Rozdział 18, cz.2
Krew buchnęła Sarze z nosa, kiedy odbiła się o szeroki pień. Ciemność zakryła na chwilę cały świat. Otrząsnęła się, podnosząc szybko z kolan, odwróciła do napastnika. Przyjęła pozycję, stanęła twardo na nogach i pochyliła się ku bestii.
Ogromne wilczysko klapnęło ostrymi zębiskami. Jego nos zawibrował wraz z gardłowym warknięciem. Żółte ślepia zdawały się przeszywać ją wzrokiem, kiedy czarne cielsko pochylało się do przodu, gotowe do ataku.
Sara odrzuciła włosy do tyłu, nie dając strachowi zawładnąć całą sobą. Przeklinała sama siebie za swoje wybory. Jak mogła zapomnieć o tej bestii, która obserwowała ją pod willą aniołów? Wyczuła tę energię od razu, jak tylko weszła w ciemny las. Posuwała się wraz z jej niepewnymi z początku krokami, czekając na odpowiedni moment, by zaatakować. Teraz już doskonale wiedziała, że to ta sama woń, która postawiła na nogi wszystkie jej zmysły, kiedy dochodzili do siebie w jaskini po spotkaniu z nieznanym aniołem.
Z początku myślała, że to zwykły wilk, być może alfa, dlatego jest taki duży. Jednak, kiedy bestia wyszła z mroku, okrążając ją na polanie porośniętej suchą trawą pampasową, zrozumiała, że nie jest to zwykłe zwierze. Wilk mierzył na pewno więcej niż sto siedemdziesiąt centymetrów, sama tyle miała, a zwierze było zdecydowanie wyższe od niej. Górowało nad nią przez chwilę, kiedy zaparło jej dech w piersi. Było równie szybkie, co Sara, a zęby zdawały się bez przeszkód ciąć wszystko na swojej drodze, włącznie z grubymi gałęziami, na których próbowała się początkowo ukryć. Krzyk uwiązł jej w gardle, kiedy niespodziewanie pysk bestii zamknął się na jej nadgarstku, jednak srebro chyba szkodziło również jemu, bo oderwał się od niej z przeraźliwym skowytem. Udało się jej wtedy wyprowadzić kilka ciosów i nie do końca precyzyjnych kopnięć, lecz miała wrażenie, że bestia nic sobie z tego nie zrobiła.
Sama nie wiedziała, jak długo ta walka już trwa. Każde z nich odniosło rany i było zmęczone. Mięśnie Sary drżały przy każdym ruchu, rany od ugryzień nie chciały się goić. Jej klatka piersiowa poruszała się w nieznanym rytmie, jakby organizm sam chciał pomóc i uruchomił nieużywany od dawna narząd, który nie pamiętał, jak właściwie powinien pracować.
Z boku bestii wystawał kawałek gałęzi, który udało się Sarze umieścić tam właściwie przez przypadek. Nie sądziła, że pęd zwierzęcia będzie tak duży, że przeskoczy nad nią, a jej ciało zareagowało szybciej niż mózg.
Mierzyli się wzrokiem już od kilku dobrych minut, próbując opanować wściekłe oddechy. Żadne z nich nie zamierzało zaatakować pierwsze, nie chcąc narażać się na śmierć.
– Dobra – jęknęła zrezygnowana wampirzyca, siadając na ziemi z głuchym klapnięciem. – Nie mam siły. I tak miałam zginąć, więc rób, co do ciebie należy. Odgryź mi głowę, albo coś.
Oparła łokcie o kolana i schowała twarz między nimi. W głowie jej szumiało, a kręgosłup zdawał się zamienić w galaretę. Ledwo utrzymywała pion. Zaśmiała się histerycznie, analizując w głowie słowa, które właśnie wyszły z jej ust. ale właśnie tak się czuła, jakby cały świat zmówił się przeciwko niej i robił wszystko, byleby wymazać ją z historii.
Wilk jęknął, zaskoczony, jakby zrozumiał. Usiadł, wciąż ciężko dysząc, w bezpiecznej odległości, tak, by przypadkiem nie znalazł się w zasięgu rąk wampira. Przekrzywił głowę, wciąż patrząc na Sarę, a jego ciało było spięte, cały czas gotowe do walki.
Ruda zerknęła na zwierzę, spodziewając się, że przed oczami mignie jej otwarta paszcza naszpikowana ostrymi, jak sztylety, kłami. Uniosła brwi w zdziwieniu, kiedy to się nie wydarzyło.
– No co? – zapytała, splatając palce. Kiedy zdała sobie sprawę, że zwierze nie zamierza wykonać żadnego ruchu i kiedy dotarło do niej, że mówi do wilka, znów się zaśmiała. – Gadam z psem. – Pokręciła głową w niedowierzaniu.
– Nie jestem żadnym psem. – Zamarła, słysząc drżący sopran.
Podniosła głowę i otworzyła oczy jeszcze szerzej. Szok przeszył całe jej obolałe ciało. Wilk zniknął, a przed nią siedziała smukła kobieta o oliwkowej cerze, ciemnych jak noc oczach i kształtnych ustach, wyginających się w grymasie bólu. Z żeber, tuż pod nagą piersią, wystawał głęboko wbity konar. Kruczoczarne włosy splecione miała w gruby warkocz, spływający po jej ramieniu. Coś znajomego było w jej wyrazie twarzy, spojrzeniu i sposobie, w jakim siedziała.
– Aleś mnie poturbowała. – Kobieta wpatrywała się w nią, jednocześnie dotykając obolałych, sinych żeber po prawej stronie. Ze świstem wciągnęła powietrze do płuc. – Nie sądziłam, że jesteś aż tak dobra.
– Miałam bardzo dobrego nauczyciela – Sara wypluła z siebie to zdanie, zanim się nad tym w ogóle zastanowiła.
– Wiem, Luc mi powiedział.
Sara zmarszczyła brwi, wyrwana z szoku.
– Luc?
Kobieta uśmiechnęła się tak uroczo, że Sara pomyślała, że mogłaby zakochać się w tym uśmiechu. Pokiwała głową, odpływając myślami gdzieś daleko. Jej skóra robiła się coraz bardziej ziemista, szara i bez wyrazu. Sara otrząsnęła się i spojrzała na ranę w jej boku. Dopiero teraz dostrzegła, że krew powoli zbierała się w zgięciu jej biodra.
– Ja... Może mogłabym na to spojrzeć? – odezwała się niepewnie, wyrywając tym samym nieznajomą z zamyślenia. – Nie jestem medykiem, ale brat nauczył mnie kilku zaklęć, gdybym mocno oberwała w walce.
– Nie mówisz tego tylko po to, żeby się zbliżyć i mnie zeżreć? – Sara zamarła, słysząc to pytanie, lecz na twarzy nieznajomej nie malował się niepokój, tylko ten delikatny uśmiech. – Och, oczywiście, że nie. Moja krew jest dla ciebie niewyczuwalna.
To stwierdzenie uderzyło w Sarę jak grom. Rzeczywiście, nie wyczuwała nic, oprócz zapachu lasu. Niepewnie doczołgała się na czworaka do nieznajomej, starając się nie spuszczać jej z oczu. Esencja tańczyła pod jej skórą, wraz z napięciem mięśni, gotowych do ewentualnego ataku. Nagość i uroda kobiety trochę ją onieśmielały, jednocześnie jej umysł zalała fala wspomnień, była niemal pewna, że gdzieś już widziała tę niesamowitą urodę.
Spojrzała na ranę. Wyglądała paskudnie, drewno nie wbiło się bardzo głęboko, lecz wystarczająco, by uszkodzić, chociażby żebra. Z poszarpanej skóry na około skapywały krople prawie przezroczystej krwi. Oddech nieznajomej nie bulgotał, ani nie świszczał, więc najpewniej nie dotarło do płuc. Sara złapała wystający koniec drzewa całkiem pewnie, mimo że w środku cała się trzęsła. Nigdy wcześniej tego nie robiła, lecz nie chciała dać po sobie poznać, że to jej pierwszy raz.
– Muszę wyciągnąć tę gałąź – wytłumaczyła, słysząc stłumiony krzyk kobiety, która przyłożyła rękę do ust. W jej oczach pojawiły się łzy, lecz kiwnęła głową na znak, że rozumie. Wampirzyca wzięła trzy głębokie wdechy, by dodać sobie odwagi i jednym ruchem wyrwała kawałek drzewa z ciała nieznajomej.
Ciszę rozdarł przeraźliwy krzyk, a oczy zmiennokształtnej wywróciły się do środka czaszki. Sara pchnęła ją na śnieg, nim ona sama na niego upadła. Odrzuciła konar gdzieś za siebie, po czym przyłożyła obie dłonie do ziejącej szkarłatem dziury.
– Błagam, zadziałaj – szepnęła sama do siebie, zamykając oczy. – Damna reparare.
Przez jej palce niespodziewanie przeszła wiązka energii. Nitki złotej esencji kotłowały się chaotycznie na opuszkach, powoli przeskakując na poszarpaną ranę. Wpłynęła w głąb ciała kobiety, znikając na chwilę. Sara przełknęła i odetchnęła głęboko, czekając, aż energia rozejdzie się po skórze i kościach. Bała się oderwać ręce od rany, choć doskonale wiedziała, że zaklęcie wsiąkło w oliwkowe ciało. Rozchyliła dłonie, by sprawdzić, czy skóra zaczęła się regenerować. Odetchnęła z ulgą, kiedy strzępki kości i mięśni zaczęły lgnąć do siebie, jak długo rozdzieleni kochankowie.
– Teraz musimy się gdzieś ukryć – mruknęła do nieprzytomnej towarzyszki. Podniosła się z siadu na miękkich nogach i rozejrzała po okolicy. Polana była gęsto usiana wysoką, suchą trawą, lecz po jej drugiej stronie dostrzegła ścieżkę, prawdopodobnie wydeptaną przez leśniczych i myśliwych.
Rzuciła na ciało kobiety zaklęcie lekkości, które zadziałało dopiero za czwartym razem, po czym złapała ją pod pachami i kolanami. Grymas zadowolenia zagościł na twarzy wampirzycy, kiedy poczuła minimalny ciężar w swoich dłoniach.
Ruszyła w stronę ścieżki, licząc na to, że znajdzie jakąś jaskinię, bądź opuszczoną chatę, nie napotykając po drodze na kolejnego dziwnego potwora, albo co gorsze – jakiegoś anioła.
Bardzo, ale to bardzo chciało jej się spać.
***
Zerwała się, przerażona, uderzając czubkiem głowy w sklepienie ponad nią. Coś przeskoczyło jej w kręgosłupie, więc automatycznie złapała za kark, rozmasowując go powoli. Zamrugała kilka razy, przyzwyczajając wzrok do panującego półmroku. Podniosła się jeszcze szybciej, orientując się, że jest w pomieszczeniu całkowicie sama.
Nie panikuj, kajała się w myślach, w końcu cię nie zabiła.
Przeszła przez niskie drzwi, do drugiego pomieszczenia, które nie chroniło tak dobrze przed wiatrem. Dziękowała wszechświatowi, że na jej drodze znalazła się ta zniszczona, stara leśniczówka. Czuła, że jeżeli postawi, chociaż kilka kroków więcej, padnie na ziemię, nieprzytomna.
Rozejrzała się w poszukiwaniu swojej zmiennokształtnej towarzyszki. Kiwnęła głową z uznaniem, widząc, że kobieta nie próżnowała podczas jej regeneracyjnej drzemki. Wybite okna szczelnie zakryła sosnowymi gałęziami, spróchniały strop, który spadł na podłogę ich prowizorycznej kryjówki, został zepchnięty na bok, a w palenisku pod przeciwległą ścianą wesoło tańczył ogień.
– W końcu – usłyszała, zanim jeszcze otworzyły się drzwi chaty. – Musisz się koniecznie wykąpać, strasznie cuchniesz.
Sara przewróciła oczami na ten komentarz. Kobieta weszła do leśniczówki, trzymając w ręku ubitego zająca. Przyglądała się wampirzycy uważnie, z jakimś znajomym błyskiem w oku i nutką zaciekawienia w kącikach ust. Uniosła kształtną, brew widząc zakłopotanie i skonsternowane spojrzenie Sary, która robiła wszystko, byleby nie patrzeć na jej nagie ciało.
– Wstydzisz się? – zapytała z rozbawieniem.
– A ty nie? – Sara zmarszczyła brwi i założyła ręce na piersi. – Szanuję cię, mimo że prawie odgryzłaś mi głowę.
– Sama tego chciałaś. – Wzruszyła ramionami, chichocząc.
– Po to mnie zaatakowałaś, czyż nie?
– To ty mnie zaatakowałaś! – Sara uniosła brwi pytająco. – Wcale nie chciałam cię zabić. Mam zadanie chronić cię przed moim bratem.
Sara spojrzała na nią nieufnie. Wszystko, co się jej dotychczas przytrafiło, było nad wyraz dziwne i bez sensu. Jedyna rzecz, jaka do tej pory miała dla niej, chociaż odrobinę rozsądku to wykorzystanie jej mocy przez Lucyfera do zniszczenia granicy. W tym momencie już niczego nie rozumiała. Jaki brat? Jaki Luc? Kim ona była? Tak naprawdę pierwsza kobieta w tym patriarchalnym świecie, która wydawało się, mogłaby cokolwiek jej wyjaśnić
Kobieta uśmiechnęła się, podchodząc do paleniska i dorzucając drwa do ognia. Jej skórę pokryła gęsia skórka, a bok zdobiła świeża wściekle różowa blizna, okolona purpurowymi siniakami. Zerknęła przez ramię na Sarę już z poważnym wyrazem twarzy.
– Znasz go – szepnęła ze smutkiem. – To Henry.
Sarę zamurowało. Patrzyła na postać oniemiała z szeroko otwartymi ustami. Głos uwiązł jej w gardle, a cała energia odpłynęła z twarzy i ramion, kumulując się gdzieś w trzewiach.
– Nie. – Pokręciła głową, nie dowierzając. – To niemożliwe – głos jej się łamał. – Siostra Henrego nie żyje od dawna. Abbadon ją zabił.
– Tak właśnie wszyscy mają uważać. – Jej mina była zacięta i poważna, usta zamieniły się w wąską linię.
Dopiero teraz Sarę uderzyła znajomość rysów kobiecej twarzy. Mocno zarysowana szczęka, pełne usta, prosty nos i te czarne, przenikliwe oczy. Wpatrywała się w tę twarz przez ostatnie tygodnie i miesiące, studiując każdy grymas, drgnięcie mięśnia i zmianę w ciemnych tęczówkach.
Cofnęła się, aż jej plecy dotknęły ściany. Osunęła się po niej, raz po raz kręcąc głową. Kobieta podeszła do Sary i kucnęła tuż obok, kładąc jej rękę na ramieniu.
– Nie musisz mi wierzyć. Obserwuję cię, odkąd uciekłaś z willi aniołów. Swoją drogą to było dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce, głupio postąpiłaś.
– Co? – Wampirzyca zamrugała, wyrwana z szoku. – Abbadon chciał wyrwać mi serce! Nie wspomnę już o Lucyferze, który planował wykorzystać moją moc do swoich niecnych planów.
– Luc nie zrobiłby ci krzywdy – odparła spokojnie.
– To ten cały Luc? Lucyfer? – Zaśmiała się, chowając twarz w dłoniach. – Jesteś szalona, Henry mówił, że ci odbiło, już teraz wiem dlaczego.
– Ponieważ Henry nie zna prawdy. – Kobieta obruszyła się.
– Więc jaka ona jest? – Sara warknęła, podnosząc głowę i wwiercając wzrok w twarz towarzyszki. – Już tyle tych waszych, pieprzonych prawd słyszałam, że chętnie usłyszę kolejną!
Podniosła się gwałtownie, odpychając zmiennokształtną od siebie. Gniew zajrzał do jej skołowanego umysłu. Trzęsła się cała, chciało jej się płakać. Esencja gładko sunęła pod jej skórą, jakby planowała ją pocieszyć. Złość natomiast paliła jej zakończenia nerwowe, rozgrzewając wściekle opuszki palców. Policzki paliły ją, a głowa pulsowała od nadmiaru różnych, skrajnych emocji. Poczuła delikatną, smukłą dłoń na ramieniu. Spojrzała ponad nim na zmartwioną minę kobiety, podającą się za Shilę.
– Pójdę po wodę i jakieś ubrania, żebyś nie czuła się przy mnie skrępowana – powiedziała spokojnie, jakby przed chwilą wcale nie zawaliła chybotliwych fundamentów jej nowej rzeczywistości. – Spróbuj się uspokoić i pomyśleć nad pytaniami, które chciałabyś mi zadać.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę wyjścia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro