Rozdział 17
– Nie – stanowczy ton Kasjusza nie dotarł do Henrego w tak dosadny sposób, jak powinien. – To szaleństwo. Magia krwi zawsze zabiera kawałek duszy.
– Ja nie mam duszy – odparł wampir beznamiętnie, napełniając powoli wannę lodowatą wodą.
– I nie masz doświadczenia – zmęczony głos Mathiasa brzmiał jak szept chorego. – Skąd w ogóle masz tę księgę? Wszystkie zostały zniszczone po wielkiej rzezi.
– Od ojca. – Ręce mu drżały, lecz starał się to opanować.
– A on skąd ją miał?
– No nie wiem – odwrócił się, wwiercając czarne tęczówki w maga – może od swojego ojca a on od swojego, który był bliskim przyjacielem Skamara, zanim ten wbił mu anielskie ostrze prosto w serce?
Napięcie w powietrzu nie dawało o sobie zapomnieć. Henry i Mathias mierzyli się wzrokiem, dopóki ten drugi nie odwrócił głowy.
Dla Mathiasa to był absurd. Magia krwi wieki temu została zakazana, celowo wymazana z kart ich historii, aby uniknąć kolejnego rozłamu wśród wielkich magicznych rodów. Nie mógł pojąć, dlaczego ród Azdorat posiadał jedną z nich, skoro ich przodek najgłośniej krzyczał, by całkowicie zakazać tej praktyki.
– Poza tym – kontynuował Henry, widząc, że jego przyjaciel nie ma nic do dodania. – Nie widzę innego sposobu, by ostrzec Sarę i nauczyć ją paru przydatnych zaklęć, by mogła zdjąć pieczęć i sama się pozbyć aniołów.
Brwi trzech braci poszybowały w górę, a oczy zrobiły się duże niczym monety. Spojrzał na nich, a w kąciku jego ust zatańczył cień uśmiechu.
– Nie wiesz, co się wydarzy, kiedy pieczęć zniknie! Kpisz sobie z nas? – Kasjusz ocknął się w końcu i spojrzał na brata bliźniaka. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Jakbym śmiał.
Wampir odwrócił się przodem do pokoju. Jego brwi ściągnęły się, skanując uważnie pomieszczenie w poszukiwaniu przedmiotów, należących do Sary. Jęknął desperacko, zdając sobie sprawę, że jest tego niewiele, a w szczególności nic, co byłoby w jakiś sposób nacechowane emocjonalnie.
Samo pomieszczenie było piękne, ciepłe i przyjemne, regały pod przeciwległą ścianą uginały się od nowych ksiąg, o które w ostatnich tygodniach prosiła. Tuż przy łóżku leżał jedwabny szlafrok, jakby służba bała się go odłożyć na miejsce. Wokół szczotki, leżącej na toaletce, wciąż walały się pojedyncze kasztanowo rude włosy. I wtedy to dostrzegł.
W samym rogu, w zacienionym miejscu, stał kałamarz do połowy wypełniony atramentem. Wciąż tkwiło w nim czarne krucze pióro. Pamiętał je doskonale, jak wpadło w jej dłoń, kiedy pierwszy raz wyszli na słońce i położyli się na zmarzniętej trawie dziedzińca.
Podszedł do stolika, spodziewając się odnaleźć tam dziennik. Uśmiechnął się do siebie, kiedy dojrzał kremowy papier w granatowej okładce. Wziął go w dłoń, nie zwracając uwagi na upadający na podłogę kałamarz. Atrament pewnie i tak już zasechł.
Przekartkował dziennik, a jego wzrok zatrzymał się na jednym z akapitów, napisanym zgrabną, pochyłą czcionką.
... pocałował mnie, a wtedy...
Zamknął go natychmiast i przysiągłby, że uderza w niego fala gorąca. Nie chciał tego zobaczyć. Wolałby, żeby sama mu powiedziała o rzeczach, które zostały tu zapisane.
– Co zrobiłeś...? – Podskoczył, gdy usłyszał głos Lucasa ponad swoim ramieniem. Nie zauważył go, kiedy się zakradał.
Potrząsnął głową, próbując wrócić do wcześniejszego stanu skupienia, odwrócił się i wyminął mężczyznę, wracając do wanny.
– Co zrobił? – Zaciekawiony głos Kasjusza i Mathiasa rozległ się jednocześnie.
– Pocałował ją – Lucas cały czas wbijał kamienny wzrok w plecy wampira.
– Później to przedyskutujemy – głos Henrego nie był tak pewny, jakby on sam oczekiwał.
Położył dziennik na krawędzi wanny. Zdjął buty, płaszcz i koszulę. Wyciągnął zza paska spodni magnum, a z pochwy, przytwierdzonej tuż obok, sztylet. Rozciął nim nadgarstek, a z jego ust wyciekł syk, kiedy poczuł pieczenie skóry. Uniósł rękę nad granitową misę, by krew ściekała do niej. Jak na złość, powoli spływała z nowo otwartej rany niewielkimi kroplami.
– Pocałowałeś naszą młodszą siostrę!? – Głos Mathiasa nagle nabrał wigoru, a jego pobladła twarz zarumieniła się.
– Tak wyszło.
Najstarszy Kalerian poderwał się ze swojego miejsca, a powietrze przeszył bolesny jęk, kiedy zakuła go niedawno zaleczona kostka.
– Co jeszcze takiego wyszło między wami, hm?
– Nic. Oddawałem jej tylko moc, nic więcej.
– Te przytulasy w jaskini to też jakaś forma przekazywania mocy? – Brew Lucasa poszybowała do góry.
– Albo te jej spacerki do twojego domu późną nocą.
– Albo to, jak lecisz za każdym razem, kiedy tylko w jej ustach pojawi się twoje imię.
– Albo...
– Dość. – Mieli wrażenie, że czas na chwilę zatrzymał oddechy w ich piersiach.
Henry opuścił ręce wzdłuż ciała, a krew leniwie spływała po jego zaciśniętych w pięści dłoniach. Mięśnie szczęki pracowały pod skórą, naprężając się co chwilę. Stał do nich odwrócony plecami, lecz widzieli, jak wokół niego gromadzi się esencja, przesuwając się chaotycznie po mapie żył w jego ciele.
– Zależy mi na waszej siostrze, bardziej niż powinno i ze zwykłego szacunku do niej jeszcze nie dałem wam po mordzie. Nie utrudniajcie tego.
Zapadła złowroga cisza, której żaden z nich nie śmiał przerwać.
Wampir wziął do krwawiącej ręki starą księgę i otworzył ją na środku. Już w domu zaznaczył sobie odpowiednią stronę. Nie potrzebował jej, żeby odprawić ten rytuał, czytał go tak często przez ostatnią godzinę, że znał każde słowo na pamięć.
Ponownie przebiegł wzrokiem po tekście, jakby chciał się upewnić, że nic mu nie umknęło.
– Krew w naczyniu trzeba mieszać, żeby nie zakrzepła – odezwał się tak cicho, że musieli wytężyć słuch. – Dokładnie za sześć kwadransów od momentu wypowiedzenia przeze mnie inkantacji, wlejecie ją do wanny.
– A jeśli nie zadziała? – Kasjusz głośno przełknął ślinę, która zalegała mu w przełyku od paru chwil.
– Trudno, będziecie mieć mnie z głowy. – Jego usta drgnęły w kąciku. – Jeżeli zamienię się w popiół, to znaczy, że nie żyję bardziej, niż teraz.
Wszedł do lodowatej wody, nawet się nie krzywiąc. Rzucił księgę za siebie, nie licząc na to, że którykolwiek z nich jej dotknie. Upadła z głuchym łoskotem na podłogę. Spojrzał na Lucasa, sięgającego do misy, jego usta poruszyły się niemo, wypowiadając słowa zaklęcia mieszającego.
Zamknął oczy i usiadł, chowając ręce pod powierzchnią. Woda zabarwiła się szkarłatem, a kiedy jego usta zaczęły układać się w słowa inkantacji, powoli zmieniała swoją barwę na głęboki fiolet, by zaraz stać się całkowicie czarna. Zerknął na Mathiasa, czy ten odlicza czas. Skinął głową tak delikatnie, że on sam ledwie był w stanie to dostrzec.
Zanurzał się powoli w zimnej wodzie, przypominając sobie, jak wiele razy znikał pod powierzchnią w swojej głowie, topiąc się pod natłokiem myśli. Sięgnął po dziennik, leżący na skraju wanny i przycisnął mocno do piersi, wypuszczając z zamkniętych pokoi swojego umysłu wszystkie wspomnienia o Sarze, jakie zdołał przywołać. Poczuł, jak woda wlewa się do jego ust i nosa, kiedy powoli kładł się na dnie wanny, zanurzając po sam czubek głowy.
Otworzył oczy i przez chwilę docierało do niego mdłe światło świec, migoczące znad powierzchni.
Skup się.
Jeszcze mocniej ścisnął dziennik i zamknął oczy ponownie. Miał wrażenie, że niewidzialna siła ciągnie ku niemu, zaczynając od jego stóp, dotyka go zachłannie, badając każdy skrawek mokrego ciała. Długie palce ślizgały się po jego biodrach, brzuchu i żebrach, ciekawsko oplotły się wokół obsydianu wystającego z piersi, by za chwilę ruszyć do obojczyków i szyi. Muskały go delikatnie po twarzy, by sięgnąć włosów, wepchnąć jeszcze głębiej i wrzucić w wir ciemności
***
Myśli zaczęły krążyć wokół jego głowy, jakby stały się oddzielnym bytem. Czuł, że mroczna energia otula szczelnie jego ciało, bada każdy jego zakamarek. Gdzieś u dołu pleców poczuł mokry chłód, który powoli sunął po jego skórze.
Otworzył oczy, a czarna mgła powoli go opuszczała. Niewyraźna, jasna poświata majaczyła gdzieś w oddali. Poruszył rękoma i poczuł opór.
Był w wodzie?
Rozejrzał się i uznał, że rzeczywiście tak jest. Spojrzał w dół, a w ciemności zamajaczyło kamieniste dno. Odepchnął się jeszcze mocniej, by wypłynąć na powierzchnię.
Kiedy wynurzył się ponad taflę niewielkiego jeziora, oślepiło go światło ogromnego, różowego księżyca. Zamrugał kilka razy, by ostrość wróciła na swoje miejsce. Im bliżej brzegu był, tym pewniej jego nogi odbijały się od skalnego podłoża. Czarny piasek mienił się delikatnie milionem drobinek.
Przyglądał się im w osłupieniu, lecz zaraz rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś źródła światła. Dostrzegł je kilka metrów dalej. Delikatny, złoty płomień majaczył w oddali ukryty pod koroną drzew. Piach i żwir chrzęściły pod ciężarem jego stóp, zakłócając ciszę tego uroczego miejsca. Wszedł na ścieżkę okoloną polami czerwonych maków i niebieskich chabrów. Cichy świergot jakiegoś nieznanego mu ptaszka przeszył ciszę tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnął.
Im bliżej miejsca docelowego był, tym szybciej jego kroki odbijały się echem od drzew. Dotarł, do sporych rozmiarów altany, okolonej piaskowymi schodami. Przeskoczył trzy wystające schodki i stanął w przejściu.
Sara stała po drugiej stronie paleniska, wpatrując się w krajobraz we wnęce altany. Jej długie loki opadały falami na plecy, opięte w jedwabną, długą suknię, która spływała z jej bioder niczym szmaragdowy wodospad.
Uśmiechnął się pod nosem na ten widok.
– A więc to tak wyglądają twoje sny. – Wzdrygnęła się, usłyszawszy jego głos.
Odwróciła się gwałtownie, tracąc równowagę. Henry w mgnieniu oka znalazł się tuż przy niej, podtrzymując za łokieć. Spojrzała na niego zaszklonymi oczami, a jej usta zadrżały. Rzuciła mu się w ramiona, mocno obejmując, jakby nie mogła uwierzyć, że się tu znalazł.
– Och, Henry... – jęknęła łamiącym się głosem, mocząc łzami jego tors. – W tej klatce jest okropnie. Znowu związali mnie srebrem, bojąc się, że ich wyrżnę.
– Domyślam się... – mruknął, wciągając do płuc zapach świerku i cynamonu. Odsunął ją od siebie na długość ramienia i spojrzał w oczy. – Posłuchaj, mamy niewiele czasu, a ja mam ci dużo rzeczy do przekazania.
Zamrugała, chcąc odpędzić kolejne napływające łzy. Skupiła wzrok na obsydianie na środku jego klatki i nie dostrzegła złotych nitek esencji, lecz purpurowo zielony dym, wijący się chaotycznie.
– Co się stało? – Zmarszczyła brwi, dotykając opuszkami kamienia. Henry zerknął w dół i odepchnął jej dłoń.
– Użyłem zakazanej magii, by się tu dostać.
– Henry... – głos utknął jej w gardle.
– To nic takiego. – Te słowa zawisły nad nimi na chwilę. – Też jej użyjesz, więc posłuchaj mnie uważnie.
Przyglądała mu się w osłupieniu, kiedy tłumaczył jej działanie klątwy Scamara, widziała, jak jego usta poruszają się szybko, lecz słowa nie docierały do jej uszu. Tęczówki oczu Henrego były ciemne, miała wrażenie, że wciągają ją w otchłań, naznaczoną purpurą i zielenią.
Sara, skup się.
Zamrugała, otrząsając się z letargu. Usta Henrego zamarły. Rozejrzał się pospiesznie, mimowolnie napinając mięśnie i sięgając do pasa po broń, lecz jego ręka natrafiła na pustkę.
– Co to było? – pytanie zawisło między nimi.
– Nie wiem, ale to ten sam głos, który powstrzymał mnie przed uśmierceniem tego kretyna.
– Niepotrzebnie – wampir prychnął, a kąciki jego ust uniosły się na chwilę. – Tak czy inaczej. Musisz zapamiętać kilka zaklęć. Przede wszystkim, musisz uwolnić się z tej klatki. Kiedy to zrobisz, będę niedaleko, już przygotowany do tego, by... By odesłać anioły do nieba. Albo je zabić.
Oczy Sary rozszerzyły się, rozchyliła usta w zaskoczeniu.
– Myślałam, że nikt...
– Sprawy trochę się skomplikowały. Lucyfer nie może dotrzeć do Urbos i nie może uwolnić twojej mocy, inaczej zginie mnóstwo ludzi. Musimy to zrobić jak najdalej od miasta.
– Ale... ale... – jąkała się, nic z tego nie rozumiejąc.
Odsunęła się od niego, obejmując ramionami. Szumiało jej w głowie, a senny świat kołysał się, jakby za chwilę miał zacząć wirować. Serce kołatało się w piersi, boleśnie obijając o żebra. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to tylko sen, lecz te ludzkie odczucia sprawiły, że poczuła ogromny żal i smutek.
Bolała ją każda myśl. Wspomnienia marnego życia obijało się o ściany jej głowy, niczym piłka. Myślała, że już gorzej być nie może, że problemy finansowe i samotność to najgorsze, co może jej się przytrafić. Och, jak bardzo się myliła. Patrząc z perspektywy czasu, jej życie było ultra spokojne i radośnie nudne.
Powoli ogarniało ją poczucie beznadziei. Panika zakradła się do jej serca niebezpiecznie blisko, moszcząc sobie wygodne miejsce w pierwszym rzędzie tego cyrku, jakim stała się jej egzystencja. Czuła, że nie ma dla niej ratunku, że powinna zginąć tamtej nocy, w lesie, albo w willi aniołów. Henry powinien wypić całą krew i pozwolić, by jej ciało zamieniło się w proch.
Patrzyła na niego zaszklonymi oczami, kiedy objaśniał cały plan i tłumaczył zaklęcia. Kazał przywołać pergamin i pióro, by spisać najważniejsze inkantacje, by się ich nauczyła, kiedy skończy mu się czas.
To był jej sen – nie była w stanie pojąć, że sobie go nie wymyśliła, że był tutaj naprawdę i użył zakazanej magii, by się do niej dostać.
Tak bardzo się starał ją uratować.
– Nie – wyrwało się z jej ust, zanim zdążyła o tym pomyśleć. Azdorat zamilkł, przyglądając się jej uważnie. – To na nic, Henry. Moja moc jest niestabilna, nie potrafię nad nią panować.
Przyglądał się jej w milczeniu jeszcze przez chwilę, po czym wyprostował się i przeczesał włosy dłonią.
– To nie ma znaczenia. Usuń pieczęć, a ja się później wszystkim zajmę.
– Skąd wiesz, że to się uda? Mówiłeś, że nikt nie wie, jakiego zaklęcia użył Relain.
– Bo nikt nie wziął pod uwagę, że mógł połączyć kilka zaklęć i rytuałów.
Pokręciła głową, a z jej ust wyrwał się histeryczny chichot.
– Ale dlaczego? Widziałam, co potrafisz, Ares powiedział, że byłeś potężnym magiem. Jesteś w stanie sam się ich wszystkich pozbyć. Możesz przebić moją klatkę piersiową i uwolnić moją moc już teraz, zabijając ich wszystkich. Po co tak ryzykować?
Brwi Henrego poszybowały do góry, rozchylił usta w niemym zdziwieniu. Patrzył na jej twarz wykrzywioną smutkiem i żalem, na jej zgarbione plecy, ręce mocno przyciśnięte do ciała, jakby skuliła się w sobie.
– Nie chcę, żebyś umierała – powiedział to tak cicho, że musiała przez chwilę miąć te zdanie w głowie, by nabrało sensu.
– Wiem, że nie ma dla mnie ratunku...
– Przestań.
– To będzie łatwiejsze i bezpieczniejsze...
– Sara, dość.
– ... żeby mnie poświęcić dla dobra ogółu...
– SKOŃCZ!
Ogień w palenisku buchnął w górę, liżąc gałęzie purpurą i zielenią. Sięgnął suchych, szarych liści i rozprzestrzeniał się coraz wyżej, rozświetlając naturalny sufit. Położył się gładko na całej długości i szerokości, obsypując ich mieniącym się, niczym diamenty, popiołem.
Przyłożyła drżącą dłoń do ust i spojrzała wampirowi prosto w oczy. Zalała je obsydianowa czerń, sprawiając, że wszystko wokół stało się jeszcze mroczniejsze i przytłaczające.
Henry opuścił powieki i przyłożył palce do skroni. Ogień huczał mu w uszach, lecz ignorował ten dźwięk. Musiał się skupić.
– Nie poświęcisz się – warknął przez zaciśnięte zęby. – Zrobię wszystko, żeby cię uratować, choćby miała zginąć każda magiczna i niemagiczna istota w promieniu setek tysięcy kilometrów. Choćby pierdolone Jorden miało spłonąć, ty będziesz żyć. – Spojrzał na nią spod na wpół przymkniętych powiek.
Sara stała w osłupieniu z rękami opuszczonymi po bokach. Czuła, jak jej serce dudni, jak wypełnia altanę swoim galopującym tempem. Wyciągnęła dłoń w jego stronę, czekając na zapisany atramentem pergamin. Włosy opadły jej na twarz, lecz bała się je odrzucić na bok, by nie wywołać kolejnego wybuchu złości wampira.
W jej głowie rozkwitło coś nowego, jednak nie chciała, żeby Azdorat to zauważył, więc trzymała ją opuszczoną, bojąc się, że wyczyta z oczu każdą myśl, która właśnie przepływała przez jej umysł.
Pozwoli mu na objaśnienie krok po kroku, co zamierza zrobić, pozwoli mu nauczyć ją tych zaklęć. Posunął się do zakazanych rzeczy, byleby tylko się tu dostać i jej to przekazać. Nie powinna odbierać mu tego.
– Dobrze – odparła prawie szeptem. – Naucz mnie tych zaklęć.
Zlustrował ją wzrokiem napełnionym podejrzeniami.
– Tak? – Zmarszczył brwi. – Dlaczego mam wrażenie, że mnie okłamujesz?
Przełknęła głośno, zalegającą w gardle ślinę.
– Nigdy się ze mną nie zgadzasz – kontynuował – zawsze robisz na przekór.
Patrzyła na niego, napinając wszystkie mięśnie, chcąc dać mu tym do zrozumienia, że się myli. Ale jej zimne, spocone dłonie już wiedziały, że odkrył to, co zrodziło się w jej umyśle i nie da tak łatwo za wygraną.
– Uważam, że – zaczęła, myśląc nad każdym słowem – To słuszne rozwiązanie. Nie mam nic innego do zaproponowania. – Wzruszyła ramionami, odwracając wzrok na chwilę.
Zmarszczył brwi jeszcze bardziej, lustrując ją od góry do dołu. Miała wrażenie, że jej skóra gotuje się pod wpływem spojrzenia Henrego, jakby czytał z niej jak z otwartej księgi. Wampir wziął głęboki wdech i wypuścił głośno powietrze, nieznacznie poruszając przy tym ramionami.
Podszedł do niej, wyciągając drżącą dłoń, jakby nie był pewny tego ruchu. Delikatnie, bojąc się ją spłoszyć, ujął jej twarz, kładąc kciuk na bladym piegowatym policzku. Jego palce zacisnęły się na potylicy, zmuszając ją do tego, by przechyliła głowę do góry, patrząc mu prosto w oczy. Sara przymknęła powieki, bojąc się, że jeżeli wciąż będzie miała je szeroko rozwarte, wejdzie do jej głowy, odczytując każdą myśl. Drugą dłonią objął jej talię, przyciągając ją mocno do siebie, aż ich ciała zderzyły się. Powietrze uszło z jej płuc, nie spodziewała się tego.
– Spójrz na mnie – szepnął rozkazującym tonem, a ona poddała się temu bez wahania. – Nie umrzesz. Nie chcę tego.
Wpatrywała się w czerń jego oczu, zahipnotyzowana. Delikatnie rozchyliła usta, chcąc odpowiedzieć, lecz on wykorzystał tę chwilę nieuwagi. Przycisnął swoje usta do jej w łapczywym pocałunku.
Bał się, że ta chwila ucieknie mu, niczym piasek przez palce, dlatego wpił się w jej skórę nachalnie, żeby nie mogła go odepchnąć. Jej oczy rozszerzyły się w szoku. Podniosła dłonie ku jego klatce, by go odsunąć, lecz jedyne, na co się zdobyła, to ułożenie ich delikatnie w okolicy czarnego obsydianu, wystającego ze splotu słonecznego. Poruszyła się delikatnie, oddając ten pocałunek, a jej ciało zalała fala ciepła. Zadrżała, chłonąc jego smak, na początku nieśmiało, lecz po chwili z taką desperacją, jakby miała ostatni raz go dotknąć.
Tak uważała.
Nie chciała tego, lecz oczywiste dla niej było, że zbliża się do niego po raz ostatni.
Po raz ostatni ma go blisko w swoich snach i nie jest do końca pewna, czy to rzeczywiście on, czy wytwór jej udręczonej bólem wyobraźni. Badała każdy skrawek jego skóry, przygryzając jego delikatną, miękką dolną wargę. Nie sądziła, że to będzie takie uczucie. Wyobrażała sobie, wspominając ostatni raz, kiedy byli tak blisko, że będzie to tak samo agresywne i niespokojne, że ponownie osunie się w jego ramionach, a jej myśli ulecą niczym ten krwawy kruk, którego od niego dostała, zanim zamknęła powieki.
Przyciskał ją w talii mocno do siebie, jednocześnie odchylając głowę, by spojrzeć na nią spod wpół otwartych powiek.
– Powtórzę to, obiecuję – szepnął, wciąż znajdując się na tyle blisko, by jego oddech owiał jej twarz. – Tylko zrób to, o co cię proszę.
Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie, lecz już po chwili pokiwała głową, pozornie zgadzając się tym samym na każdą prośbę, jaka wyjdzie z jego ust.
– Co tylko zechcesz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro