu wychodzić w dzień bez zużywania ogromnych ilości energii. Innym razem częstował ją magiczną krwią, która mogłaby zastąpić im zwykłą, gdyby działanie anielskiego napitku traciło na sile i przyszłoby do nich pragnienie.
Ciągle miała przed oczami te przerażone spojrzenia magów, którzy przetaczali się przez ich dom w ostatnich dniach, drżąc o swoje życie, że zaraz się na nich rzuci i wyssie do ostatniej kropli. Ich zapach był silny, ale pragnienie Sary było zaspokojone, zgodnie z tym co mówił Henry, na dłuższy czas.
Tak bardzo tęskniła za jego obecnością. Treningi odbywała z Elijah, lecz nie były dla niej tak satysfakcjonujące, jak z wampirem. Jej brat nie poruszał się tak szybko jak ona, nawet wzmacniany magią, nie był od niej silniejszy, więc zwykle wygrywała pojedynki, lecz to nie dawało jej satysfakcji i poczucia dobrze wykonanej pracy.
Henrego zaś prawie nie widywała. Przelotem, kiedy mijali się w drzwiach salonu i gabinetu Xandera, kiwali sobie jedynie głowami, ewentualnie obdarowywali się krótkimi, miękkimi uśmiechami. Zwykle trzymał naręcza przeróżnych ksiąg lub papirusów, map i zapisków. Zamykał się wraz z jej ojcem i kilkoma innymi ważnymi w tym świecie osobistościami, dyskutując o planach przez wiele godzin.
A ona, kiedy już nie mogła znieść natłoku wszystkich tych obowiązków, które na nią nałożono, przekradała się do jego mieszkania i chowała w zimowym ogrodzie, z coraz to większą księgą, z której czerpała wiedzę o historii tego miejsca. Uczyła się zaklęć, szukała nowych sposobów kontrolowania swojej mocy, znaczeń poszczególnych ziół. Szukała również czegoś, co pomogłoby odesłać anioły z powrotem do nieba.
To chyba najbardziej ją uderzyło. Nigdy nie słyszała o niebie i piekle, o Kreatorze, powstaniu świata, o tym, że anioły miały służyć mu i ludziom, których stworzył. A przez jednego z nich, przez maga, stały się bestiami, zjadaczami dusz, mordercami i tyranami. Myśl o Abbadonie wciąż przyprawiała ją o gęsią skórkę. Pewnego wieczora, kiedy wybrała się na wycieczkę, by poznać to miejsce, była niemal pewna, że wyczuła go bardzo blisko granicy. Poczuła jego gniew, siłę, anielską moc, mimo że słabą, ledwo pulsującą, to mogłaby przysiąc, że tam była. Wpatrywała się w miejsce, w którym wyobrażała sobie, że mógł być, i miała wrażenie, że widzi poświatę, kształt rozpostartych czarnych skrzydeł. Była przekonana, że poluje na nią, węszy, kipi z wściekłości.
Wzdrygnęła się na to wspomnienie, po czym odpędziła je, skupiając wzrok na tekście, który zamierzała przeczytać. Chciała poznać historię własnego rodu, mimo że niewiele jeszcze rozumiała, ale z każdą kolejną stroną wszystko to, czego się dowiedziała, nabierało sensu.
Poczuła delikatne mrowienie pod skórą. Wzdrygnęła się w pierwszej chwili, ale zaraz przypomniała sobie, że to jedynie znak, że zbliża się do niej inna magiczna energia.
– Hej – usłyszała, więc spojrzała w stronę wejścia. – Mathias cię szuka od dwóch godzin.
Henry stał oparty o framugę. Jego oczy wyglądały na zmęczone, a marmurowa skóra na twarzy jakby poszarzała.
– Niech się cmoknie – na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia – jestem już nimi zmęczona.
Wampir podszedł do drugiego fotela i opadł na niego ciężko, opierając ciężką głowę o rękę.
– Przechodzisz przyspieszony kurs czarowania. – Uśmiechnął się blado.
– Ty też intensywnie nadrabiasz zaległości. – Kiwnął głową. Wyglądał na wykończonego, nawet jak na wampira.
– Jest dużo pracy. Anioły i demony coraz częściej pojawiają się w okolicy granicy. Chyba trafiły na nasz trop. Musimy mieć opracowany plan, w razie gdyby się zorientowały, gdzie znajduje się Urbos.
– Chciałabym móc jakoś pomóc.
– Będziesz mogła, kiedy opanujesz swoją esencję. Lucas mówił, że zdarza ci się tracić nad sobą kontrolę.
– Nie wiem, o co chodzi – wydęła usta – robię wszystko, co mi każą. Czasem zdarza mi się pomylić kolejność składników w eliksirach, ale to raczej nie ma nic wspólnego.
Azdorat zamyślił się na chwilę, jakby ważył w głowie słowa.
– Xander powiedział, że zapieczętował twoją moc, bo po twoich narodzinach wylewała się z ciebie. Już wtedy była ogromna, nieużywana latami mogła kumulować tę siłę. Twoja prababka miała ten sam problem
– Co się z nią stało.
– Lucyfer ją zabił i zjadł jej esencję – spojrzała na niego zaskoczona. – Po tym właśnie stworzył Terebis.
– Czyli nie tylko ty masz rachunki do wyrównania z aniołami.
– Każdy tutaj je ma – oparł głowę o zagłówek fotela. – W czasach cichej wojny, każdy kogoś stracił. W każdej rodzinie jest przynajmniej jeden mag, którego esencja pływa w żyłach jakiegoś anioła. Atmosfera z każdym rokiem robi się coraz bardziej napięta, rodziny muszą się mieszać z ludźmi, by utrzymać linię rodów, moc przez to słabnie, bo czysta energia nie jest przekazywana w genach. Potrzebujemy magicznej krwi. Coraz młodsi magowie umierają, starzeją się, nie ma w nich tyle mocy, by żyć całe wieki. Być może pokolenie twoich braci to ostatnie pokolenia długowiecznych.
Zamilkł, widząc ból w jej oczach. Tych rzeczy nie dowiedziałaby się z książek, nikt jeszcze o tym nie napisał, a nawet jeśli ktoś to zrobi, jeżeli świat nie wróci do poprzedniego ładu, kolejne pokolenia nie będą mogły tego przeczytać.
Wstała, zamykając księgę. Jej spojrzenie zmieniło się w jednej chwili. Patrzyła na niego z troską, a jej usta rozchyliły się, gotowe coś powiedzieć.
– Powinnam już iść – zaczęła niepewnie. – Wyglądasz na wykończonego.
– Zostań, jeśli chcesz – odparł prawie szeptem, a jego powieki powoli zaczęły opadać. Splótł dłonie, opierając łokcie o podparcia fotela.
Odłożyła księgę na swoje siedzenie i podeszła do okna. Dotknęła chłodnej tafli szyby i wciągnęła powietrze do martwych płuc, choć wiedziała, że to zbędne.
– Monimentium – wypowiedziała zaklęcie, a energia chaotycznie przeskoczyła z jej dłoni na szkło. Delikatnie, z lekkim ociąganiem, złota aura rozeszła się po gładkim materiale, tworząc niewidzialną osłonę.
– Bardzo dobrze. – Usłyszała cichy, zmęczony głos wampira, pogrążająca się we śnie.
Odwróciła głowę w jego stronę, spoglądając na niego znad swojego ramienia.
Wyglądał tak ludzko, jak na całkowicie nieludzkie stworzenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro