Rozdział 21, cz.2
Zamrugała kilka razy, wwiercając wzrok w mozaikę na suficie. Sara podniosła się sztywno do siadu, jej plecy były napięte jak struna. Spojrzenie zatrzymało się na fiołkowych oczach Lucyfera. Wciągnęła ze świstem powietrze do płuc i zaczęła się cofać, aż napotkała podłokietnik kanapy.
– Ona zawsze tak? – Lucyfer posłał pytanie w eter, nie spuszczając z niej wzroku. Jego oczy wydawały się być rozbawione.
– Jak? – Shila odkrzyknęła, schodząc z drabinki. Obrzuciła Sarę krótkim spojrzeniem, lecz po chwili zamarła, przykładając rękę do otwartych ust. – Co ci się, na Luppitera, stało?
Wampirzyca zmarszczyła brwi, lecz zaraz jej dłoń powędrowała do tkliwej, posiniaczonej szyi. Przełknęła rosnącą w gardle nerwową gulę, co sprawiło delikatny ból. Wspomnienie snu wstrząsnęło jej ciałem, podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami.
– To twoja sprawka? – Shila spojrzała groźnie na skrzydlatego, a jego brwi poszybowały do góry.
– Nie – ucięła Sara, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. – To Henry. Już wie.
– O czym? – Lucyfer wydawał się autentycznie podekscytowany, jednak kuksaniec sprzedany mu przez ukochaną ostudził jego entuzjazm. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, jakby prowadzili telepatyczną konwersację. Jego twarz zaraz zmieniła wyraz, kiedy sobie uświadomił, o co chodzi. – Och – mruknął bezwiednie, lecz po chwili się opamiętał. – Och, o tym...
Sara podniosła się z kanapy, nie odwracając tyłem do skrzydlatego. Cofnęła się kilka kroków, aż napotkała parapet, obił się o jej lędźwie.
– Wybacz, ale nie czuję się komfortowo, będąc tak blisko ciebie – syknęła, wbijając wzrok w Pana Światłości.
– Och dlaczego? – zapytał zaskoczony.
– Naprawdę...? – Sara nie dowierzała własnym uszom.
Lucyfer uśmiechnął się, lecz ten uśmiech nie dotarł do jego nad wyraz chłodnych oczu. Otaksował ją uważnie, zatrzymując wzrok na pulsującym delikatnym światłem obsydianie, skrytym pod cienkim materiałem bluzki. Mimowolnie ręka Sary powędrowała w tamtą stronę, jakby chciała ochronić kamień przed niszczycielskim usposobieniem anioła, jaki do tej pory znała.
– Przysięgam na wszystko, co posiadam, że już więcej nie spotka cię z mojej strony nieuprzejmość. – Anioł przyłożył rękę do piersi, kłaniając się zdawkowo.
– Nieuprzejmość?! – warknęła, czując, jak złość wzbiera w jej trzewiach. – Wrzuciłeś mnie do klatki, ty psycholu!
W ułamku sekundy znalazła się przed nim, łapiąc za poły jego płaszcza. Przyciągnęła go do siebie, najbliżej jak mogła, a jej chłodny oddech omiótł niczym niewzruszoną twarz.
– W porządku, już wystarczy – wtrąciła Shila, łapiąc wampirzycę za łokieć. – Wolałabym, żebyście się nie bili.
Skrzydlaty miał wrażenie, że Sara zaraz zamorduje go samym spojrzeniem. Złoto i srebro wiło się chaotycznie w tęczówkach jej oczu, jakby tylko czekało na znak, żeby móc obrócić wszystko w zgliszcza. Widział to w morderczym wyrazie twarzy, jak tańczy na truchłach wszystkich jego pobratymców, na czele z nim samym. Spiął się na tę myśl, a na jego czoło wystąpiły drobne kropelki potu.
Wampirzyca odsunęła się nieznacznie, jakby rozważała, czy warto przepuścić taką okazję, lecz nawet jeśli uważała, że nie, puściła jego płaszcz, prostując się z nerwowym westchnieniem.
– No dobrze – Shila wypuściła z płuc długo wstrzymywane powietrze. – Miałaś kolejną wizję?
– Nie – odpowiedziała machinalnie, odwracając w końcu wzrok od anioła. – Przyszedł do mnie we śnie. Nie był zadowolony z mojej reakcji na jego przybycie. Prawie mnie zabił.
– Prawie? – Głos zmiennokształtnej zadrżał.
– Prawie – ucięła, po czym zwróciła się do Lucyfera – Dlaczego nie powiedziałeś mi o swoich prawdziwych planach, tylko pozwoliłeś, bym wierzyła w swoją śmierć?
– Intrygi i kłamstwa to mój chleb powszedni – odparł, wzruszając ramionami. Uśmiechnął się delikatnie, widząc oburzoną minę Shili, kiedy Sara całkowicie ją zignorowała. – Ale już nie muszę wymyślać, kiedy znasz prawdę. W przeciwieństwie do mnie, Shila nie potrafi kłamać. Od razu po niej widać, że kombinuje.
Wampirzyca obdarzyła ją krótkim spojrzeniem, rejestrując szkarłat wykwitający na policzkach zmiennokształtnej. Miała nieodparte wrażenie, że pod wpływem obecności anioła, jej towarzyszka zmieniła całe swoje usposobienie. Wydawało się, że nabrała lekkości i delikatności, jej oczy już nie były przenikliwe, a rozmarzone, kąciki ust mimowolnie uniosły się do góry, kiedy niby ukradkiem zerkała na Lucyfera. On też wydawał się zdecydowanie bardziej rozluźniony, nie emanował już władczością, wypływał z niego stoicki spokój, jakby czuł, że jest w odpowiednim miejscu.
Rozsiadł się wygodnie na kanapie, opierając ramię o wezgłowie. Błądził myślami w tylko sobie znanym miejscu. Tylko czasami jego mięśnie napinały się, kiedy jego wzrok wędrował w stronę wampirzycy, stojącej od kilku minut przy oknie.
Sara z kolei analizowała swój sen, rozbierała go na czynniki, zastanawiała się, jak to się stało, że nie poczuła w nim obecności Henrego. Pojawił się nagle, niespodziewanie, zaburzając całkowicie regeneracyjną drzemkę. Jej dłoń nieustannie wędrowała do znamienia na szyi, stawiając przed oczami wykrzywione w gniewie oblicze wampira. Nie dostrzegła w nim nic, co by choć przez chwilę przypominało jej przyjaciela.
Wiedziała natomiast jedno – nieznajomy w kapturze obserwował ją prawie nieustannie. Prawie, bo jego reakcja ewidentnie wskazywała na to, że sam był zaskoczony obecnością Azdorata. Gdyby było inaczej, prawdopodobnie pozbyłby się go natychmiast, w momencie, kiedy zaczął stwarzać dla niej zagrożenie.
Boli?
Podskoczyła spanikowana, słysząc głęboki głos. Rozejrzała się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy towarzysze zauważyli jej reakcje, lecz oni siedzieli przy okrągłym stoliku, odwróceni plecami do niej, pogrążeni w cichej rozmowie.
– Nie – szepnęła niepewna, splatając palce na wysokości piersi. – Za kilka godzin nie będzie po tym śladu.
Rozumiem.
Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, czy nie powinna ignorować tego głosu, zamiast z nim rozmawiać. Dopóki nie stał się konkretną osobą, łatwo było z tym żyć, teraz coraz częściej łapała się na tym, że kontroluje swoje myśli i hamuje głębsze przemyślenia na jakikolwiek temat.
Nie musisz. Twoje myśli są... intrygujące i całkowicie mi znane.
Gdyby nie wiedziała, że jest wampirem, jej policzki oblałyby się soczystym rumieńcem. Usłyszała w swojej głowie ciche westchnienie, przypominające chichot i w jednym momencie wezbrała w niej irytacja. Śmieje się?! Z niej?!
Esencja zabulgotała niebezpiecznie pod jej skórą, przyspieszając i kumulując się gdzieś w splocie słonecznym.
– Jesteś bezczelny! – warknęła, zwracając tym samym uwagę towarzyszy. Odwróciła się od okna na pięcie i założyła ręce na piersi.
Shila i Lucyfer spojrzeli po sobie porozumiewawczo, lecz nie skomentowali jej zachowania. Cisza przeciągała się drażniąco, zagęszczając atmosferę.
– Sarenko – zaczął skrzydlaty stanowczym tonem. – Prawda jest taka, że im dłużej zwlekamy, tym sytuacja pod granicą staje się mniej stabilna. Azdorat już wczoraj kipiał z wściekłości na wieść o tym, że uciekłaś. Nie mam za wiele czasu, żeby cokolwiek omawiać bardziej szczegółowo, ponieważ twój kochaś...
– Dawny kochaś – wtrąciła Shila poważnym tonem.
– Dawny kochaś. – Lucyfer przewrócił teatralnie oczami. – Ostrzegał, że jak się nie wyniesiemy stamtąd, to zaatakuje pierwszy. Wierzę mu, jak nigdy – zamilkł, sprawdzając reakcję Sary, lecz ta nawet nie mrugnęła. – Przygotuję swoje zastępy jeszcze dziś. Natomiast Ty i Shila jutro o świcie przyjdziecie do obozowiska. Tam rozpoczniemy rytuał, a potem Shila przeniesie nas za pomocą portalu pod samą granicę.
– Brzmi całkiem łatwo – mruknęła, podchodząc do nich.
– Tak brzmi. W praktyce może być cholernie trudno się tam dostać. Założę się, że Azdorat przybiegnie od razu, jak tylko wyczuje twoją esencję. O ile już nie wgryzła się w jego nos.
– Mam warunek. – Sara spięła się, wypowiadając te słowa. Skrzydlaty spojrzał na nią pytająco. – Jeżeli którykolwiek z twoich aniołów zaatakuje magów pierwszy, będziesz drugim skrzydlatym, któremu wyrwę serce.
Lucyfer przełknął głośno ślinę, zalegającą mu w przełyku. Mina Sary i ton jej wypowiedzi zdecydowanie nie zachęcał do negocjacji. Kiwnął jedynie głową, wiedząc, że podczas całego procesu będzie prawie całkowicie bezbronny i będzie mogła spełnić swoją obietnicę, nawet się nie męcząc.
Wstał, zwracając całą uwagę na zmiennokształtną. Jej usta zacisnęły się w wąską linię, lecz nie skomentowała słów Sary. Wiedziała, że nie będzie miała żadnego wpływu na to, co będzie działo się pod barierą, kiedy przejdą przez portal.
Anioł ujął podbródek swojej wybranki w dwa palce i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Ruszył w stronę drzwi, nie zaszczycając kobiet żadnym werbalnym pożegnaniem. Shila w milczeniu podeszła do kanapy i padła na nią z cichym westchnieniem. Ruchem głowy zakomunikowała wampirzycy, że powinna usiąść obok niej.
No, no – usłyszała niemal szept – jestem pod wrażeniem.
– Och, zamknij się! – jęknęła, przeciągając dłonią po twarzy.
***
Kasjusz i Lucas w ostatniej chwili uchylili się przed lecącym w ich stronę stolikiem. Drewniany mebel z głośnym hukiem rozbił się o ścianę, obrzucając braci lawiną większych i mniejszych odłamków. Padli na podłogę usianą rozbitym szkłem i kartkami powyrywanymi z ksiąg. Mathias siedział przy ścianie nieopodal, z zamkniętymi oczami, jakby widok zmasakrowanych woluminów przyprawiał go o zawał serca.
Buty i spodnie już dawno przesiąknęły mu na wylot wodą wylewającą się z przewróconej wanny. Niedaleko ręki leżała całkowicie nietknięta księga z zakazaną magią, jakby kpiła z niego i jego przekonań.
W komnacie panował chaos. Żaden z mebli nie przypominał tego, do czego tak naprawdę został przeznaczony. Wywrócone i połamane regały, zniszczone książki, rozbite lustro. Nawet wanna nie uniknęła ogromnego gniewu Henrego Azdorata. Od dobrej godziny wściekle niszczył każdą rzecz, jaka wpadła mu w ręce.
Wampir właśnie chwytał za blat toaletki, kiedy jego oczy zatrzymały się na granatowym dzienniku. Zamarł, zahipnotyzowany całkiem pospolitą oprawą notesu. Złapał za niego i wpatrywał w okładkę, jakby prowadził w sobie jakąś, tylko jemu znaną, walkę. W końcu otworzył dziennik na losowej stronie i zaczął czytać.
"Dzisiejszy dzień okazał się serią niefortunnych zdarzeń, zakończonych stosunkowo miłym akcentem..."
Przerzucił kolejne strony, nie zatrzymując się dłużej na którymkolwiek ze wpisów. Język, jakim posługiwała się Sara, był rozbudowany i kwiecisty, jakby chciała wprowadzić do swojego życia jakiś bajkowy element, przynajmniej na papierze. Z kartek czuć było radość, smutek i frustrację, każdą emocję, której zwykle nie okazywała na co dzień.
"Pocałował mnie, a wtedy – chyba zemdlałam. Nie z emocji, choć przez chwilę zrobiło mi się gorąco. Jego usta były miękkie, choć chłodne, trzymał moją twarz tak pewnie, jakby robił to już setki razy. Powiedział, że oddał tylko moją esencję. I tego zamierzam się trzymać. Cały zamek plotkuje o jego powrocie i bujnym życiu towarzyskim. Tak naprawdę nie wiem, co robi całymi dniami, więc skąd mogę wiedzieć, że to znaczyło coś więcej?"
Mroczna esencja owinęła się wokół jego rąk. Z krtani Henrego wydobył się ryk, trudny do opisania. Jeszcze większa wściekłość wezbrała w całym jego ciele. Zacisnął pięści tak mocno, że kartki dziennika pogięły się niczym kawałek delikatnego materiału. Wpatrywał się w krótką notatkę, nie wierząc w to, co właśnie przeczytał.
Papier w jednej chwili zajął się purpurowo zielonym ogniem. Rzucił dziennik w kąt, łapiąc za kolejne meble i przedmioty, które stały na jego drodze.
– Przeklęta... – warknął pod nosem, miażdżąc kolejną porcelanową figurkę. Nie. Wciąż nie mógł jej tak nazwać, mimo że była powodem jego frustracji.
I ten gość... Kto to jest?
Wyprostował się, biorąc głęboki wdech. Odwrócił się w stronę trzech braci tak gwałtownie, że podskoczyli zaskoczeni niemal jednocześnie.
– Jeżeli dziś nic się nie wydarzy i Lucyfer nie wycofa swoich wojsk, atakujemy o świcie – powiedział głosem całkowicie wypranym z emocji.
Rzucił okiem na bałagan panujący w komnacie, lecz nie zaszczycił ich żadnym dodatkowym komentarzem. Wyszedł z dawnego pokoju Sary, trzaskając głośno drzwiami.
Ból pod sklepieniem czaszki pulsował równym rytmem. Był niczym rzeźbiarz, wykuwający z namaszczeniem mięśnie kolejnego posągu, stukał raz za razem, zdmuchując powstały pył, a jego głos był jak syczenie. Syczenie węża.
Jego kroki jeszcze tylko przez chwilę odbijały się echem od marmurowej posadzki opustoszałego zamku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro