Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26


 Włosy Sary podskakiwały przy każdym nerwowym kroku, jaki stawiała, kiedy kierowała się do przestronnego salonu. Coś ścisnęło ją w piersi. Obawiała się tego, w jakim stanie mogą być jej bracia. Patrząc na to, jak porywczy bywał Sebastian, jego poddani mogli być równie bezwzględni. Widziała to w nerwowych ruchach Nadii, Marii i reszty służby, przepełnionych niepokojem spojrzeniach straży gotowej w każdej chwili wyciągnąć broń. Usta wszystkich tych osób były mocno zaciśnięte, jakby bali się, że wyjdzie z nich coś, co mogłoby się ich władcy nie spodobać.

Sebastian natomiast był kilka kroków za nią. Bez problemu mógł się z nią zrównać, lecz coś w spojrzeniu Sary mówiło, że to nie jest zbyt dobry pomysł. Słyszał końcówkę jej rozmowy z Kostuchą i był w szoku. Nie spodziewał się, że Sara będzie go bronić. Właściwie to nie spodziewał się żadnej interakcji z nią, dopóki nie odzyska wspomnień. Miał wrażenie, że dusza, w której umieścił esencję Chaosu, była tak podobna do niej samej, że zbyt pochopnie ocenił sytuację. A może nie kłamał, kiedy mówił, że jej moc już wie, mimo że ona sama go nie pamięta? W pewnym momencie sam zwątpił w to, co robi, lecz wspomnienie, które nawiedziło jej głowę, kiedy pomagał jej wrócić, utwierdziło go w przekonaniu, że się nie pomylił.

Nagle Sara zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. Miała zaciśnięte pięści, jednak nieudolnie ukrywały drżenie rąk. Lustrowała go przez chwilę wzrokiem z lekko rozchylonymi ustami.

– Też taka byłam? – zapytała tonem tak stanowczym, że aż się zdziwił. – Taka bezduszna?

Gniew przyglądał się jej w milczeniu. Spięła się, kiedy cisza między nimi się przeciągała, lecz on musiał dokładnie się zastanowić nad tym, co powiedzieć. Nie chciał przesadzić i znów jej wystraszyć. Zbyt długo jej towarzyszył, by twierdzić, że kobieta, która przed nim stała, to szara, przestraszona myszka, którą była w ostatnim czasie. Zanim trafiła na Abbadona, była waleczna, nieustraszona, walczyła o swoje jak lwica, choć w samotności rozpadała się niczym domek z kart, smagnięty wiatrem.

Coś w jej oczach znów się zmieniło, w tym, jak stawiała kroki, w tonie głosu. To była subtelna, prawie niedostrzegalna różnica.

– Nie ma w Deus Domus drugiej takiej osoby, jak ty – odpowiedział w końcu, dość wymijająco.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie. – Zmarszczyła brwi.

– Sądzisz, że będę obiektywny? – Uniósł swoją w pytającym geście.

Sara przygryzła dolną wargę w konsternacji.

– Masz rację – przyznała, wydymając policzki. – Przepraszam, głupie pytanie.

Pospiesznie odwróciła się do niego plecami, czując, jak jej policzki oblewa soczysty rumieniec. Ruszyła ku drzwiom do salonu. Zapragnęła jak najszybciej opuścić przestrzeń Sebastiana.

Głupia – skarciła się w myślach, stając przed wejściem. Co ona sobie w ogóle myślała? Oczywiście, że nie powinna pytać o takie rzeczy, szczególnie faceta, który twierdzi, że są małżeństwem!

Wzięła trzy głębokie wdechy, by pomóc sobie uspokoić, targające sercem emocje. Nie mogła pozwolić na to, by esencja znów nią zawładnęła i zalała jej umysł. Bała się kolejnego wspomnienia, o ile to rzeczywiście należało do niej.

Sięgnęła do klamki, lecz zanim jej dotknęła, strażnik ją ubiegł i sam otworzył drzwi. Zerknęła na niego i gdyby nie stróżka potu, przecinająca jego zmarszczone czoło, nie wiedziałaby, jak nieopatrzny był ten ruch.

Weszła do środka i zatrzasnęła za sobą skrzydło. Nie spodziewała się, że Sebastian mógłby za nią pójść, jednak mimo wszystko chciała być z braćmi sam na sam.

Kasjusz i Lucas stali przy oknie po prawej stronie pomieszczenia. Tuż za nimi stały dwa fotele, spomiędzy których wystawał okrągły stolik, zastawiony nietkniętymi przekąskami i dzbankiem z herbatą. Niemal jednocześnie odwrócili głowy w jej stronę. Wyrwali się do przodu i zamarli zaraz, wahając się.

– To ona? – zapytał Kas niepewnie.

– Matki własnej nie poznajesz? Wygląda niemal tak samo. – Lucas szturchnął go łokciem w bok.

– Tak, to ja. – Głos jej się załamał, kiedy studiowała pooraną bliznami twarz Kasjusza. Poczuła pod powiekami palące łzy. Nawet nie wiedziała, że tak bardzo za nimi tęskniła. – Co oni wam zrobili?

Wyglądali okropnie; schudli kilka kilogramów, ich policzki zapadły się, a sińce pod oczami rozlewały się aż na policzki. Zapuchnięte nosy i poranione usta przykuwały jej uwagę na tyle, by zignorowała poranione ręce i połamane paznokcie.

– Oprócz tego, że z ciepłego łóżka trafiliśmy do mokrego lochu, to właściwie nic nam nie zrobili. – Lucas wcisnął dłonie w kieszenie. Sara zamrugała zaskoczona, unosząc brwi.

– Pobiliśmy się – dodał Kas i uśmiechnął się lekko, widząc jej zdezorientowanie.

Sara ścisnęła palcami grzbiet nosa. Spodziewała się smutnej, mrożącej krew w jej żyłach opowieści o tym, jak źle byli traktowani jej bracia. A oni sami doprowadzili się do takiego stanu! Zmięła w ustach grad obelg, który chciała posłać w ich stronę. Podeszła do nich, po czym uścisnęła najpierw jednego, a potem drugiego. Zatrzymała się na dłużej przy Kasjuszu, uważnie przyglądając się jego rozoranej twarzy.

– Co się stało?

– Zaatakował mnie wilkołak – odparł, uciekając wzrokiem w bok.

– Wilkołak? – Sara zakryła usta dłonią.

– Wiele się zmieniło, odkąd zniknęłaś. – Uśmiechnął się smutno. – Musieliśmy wznieść nowy mur wokół Urbos, od tygodni wszystko jest pokryte lodem i śniegiem, a na magów i ludzi polują watahy lykanów – zamilkł, widząc napływające do jej oczu łzy. – Gdyby nie ojciec, nawet nie wiedzielibyśmy, że istniejesz.

– Co takiego? – Szok mieszał się z niedowierzaniem na jej gładkiej twarzy.

Bracia spojrzeli po sobie, porozumiewawczo.

– Niejaki Gniew wymazał cię z pamięci wszystkich istot z Urbos. – Lucas dokładnie zastanawiał się nad każdym wymawianym słowem. – Jedynie ojciec powtarzał w kółko twoje imię. Gdyby nie to, nigdy byśmy tutaj nie trafili. A gdyby nie Samuel, który chciał nas dręczyć tymi wspomnieniami, wciąż nie wiedzielibyśmy, kim jesteś.

Srebro przemknęło przez tęczówki Sary. Co za bezczelny palant! Jak w ogóle mógł wpaść na tak absurdalny pomysł?!

– Sebastian! – ryknęła wściekle, aż zadzwoniły szklanki, stojące na ławie.

Bracia odsunęli się, zaskoczeni tym dźwiękiem. Nie minęła nawet chwila, kiedy tuż przed dziewczyną pojawiła się wysoka postać, obleczona w czerń. Mężczyzna miał ręce splecione z tyłu, na plecach, a jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Od razu rozpoznali w nim tę samą osobę, która broniła Sary przed Azdoratem podczas walki pod granicą Urbos. Obrzucił beznamiętnym wzrokiem najpierw ich, a potem skierował go na nietknięte jedzenie.

– Dlaczego nie zjedliście? – zapytał jakby nigdy nic.

Sara wycelowała w niego palec, wcisnęła go w klatkę piersiową bóstwa. On odchylił się nieznacznie, skupiając na niej wzrok.

– Jak mogłeś usunąć mnie z ich wspomnień?!

– W planie nie było twojego powrotu do Miasta Magów, więc chciałem oszczędzić im cierpienia – odparł spokojnym głosem.

Tego samego Sara nie mogła powiedzieć o swoim.

Cała drżała z nerwów, które teraz wydawały się bezsensowne. Zrobiło się jej głupio. Powinna sama na to wpaść. Wciąż łapała się na tym, że nie brała pod uwagę słów Sebastiana, podważała każde jego zdanie, nie wierzyła w dobre intencje i to, że faktycznie mówił jej prawdę.

Bo naprawdę tak myślał, że ona już nigdy tam nie wróci, kiedy odzyska pamięć. Sama skomplikowała wszystko swoją ucieczką. Gdyby została i wspólnie odszukaliby przyczynę problemu, już dawno odzyskałaby te przeklęte wspomnienia.

Frustracja wezbrała w jej trzewiach.

Och, miała taki mętlik w głowie! Rozum podpowiadał jej, że to wszystko to wierutne kłamstwo, że zaraz się obudzi, skrępowana skórzanymi pasami, a miły pan w białym kitlu podejdzie do niej ze strzykawką, w której będzie kolejna dawka eksperymentalnego leku, by ukrócić tę absurdalną karuzelę psychozy.

Z drugiej strony, serce zaczynało przyspieszać, kiedy patrzyła w stronę Władcy Gniewu. Jakaś nieznana siła pchała ją w jego objęcia, miała wrażenie, że jej ciało idealnie układa się w jego ramionach, a sama obecność sprawia, że nabiera spokoju. Po prostu czuła, że coś może być na rzeczy.

Wciąż nie mogła pogodzić się ze śmiercią Henrego i Elijah. Jednak nie cierpiała z tego powodu tak mocno, jak uważała, że powinna. Jej mózg przeszedł nad tym do porządku dziennego, jakby od dawna był oswojony z uczuciem żałoby.

Sebastian przyglądał się cały czas wachlarzowi emocji, jaki przepływał przez jej twarz. Ile by dał, by dostać się teraz do jej głowy i dowiedzieć się, co myśli! Mógł jej powiedzieć, przygotować na to, że Kalerainowie nie będą o niej pamiętać. Jednak nie bardzo wiedział, jak ma się zachować, odkąd rozmawiali w komnacie łaziebnej. Ciężko było mu wyczuć, co tak naprawdę myśli i czego od niego oczekuje. Z trudem przychodziło mu powstrzymywanie się od wchodzenia do jej głowy, lecz przysiągł sam sobie, że nie zrobi tego więcej bez jej zgody, widział, jak bardzo ją to irytowało.

– Pójdę już – powiedział cicho, po czym odwrócił się. Sara złapała go za ramię.

– Przepraszam – szepnęła, przygryzając wargę. – Porozmawiamy później?

Sebastian jedynie skinął głową nieznacznie.

– Chciałbym odesłać ich do Urbos – rzucił, zerkając w stronę braci. – Niech zjedzą posiłek, Maria wspominała, że od kilku dni nie tknęli nic z tego, co im przyniosła.

Pstryknięcie palców sprawiło, że bóstwo rozpłynęło się w powietrzu. Sara jeszcze chwilę wpatrywała się w miejsce, w którym stał, po czym wzięła głębszy oddech i odwróciła się w stronę braci. Bliźniaki patrzyły na nią z wymownie uniesionymi brwiami.

– Coś was łączy. – Kas bardziej stwierdził, niż zapytał.

– To skomplikowane. – Potarła dłonią zmarszczone czoło, po czym wskazała fotele, stojące nieopodal. – Zapraszam.

– A jak to jest zatrute? – Lucas założył ręce na piersi.

Sara przewróciła oczami, po czym ruszyła do stolika. Wzięła z niego pierwszą lepszą rzecz i wpakowała sobie do ust. Mimo że żołądek miała zawiązany w ciasny supeł, przełknęła jedzenie. Nie wiedziała skąd, lecz była pewna, że nikt w tym miejscu by się nie posunął do tego typu zagrań.

Kasjusz i Lucas niepewnie spojrzeli po sobie.

– Bo was nakarmię – zagroziła, zakładając ręce na biodra. – Nie jestem w nastroju – dodała już nieco spokojniej, a w jej oczach zagościł smutek.

Kiedy jedli, opowiadali Sarze o tym, co się wydarzyło podczas jej nieobecności. O tym, jakie brzemię wziął na siebie Mathias i został Regentem Urbos. Jak bardzo zmieniły się ich własne funkcje, odkąd stada lykanów napadają okoliczne wioski. Jak wielu zginęło podczas stawiania muru. O tym, że część ludzi przeniosła się do Miasta Magów i już nikt nie ukrywa swoich mocy, każdy broni się tak, jak potrafi. W końcu doszli do momentu, w którym dowiedzieli się o Irampass, o zawieszeniu broni między nimi a jedną z wilczych watah. Jak zostali przyjęci w tym mieście i jakie informacje uzyskali.

Sara spinała się z każdym kolejnym słowem. Już wiedziała, że musi znaleźć sposób na to, by zdjąć klątwę wiecznej zimy z Jorden. Była niemal pewna, że to przez nią, a raczej przez jej kłótnię z Gniewem, cały kontynent pokrył się śniegiem i lodem. Jednak teraz jedyne, czego chciała, to by Kasjusz i Lucas bezpiecznie trafili do domu. Tylko mieszkańcy Irampass wiedzą, co tak naprawdę chcieli im zrobić.

I być może Sebastian nie pałał miłością do magów z Urbos, widziała to w każdym niezadowolonym grymasie i znudzonym spojrzeniu, jakie znalazły się na jego twarzy, kiedy trafili do zamku Kalerainów, lecz miała nadzieję, że wiedział, jak bardzo nie chciała, by krew niewinnych istot była przelana po raz kolejny.

Spojrzała na krajobraz rozciągający się za oknem. Słońce leniwie zatapiało się w spokojniejszych wodach zatoki, a nieboskłon powoli zmieniał swoją barwę na granat. Pojedyncze gwiazdy migały słabo w ciemniejszych częściach nieba, a krawędzie szyb pokrywały się cienką warstwą szronu.

Mimowolnie, wiedziona jedynie instynktem szukała w zakamarkach swojego umysłu przyjemnego zapachu palonego szafranu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro