Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29


 Ogromny plac powoli wypełniał się mieszkańcami Irampass. Zaciekawione spojrzenia i nerwowe podszepty rozlegały się co jakiś czas, większość głów zwrócona była w stronę postaci, stojącej na czubku jednej ze strzelistych wieżyczek, nieopodal zamku. Szerokie, czarne skrzydła rzucały na rynek cień, na jasnej tarczy księżyca wydawał się zjawą.

Sara już miała zbiec po schodach na dół, kiedy mocne szarpnięcie w talii pociągnęło ją do tyłu. Spojrzała przez ramię na poważne oblicze Sebastiana, wpatrywał się gniewnie w anioła, jego tęczówki błyszczały z wściekłości. Szarpnęła się, chcąc uwolnić z żelaznego uścisku, jednak on tylko mocniej przyciskał ją do siebie.

– Zostań tutaj – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Chcę p...

– Ja z nią zostanę. – Beatrycze wyłoniła się zza otwartych drzwi zamku. Tuż za nią, jak cień, kroczył Dante, jego dłonie lśniły purpurowym blaskiem.

Kasztanowe loki poruszyły się, kiedy Sebastian rozpłynął się w powietrzu. Przeszedł ją chłodny dreszcz, gdy jego ramię zniknęło z jej talii. Zamiast tego poczuła, jak Beatrycze ścisnęła jej dłoń, chcąc dodać Sarze otuchy. Wojowniczka spojrzała na boginię smutno.

– Spokojnie – szepnęła, wciąż się uśmiechając. – Wszystko będzie dobrze.

– Nie boję się – odparła Sara, odwracając twarz w stronę skrzydlatego.

Sebastian pojawił się tuż za nim. Anioł nie spodziewał się, silne kopnięcie w plecy posłało go wprost na plac, między ludzi. Ci rozpierzchli się w obie strony, nie chcąc dostać rykoszetem. Skrzydlaty runął twarzą w twardy kamień, pióra musnęły delikatnie golenie stojących nieopodal. Zaległa cisza, przerywana jedynie stęknięciami przybysza. Gniew opadł z gracją na wybrukowany teren. Wyprostował się i splótł dłonie z tyłu, na plecach. Obrzucił anioła beznamiętnym spojrzeniem.

Pan Śmierci pojawił się tuż obok. Purpurowy płomień otaczający jego dłonie jeszcze chwilę temu, teraz pozostawił po sobie jedynie delikatną mgiełkę. Pochylił się nad aniołem i zmarszczył brwi. Pchnął butem jego ramię i odwrócił na plecy. Zakrwawiona twarz przybysza zdradzała niewiele.

– Nie użył nawet mocy – prychnął Dante, szturchając gościa w żebra. – A wyglądasz, jakby przeczołgał cię po całym wszechświecie.

Anioł stęknął jedynie w odpowiedzi. Rozglądał się nerwowo na boki, jakby nie zwracał w ogóle uwagi na Kostuchę.

– Raziel. – Gniew stanął nad przybyszem, taksując go wzrokiem. – Co tu robisz?

– Mam tajemnicę – sarknął. Anioł wsparł się na łokciach, wzdychając ciężko. Kiedy usiadł, krew buchnęła mu z nosa, nieporadnie próbował ją zatamować. – Książę wrócił.

Sebastian kalkulował chłodno, co powinien zrobić teraz ze skrzydlatym. Eony temu był jednym z niewielu, którzy sprzeciwili się woli samego Kreatora, choć nie kiwnął nawet palcem, by powstrzymać minione wydarzenia. Jednak gdyby nie Raziel, znacznie więcej bóstw Deus Domus straciłoby życie. Domyślał się również, że prędzej czy później, archanioły odnajdą Michaela, dlatego starannie ukrył jego miecz lata temu. Nie zostawił mu też możliwości odzyskania wspomnień, żeby przypadkiem nikt nie próbował odnaleźć śmiercionośnego ostrza.

Wizyta Raziela zwiastowała jednak niechybne przybycie zastępów anielskich w te strony. Fakt, że uznał, iż najwyższa pora ostrzec ich w Jorden, świadczył jedynie o tym, że skrzydlaci prężnie przygotowują się do odwetu za śmierć swojego Stwórcy. Był niemal pewny, że pomaga im Seweryn. Deus Domus było właściwie podane na talerzu w momencie, w którym Los postanowił pozbawić resztę Panteonu mocy.

Sebastianie? – Cichy szept Sary rozległ się w jego umyśle. Spojrzał w górę, chcąc dostrzec kasztanową czuprynę, lecz mgła w połączeniu z ciemnością skutecznie mu to uniemożliwiała.

Nie odpowiedział na jej wołanie. Pochylił się nad aniołem, po czym położył mu dłoń na ramieniu.

– Poproś Beatrycze, by stworzyła nad miastem barierę – zwrócił się Sebastian w stronę Dante. – Taką samą jak nad Urbos. Odnajdź Samuela, niech zamknie port i zbierze istoty z pobliskich wiosek.

– Czy ty mi właśnie rozkazujesz? – Dante skrzywił się z niesmakiem, lecz zaraz spoważniał, kiedy napotkał przeszywający wzrok Gniewu. Westchnął teatralnie, po czym pstryknął palcami, rozpływając się w powietrzu.

Sebastian również wykonał ten ruch. Razielem szarpnęło, poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Świat przed nim zawirował, a po chwili tłum gapiów zmienił się w chłodne, skaliste ściany.

Sara drgnęła, zaskoczona pojawieniem się bóstwa w towarzystwie anioła. Bliżej nieokreślone uczucie ścisnęło ją w mostku, kiedy poobijany skrzydlaty nastroszył skrzydła, gdy napotkał jej spojrzenie. W bladych oczach dostrzegła lekkie ukłucie strachu. Ich kolor przypominał jej las, pokryty cienką warstwą szronu.

Dwóch rosłych strażników wyłoniło się niemal od razu. Podnieśli Raziela jednym, sprawnym ruchem, jakby nie robili tego po raz pierwszy, po czym wciągnęli do środka.

– Coś mu zrobią?

Sebastian zwrócił w końcu na nią swoją uwagę. Pokręcił głową, po czym wyciągnął ku niej dłoń. Sara podała mu swoją bez wahania, by po chwili znaleźć się w sypialni Gniewu.

– Służba opatrzy jego rany – powiedział w końcu, kiedy oczekujący wzrok Sary zaczął wiercić mu dziurę w głowie. – To wysłannik Michała Archanioła.

Źrenice dziewczyny rozszerzyły się znacznie. Skoro Michael jest wśród aniołów, to znaczy, że Abbadon go odnalazł... Ze wspomnień Dante dowiedziała się, że po jej wybuchu trafili do domku Mii. A jeśli Anioł Zagłady coś jej zrobił?!

Już miała zadać mu to pytanie, jednak powstrzymała się. Cichutki głosik podpowiadał jej, że Gniew nie będzie dbał o to, co stało się z nieznanym mu człowiekiem. W końcu on i Kreator toczyli między sobą spór od lat.

– Michael wie, czym jestem – powiedziała zamiast tego. Brew bóstwa poszybowała do góry. – Przynajmniej się domyśla.

Mięśnie na twarzy Sebastiana napięły się. To zmieniało postać rzeczy... Jeżeli anioły wiedziały, kim jest Sara, tym bardziej będą chcieli zaatakować Irampass i pozbyć się jej. Zmiął przekleństwo w ustach i odwrócił się do niej plecami. Jeszcze dobrze nie poskładał jej duszy w całość, a już jej życie jest zagrożone! Na Wszechświat!

Poczuł na ramieniu drobną dłoń. W tej samej chwili krajobraz za oknem rozbłysł jasnym, wręcz białym światłem. Oboje zwrócili się w tamtą stronę. Niebo, widoczne zza szyby, powoli pokrywało się fosforyczną przeźroczystą łuną. Sara podeszła i oparła się o parapet. Energia rozciągała się daleko poza granice miasta.

– Co to? – zapytała, zaintrygowana.

– Bariera. Taka jak nad Miastem Magów. – Dziewczyna spojrzała na Sebastiana szeroko otwartymi oczyma. – Kazałem Beatrycze ją stworzyć.

Sara zamrugała, realnie zaskoczona. Nie spodziewała się, że Sebastian będzie skłonny chronić kogokolwiek, poza nią samą. Ukłucie żalu przeszyło jej serce. Zdała sobie sprawę, że oceniała Gniew niezbyt dobrze.

Objęła się ramionami.

Sytuacja zaczynała się robić coraz bardziej napięta. Już nie chodziło tylko o odzyskanie jej wspomnień, na szali ważyły się inne życia. Gdzieś z tyłu głowy pamiętała, o czym rozmawiali podczas kolacji. Nie sądziła jednak, że sprawy potoczą się tak szybko.

– Sebastianie... – zaczęła niepewnie, nie do końca wiedząc, jak ubrać w słowa swoje myśli.

– Nie myśl o tym teraz – wszedł jej w słowo. Postąpił krok do przodu, lecz przy kolejnym zawahał się. Jego nos i umysł wciąż wypełniał intensywny zapach świerku i cynamonu. – Powinnaś odpocząć, to było intensywne kilka dni. Cała sypialnia jest do twojej dyspozycji. Nie będę cię niepokoił, dopóki nie odzyskasz pamięci.

Podniosła głowę, chcąc zaprotestować, lecz było już za późno. Ciche pstrykniecie, przecięło przestrzeń, pozostawiając po sobie oszałamiający zapach palonego szafranu.

Sara stała przez chwilę, oniemiała. W jej trzewiach wezbrała wściekłość, miała ochotę wrzeszczeć. Zamiast tego rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w poduszkach. Długo jednak tak nie wytrzymała.

Wszystko było przesiąknięte zapachem Gniewu. Odwróciła się na plecy i rozpostarła ręce szeroko, wpatrując się intensywnie w ciemny sufit, jakby chciała dostrzec tam odpowiedź na nurtujące ją pytania. Przede wszystkim, dlaczego, do cholery, wciąż wszyscy traktują ją jak bezbronną panienkę?!

Przycisnęła pięści do oczu, chcąc zniwelować ból, który czaił się gdzieś w głębi jej czaszki. Oddychała głęboko, licząc od dziesięciu w dół. Nie powinna się denerwować i złościć. Powinna cierpliwie czekać. To zrozumiałe, że wszyscy są ostrożni. Jej esencja ma tendencje do wybuchów i eksplozji, nie wiadomo, co może wywołać reakcję, a ona sama nie jest w stanie nad tym zapanować. Sebastian również nie może na okrągło ratować jej z tarapatów, już wystarczająco się dla niej naraził, a teraz na głowie ma dużo większy kłopot niż jej marne umiejętności radzenia sobie ze stresem.

Ciepły podmuch omiótł jej ciało. Opuściła ręce i zamrugała kilkukrotnie, by odzyskać ostrość widzenia. Dwukolorowe tęczówki wpatrywały się w nią intensywnie z góry. Materac ugiął się pod ciężarem jego ramion. Miała ochotę parsknąć, widząc twarz Sebastiana do góry nogami.

– Zapomniałeś czegoś? – zapytała, próbując ukryć swój kiepski nastrój.

– Właściwie to tak – odparł spokojnie, nawet nie mrugając.

Nie dodał nic więcej. Cisza między nimi przedłużała się, tworząc dziwne i nieznośne napięcie. Miała wrażenie, że spojrzeniem przeszywa ją na wskroś. Krew w żyłach Sary przyspieszyła, a ona sama niecierpliwiła się, czekając na odpowiedź.

Próbowała odgadnąć, o co mu chodzi, jednak nie mogła nic wyczytać z neutralnego wyrazu jego twarzy. Spojrzała mu głębiej w oczy, odniosła wrażenie, że coś w nich dostrzegła, jednak wciąż był zagadką nie do rozwiązania. Widziała, że czegoś chce, dwukolorowe tęczówki były pełne czegoś mrocznego, niemal przerażającego.

– Więc? – warknęła rozeźlona, nie chcąc dać po sobie poznać, że nieco przerażało ją to spojrzenie.

Kącik ust Sebastiana drgnął subtelnie, kiedy usłyszał jej naburmuszony ton. Nachylił się bardziej i oparł łokcie na materacu, tuż przy jej głowie. Zbliżył się do niej, a ona spięła się, uważnie obserwując jego ruchy, miała idealny widok na usta bóstwa. Zmrużyła oczy, trochę wyzywająco, jakby go ponaglała.

Nie zastanawiając się dłużej, Sebastian dotknął łagodnie jej policzka, po czym złożył na jej ustach delikatny, niemal nieśmiały, pocałunek. Zaskoczona rozchyliła je bardziej, więc wbił się w jej wargi mocniej. Smakowała słodko, miodem z domieszką jakiegoś owocu, który ciężko było mu określić.

Czuł, jak puls Sary przyspiesza. Przymknęła powieki. Emocje buzujące w ciele dziewczyny zalały jego umysł, mieszając się z jego własnymi. Dałby się pokroić, gdyby tylko mógł spędzić w takim zawieszeniu następne sto lat, lub dwieście, albo nawet i całą wieczność.

Właśnie tak zapamiętał miękkie usta i słodki, ciepły oddech, delikatne drżenie jej ciała, kiedy odchylała głowę, dając tym znak, że chce więcej. I przysięgał, na razie sam przed sobą, że chciałby mieć ją całą, jednak nie mógł w tej chwili zatracić się aż tak bardzo.

Wyprostował ręce w łokciach. Cudem odsunął się od Sary, trząsł się cały, jakby wymagało to od niego niesamowitych pokładów siły. Ciężkie, urywane oddechy to jedyne dźwięki, jakie rozpierały ciszę, panującą w pomieszczeniu. Srebrne tęczówki przyglądały mu się z na wpół przymkniętych powiek. Miała zaróżowione policzki równie mocno, co nabrzmiałe usta.

Oddychała głęboko, jej klatka piersiowa poruszała się miarowo. Tak wiele myśli kotłowało się w jej głowie, całkowicie opuściła bariery, zalewając Sebastiana wodospadem myśli i pragnień. Nieznany do tej pory ogień trawił jej trzewia, niemal każdy skrawek ciała i duszy krzyczał, tęsknił za dotykiem miękkich ust Gniewu i ostatnim, czego chciała, to żeby się odsunął i odszedł. A nawet jeśli to zrobi, chciała, żeby wrócił.

Wspomnienie uderzyło w nią niczym grom z jasnego nieba. Było krótkie, ale intensywne, pełne namiętności, pożądania i czegoś jeszcze, czego nie mogła do końca określić. Zapachy mieszały się ze sobą, pot oblepił jej skórę, czuła chłodne palce na swoich udach. Zostawiały palący znak w każdym miejscu, w których chwilę wcześniej były. Pospieszne pocałunki sprawiały, że całe jej ciało drżało, a urywane oddechy mieszały się ze stłumionymi jękami.

Podniosła się na jednym łokciu, porażona tym, co poczuła. Klatka piersiowa Sary poruszała się szybciej niż wcześniej. Spojrzała w jego stronę przez ramię, lecz jedyne, co zostało po Sebastianie to echo pstryknięcia palcami.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Sala treningowa wypełniła się głuchymi plaśnięciami o matę, która szczelnie wypełniała każdy skrawek podłogi. Dante stęknął po raz kolejny, kiedy powietrze z jego płuc uleciało niczym kłąb dymu. Spojrzał w sufit, pot leciał mu do oczu, powodując nieznośne pieczenie. Przetarł je rękawem równie mokrym, co on sam, po czym dźwignął się ciężko. Mięśnie nóg paliły go żywym ogniem, nie był pewny czy ustoi na nich długo. Prychnął, kiedy w boku zaczęło go kłuć.

Spojrzał na Władcę Gniewu, całkowicie niewzruszonego tym, że tłukli się od blisko trzech godzin. Cienka warstwa potu pokrywała jego twarz i nagi tors, lecz poza tym nie wykazywał żadnych oznak zmęczenia. Dante miał wrażenie, że Sebastiana tak naprawdę nie ma w tym pomieszczeniu, błądzi gdzieś na szerokich wodach swoich myśli, a fakt, że się porusza to tylko wynik mechanicznych odruchów, które ćwiczył latami.

Usiadł z powrotem na macie. Miał rację, nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Ukrył głowę w dłoniach, by po chwili przeczesać mokre włosy palcami.

– Odpadam, stary – wysapał, gardło miał całkowicie suche z pragnienia. – Mam dość.

– To przez to, że tyle chlejesz – mruknął Sebastian, rozciągając ramiona. – Jeszcze raz.

Brwi Kostuchy poszybowały do góry, a w oczach błysnęła panika.

– Oszalałeś?! Ducha tu wyzionę zaraz! – Wycelował w niego oskarżycielsko palec. – Lepiej gadaj, o co chodzi. Mogę zbierać od ciebie cięgi godzinami, ale to nie zmienia faktu, że coś cię męczy.

Coś nieznanego błysnęło w oczach Gniewu, lecz nie odezwał się. Zamiast tego podszedł do worka, wiszącego w rogu i zaczął okładać go gołymi pięściami. Dante przyglądał się mu z politowaniem.

Ewidentnie coś było nie tak. Owszem, Sebastian ostatnie kilka wieków często spędzał w sali treningowej, ale nigdy te treningi nie były tak wymownie intensywne. Nigdy też nie zaproponował Dante sparingu, aż do dziś.

Pan Śmierci ponownie dźwignął się na proste nogi. Jego szósty zmysł podpowiadał, że wydarzyło się coś, o co nigdy by kumpla nie posądził, a on zwyczajnie nie ma odwagi się przyznać. Uznał, że będzie udawał, że wcale go to nie obchodzi, mimo że niemal wychodził z siebie.

– Dobra, nie mów – sarknął, unosząc obie ręce do góry. – Utop się w poczuciu winy.

– Wcale nie czuję się winny – odparł pomiędzy uderzeniami. Opuścił ramiona i wbił wzrok w kołyszący się worek.

Zastanawiał się, czy to był w ogóle dobry pomysł zabierać ze sobą Dante. Zaczynał tego żałować, lecz nie miał nikogo innego pod ręką. Raziel wciąż dochodził do siebie. Westchnął i pokręcił głową. Sam nie wierzył, że to powie, ale czuł, że jeśli tego nie zrobi, Dante zacznie wiercić mu dziurę w brzuchu.

– No mów – ponaglał go Opiekun Umarłych. – Lepiej ci się zrobi i może przestaniesz znęcać się nad tym biednym workiem.

Brew Sebastiana poszybowała do góry, a na ustach Dante rozciągnął się złośliwy uśmieszek.

– Pocałowałem Sarę.

Dante wyprostował się w okamgnieniu. Spojrzał na bóstwo szeroko otwartymi oczami, a jego usta rozwarły się w niemym zdziwieniu. Spodziewał się wszystkiego, od kolejnej gorącej kłótni aż po zamknięcie dziewczyny w lochach, ale nie tego, że Gniew posunie się do tak przyziemnej rzeczy. Dystans, jaki wytworzył między nim a wojowniczką, był celowy, nie chciał, by Sara wytworzyła z nim jakąkolwiek więź, zanim odzyska wspomnienia. Pocałunek wydał się daleki od tego postanowienia.

– No, no. – Pan Śmierci zagwizdał z uznaniem. – Wygląda na to, że przy naszej małej sarence, twoje opanowanie można włożyć między bajki.

– Wyjątkowo przyznam ci rację – odparł, przecierając zmęczoną twarz.

– I co teraz?

Sebastian wzruszył ramionami. Już nie miał na Sarę wpływu. Nie mógł wymazać tego wspomnienia z jej głowy, właściwie to nie był do końca pewny, czy chciałby to cofnąć.

Morze wspomnień i emocji, jakimi go zalała, znów uderzyły w jego umysł. Część należała do Sary Kalerain, ale przewinęły się też te, które były własnością Chaosu. Zastanawiał się, czy ona też je widziała, czy jednak buzowało w niej zbyt dużo emocji, żeby zwróciła na to uwagę. Były zamazane, niewyraźne, jednak on doskonale je znał, jego były niemal takie same.

Drzwi do sali otworzyły się z hukiem. Sebastian zerknął jedynie przelotnie na dwóch strażników, salutujących w jego stronę. Między nimi stanęła drobna służąca. Nie pamiętał jej imienia, pracowała na zamku od niedawna.

– Anioł jest gotowy – powiedziała bez strachu w głosie, jak to miała w zwyczaju reszta służby. Nic dziwnego, od kilku miesięcy jest mniej apodyktyczny, niż wcześniej.

Skinął głową, po czym ruszył do stołu naprzeciwko, by założyć tunikę. Straż wycofała się i zamknęła za sobą dwuskrzydłowe wrota. Dopiero wtedy Dante podszedł do blatu, oparł się i założył ręce na piersi.

– Jak myślisz, wpłynie to jakoś na niepełną esencję Chaosu? – zapytał, w jego głosie dało się wyczuć nutkę nerwowości.

– Nie mam pojęcia – odparł zgodnie z prawdą. – Widziałem kolejne wspomnienia, może to sposób na ich odzyskanie? Może da się jakoś uzupełnić tę szczelinę, która została.

– To by było zbyt piękne. – Dante podrapał się po karku.

– Przemierzyłem wszechświat wzdłuż i wszerz. Byłem w każdym możliwym zakątku, nawet w miejscach, o których Życie nie wiedziało, ale nigdzie nie znalazłem brakującego elementu. Dlatego uznałem, że dusza Chaosu jest poskładana.

– Ona twoją uzupełniła.

– To co innego. Moja dusza nie została rozerwana.

Dante zacisnął pięści. Wolałby rzucić jakimś śmiesznym, niezobowiązującym komentarzem, by Gniew mógł mu posłać pełne politowania spojrzenie, lecz nie był w stanie wymyślić niczego kreatywnego. Czuł, że Sebastian nie mówi mu wszystkiego, dystans między nimi zmniejszył się znacznie, odkąd przyrzekł pomóc Sarze, jednak wciąż istniał i nie liczył na to, że w najbliższej przyszłości cokolwiek się zmieni. Wokół umysłu Gniewu dawno temu wyrósł mur, którego Dante nie zamierzał rozbijać, by dowiedzieć się więcej. Wolał, żeby przyjaciel sam wpuścił go do swojej głowy.

Sebastian nie czekał, aż Kostucha przestanie dywagować nad tym, ile informacji mu przekazał. Nim zasznurował mankiety, wyszedł przez dwuskrzydłowe drzwi gotowy na spotkanie z Razielem.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Lucyfer przystanął, zaniepokojony ciszą, która zaległa wokół niego. Rozejrzał się nerwowo po korytarzu, po czym obrócił się wokół własnej osi. Przy żadnych drzwiach nie było strażnika, jednak nie to tak bardzo wprowadziło go w drżenie.

To ta cisza. Była tak bardzo nienaturalna, jakby znalazł się w próżni.

Zrobił krok w przód i odniósł wrażenie, że coś jest nie tak. Zacisnął mocno wargi, chcąc powstrzymać ich drżenie, dłonie schował w kieszenie płaszcza. Fiołkowe oczy dokładnie taksowały przestrzeń, lecz nie mógł dostrzec nic, co byłoby odmienne od naturalnego wyglądu Ignis Palatium.

Nagle uderzyła w niego przerażająca myśl. Zerwał się do biegu, minął część jadalną i bibliotekę, po czym skręcił w kolejny długi korytarz, prowadzący do prywatnych komnat.

W pewnym momencie biegł tak szybko, że potknął się o własne nogi. Wzbił się w powietrze, gasząc tym samym świece umieszczone na kandelabrach. Końce skrzydeł obijały się o ściany, powodując nieznośny ból, lecz nie przejmował się tym teraz.

Opadł tuż przy drzwiach, prowadzących do komnaty Kaleraina. Sól, którą jeszcze nie tak dawno Shila rozsypała pod nimi, była rozniesiona po całej długości parkietu. Przełknął gulę, formującą się w zaciśniętym przełyku. Drzwi były lekko uchylone, więc pchnął je pewnym ruchem.

Stanął w progu. Niemal od razu jego nozdrza zaatakował metaliczny zapach posoki. Cały pokój ogarniała ciemność, nie przypominał sobie, żeby jego ukochana zaciągała zasłony. Trochę po omacku ruszył w stronę okna, dopiero po dłuższej chwili przedmioty zaczęły nabierać kształtów.

Rozsunął ciężkie kotary, pomarańczowe słońce uderzyło niespodziewanie w jego twarz. Zmrużył oczy, chwilowo oślepiony. Przetarł je pospieszne, po czym odwrócił się do okna plecami.

Oddech uwiązł mu w gardle, kiedy jego wzrok padł na łoże, stojące nieopodal. Pierwsze, co ujrzał to pościel, przesiąknięta posoką do tego stopnia, że kapała rytmicznie z rogu kołdry. Krew była właściwie wszędzie; na ścianach, podłodze, poduszkach, drewnianych podporach, przytrzymujących obszerny baldachim. Podszedł do łoża na drżących nogach.

– Ja pierdolę... – wyrwało mu się, kiedy ujrzał zastygłe, przerażone oblicze Mathiasa Kaleraina.

Ciało Regenta było wypatroszone. Cięcie – bardzo precyzyjne – ciągnęło się od tchawicy aż po samo przyrodzenie maga. Każdy możliwy organ błyszczał w pomarańczowym słońcu, krew powoli krzepła, a samo ciało nie oddawało tyle ciepła, co powinno. Oznaczało to, że minęło trochę czasu, odkąd jakiś zwyrodnialec zbezcześcił ciało biednego Mathiasa.

Lucyfer podszedł bliżej, chciał uważniej się przyjrzeć trupowi, być może uda mu się znaleźć jakiś ślad sprawcy. Był pewien, że żaden z jego demonów nie przyłożył do tego ręki. Ciała śmiertelnych były dla nich niemal jak ruchome ołtarze, zależało im na tym, by to, które postanowią przejąć, było w jak najlepszej kondycji.

W mdłym, pomarańczowym świetle dostrzegł nieśmiały błysk. Wspiął się na łóżko, spodnie na kolanach przesiąknęły mu posoką. Próbował dosięgnąć przedmiot, jednak truchło skutecznie mu to uniemożliwiało. Zaklął siarczyście, licząc na to, że Sara nigdy nie dowie się, co właśnie zamierzał zrobić.

Oparł się łokciem i kolanem o denata i z cichym jęknięciem sięgnął ręką do wezgłowia. Dwoma palcami złapał cienkie niczym kartka papieru, czarne pióro. Obrócił je, uważnie przyglądając się granatowej poświacie, jaką dawało pod różnymi kątami.

Abbadon.

Niesamowity ból ścisnął go w mostku. Gwałtownie zerwał się z miejsca, nie zważając na to, że bezcześcił zwłoki maga. Ruszył ku drzwiom do własnej sypialni. Serce podeszło mu go gardła, krew szumiała w uszach. Biegł, a miał wrażenie, że cały czas jest w tym samym miejscu. Ryknął wściekle, kiedy skrzydła zablokowały mu się w drzwiach. Przez chwilę walczył sam ze sobą, żeby złożyć je po bokach.

Nie, nie, nie.

Wściekłość i strach kotłowały się w jego ciele, nie mógł opanować drżenia rąk. W końcu wyswobodził się i niczym strzała pognał do kolejnych drzwi. Były zamknięte. Wziął głęboki wdech, jednak nie mógł go wypuścić, ugrzązł mu w piersi. Siłą woli zmusił się, by nacisnąć klamkę. Otworzył je powoli, bojąc się, co tam zastanie.

– Nie... – Bolesny jęk wyrwał się z jego piersi, a oczy zaszły mgłą. Czuł pod powiekami palące łzy. – Nie...

Shila leżała na środku pomieszczenia. Nieruchoma. Wokół było mnóstwo krwi. Z rozoranej nogi wystawała pęknięta kość udowa. Dopadł do ukochanej, miał wrażenie, że zaraz sam straci przytomność. Piszczało mu w uszach.

Ciało Shili było zmasakrowane; rozcięty łuk brwiowy łączył się z ogromnym guzem na oku i kości policzkowej. Na ustach zakrzepła jej krew, skóra naznaczona była głębokimi nacięciami i siniakami, wokół walały się wyrwane włosy. Jej piękne, kruczoczarne, długie włosy!

Wziął ukochaną w ramiona i załkał przeraźliwie niczym zwierzę. Przytulił jej wątłe ciało do piersi, z której wyrwał się szloch.

– Nie, nie nie... – powtarzał w kółko, niczym mantrę, kołysząc się do przodu i do tyłu. Przycisnął rozedrgane usta do jej czoła, po policzkach spływały mu palące łzy. Była chłodna. – Błagam, skarbie...

Nagle między własnymi urywanymi oddechami usłyszał cichy, zdławiony jęk. Serce Lucyfera zamarło na chwilę. Ujął jej twarz w obie dłonie i przyciągnął bliżej swojej. Wpatrywał się w naznaczone sińcami oblicze, dopóki nie poczuł na nosie delikatnego podmuchu powietrza.

– Na samego Kreatora, żyjesz! – ryknął, a ulga rozlała się po całym jego ciele.

Nie uważał, żeby miał dużo czasu. Nie zastanawiając się dłużej, wziął zmaltretowane ciało na ręce. Wydawała się teraz taka krucha. Nie ufał swoim nogom, dlatego, gdy tylko wyszedł na korytarz, wzbił się w powietrze i ruszył ku wyjściu z pałacu.

Nawet nie starał się zrozumieć pobudek Abbadona. Już nie. Archanioły przejęły nad nim kontrolę, przecież doskonale wiedział, jak wiele Shila dla niego znaczy. Gdyby ich przyjaźń była dla Anioła Zagłady cokolwiek warta nie posunąłby się do zrobienia jej krzywdy.

Kiedy znalazł się na zewnątrz, spojrzał w niebo. Pomarańcz powoli zmieniał się w szkarłat, ciężkie, ciemne chmury nadciągały z zachodu, zwiastując piekielną burzę. Trzymając Shilę tak blisko serca, Lucyfer wyczuwał jej słaby, nierówny oddech. Błagał, sam nie wiedział nawet kogo, ale błagał, by dotrwała do końca podróży.

– Tam ci pomogą, skarbie – szeptał co chwilę, muskając ustami jej czoło.

Ruszył, nie oglądając się za siebie. Jedyne, co teraz miało dla niego znaczenie, to płytkie oddechy, między którymi było coraz więcej odstępów. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro