Rozdział 28
Nie zmrużyła oczu nawet na moment. Ze ściśniętym sercem lawirowała wśród myśli i wspomnień Sebastiana, szukając odpowiedzi na najbardziej nurtujące ją pytania. Jednak te najwcześniejsze, w których mogłaby być, były szczelnie zamknięte, ukryte przed całym światem, schowane za ogromnymi, złoto–srebrnymi drzwiami, do których ona nie posiadała klucza. Przeglądała więc wspomnienia z jej doczesnego życia, po kilka razy, szukając jakichkolwiek oznak tego, że mogła mieć coś wspólnego z tym człowiekiem.
Szukała ich zatem w gestach, wyrazie twarzy, spojrzeniu, momentach, w których się pojawiał. Nawet utrata pracy na uniwersytecie nie była przypadkiem. Widziała, jak Sebastian powstrzymuje się ostatkiem sił, by nie zamordować przełożonego, który miał bardzo zbereźne myśli na jej temat. I zdecydowanie łatwiej było usunąć ją z uczelni, niż wyjaśnić śmierć kogoś, na kogo nie przyszła jeszcze pora.
Westchnęła zrezygnowana i wróciła do własnej świadomości. Zerknęła na spokojną twarz Sebastiana, zwróconą teraz ku niej. Władca Gniewu? Nienawiści i Zniszczenia? Bardziej wyglądał i zachowywał się jak oaza spokoju i uosobienie cierpliwości. Biel zdecydowanie kojarzyła jej się z czystością, niźli z czymś złym, lecz cóż ona mogła wiedzieć? Świat w rzeczywistości wcale nie wyglądał tak, jak myślała i coraz łatwiej i szybciej przychodziło jej podawać w wątpliwość własne przekonania.
Wyswobodziła dłoń z jego uścisku i bezszelestnie podniosła się z łóżka. Za oknem panował już mrok, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Wycofała się tyłem w stronę drzwi. Nie chcąc obudzić Sebastiana, powoli nacisnęła klamkę i kiedy tylko uznała, że zmieści się w szczelinę między skrzydłami, prześlizgnęła się, wychodząc na korytarz.
Żołnierze wciąż stali po obu stronach drzwi, nie racząc jej nawet jednym spojrzeniem. Rozejrzała się niepewnie
– Gdzie znajdę jadalnie? – zapytała szeptem, bojąc się, że Sebastian może ją usłyszeć.
Mężczyzna z blizną na twarzy obrócił się w lewą stronę i bez słowa ruszył przed siebie. Pognała za nim w lekkiej konsternacji, nie spodziewając się, że będzie szedł tak szybko. Nie miała czasu na rozglądanie się, lecz ramy kolejnych obrazów migały jej kątem oka. Zacisnęła usta i pokręciła głową.
Później.
Żołnierz przystanął przy szerokich, dwuskrzydłowych drzwiach, całych ze szkła. Pchnął je do środka i odsunął się, wciąż na nią nie patrząc.
Jadalnia była utrzymana w podobnym stylu, co pomieszczenia, w których już zdążyła się rozejrzeć. Pod wysokim sufitem wisiał długi, czarny żyrandol, dający neutralne światło, a tuż pod nim stał stół z ciemnego drewna. Mogłaby przysiąc, że to mahoń, lecz dawał niewidoczną, na pierwszy rzut oka, zieloną poświatę, Białe ceglane ściany były puste, tylko przy jednym z wysokich okien stał barek w tym samym odcieniu.
Ze wszystkich zebranych rozpoznała jedynie Dante. Siedział tuż obok niesamowicie pięknej kobiety o długich, gładkich, hebanowych włosach. Jej ciemniejsza od pozostałych skóra połyskiwała delikatnie w jasnym świetle, jakby pokrywało ją miliony drobinek brokatu. Zwróciła swoje białe tęczówki, upstrzone ciemniejszymi refleksami w stronę Sary.
Dziewczyna wstrzymała oddech, kiedy spojrzenia innych zrobiły to samo. Oblizała nerwowo usta, schodząc po trzech schodkach, wystających z podwyższenia. Zawiesiła wzrok pomiędzy Dante a kobietą, by nie wodzić w desperacji po twarzach wszystkich zebranych.
– Głodna? – usłyszała melodyjny, kobiecy głos po swojej prawej. Należał do smukłej blondynki o rozmarzonym spojrzeniu i soczyście malinowych ustach.
– To nie w jej guście, Amore – odezwał się Pan Śmierci, poprawiając na krześle. – Użarł ją wampir. Może by się zdecydowała, gdybyś podcięła sobie żyły.
– Nie dość, że idiota, to jeszcze niewychowany. – Sara przewróciła oczami, wykrzywiając usta. Cichy szmer rozległ się po sali, a towarzyszka Dante zakryła twarz, ukrywając uśmiech.
– Pewne rzeczy się nie zmieniają. – Pan Śmierci kiwnął głową z uznaniem. – Gdzie prowodyr całego tego zamieszania?
– Śpi. – Usiadła na końcu stołu, omijając wolne miejsca, obok zebranych. – Nie zamierzam go budzić.
– Bo nie zamierzasz tu zostać – odezwała się kobieta o białych oczach. Sara skinęła, kładąc splecione dłonie na blacie.
– Skąd to wiesz?
– Zdecydowałaś odejść, bo wciąż nie pamiętasz, a twoje spotkanie z Sebastianem, według linii czasu, ma nastąpić wtedy, kiedy sobie przypomnisz. Dlatego to widzę – odparła, przymykając powieki.
– Więc ty musisz być Beatrycze. – Kobieta skinęła głową i obdarzyła Sarę delikatnym uśmiechem.
– Wścieknie się – wtrącił mężczyzna o siwych włosach i kwadratowej szczęce.
– On się zawsze wścieka, Kordianie. – Zauważył, milczący do tej pory blondyn o szafirowych oczach. Jego wzrok utkwił w obliczu Sary, studiując ją uważnie.
– Pamiętasz, co się stało ostatnio, kiedy zniknęła? – Amore zastukała nerwowo palcami w stół.
– Teraz ma założoną blokadę, niewiele będzie mógł – odparł Dante nonszalanckim tonem.
Dyskutowali między sobą na tematy, o których Sara nie miała pojęcia. Schowała głowę między ramionami, zastanawiając się, jak długo to jeszcze potrwa i czy ktokolwiek będzie w stanie powiedzieć jej, jak ma odzyskać rzekome wspomnienia. Ich sprawy totalnie jej nie obchodziły, sądziła, że spotkali się tutaj z zupełnie innego powodu i irytowało ją ich przekrzykiwanie się. Była zmęczona, bolała ją głowa, ssało w żołądku i oganiało nieprzeniknione uczucie zrezygnowania. Głosy w jej głowie mieszały się, tworząc nieprzerwany strumień niesamowicie drażniącego hałasu. Złość usadowiła się gdzieś w okolicy trzewi, przybierając ciągle na sile.
Uderzyła pięściami w stół, a potok srebrno złotej esencji rozlał się po blacie, sprawiając, że wszyscy zgromadzeni umilkli.
– Świetnie – warknęła, próbując opanować kolejną falę mocy, która chciała z niej wypłynąć. – Mam to wszystko gdzieś. Nie znam was i nie obchodzą mnie wasze nieziemskie problemy.
Niezawodny Dante parsknął, a ona posłała mu piorunujące spojrzenie.
– Czy ktokolwiek z was wie, czego mam szukać? – Przeleciała wzrokiem po twarzach, jednak oblicza zebranych nie wyrażały absolutnie niczego. Westchnęła, odsuwając się od stołu. – Niesamowicie wymowna cisza.
Beatrycze odchrząknęła, zwracając się ciałem ku niej.
– To są również twoje sprawy – zaczęła, przeciągając słowa, jakby nad każdym z nich się zastanawiała. – Brakuje ciebie w Panteonie i tylko ty jedna możesz zapanować nad...
– Nie mów jej. – Głęboki, nerwowy tembr przeszył całe pomieszczenie, odbijając się echem od ścian. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę drzwi, w których stał Gniew. – Wrócimy do punktu wyjścia.
Beatrycze zacisnęła usta, chowając głowę między ramionami.
– Jest i nasza śpiąca królewna – usta Dante rozciągnęły się w szelmowskim uśmieszku. – Ona nic nie pamięta, więc prawda jest taka, że wciąż w nim tkwimy.
Materiał białej koszuli opinał ramiona mężczyzny, kiedy zakładał ręce na piersi. Stał oparty o framugę, krzyżując nogi w kostkach.
– Odzyskała część mocy i to bardzo dużą. Znajdę sposób na to, by odzyskała również pamięć, tylko zdejmijcie to, do cholery, z moich rąk – warknął, podnosząc nadgarstki do góry.
– Żebyś znowu zmienił bieg? Wykluczone – odezwał się siwowłosy, wskazując palcem na Sarę. – Dopóki ona nie odzyska wspomnień, będziesz miał blokadę.
– Możecie przestać o mnie rozmawiać, jakby mnie tu nie było? – Jej włosy naelektryzowały się, kiedy kolejna fala irytacji obiegła jej ciało.
Podniosła się gwałtownie z miejsca i ruszyła w stronę wyjścia. Minęła Sebastiana, nie obdarzając go nawet jednym, krótkim spojrzeniem. Ruszyła w stronę, z której sądziła, że przyszła.
Miała serdecznie dość. Miała nadzieję, że spotkanie z innymi bogami da jej chociaż namiastkę, okruch jakiejkolwiek informacji o tym, kim jest, a jedyne, czego się dowiedziała to to, że gdzieś przynależy. To już do niej dotarło, chciała dowiedzieć się jak odnaleźć brakujący element, rzekome wspomnienia, o których słyszy w kółko od kilku dni.
Poczuła silne szarpnięcie w okolicy nadgarstka. Odwróciła się, spoglądając zmęczonym i poirytowanym wzrokiem na stojącego za nią Sebastiana. Jego dwukolorowe tęczówki poruszały się, kiedy taksował jej twarz. Wyswobodziła rękę z jego uścisku.
– Dokąd idziesz? – zapytał zachrypniętym głosem, przygryzł nerwowo dolną wargę.
– Nie wiem. Jak najdalej. Nie chcę tu być. – Wzruszyła ramionami.
– To twój dom.
– To nie jest mój dom. – Przechylił głowę w bok, nie rozumiejąc.
– Oczywiście, że tak. Nie możesz odejść, dopiero co cię odnalazłem.
– Odnalazłeś mnie już dawno – warknęła, zaciskając pięści. Esencja nerwowo przesunęła się pod jej skórą. – I czaiłeś się, wszechświat wie na co.
– Nie mogłem naruszać linii czasu...
– I tak to zrobiłeś! – wybuchła, wyrzucając ramiona do góry. – Nie znam ich, tego miejsca! Nie znam ciebie!
– Znasz...
– Nie przerywaj mi! – Światła wokół zamigotały. – Nie znam cię. Nie wiem, kim jestem i przeraża mnie to, jak bardzo się ciebie nie boję, mimo że widziałam, jak wiele złych rzeczy zrobiłeś. I jak wiele z nich było wyrządzane mnie.
Wyprostował się, zaciskając szczękę.
– Tak łatwo przychodzą ci decyzje, przez które komuś dzieje się krzywda. Zabiłeś Henrego bez mrugnięcia okiem... Ja go zabiłam... – głos jej zadrżał, kiedy poczuła palące łzy pod powiekami. – Przeraża mnie to. Skąd mogę mieć pewność, że to, czego się dowiedziałam, jest prawdą?
– Nigdy bym cię nie okłamał. – Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona, niczym w amoku, podała mu swoją, lecz zaraz ją cofnęła, uświadamiając sobie, co zrobiła.
– Widzisz? – Głos jej się łamał. – To chore. Normalnie ludzie tak nie reagują na obcych. Czuję się, jakby ktoś rzucił we mnie amor leporem.
Pokręcił głową, ponownie chwytając ją mocno i przyciągając do siebie. Próbowała znów się wyrwać, czując coraz silniejszą woń szafranu.
– Twoja moc po prostu już wie, lecz głowa nie – mruknął z wyczuwalną nutą desperacji w głosie. – Znajdę brakujący element i odzyskasz pamięć, zobaczysz, że...
– Nie – przerwała mu ostro i odepchnęła.
– Nie?
– Nie – powtórzyła, patrząc mu w oczy. Jej tęczówki zamigotały złowrogo, wypełniając się esencją. – Nie chcę być znów zależna od kogoś. Od Ciebie.
Widziała, jak mięśnie jego szczęki pracują, kiedy próbował zapanować nad ogarniającą go złością. Odwróciła się, chcąc pójść dalej, lecz Sebastian nie dawał za wygraną. Złapał ją za ramię, a ona zadziałała instynktownie. Chwyciła go za nadgarstek i przerzuciła przez bark. Cichy syk wydobył się z jego gardła, kiedy wyłożył się na drewnianej podłodze, lecz nie dał się zaskoczyć. Drugą rękę zacisnął na materiale koszuli Sary, pociągając ją za sobą. W mgnieniu oka znalazł się tuż nad nią, pociągając jej ręce nad głowę.
– Myślisz, że teraz, po tym wszystkim, tak po prostu pozwolę ci odejść? – Świdrował ją wściekłym spojrzeniem. Jego lodowaty szept przeszył całe jej ciało. – Nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego, co zrobiłem, żeby poskładać twoją popieprzoną duszę z powrotem w całość! Jak wiele snów ci podłożyłem, żeby to wszystko przyszło ci, chociaż w niewielkiej części, łatwiej!
– Więc mi powiedz! – krzyknęła, wijąc się pod nim, niczym wąż, próbując się uwolnić.
– Nie mogę! – Oczy Sebastiana rozbłysły fosforycznym światłem, a ściany zatrzęsły się. – Znów rozpadłabyś się, a ja razem z tobą, bo nie zniósłbym tego kolejny raz!
Z jej gardła wydobył się wściekły ryk. Podwinęła kolana do brody i zamaszystym ruchem wyrzuciła nogi przed siebie, trafiając prosto w splot słoneczny mężczyzny. Powietrze uciekło z jego płuc ze świstem, a piekący ból rozszedł się po plecach, kiedy sunął po podłodze, pchany siłą jej kopnięcia. Minął drzwi, prowadzące do jadalni, czym zwrócił uwagę siedzących tam bogów.
– Jeżeli nie możesz, to ile jest warte to, co już wiem?! – Zrobiła krok w jego stronę, a moc popłynęła po dębowej podłodze, każde jej kolejne posunięcie sprawiało, że rozkładała się równomiernie, będąc coraz bliżej Pana Gniewu.
Czarna, rozczochrana czupryna Dante wyjrzała zza drzwi z zaciekawieniem.
– Co do... – zaczął, lecz natychmiast przerwał, odchylając głowę przed potężnym promieniem srebrno złotej energii. Poczuł swąd przypalonych włosów i zaklął siarczyście.
Sara przeszła obok, nie racząc go nawet jednym, beznamiętnym spojrzeniem. Jej twarz wykrzywiała wściekłość wymieszana ze smutkiem, a w oczach tańczyła rozszalała magma.
Sebastian podniósł się, opierając na drżących łokciach. Ból w klatce pulsował równomiernie, uniemożliwiając wzięcie głębszego oddechu. Była tak blisko, wściekła świeciła się niczym pochodnia, masa jej energii pochłaniała cząsteczki powietrza, sprawiając, że gęstniało w zastraszającym tempie. Nitki esencji Sary skumulowały się na palcach, wijąc chaotycznie i rwąc do przodu, jakby chciała opleść jego ciało w morderczym uścisku.
Ciskała piorunującym spojrzeniem w jego stronę z determinacją wypisaną na gładkich, kobiecych rysach. Zacisnęła usta w wąską linię, rozważając, co powinna zrobić.
– Nic mi nie zrobisz – odparł spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. – Nie jesteś w stanie.
Może ona go nie znała, lecz on wiedział o niej wszystko. Katalogował wspomnienia o Sarze z niesamowitą czcią, przeglądając je przez eony, ucząc się jej wręcz na pamięć. Chaotyczna natura rozdzierała jej wnętrze, a ona miotała się w tym nieustannie, zawsze wybierając tę bardziej racjonalną stronę.
– Masz rację – szepnęła, zaciskając ręce w pięści, tym samym gasząc esencjonalny żar, jaki tlił się w jej dłoniach. Coś zakuło ją w samym środku na myśl o tym, że mogłaby wyrządzić mu krzywdę, o ile już tego nie zrobiła. Sama nie wiedziała, czy przemawia przez nią teraz moralność ludzka, czy jakieś nieznane jej uczucia.
Chciała zniknąć. Odejść, rozpłynąć się, zapaść pod ziemię. Uciec tam, gdzie nikt jej nie znajdzie, gdzie będzie mogła spokojnie poukładać wszystkie sprawy w swojej głowie, rozwiać wątpliwości. Po prostu zastanowić się.
Nim Sebastian wstał, ona zrobiła kolejny krok. I rozpłynęła się w nicości.
Dante znów wychylił się zza framugi i rozejrzał po korytarzu. Dostrzegł jedynie zamrożonego w półkroku Pana Gniewu z szeroko rozwartymi oczami.
– A ona gdzie? – zadał pytanie niewinnym tonem.
Krew w żyłach Sebastiana przestała płynąć. Coraz szybsze bicie serca zagłuszało dźwięki z zewnątrz. Wpatrywał się intensywnie w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała i nie mógł dać wiary w to, że jedyne, co po niej pozostało to delikatna, srebrzysta powłoka, zanikająca w zastraszająco szybkim tempie.
Niespodziewanie krew zaczęła znów krążyć, a ciśnienie rozrywało jego czaszkę. Nieznośnie pulsowanie sprawiało, że tracił ostrość widzenia. Czuł, jak kilka par rąk dotyka jego ciała, zostawiały lepką, niewygodną warstwę, którą chciał natychmiast z siebie zdjąć. Jego własna moc wrzała pod skórą, nie mogąc się uwolnić przez złote kajdany, oplatające jego nadgarstki.
– KURWAAA!
Głośny, przeraźliwy i pełen bólu ryk poniósł się daleko poza mury zamku. Szczęk pękających kajdan dotarł tylko do jednej pary uszu, zanim wodospad zielonej, wściekłej esencji wybuchł niczym wulkan, niespodziewanie, szokując i niszcząc wszystko w swoim zasięgu. Wszystkie możliwe szyby pękły, pokrywając się siateczką niczym finezyjna pajęczyna stworzona przez wyjątkowo utalentowanego pająka. Światła pogasły, odcięte od życiodajnego źródła ich jestestwa, pogrążając cały korytarz w nieprzeniknionej ciemności.
Jedynie srebrno–zielone oczy błyszczały wściekle, poruszając się rytmicznie wraz z desperackimi haustami powietrza, nabieranego w obolałe płuca Władcy Gniewu.
Prawie niesłyszalny szum i delikatny błysk przeciął przestrzeń, rozpływając się po klatce piersiowej białowłosego, rozświetlając srebrnym blaskiem zarys piór, ukrytych pod materiałem koszuli. Świadomość Sebastiana uciekła w czasie krótszym niż jeden oddech, a jego bezwładne ciało upadło na podłogę z głuchym łoskotem.
Pstryknięcie palców rozświetliło korytarz na nowo, ukazując wyciągniętą dłoń Pana Śmierci w stronę nieprzytomnego boga.
– Wszyscy żyją? – rzucił, wciąż wbijając wzrok w ciało Sebastiana, odpowiedział mu cichy szum szeptów.
– Sprawy przyjęły nieoczekiwany obrót – mruknął Kordian, kucając nad nieprzytomnym towarzyszem.
– To było bardziej, niż oczywiste, że się pokłócą – westchnął Dante, przeczesując dłonią włosy. Wygładził poły płaszcza i odchrząknął teatralnie. – To co z nim teraz zrobimy?
– Powinniśmy znów założyć blokadę, chociaż wydaje się, że niewiele trzeba, żeby ją złamał. – Pani Czasu objęła się ramionami. – Najlepiej będzie zabrać go do Panteonu.
– Rozniesie go. – Śmierć ścisnął palcami grzbiet nosa. Nie lubił układać planów.
– Wrzucimy go do lochu. – Hebanowe włosy Beatrycze poruszyły się, wraz z jej ramionami.
Usta Dante rozciągnęły się w słodkim uśmiechu.
– Kochanie, twoja pomysłowość od zawsze mi imponowała.
Bogini uśmiechnęła się do niego, mrugając zalotnie.
– A co z Sarą? – zapytała zmartwiona Amore, zawieszając wzrok w bliżej nieokreślonym miejscu.
– Dopóki świat nie płonie, nie powinniśmy się nią przejmować – wtrącił Seweryn, Pan Losu. – Wygląda na to, że wciąż jest bystra i dociekliwa. Będzie szukała odpowiedzi. – Podszedł do Sebastiana i położył palce na jego czole. Drugą dłoń podniósł i niedbale pstryknął palcami, pozostawiając po nich jedynie pustą przestrzeń.
***
Z impetem wpadła do lodowatej wody, która natychmiast zaczęła wlewać się do jej ust. Szarpnęła się, czując, jak spada coraz głębiej, a blask księżyca oddala się z niesamowitą prędkością. Ogarnęła ją panika, kiedy płuca zaczęły palić niemiłosiernie, a szum pulsującej w uszach krwi przybierać na sile.
Zamknęła oczy, chcąc zebrać się w sobie. Dryfowała chwilę w zimnych wodach, aż pierwszy raz poruszyła nogami i rękami, by wynurzyć się na powierzchnię.
Niedługo później, rozglądała się ponad taflą wody, łapiąc upragnione przez płuca hausty powietrza. Zarys czarnego brzegu wydawał się nie być jakoś szczególnie oddalony. Ruszyła w tamtą stronę, modląc się, by jej zmęczone mięśnie to wytrzymały. Kilka boleśnie długich minut później czołgała się po mokrym piasku, ostatkiem sił.
Jej klatka piersiowa poruszała się szaleńczo, kiedy przyłożyła twarz do ziemi, serce pulsowało przyspieszonym rytmem, a ciało przechodził raz po raz przenikliwy dreszcz. Ostatkiem sił obróciła się na plecy i spojrzała w niebo.
Miała wrażenie, że wygląda trochę inaczej, niż zwykle, ale nie przejęła się tym zbytnio, ciesząc się, że się jej udało. Udało się stamtąd wydostać. Była z siebie tak niesamowicie dumna! A jednocześnie tak bardzo rozdarta. Nie wiedziała już, czy serce boli ją z wysiłku, czy z rozpaczy.
Zamknęła oczy, robiąc coraz głębsze wdechy.
Pomyśli o tym później.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro