Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wspomnienie #9, cz.1


Szkarłatne niebo wisiało nad Pograniczem Jawy i Snu. Jasne gwizdy walczyły o uwagę z ogromnym, różowym księżycem, zajmującym lwią część nieboskłonu. Wiatr szumiał między drzewami, roznosząc po przestrzeni ciepły zapach żywicy i ziemistą woń mchu. Trawa szeleściła przyjemnie, nieśmiało dotykając raz po raz cienkich łodyg niebieskich chabrów, zapraszając je do spokojnego tańca.

Bogini Chaosu unosiła się na tafli jeziora, delikatnie poruszała rękoma. Tworzyły nieregularne kręgi na przejrzystej wodzie. Białe włosy okalały jej głowę niczym aureola. Poruszały się wraz z rytmem ramion. Wpatrywała się w czerwone niebo i zastanawiała, kto stworzył tak cudowne miejsce, jak to.

Na Pograniczu nie było dnia ani nocy, dlatego nie mogła określić, ile czasu upłynęło, odkąd Sebastian opuścił to miejsce. Jeszcze tylko chwilę pozostała w altanie, a potem przeszła się po miejscu, w którym czas rzeczywiście nie istniał. Miała wrażenie, że tkwi w pętli; wiatr wzmagał się w równych odstępach, chmury pojawiały się dokładnie co dwieście trzydzieści cztery oddechy. Las, ciągnący się nieopodal jeziora, składał się tylko z trzech rodzajów drzew. Widziała je, kiedy odkrywała Ziemię. Tak samo, jak maki i chabry. Zbiornik wodny wydawał jej się znajomy, altana również. Tak, jakby ten świat był stworzony z jej własnych wspomnień.

Szukała informacji w ich odmętach. Próbowała odnaleźć cokolwiek, chwycić chociaż jedną myśl, która pozwoliłaby jej utwierdzić się w przekonaniu, że była straszną idiotką i nie zorientowała się wcześniej, co się naprawdę wydarzyło i co Kreator tak naprawdę robił w Deus Domus. I znalazła. We wspomnieniu spotkania z Księciem.

Wcześniej nigdy nie wdziała, aby rozstawał się ze swoim orężem, a wtedy przyszedł bez niego. Co chciał jej przekazać? Na pewno nie to, że jest w niebezpieczeństwie – w końcu sam doprowadził jej ciało do stanu, w którym nie mogła funkcjonować. Sebastian powiedział, że opuścił bariery... Czy zrobił to specjalnie, by bóstwo mogło zainterweniować?

Przycisnęła pięści do oczu i jęknęła zrezygnowana. Woda wlała się do jej ust, więc wróciła do wcześniejszej pozycji, by dalej się na niej unosić. Gdyby się utopiła, to byłaby najbardziej idiotyczna śmierć bóstwa, o jakiej ktokolwiek by usłyszał. Czy na Pograniczu można umrzeć?

Chrzęst żwiru przerwał natłok kolejnych pytań, na które nie miała odpowiedzi. Zerknęła tylko w tamtą stronę, postać spowita mrokiem zbliżała się do niej szybkim tempem. Obszerny płaszcz Sebastiana powiewał, smagany wiatrem. Jego wzrok padł na zielony materiał sukienki, którą zostawiła na brzegu, a potem powoli przeniósł się na nią. Zamarł w półkroku, kiedy zorientował się, że jest naga, po czym odwrócił się na pięcie i splótł ręce na plecach.

Sara zachichotała, widząc zakłopotanie na jego gładkiej twarzy. Obróciła się na brzuch i ruszyła do brzegu. Szybko poczuła pod stopami kamieniste podłoże. Nawinęła mokre kosmyki na rękę, po czym wycisnęła z nich nadmiar wody.

– Ubrałaś się już? – Sebastian zerknął na nią ponad ramieniem, ale znów szybko odwrócił wzrok.

– Nie wyschłam jeszcze – odparła spokojnie, po czym usiadła na piasku, obok sukienki. Do jej uszu dotarło szuranie butów, miękka tkanina opadła na jej ramiona, a wyrazisty zapach miodu i słomy, wymieszany z czymś ziemistym, otulił ją niczym koc. Uśmiechnęła się do bóstwa. – Nie musiałeś.

– Rozpraszasz mnie. – Usiadł obok, położył ręce na kolanach i splótł palce przed sobą.

– Podobno bóstwa Panteonu są całkiem rozwiązłe – powtórzyła słowa, zasłyszane od Księcia.

– W rzeczy samej – brwi Sary poszybowały do góry, kiedy spojrzała na Władcę Gniewu. – Jednak tylko wtedy, kiedy łączą się w pary.

Ciekawa koncepcja.

– W Panteonie są jakieś pary?

– Tak. Na przykład Dante i Beatrycze.

Szok odebrał jej dech, skarciła się w myślach za to chwilowe roztargnienie. Skoro brata Kreatora i Boginię Czasu coś łączyło, dlaczego Dante pozwalał na to, by działa jej się krzywda? Nie była mistrzem w relacjach, ale wiedziała, że jeżeli komuś na kimś zależy, to dba się o tę osobę z całych swoich sił. Czy Dante w ogóle o tym wiedział? Wydawał się dość otwartym osobnikiem, rzucał dowcipami na prawo i lewo, co niezmiernie ją denerwowało, kiedy żart nie pasował do aktualnej sytuacji. Jednak, mimo wszystko, miała wrażenie, że Kreator ceni sobie zdanie i pomoc brata.

– A ty? – Wstrzymała powietrze, choć nie wiedziała dlaczego. Spojrzał na nią przelotnie, nim wrócił do oglądania spokojnej tafli jeziora.

– Nie – odpowiedział. Przeczesał dłonią zmierzwione włosy.

– Kiedy będę mogła wrócić? – Zmieniła temat, powietrze wokół zgęstniało na moment, napięcie było wręcz namacalne.

– Pracujemy nad tym. Jeżeli będziesz w stanie przeleżeć w łóżku jakiś czas, to wkrótce będziesz mogła wrócić.

Była w stanie. Wystarczył jej brulion i ołówek lub zestaw farb, by bez wyrzutów sumienia spędzała całe dnie w łóżku. W ostatnim czasie bardzo brakowało jej malowania i ucieszyła się, kiedy zobaczyła sztalugę na plecach Abbadona.

Zastanawiała się, jak mogłaby pomóc bóstwom powstrzymać Kreatora. Wbrew wszystkiemu, co czuła, że powinna zrobić, nie chciała podejmować sama decyzji. To nie było jej miejsce, jej dom był daleko, na granicy Bezkresu, choć on nie należał do nikogo. Pozwalał jej po prostu tam być. Panteon stworzył Deus Domus. To było ich miejsce, żyli tu, rozwijały się między nimi relacje, tworzyli wspólnotę. W jej wnętrzu pojawiło się nowe uczucie, którego nie rozumiała. Potrzeba przynależenia gdzieś. Do kogoś.

Mimo napięcia, jakie panowało w Pałacu, widziała między bóstwami więzi. Dopóki Kreator nie znajdował się w pomieszczeniu, rozmawiali ze sobą, żartowali, dzielili się zmartwieniami, problemami ze światami, nad którymi sprawowali opiekę. Wodziła wzrokiem po ich twarzach i zastanawiała się, jak to jest, móc się z kimś dzielić sobą.

– Od jak dawna Życie próbuje wprowadzić swoje rządy? – Owinęła się szczelniej płaszczem Gniewu, choć wcale nie było jej zimno.

– Mniej więcej odkąd skonstruował pierwszych ludzi. – Sebastian spojrzał w niebo, kiedy zastanawiał się nad odpowiedzią.

– To niedawno.

– Nie tych ludzi, co nadał im imiona.

– Stworzył jeszcze innych? – zdziwiła się. Sebastian kiwnął głową nieznacznie.

– Uważa ich za nieudane eksperymenty. – Cierpki uśmiech rozciągnął jego usta. – Jedni musieli pić krew, żeby funkcjonować, inni przybierali jakieś karykaturalne formy pół ludzi, albo całkiem zmieniały się w zwierzęta. Zanim dotarł do finalnego efektu, jakim jest Adam i Ewa, minęło sporo czasu.

– Co się z nimi stało? – Nie była w stanie tego pojąć.

– Zniszczył je. Dante i Beatrycze udało się uratować kilka osobników, ale to zaledwie garstka.

– Mówisz o nich jak o zwierzętach – oburzyła się i trąciła go w ramię.

– A jak mam o nich mówić? – Spojrzał na nią z brwią uniesioną ku górze.

– Nie wiem. – wzruszyła ramionami. – Nadaj im nazwę. Tak jak mi.

Wbił wzrok w jej twarz. Patrzył tak intensywnie, że zastanawiała się, czy płaszcz nie spadł z jej ramion, ale nie miała odwagi choćby drgnąć. Przyroda zamarła, jakby mroził tym spojrzeniem wszystko wokół. Przeszywające, zielone oczy świdrowały ją na wylot, ale nie przerażały. Nie chciała się ruszyć, bo bała się, że przestanie na nią patrzeć.

– Ty jesteś wyjątkiem – odparł w końcu, niemal szeptem.

Odniosła wrażenie, że chciał powiedzieć coś więcej, wahał się i zastanawiał. Było w nim coś... tajemniczego, czego nie potrafiła określić. Krzyczał, a jednocześnie milczał. Wydawało jej się, że mówi wiele i jednocześnie nic. Krążył wokół jej umysłu, ale nie próbował siłą przedrzeć się przez mur, który go otaczał. Czekał cierpliwie, choć cierpliwością nie grzeszył, widziała przecież nie raz, jak się złościł i wybuchał zaraz po wspólnych posiłkach.

– Na co czekasz, Sebastianie? – zapytała, a kiedy zorientowała się, że wypowiedziała nurtujące ją pytanie na głos, otworzyła szerzej oczy i zakryła dłonią usta. – Przepraszam, ja...

Posłał jej uśmiech, lecz nie potrafiła go rozszyfrować. Uśmiechający się Sebastian sprawiał, że robiło jej się cieplej. Czuła, że na policzki wychodzi gorący rumieniec. Odwróciła głowę, by go nie dostrzegł i skupiła wzrok na szaro-różowych drzewach.

– Czekam, aż wpuścisz mnie do swojej głowy – odpowiedział po chwili milczenia. Słyszała, że się poruszył, ale policzki wciąż ją paliły, więc nie zamierzała sprawdzać, co zrobił.

– To tak, jak ja. – Głos jej zadrżał, zdradzając rosnące w niej emocje.

Piach znów zachrzęścił. Zapach szafranu zbliżał się do niej nieubłaganie, by po chwili przed oczami Sary wyrosły długie nogi. Podniosła głowę. Sebastian spoglądał na nią z góry, w reku trzymał jej sukienkę, tren zwisał swobodnie na wysokości kolan bóstwa.

– Możemy o tym porozmawiać – stwierdził, wyciągając ku niej dłoń. – Jednak najpierw musisz się ubrać. Może wyglądam na opanowanego, ale nie ręczę za siebie, jeżeli będziesz naga choćby minutę dłużej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro