Rozdział 6, cz.2
Rudowłosa usiadła obok wampira, nie dowierzając własnym uszom. Rozumiała, że Henry może majaczyć, wyszedł na słońce, był poważnie ranny. Ale jej brat? To wszystko to jakiś kabaret! Albo zaraz się obudzi i okaże się, że wydarzenia minionych miesięcy to tylko sen, albo co gorsza – ktoś zaraz wyskoczy zza skały i powie, że już mają to, czego potrzebowali, że teraz wystarczy zamontować rolkę, a film pojawi się niebawem w kinach.
Jednak mina jednego, jak i drugiego świadczyła o tym, że nie żartowali. Teraz obaj wyglądali, jak marmurowe posągi, poważne, kamienne twarze patrzyły na nią w oczekiwaniu. Ale co miała powiedzieć? Tyle rzeczy cisnęło jej się na usta. Przede wszystkim obelgi pod ich adresem, za to, że tak długo ją okłamywali.
Czy ona cokolwiek o sobie jeszcze wie?
Nie sądzę.
– Dobra – odezwała się w końcu, przyciskając ręce do twarzy, przez co jej głos był niewyraźny. – Chcesz, abym uwierzyła, że Kalerainowie mieszkali sobie w zamku, gdzieś w górach i byli szczęśliwą, magiczną rodzinką, ale sprawy się posypały, bo miałam pojawić się ja, i ojciec w całej swojej wspaniałomyślności przeniósł rodzinę wśród ludzi, a moją moc zapieczętował, żeby nikt się nigdy nie dowiedział, że ją mam i mnie nie zjadł?
Elijah skinął powoli głową, trawiąc całe długie pytanie.
– Braciszku, czy tobie cegła spadła na głowę, jak chodziłeś po ruinach? Przecież to jakiś absurd.
– Sara, proszę cię! – uniósł ręce do góry. – Czy kiedykolwiek Cię okłamałem? – zapytał śmiertelnie poważnie i doskonale wiedział, że okłamał ją w wielu sprawach, lecz ona nie musiała o tym wiedzieć.
Wampirzyca zmrużyła oczy.
– To wszystko jest chore. Prawie rok temu nie wiedziałam o tym, że istnieją istoty nadprzyrodzone, że żyją wśród ludzi. Jeszcze dobrze nie oswoiłam się z tym, że jestem wampirem! Niby gdzie teraz jest ta moja moc?
– We mnie – Henry przyłożył głowę do skalnej ściany. – Nie mogę ci jej na razie oddać, taki wyrzut energii na pewno sprowadzi tu anioły. A ja nie mam teraz siły na walkę.
– Ja mogę walczyć – odparła, wpatrując się w niego.
– I ja. – Młody mag wyciągnął z kieszeni sztylet.
– Wykluczone – odparł wampir natychmiast.
– Nie do tego mnie przez tyle czasu przygotowywałeś? – zapytała z przekąsem ruda.
– Do tego – westchnął. – Ale walka z nimi bez przygotowania nie ma sensu. Poza tym jest ryzyko, że Elijah zginie. Nie – pokręcił głową. – Tu potrzeba planu.
Sarze wydawało się, że jego głos brzmi coraz słabiej. Spojrzała na niego raz jeszcze. Głowa opadła mu na klatkę, oczy miał zamknięte. Potrzebował odpoczynku i jeszcze więcej krwi. Doszła do wniosku, że nie powinna go już męczyć, nie miał zwyczajnie na to siły. Wiedziała, że jego mózg od kilku godzin działał na najwyższych obrotach, a ciało odmawia posłuszeństwa i nic więcej nie uda im się wskórać.
Elijah zdjął swój płaszcz i okrył nim wampira. Nie wiedział, czy Henry już śpi, bo jego klatka nie wykonywała żadnych ruchów.
Spojrzał na siostrę.
– Spróbuję zorganizować dla was trochę pożywienia – odezwał się w końcu, odwracając się ku wyjściu. – Zostań z nim w razie, gdyby wszystko się spieprzyło.
Popatrzył na swój sztylet. Złapał za klingę i wyciągnął rękę w stronę wampirzycy.
– Elijah? – Sara patrzyła mu prosto w oczy. Chłopak odwrócił głowę w jej stronę. – Skąd znasz Henrego?
– To przyjaciel naszego ojca – otworzyła szerzej oczy. – Uważaj na siebie, siostrzyczko – rzucił przez ramię, by za chwilę zniknąć w ciemnościach.
Wpatrywała się w ciemny otwór, a jej serce ścisnęło jakieś nieznane jej dotąd uczucie, którego nie potrafiła określić. Przeniosła wzrok na rozedrgane dłonie, wciąż naznaczone ugryzieniem, zastanawiając się, jak dużo rzeczy jeszcze ją zaskoczy, zanim w ogóle nastanie świt.
***
Horda powykręcanych demonów stała w milczeniu przed swoim panem. Siedział za biurkiem, luzując kołnierz koszuli. Palce drugiej ręki tańczyły nerwowo na blacie, wybijając nierówny rytm nieznanej nikomu melodii. Abbadon stał za fotelem, z rękami splecionymi na plecach. On również był zdenerwowany, lecz nie okazywał tego tak otwarcie, jak jego przełożony.
Od kilku godzin poszukiwali Sary i Henrego, lecz ciągnący się za nimi zapach magii, urwał się w samym sercu lasu. Pan Zagłady rozkazał demonom przeszukać każdy skrawek tego przeklętego gaju, podnieść każdy kamień, zajrzeć do każdej napotkanej jaskini. Jednak ślad za wampirami urwał się, na razie bezpowrotnie. Lucyfer sam sprawdził apartament wampirów, lecz zastał tam tylko kilka, nic nieznaczących wampirów i pławiącego się w luksusach Aresa.
Pokój, w którym mieszkał Azdorat, był równie surowy i tajemniczy, co sam wampir. Pedantycznie poukładane wnętrze, wyglądało tak, jakby nikt tam nigdy nie mieszkał. Nawet łóżko sprawiało wrażenie, jakby dopiero co pościel została tam położona. Lucyfer nie znalazł w nim nic, oprócz kilku srebrnych kul do magnum, zagubionych we wnętrzu szuflady.
Ten nienaganny porządek wyprowadził skrzydlatego z równowagi. Pierwszy raz od dawna dał ponieść się emocjom. Rzucał wszystkim, co znalazło się w zasięgu jego rąk, przewracał meble, przeszukiwał szafki. A kiedy nie znalazł niczego, co mogłoby mu pomóc w poszukiwaniu krnąbrnego łowcy, nawet karafka z krwią, stojąca na szafce nocnej, nie uniknęła rozbicia.
Dlatego teraz, blisko północy, powietrze w pomieszczeniu, można było ciąć nożem. Atmosfera była gęsta. Potęga Lucyfera wręcz wypełniła pokój, a strach demonów i nerwowość Abbadona, tylko dokarmiała ten stan. Skrzydła Władcy Mrocznego Miasta były nastroszone i poruszały się miarowo wraz z jego oddechem.
Tyle lat! Całe wieki, ten cwany, podły, podrzędny wampir zwodził go za nos. Udawał, że gubił trop magów, a sam nosił w sobie ten cudowny pierwiastek, który pomógłby mu odzyskać siły! I ta mała Kalerainówna! Jak mógł nie wyczuć od niej tak potężnej magii, kiedy była jeszcze człowiekiem? Miał rozwiązanie podane na tacy i ani razu się nie spostrzegł!
Przeklął pod nosem, zrzucając z biurka czarne świece. Jego dłonie zacisnęły się na krawędzi blatu, aż pobielały kostki jego palców.
– Szukajcie dalej – odezwał się w końcu, zachrypniętym głosem. – Wszędzie. Nawet w mieście. Koniec zabawy. Nie ma znaczenia, czy ktoś się zorientuje, kim jesteście. Macie przeczesać każdy skrawek tej przeklętej ziemi!
Abbadon wciągnął powietrze w płuca. Spodziewał się, że Lucyfer posunie się do wielu rzeczy, ale nie do złamania paktu.
– Ten, kto odnajdzie Henrego Azdorata – kontynuował – pierwszy będzie mógł skosztować maga.
Po prawdzie miał gdzieś tę pieprzoną esencję. Jego zamiary były zgoła zupełnie inne, niż ktokolwiek, znajdujący się w tym pomieszczeniu, mógłby przypuszczać.
***
Sara chodziła po jaskini, raz w jedną, raz w drugą stronę. Co chwilę spoglądała na śpiącego Henrego. Wyglądał tak spokojnie, jakby wydarzenia dnia w ogóle nie miały miejsca.
Jej umysł zajmowały nowe informacje. Tak niewiele o sobie wiedziała... Dużo z tych rzeczy tłumaczyło zachowanie wobec niej ojca i matki. Zawsze sądziła, że ich nadopiekuńczość wynikała z troski, a nie ze strachu, że zginie z rąk aniołów. Wciąż nie wiedziała, co sprawiło, że magia zawrzała pod jej skórą, Elijah twierdził, że została skrupulatnie zapieczętowana na samym dnie jej serca. Czyżby fakt, że stała się wampirem miał tu znaczenie?
Całe życie czuła, że coś jest nie tak. Obrazy z jej dzieciństwa zamazywały się z czasem, lecz doskonale pamiętała, że odkąd się urodziła, jej rodzice właściwie się nie zmienili. Tak samo Elijah... Wciąż wyglądał, jakby miał dwadzieścia dziewięć lat, a tyle właśnie miał, w momencie jej pierwszego wspomnienia o nim. Zrzucała to po prostu na dobre geny, a to był pierwiastek magii. Magowie bardzo wolno się starzeją – tak powiedział.
Jak wiele jest jeszcze przed nią do odkrycia? Szczątki informacji pozwalały jej wyciągać wnioski, ale nie była pewna, czy są one słuszne.
Gdzieś w oddali, w samym środku jej ciała, przebijał się głód. Pragnienie powoli zasysało jej myśli. Odpędzała go od siebie, lecz on powracał, za każdym razem ze zdwojoną siłą.
Gdzie jesteś, Elijah? Pomyślała i usiadła przy swoim przyjacielu. Zajrzała pod poły płaszcza, podciągając sztywną od krwi koszulkę Henrego. Rana goiła się, ale powoli. Wampir drgnął, kiedy dotknęła poszarpanych krawędzi, tworzącej się blizny. Tak bardzo się o niego martwiła. Czuła, że gdyby wydarzyło się coś gorszego, jej serce rozpadłoby się na milion kawałków.
W jej głowie rozległo się prychnięcie. Zignorowała je, odpędzając niekontrolowane myśli.
Podniosła oczy na spokojną twarz Henrego. Tylko drgające powieki, okryte gęstym rzędem czarnych rzęs, zdradzały, że to żywe stworzenie, a nie marmurowa rzeźba. Kosmyk kruczoczarnych włosów opadł mu na czoło, więc odgarnęła go, najdelikatniej jak potrafiła.
Prawie podskoczyła, kiedy złapał ją za nadgarstek. Stłumiła w sobie jęk zaskoczenia. Henry ujął jej dłoń w swoją i ścisnął mocno, kładąc ją na martwym torsie.
– Śpij, Saro – wymamrotał, prawie bezgłośnie. – Nikogo nie ma w promieniu wielu kilometrów, wyczułabyś to, nawet przez sen.
– Och, Henry, tak strasznie się boję...
Głos jej drżał, lecz powieki pozostały suche, mimo że bardzo chciałaby uronić chociaż jedną łzę, dając upust trawiącym ją emocjom.
Delikatnie objął ją ramieniem. Wtuliła się w jego bok, lecz słysząc bolesny syk, wydobywający się z ust wampira, poprawiła pozycję, by nie przyciskać zranionego boku.
Mimo że to niemożliwe, myślała, że serce zaraz wyskoczy z jej piersi.
***
Znajome głosy majaczyły gdzieś w oddali. Powoli wracała do niej świadomość po głębokim śnie. Poczuła, że jest przykryta płaszczem. Pachniał ziemią, tytoniem i palisandrem.
Kiedy otworzyła oczy, ujrzała twarz Henrego. Wyglądał zdecydowanie lepiej, kiedy ostatni raz na niego patrzyła.
– Tylko ostrożnie – powiedział, podając jej skórzany bukłak. – To krew anioła.
Przyciągnęła szyjkę do ust z wdzięcznością. Za chwilę jej język zatańczył pokryty słodką, hipnotyzującą cieczą, rozlewającą się po wnętrzu jej ust. Nigdy wcześniej nie piła nic tak pysznego, nie była w stanie opisać tego smaku. Czuła, jak szybko, z każdym kolejnym łykiem wracają jej siły.
– Dużo czasu minęło? – zapytała, ocierając brodę wierzchem dłoni.
– Dwa dni. – Elijah posłał jej niemrawy uśmiech. – Ciężko było się do was przedostać, demony rozeszły się po całym lesie.
Sara spojrzała na Henrego.
– Mówiłeś, że jeżeli ktoś się zbliży do jaskini, od razu go wyczuję.
– Umiem się dobrze maskować! – odpowiedział jej młody mag, zakrywając dłonią oczy. Rudowłosa pokręciła głową z dezaprobatą, lecz Elijah nagle spoważniał. – Ale mam również złe wieści. Anioły nie przebierają w środkach, szukając was. Coraz więcej ludzi w mieście mówi o tym, że widziało latające stwory.
Mięśnie Henrego spięły się. Domyślał się, że Lucyfer może posunąć się do straszliwych rzeczy, ale w głębi siebie liczył na to, że na objawieniach w mieście się skończy. Ukryci, zyskali trochę czasu na przemyślenie planu działania. Sprawy się skomplikowały, Jeżeli pojmą choć jedno z nich, będą w stanie odszukać magów, a wtedy w ziemię wsiąknie morze magicznej krwi.
Latami uniemożliwiał aniołom odnalezienie ich. Sam nie czuł się na siłach, by posunąć się dalej, ale teraz, kiedy jego losy splatały się, na powrót, z rodziną Kalerainów, jest szansa na odesłanie skrzydlatych do ich świata. Jeżeli to się nie uda, pozabija ich wszystkich, przysięga na wszystko, co kocha!
Jego mózg pracował na najwyższych obrotach. Musieli się jakoś wydostać z tej jaskini.
– Elijah – zaczął – musisz powiedzieć Xanderowi o wszystkim, co się wydarzyło.
Młody mag wciągnął powietrze w płuca.
– Nie wiem, czy...
– Musisz! – złapał go za ramiona. – To jedyny mag, który będzie w stanie nam w tej chwili pomóc. Ufam twoim zdolnościom, ale jest nas za mało, żeby w razie ataku się obronić. A nasz cel to Miasto Magów.
– Istnieje Miasto Magów? – Sara podeszła do nich, okrywając się szczelniej płaszczem, mimo że wcale nie było jej zimno.
Elijah pokiwał głową.
– Urbos od wieków jest ukryte. Ojciec twierdził, że jest tam wciąż zbyt niebezpiecznie i że w każdej chwili anioły mogą je odnaleźć. Po tym, jak Henry nie wrócił, był pewien, że lada moment ci barbarzyńcy odnajdą miasto. Każdemu z nas odebrał trochę magii, bojąc się zdemaskowania. Twoją zapieczętował całą, ale nigdy nie wyjaśnił dlaczego.
– Chyba słabe było to zaklęcie – mruknęła, zakładając kosmyk włosów za ucho.
– Wręcz przeciwnie – odezwał się wampir. – Znam twojego ojca, jego magia jest silna i stabilna. Albo twoja moc jest większa, albo pieczęć jest pęknięta. Nie wziąłem wszystkiego.
Sara objęła się ramionami. Nie w głowie jej były myśli o ojcu. Wciąż błądziła wokół tego, co zaszło, zanim zasnęła. Próbowała odpędzić od siebie tę myśl, ale powracała do niej niczym bumerang.
Elijah zrzucił niewidzialny pyłek z ramienia.
– Nie będzie zadowolony – stwierdził, przeczesując rudą czuprynę.
–Trudno. Nie ma innego wyboru. Chyba że wpadniemy do waszego domu i zrobimy mu niespodziankę.
Oczy rodzeństwa rozszerzyły się, a twarze pobladły.
– Lepiej może go na to przygotować – Sara szturchnęła brata łokciem. – Idź, braciszku. I uważaj na siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro