Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19, cz.2

  Morze było granatowe, lizane białą pianą niespokojnych fal, odbijających się od ściany skalnego klifu. Wiatr kołysał zielonymi świerkami i sosnami, przeszywając swoim chłodem ciało Sary. Objęła się ramionami, wpatrując w morską toń, a jej splątane loki szalały w tylko sobie znanym rytmie. Słyszała, jak za jej plecami, gdzieś w głębi jaskini, krząta się zmiennokształtna, układając znaleziony chrust. Oparła się o skałę i westchnęła, zrezygnowała.

Sama nie wiedziała już, w co ma wierzyć, co rozumieć i kto mówił jej prawdę. W jej głowie wciąż dudnił zduszony, przerażony głos Shili, kiedy dostrzegła anioła przed ich prowizoryczną kryjówką.

– Słyszę, jak trybiki w twojej głowie się obracają, Saro. – Usłyszała tuż za swoimi plecami. – Co cię tak męczy?

– Wszystko – westchnęła, zerkając przez ramię na swoją towarzyszkę. – Wiem tyle, że nic nie wiem.

Shila złapała kosmyk swoich kruczoczarnych włosów i owinęła go sobie na palec.

– Niczego od ciebie nie wymagam. – Zaczęła, mówiąc powoli, jakby zastanawiała się nad każdym słowem. – Do niedawna tak naprawdę dla nas nie istniałaś, a twoje pojawienie się spowodowało efekt domina.

– Nie chcę w tym uczestniczyć. Jeżeli takie mają życzenie, to niech się wyżynają. Każdy zaserwował mi inną historyjkę i już sama nie wiem, w co mam wierzyć.

– Myślisz, że gdybym miała wobec ciebie złe zamiary, to bym się ujawniła i opowiadała ci o tym wszystkim?

– Henry też nie ma wobec mnie złych zamiarów, przynajmniej tak twierdzi.

– Henry był szalony, zanim jeszcze Ares przemienił go w wampira – kobieta położyła jej dłoń na ramieniu, ściskając lekko. – Nic się dla niego nie liczyło, oprócz niego samego. Dbał o mnie, owszem, lecz tylko w taki sposób, jaki był dla niego wygodny. W pewnym momencie, kiedy pierwszy raz użył magii krwi, zaczął tonąć we własnym umyśle, fiksować, wariować. Moje zniknięcie uchroniło go przed zatraceniem się w tej magii i własnym szaleństwie. Wampiry podobno nie mają duszy, więc boję się w ogóle myśleć, co się teraz z nim dzieje.

Sara spojrzała na nią pytająco.

– Magia krwi jest połączona z duszą?

– Tak. To nie jest tak, jak ze zwyczajną esencją. Do każdego zaklęcia, rytuału potrzebna jest krew maga oraz odpowiednia inkantacja. Mroczna magia w zamian odbiera również kawałek duszy. A co się stanie z istotą, która jej nie ma? Myślę, że pochłonie Henrego od razu. – Shila pokręciła głową z aprobatą.

– Dużo wiesz o magii, o której nie ma zbyt wiele w księgach.

Kobieta uśmiechnęła się, patrząc wampirzycy w oczy.

– Ostatnie lata spędziłam w miejscu, które jest nią przesiąknięte. Zamierzam cię tam zabrać.

Sara wpatrywała się w nią oniemiała.

– A co z wojną? Trzeba ich powstrzymać, zanim zginą niewinni!

– Sama się tym zajmę. Wykorzystanie ciebie to był zły pomysł.

– Nie! – Wampirzyca wyprostowała się, zakładając ręce na piersi. – Ty i Henry jesteście tacy sami! Żadnej pomocy, wszystko samodzielnie, jak jakieś dzieciaki! – Przewróciła oczami. – Uciekając z klatki Lucyfera, postanowiłam, że już nikt nie będzie za mnie decydował. Pójdę tam i spróbuję przekonać ojca i Henrego do wycofania się. A potem pomogę Lucyferowi otworzyć portal. O ile nie wbije mi sztyletu w serce, a ja nagle nie postanowię wyrwać jego.

Ominęła Shilę i weszła w głąb jaskini, siadając blisko paleniska. Objęła kolana rękami i oparła na nich brodę. Wpatrywała się w pomarańczowy ogień, próbując uspokoić szalejące w niej emocje.

To zdecydowanie jest rodzinne u Azdoratów. Samodzielność i władczość. Prychnęła, odrzucając włosy do tyłu. Wciąż nie ufała Shili, lecz ona jako jedyna odpowiada na jej pytania z sensem. Widzi w jej oczach miłość do Lucyfera, słyszy, jak brzmi jego imię w ustach wilczycy. Jakby wymawiała je z czcią. Nie odwraca wzroku, nie udaje, że pewne rzeczy nie istnieją. Pomogła jej również wyrwać się z łap Abbadona, pozwoliła się uzdrowić. Zresztą, komu mogłaby zaufać? Sama sobie nie ufała w tym momencie, lecz spokój, z jakim traktuje ją Shila sprawia, że wierzy jej bardziej, niż komukolwiek.

Zmiennokształtna usiadła tuż obok niej. Ubrana była w jakąś lnianą koszulę, zbyt dużą dla jej drobnej figury, lecz to była jedyna rzecz, którą znalazły po drodze.

Biegły długo. Sara zastanawiała się, kiedy wilczyca opadnie z sił, lecz minęły długie godziny, zanim się zatrzymała. Dotarły na klif o wschodzie słońca. Shila musiała już znać to miejsce, bo doskonale orientowała się w terenie. Sara jednak była sceptycznie nastawiona do takich podróży. Niewiele ich w swoim życiu odbyła, nigdy też nie znajdowała się tak daleko od miasta. Kobieta ewidentnie prowadziła ją do miejsca, o którym wcześniej wspomniała, lecz Sara nie mogła dać się zbyć.

Uwalniając się, postanowiła już, że nie będzie szła szlakiem, wyznaczonym przez Henrego. To nie była ona i czuła się z tym źle. Ponad rok prowadzenia jej za rękę w zupełności wystarczył. Była gotowa zacząć żyć na własny rachunek. Lecz nie chciała, by ktokolwiek ginął. Zrobi niemal wszystko, by tylko powstrzymać Xandera i Henrego przed rzuceniem się w wir walki.

– Gdyby Luc powiedział ci prawdę, uwierzyłabyś? – Pytanie wyrwało ją z plątaniny myśli. Spojrzała na zamyśloną twarz Shili. Płomienie tańczyły w jej ciemnych oczach.

– Sądzę, że nie – odparła po chwili namysłu. – Henry powiedział, że jest na wskroś zły. Choć patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, nigdy nie zrobił mi nic, przez co mogłabym tak uważać.

– W listach do mnie nazywał cię sarenką – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – Pisał, że jesteś bystra i nieokiełznana i że mój brat chodzi za tobą jak cień, spinając się na każdym kroku.

– To prawda. Szczególnie po tym, jak Abbadon prawie mnie zabił.

Shila przygryzła dolną wargę, a mięśnie jej ramion napięły się.

– Abbadon uważa, że Luc jest zbyt pobłażliwy, zbyt słaby. Nie bez powodu też nazywają go Aniołem Zagłady. To potężna istota, posiadająca moc zniszczenia. Nigdy go nie lekceważ, Saro. Może i nie pamięta, do czego został stworzony, ale to wciąż potężny skrzydlaty.

– Jak to się stało, że Lucyfer nie stracił pamięci?

– Och, stracił. Przywrócono mu ją sto lat temu. Od tamtej pory szukał kobiety z przepowiedni.

– Zabił mojego brata. – Głos Sary załamał się na ostatnim słowie. Wspomnienie Elijah sprawiło, że esencja zebrała się jej w kącikach oczu.

– Przykro mi. – Kobieta spojrzała w dół, na swoje kolana. – Nie wszystko jestem w stanie usprawiedliwić. Nasz świat jest przesiąknięty śmiercią.

Sara zamrugała kilka razy, chcąc odpędzić złote łzy. Jak można kochać kogoś takiego? Owszem, Lucyfer potrafił zrobić dobre wrażenie, ale to wciąż potwór, który mordował niewinnych dla własnej przyjemności.

Za chwilę przypomniała sobie wzrok młodego anioła, któremu wyrwała serce.

Ona wcale nie była lepsza. Sama zabijała, żeby się pożywić, zabijała, żeby się zemścić. Czy powinna w takim razie przestać również czuć? Emocje szalały w jej wnętrzu, sama nie wiedziała, w którą stronę powinna pójść. Miała wrażenie, że uda jej się przetrwać tylko wtedy, kiedy wyzbędzie się wyższych emocji, kiedy będzie bezwzględna, nie będzie się wahać, zastanawiać.

Istoty magiczne żyły w jakimś bezustannym trybie walki, gotowi w każdej chwili do ataku, do użycia siły. Łączyły się w większe grupy, lgnęły do czegoś znajomego, lecz wciąż krwawego i niezbyt bezpiecznego. Nikt w jej obecności nie powiedział tego na głos, ale miała nieodparte wrażenie, że oni ciągle o coś między sobą walczyli. O władzę, terytorium, spokój. Anioły były bezwzględne nawet wobec demonów i wampirów, z którymi współpracowały.

Czy ten nowy świat tak właśnie wyglądał? Czy nie potrafili żyć w symbiozie tak jak niemagiczni?

– Cholera, Sara, mózg ci się zaraz usmaży – Shila szturchnęła ją w ramię i stanęła na nogi. – No to co? Jak to zrobimy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro