Wspomnienie #3, cz.1
Abbadon podniósł oczy znad wypełnianych dokumentów. Bogini wpatrywała się uważnie w jego oblicze. Wciąż miał siniaki na całym ciele, łuk brwiowy prawie się zagoił, gorzej było z rozciętą dolną wargą. Skrzywiła się, widząc go w takim stanie. Kategorycznie jednak odmawiał, kiedy chciała uleczyć jego rany. Odkąd pojawiła się w Królestwie Niebieskim, wracał w podobnym stanie kilkukrotnie ze spotkania z Kreatorem i za każdym razem milczał jak grób. Nie wracali więcej do tematu, a ona trzymała esencję na wodzy.
– Czegoś potrzebujesz? – zapytał, odkładając pióro na bok.
Pokręciła głową, uśmiechając się delikatnie. Trochę lepiej rozumiała naturę aniołów, szczególnie tego jednego, z którym spędzała niemal każdy dzień. Bardzo poważnie podchodził do funkcji, którą pełnił.
Anioł Zagłady, Niszczyciel Światów. To on sprzątał po Kreatorze i jego nieudanych eksperymentach. Miecz, z którym się nie rozstawał, niemal codziennie ociekał krwią, jego ubranie pokryte było kurzem i błotem. Pył właził mu w oczy, przydymiając soczystą zieleń jego oczu. Jego powściągliwość wynikała właśnie z tego, otoczył się wysokim murem, odpychał od siebie wspomnienia związane ze swoją funkcją.
Czasem, całkowicie przypadkiem, wyłapywała jego myśli. Były cichym zawodzeniem cierpiących dusz, błaganiem o litość, które nigdy nie zostało wysłuchane. Widziała, jak często schodził w czeluści miejsca, które nazywał Piekłem, omawiał kolejne egzekucje z władcą tamtego miejsca i ciął ostrzem powietrze bez mrugnięcia okiem. Kat, potwór, morderca – wszystkie trzy przywary słyszała w myślach innych aniołów, kiedy kroczyli uliczkami wyłożonymi białym kamieniem.
– Kim jest Lucyfer? – zapytała w końcu, chcąc zaczerpnąć więcej informacji, niż te, które uzyskała z ksiąg. Nauczenie się czytać zajęło jej mniej czasu, niż ktokolwiek przypuszczał.
– Był ulubionym aniołem Kreatora – odparł. Usadowił się wygodniej na krześle. – Sprzeciwił się mu, ale Pan nie był w stanie go zgładzić, dlatego odesłał go do Piekła, by zajął się najgorszym sortem jego wytworów.
– Demony? – Abbadon kiwnął nieznacznie głową. – Jest tam jeszcze jakiś anioł?
– Nie.
– Musi się czuć bardzo samotny – podsumowała ze smutkiem wypisanym na twarzy.
– Być może – mruknął beznamiętnie i wrócił do pisania.
– A ty czujesz się samotny?
Pióro zawisło nad pergaminem w okamgnieniu. Plecy anioła spięły się, a pióra nastroszyły, jakby wyczuł ogromne zagrożenie. Bogini Chaosu pochyliła się do przodu i gdyby nie to, nigdy nie zauważyłaby, jak drżą jego usta. Czyżby trafiła w czuły punkt? Wiele aniołów łączyło się między sobą w pary, ale wokół Abbadona nie było żadnych innych skrzydlatych oprócz tych, z którymi współpracował. Obserwowała jego wewnętrzną walkę ze swoistym spokojem. Była nauczona cierpliwości, całe eony spędzała na czuwaniu lub łataniu dziur w czasoprzestrzeni.
Już nie – dotarło do niej ciszej, niż westchnienie, lecz nie odbiło się echem od sklepienia czaszki Abbadona, jakby natychmiast po tym wyznaniu ponownie otoczył się murem.
– Nie – powiedział zamiast tego, co miał na myśli. Odchrząknął i wyprostował plecy, jego oczy na powrót zrobiły się chłodne. – Dobrze mi samemu.
– Nie jesteś przecież sam – podjęła próbę wyłudzenia od niego informacji. – Spędzamy ze sobą całe dnie, a ja nic o tobie nie wiem.
Anioł ponownie odłożył pióro na bok i splótł ciasno palce. Zlustrował ją od góry do dołu, zatrzymał się na dłużej poniżej jej oczu. Po chwili odwrócił wzrok, kiedy zorientował się, że nie uszło to uwadze bogini.
– Zabijam inne anioły. I ludzi. Potwory. Takich jak ty katuję, wyciągam z nich informacje tylko po to, by Kreator był ze mnie zadowolony. – Jego głos był dosadny. – To wszystko, co powinnaś wiedzieć.
Bogini Chaosu podniosła się ze swojego miejsca i powolnym krokiem podeszła do biurka, przy którym siedział. Oparła się jedną dłonią o blat i pochyliła nieznacznie. Kilka kosmyków jej jasnych włosów opadło na kremowy pergamin. Abbadon nie spojrzał na nią, ale dostrzegła, że się spiął.
– Myślisz, że jesteś w tym lepszy ode mnie? – zapytała z przekąsem, a on wciągnął powietrze w płuca ze świstem. – Żyję lata świetlne dłużej od ciebie. Morduję całe nacje, niszczę planety, by na ich miejsce przenieść nowe, pozbawione jakichkolwiek stworzeń. Nie potrzebuję oręża, by trup ścielił się całymi polami. Mając to na uwadze, myślisz, że również nie zasługuję na zainteresowanie ze strony innych i nie powinnam nawiązywać żadnych relacji?
Abbadon milczał. Ostatnie słowa bogini odbijały się echem od białych ścian pomieszczenia. Powietrze stanęło, jakby bało się, że zniszczy również je. Ciepłe promienie popołudniowego słońca rzuciło złotą łunę na jego splątane dłonie. Drżały.
Wyprostowała się i wygładziła poły swojej szaty. Dopiero kiedy się odsunęła, anioł odważył się odwrócić głowę w jej stronę.
– Nie – sarknął, ale chyba doszedł do wniosku, że nie brzmi zbyt przekonująco, bo zakasłał pospiesznie i dodał: – Wcale tak nie uważam.
– Więc dlaczego jesteś dla siebie taki szorstki? – Uniosła brew do góry.
Nie odpowiedział.
Nie odpowiedział też podczas obiadu i kolacji. Nie odpowiedział nawet wtedy, kiedy odprowadzał ją wieczorem do komnaty i życzył jej dobrej nocy skinieniem głowy. Nie otworzył ust, kiedy zamykał drzwi do swojej własnej sypialni, znajdującej się tuż obok.
Odpowiedź na swoje pytanie dostała dopiero w środku nocy, kiedy przed tym, jak zasnął, opuścił całkowicie mury, nałożone na swój umysł i powiedział, jak bardzo jej pragnie.
⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆
Ciche pukanie do drzwi zmusiło ją do podniesienia głowy. We wnęce pojawiła się głowa Abbadona. Kąciki jego ust uniosły się, lecz tylko na chwilę, jakby przypomniał sobie, że jest poważnym żołnierzem i ten grymas mu nie przystoi. Chaos nie miała oporów przed tym, by posłać mu szeroki uśmiech. Lubiła tego anioła.
– Wybieram się do Piekła, w prywatnej sprawie – zaczął pewnym tonem. – Może chciałabyś udać się tam ze mną?
Brwi bogini poszybowały do góry. Była szczerze zaskoczona tym pytaniem, Abbadon nie miał w zwyczaju mówić o sobie, właściwie jej pytania o niego samego spotykały się z niechętnym spojrzeniem i milczeniem. Odłożyła książkę i pokiwała głową z entuzjazmem.
Coś w oczach Anioła Zagłady mignęło, jakiś cień lub błysk, którego nie była w stanie określić. Nie zaprzątała sobie jednak tym głowy, cieszyła się, że będzie mogła poznać w końcu Lucyfera. Miała wrażenie, że mimo wszystko anioł wypowiadał się o Władcy Piekieł z pewnym ciepłem, ledwo słyszalnym w jego mechanicznym tonie. Jakby łączyło ich coś więcej niż służbowe sprawy.
Zastanawiała się, jaki jest Pan Światłości. W księgach niewiele o nim znalazła, wiedziała jedynie, że był ulubieńcem Kreatora, ale sprzeciwił się mu i został odesłany do najbrudniejszej roboty, jaka istniała w tym świecie. Wyobrażała go sobie jako potężnego, mrocznego anioła, równie okrutnego, co Michael.
Jakże się myliła! Nie mogła powstrzymać westchnienia zachwytu, kiedy jej oczom ukazała się niemal kobieca twarz o fiołkowych oczach, zwieńczona cudownym uśmiechem. Złote loki opadały mu zawadiacko na gładkie czoło. A jego skrzydła... Śnieżnobiałe, niemal jak całe Królestwo Niebieskie, odbijały pięknie pomarańczowe światło wściekle czerwonego słońca, wpadającego przez wysokie okna Ignis Palatium.
Lucyfer podszedł o niej lekkim krokiem i ujął jej dłoń. Patrzył na nią ze szczerym zachwytem i nie zamierzał tego ukrywać.
– Cudowna Saariel – zaczął, kłaniając jej się nisko, niemal teatralnie. – Być może się powtarzam, ale to zaszczyt gościć cię w moich skromnych progach.
– Jesteś urzekający, Lucyferze. – Uśmiechnęła się naprawdę nim zauroczona. Wydawał się taki czysty i dobry.
– Może zechciałabyś zostać dłużej? Chętnie posłuchałbym o twoich przygodach i dokonaniach we Wszechświecie.
– Wykluczone – warknął Abbadon, przyglądając im się z poirytowaniem wymalowanym na przystojnej twarzy. – Kreator nie wie, że w ogóle opuściliśmy Niebo.
Lucyfer zaśmiał się perliście, po czym zaklaskał głośno.
– Widzę, drogi przyjacielu, że wziąłeś sobie moje rady do tej lodowej skały, zwanej twoim sercem i zacząłeś ignorować tego pajaca.
– Przesadzasz – warknął anioł, lecz Pan Światłości zdawał się go w ogóle nie słyszeć.
– Może jeszcze dasz namówić się na to, by Saariel dołączyła do nas w jednej z naszych ulubionych zabaw? – Posłał bogini kokieteryjny uśmiech, z kolei Abbadon przechylił głowę w bok, jakby naprawdę nie wiedział, o czym mówi Lucyfer. – No wiesz, do tej, kiedy klękasz przede mną i bierzesz do ust moje przyrodzenie, ku mojej niesamowitej przyjemności! Zawsze ci powtarzałem, że robisz to najlepiej!
Oczy Abbadona otworzyły się z niedowierzaniem, na jego policzki wpełzł rumieniec niemal tak czerwony, jak niebo w Piekle. Chaos przycisnęła dłoń do twarzy, chcąc tym samym powstrzymać uśmiech, cisnący się na jej usta.
Wściekły ryk przeciął ciszę, która zaległa nagle po wyznaniu Władcy Piekła. Abbadon rzucił się na upadłego anioła, lecz ten uskoczył przed jego atakiem z taką samą gracją, z jaką przechadzał się po korytarzach swojego pałacu. Śmiech Lucyfera niósł się echem po wysokim sklepieniu jeszcze długo po tym, jak postanowili opuścić jego przybytek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro