Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wspomnienie #6


Następne dwa dni unikała Abbadona. Chaos wiedziała, że jeśli stanie z nim twarzą w twarz, będzie musiała powiedzieć, co było zapalnikiem ich zbliżeń i wiedziała, że złamie mu to serce. Jednak nie byłaby w stanie go okłamać, mimo wszystko pałała sympatią do tego anioła. Pokłady cierpliwości, jakie do niej miał były nieograniczone, a lista rzeczy, za które była mu wdzięczna się nie kończyły.

Nauczył ją czytać po enochiańsku, podarował zestaw farb i pędzli, dzięki czemu pokochała malowanie. Cierpliwie tłumaczył relacje w społeczności skrzydlatych i spełniał każdą, nawet najmniejszą prośbę.

I był w niej wściekle zakochany.

Serce ścisnęło ją na tę myśl. Jak mogła się nie zorientować? Czy Abbadon naprawdę był tak dobry w panowaniu nad sobą i swoimi emocjami, że mógł to przed nią ukryć? Ależ skąd. Oczywiście, że nie. To jej wina. Ona tego nie poczuła, więc nie zwracała uwagi na zachowanie anioła. Nie wiedziała, co znaczy kochać. Dopiero Książę otworzył jej oczy. A ona tak perfidnie to wykorzystała. Czuła, że wzbiera w niej poczucie winy, ale dała się porwać własnemu instynktowi. Nie powinna mieć sobie tego za złe, ale czuła, że będzie ją to prześladować do końca jej dni.

Dusiła się. Była jak rajski ptak w złotej klatce. Niczego jej nie brakowało, skrzydlaci byli na każde skinienie, ale Chaos nie chciała być w Niebie. Chciała do Deus Domus, czuła, że tam jest jej miejsce i że to właśnie tam odnajdzie coś, co pozwoli jej wypełnić tę pustkę, trawiła jej wnętrze. Wszechświat tak chciał. Potrzebowała tego jak powietrza, które Kreator sukcesywnie jej odbierał. Miała wrażenie, że próbował ją złamać zwlekaniem, ale nie znał jej. Nie wiedział, że kiedy Chaosowi kończy się cierpliwość, bierze sprawy we własne ręce. Dała mu ostatnią szansę, a czas na jej realizację, dobiegał końca.

Nie udało się jej unikać Abbadona do dnia podróży. Dzień przed wtargnął do jej komnaty, kiedy kończyła kąpiel. Wciąż miał na sobie pełne umundurowanie, miecz przytroczony do skórzanego paska. Nie zauważyła ani jednej kropli krwi, zaschniętej na białej koszuli. W oczach anioła dostrzegła strach i zdenerwowanie, jego nozdrza poruszały się szaleńczo, kiedy próbował opanować galop serca.

Wyszła z wanny i sięgnęła po ręcznik, jednak Abbadon był szybszy. Złapał ją za nadgarstek, po czym przyciągnął do siebie. Zamknął boginię w żelaznym uścisku. Czuła, jak jego serce obija się o żebra. Nie była do końca pewna, czy to dlatego, że biegł, czy dlatego, że już wie. Odpowiedź nadeszła szybko. Bariery w umyśle anioła opadły w momencie, w którym przycisnął ją do swojej piersi. Książę przekazał mu wieść o jej odejściu.

Uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy, a Abbadon od razu odnalazł jej usta. Wpił się w nie bez ostrzeżenia, jeszcze mocniej oplatając rękoma jej talię. Skórzane elementy uniformu skrzydlatego przykleiły się do mokrego ciała bogini. Rozchyliła wargi, a on pogłębił pocałunek, wkładając w to całe swoje uczucie, jakie do niej żywił.

Cało bogini zalało ciepło, wymieszane z nutką pożądania. Dłonie anioła zjechały niżej, na jej pośladki, wbił palce w nagą skórę, powodując niespodziewany dreszcz. Znów poczuła w swoim wnętrzu ten żar, co wcześniej, jednak tym razem nie mogła pozwolić sobie na zatracenie się w tym uczuciu.

– Aniele... – zaczęła, odrywając się od jego miękkich ust. Znów ją pocałował, jeszcze brutalniej niż wcześniej. – Musimy...

– Nie... rób... tego... – wymruczał między krótkimi pocałunkami. – Zostań.

Położyła obie ręce na jego klatce piersiowej, a usta zacisnęła w wąską linię. Spojrzała na niego ze smutkiem, lecz zaraz odwróciła wzrok, widząc tęskne spojrzenie anioła.

Och, jak bardzo żałowała tego, co się wydarzyło. Nie powinna tracić nad sobą kontroli ani iść do jego komnat, by wydobyć informacje. Nie powinna mu pozwalać na to, by tak bardzo się zbliżył i zatracił w uczuciu, którego nie była w stanie odwzajemnić.

– Abbadonie... – Próbowała odnaleźć słowa, którymi mogłaby wyznać mu prawdę, jednak on znów nie pozwolił jej mówić. Ujął jej brodę i uniósł do góry, zmuszając tym samym, by na niego popatrzyła.

– Nic nie mów. Nie chcę tego słuchać. – Naparł na nią, a ona zrobiła kilka kroków do tyłu i padła na własne łóżko. Górował nad nią tak samo, jak czarne skrzydła, zasłaniające niemal cały sufit. – Po prostu tego nie rób.

Jedną rękę zacisnął na materiale narzuty, tuż obok jej głowy, drugą natomiast zaczął pospiesznie rozpinać guziki koszuli. Bogini przełknęła gulę, formującą się w jej przełyku. Westchnęła przeciągle, kiedy usta Abbadona odnalazły zgięcie jej szyi. Wyznaczał pocałunkami ścieżkę na jej ciele, a miejsca, w których był wcześniej, paliły ją niemal żywym ogniem. Fala pożądania zalewała powoli jej umysł, odsuwając na bok wszystko, co postanowiła.

Anioł przesuwał się niżej i niżej, próbując nieudolnie pozbyć się ubrania. Z jego ust wyrwało się przekleństwo, kiedy zaplątał koszulę wokół pochwy na miecz. Bogini uśmiechnęła się i jednym pstryknięciem palców pozbawiła go garderoby. Spojrzał na nią z lekką dezorientacją, lecz zaraz wrócił do tego, co robił.

Cichy jęk wyrwał się z jej ust, kiedy zacisnął palce na jej udach. Zdusiła w sobie okrzyk, gdy skubnął ją zębami po wewnętrznej stronie jednego z nich, tak blisko jej wejścia, że ocierał kilkudniowym zarostem o wrażliwą skórę. Poczuła, jak wargi anioła rozciągają się w szelmowskim uśmiechu.

Przeszedł ją kolejny dreszcz i kolejny, kiedy usta skrzydlatego zamknęły się na jej łechtaczce. Przygryzła dolną wargę, a palce wplotła w czarne włosy, całkowicie niszcząc niedbałego koka, którego miał na czubku głowy. Elektryzująca błyskawica przyjemności przecinała jej ciało raz za razem, kiedy wprawnie poruszał językiem, plecy wyginały się w łuk, chcąc dać ujście falom pożądania, zalewającego jej trzewia. Czuła, że jeszcze chwila, jeden moment, kolejny ruch języka skrzydlatego, a rozpadnie się na milion drobnych kawałków.

– Aniele... – jęknęła, nogi jej drżały z nadmiaru wrażeń. Abbadon poniósł na nią rozpalony żądzą wzrok. Nie była pewna tego, co ujrzał, ale jego seledynowe tęczówki jeszcze bardziej zapłonęły pożądaniem i pasją.

Podniósł się w mgnieniu oka i przywarł ustami do jej własnych. Natychmiast jej zmysły otuliła woń świerku i cynamonu. Zapach, który towarzyszył bogini od eonów. Ręka Abbadona zacisnęła się na jej piersi, drażniła wrażliwy, nabrzmiały sutek, wyciągając z Chaosu ciche stęknięcia. Wszedł w nią bez wahania, a ona wypchnęła biodra do przodu, chcąc wyjść mu naprzeciw.

– Jesteś idealna – wychrypiał prosto do jej ucha między sapnięciami i warknięciami. Jedną dłoń włożył pod jej łopatki, a drugą przesunął po całej długości ciała bogini, aż po pośladki i udo, po czym uniósł je do góry. Warknęła, kiedy pchnięcia zmieniły kąt, doprowadzając ją do rozkosznego szaleństwa. Wbiła paznokcie w skórę jego ramion, chcąc dać ujście wszystkim emocjom, jakie nią targały. – W każdym calu, każdy centymetr twojego ciała to pieprzony ideał...

Otworzyła oczy szerzej i zamarła.

Nie. Nie może, musi to powstrzymać, musi mu powiedzieć, że go wykorzystała. Nie powinna dawać się tak ponosić swoim pragnieniom i żądzom. Ten skrzydlaty nie zasługiwał na to, co mu zrobiła.

Zacisnęła ręce na umięśnionych ramionach Anioła Zagłady. Od razu wyczuł w niej zmianę. Podniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy, lecz bogini odwróciła swoją natychmiast, bo wiedziała, że ugnie się pod tym złaknionym jej ciała spojrzeniem zielonych tęczówek.

– Nie – szepnęła, próbując wyswobodzić się spod ciała anioła. Abbadon dźwignął się na rękach, marszczył brwi w zdziwieniu. – Nie mogę. Nie po tym, co zrobiłam.

Usiadł na łóżku obok niej, patrząc nierozumiejącym wzrokiem. Podniosła się na łokciu, po czym rozejrzała za swoją szatą. Czuła, jak anioł wodzi za nią wzrokiem, w oczekiwaniu na wyjaśnienia. A ona nie wiedziała, co ma właściwie powiedzieć. To go zniszczy.

– O czym ty mówisz? – Głos Abbadona nie był już delikatny, przeznaczony tylko dla niej. Mówił do niej teraz tonem wysokiego rangą żołnierza, który oczekuje wyjaśnień.

Zadrżała, ale szybko zdusiła w sobie poczucie winy i strach. Przecież ten anioł nie był w stanie nic jej zrobić, był niżej w hierarchii. Nie miał w sobie tyle mocy, by wyrządzić krzywdę bogini.

To wszystko go zniszczy.

– Nie powinno do tego nigdy dojść – odparła z fałszywą stanowczością, wyprostowała plecy i odwróciła się do niego twarzą. Pstryknięcie palców sprawiło, że znów był ubrany, a biała koszula szczelnie zakrywała jego idealnie umięśnione ciało. Jej własne ogarnął przejmujący chłód, a ból w klatce stawał się nie do zniesienia.

– Do czego? – Brew skrzydlatego poszybowała do góry. Znalazł się przed nią w dwóch długich krokach, po czym założył ręce na piersi.

– Do tego między nami. – Zatoczyła ręką koło. – Nie powinnam rozkładać przed tobą nóg. – Chciała mu powiedzieć, że w hierarchii znajdował się niżej i z tego powodu chce to zakończyć, lecz nie mogła go okłamać. Jej dolna warga zadrżała. – Nawet przez myśl nie powinno mi przejść, żeby wykorzystać cię w taki sposób.

– Wykorzystać? – Głos mu się załamał. Opuścił ręce po bokach ciała, a na jego twarzy zagościło niedowierzanie.

– Tak. – Zacisnęła usta w wąską linię i spojrzała mu prosto w oczy.

Wpatrywał się w nią, a jego tęczówki poruszały się, taksując zaciętą twarz bóstwa. Po chwili, która dla niej wydawała się wiecznością, na miejsce wcześniejszej emocji wskoczyła złość. Żal, szok, gniew. Przetaczały się przez jego oblicze, jakby anielski umysł sam nie mógł zdecydować, co powinien czuć. Niemal słyszała, jak trybiki w jego głowie pracują ciężko i wskakują na odpowiednie miejsca. Otworzył usta w niemym zdziwieniu, kiedy dotarło do niego, dlaczego do niego przyszła.

– Ty... – jęknął. To słowo w ustach anioła zabrzmiały jak skowyt, który rozerwał jej serce. Rozsypał się na jej oczach na milion drobnych kawałków. – Ty...

– Tak. – Poczuła piasek pod powiekami. Głos uwiązł jej w gardle, kiedy dostrzegła ból na jego obliczu. Ręka Abbadona wystrzeliła w jej stronę. Drgnęła, nie spodziewając się tego ruchu. Oplótł palcami szyję i zacisnął je mocno. Chciała wziąć wdech, ale jej płuca odmawiały posłuszeństwa.

– Jak mogłaś? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Spiorunował ją pogardliwym spojrzeniem, a ona skuliła się pod nim. Miała wrażenie, że usłyszała, jak coś w jego środku pęka po raz kolejny. – Jesteś...

Jeszcze tylko przez chwilę Abbadon zaciskał kurczowo rękę na jej szyi, a przez jego twarz przemknęła żądza mordu. Widziała, że się zawahał. I ten krótki moment wystarczył, by zdążyła mu spojrzeć w oczy. Chciała mu powiedzieć tym spojrzeniem, jak bardzo źle czuła się z tego powodu, ale doskonale wiedziała, że nic nie będzie w stanie sprawić, że którekolwiek z nich przestanie cierpieć. Przez nią.

Odpuścił. Szczęka anioła zacisnęła się, kiedy opuszczał rękę do dołu.

– Nienawidzę cię – warknął głosem tak wyprutym z emocji, że zamarła. Wyszedł, trzaskając głośno drzwiami.

Wypuściła z płuc drążący oddech i padła na kolana. Mimowolnie jej dłoń skierowała się w stronę szyi. Skóra pulsowała tępym bólem, w oczach pojawiły się łzy, zamazując przestrzeń dookoła. Esencja skumulowała się w splocie słonecznym, miała wrażenie, że rozdziera jej klatkę piersiową, by za chwilę wrócić tam z powrotem i wbić w jej serce miliony ostrych igieł.

Srebrne łzy spłynęły po alabastrowych policzkach, a ciszę przeciął spazmatyczny szloch bogini.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro