Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ V - Ci dwaj

Oparłam się o auto i z nadzieją patrzyłam na bramę zakładu karnego. Aleksy miał wyjść o dziewiątej, a ja już od poprzedniego wieczora nie mogłam spokojnie usiedzieć na dupie. Byłam tak podekscytowana i szczęśliwa, że nawet Kamil zauważył buchającą ze mnie euforię. Pytał, z jakiego to powodu, przecież od miesiąca nie działo się absolutnie nic, co mogłoby mnie aż tak uszczęśliwić, a któregoś wieczora zasugerował nawet ciążę. Oszalał, szybko wybiłam mu to z głowy i oczywiście nic nie powiedziałam, bo gdybym tylko napomniała słowem o Aleksym, to mogłabym zapomnieć o super luźnej atmosferze w domu. Zaraz zaczęłyby się kłótnie i zazdrość, a przecież tego nie chciałam.

Sprawa sądowa zakończyła się poprzedniego dnia, a nasze wysiłki i wszystkie pieniądze nie poszły na marne, bo Aleksy dostał pozwolenie na wcześniejsze wyjście. Dziwne, gdyby nie dostał, bo wydałam ponad dziesięć tysięcy na łapówkę dla sędziego i szkoda mówić, ile poszło na prokuratora czy prawnika, ale opłacało się, bo Aleksy był tego wart:

- Tak się cieszę, że już po wszystkim, że jestem na wolności, że jestem z tobą — uśmiechnął się szeroko ze łzami w oczach. Po raz pierwszy od lat siedział w aucie i spoglądał na świat zza okna, nie zza krat. Mógł pójść, gdzie chciał, mógł wyjść, o której chciał, bez nadzoru, bez kajdanek i innych kryminalistów za sobą. Wyobrażałam sobie, jak się czuje. Chciałam spędzić z nim jak najwięcej czasu:

- Ja też bardzo się cieszę, ale wiesz, że nie możesz nic przeskrobać? Jeśli nagniesz zasady, wrócisz, a teraz już wiesz, jak fajnie jest na wolności.

- Obiecuję, że nic nie odpierdolę — uśmiechnął się.

- Wiozę cię teraz do mieszkania. Załatwiłam ci całkiem niezłe lokum w centrum. Co prawda kamienica z zewnątrz okropna, jebie tam i w ogóle, ale mieszkanie wyremontowane, masz wszystko zadbane. Pracę też ci załatwiłam, a od poniedziałku staję się twoim kuratorem.

- I co dalej?

- Jak to co? Zaczniesz żyć. Od poniedziałku do pracy i spotykamy się w fabryce. Aha! - pstryknęłam w palce — To fabryka pudeł kartonowych. Będziesz musiał przycinać i składać pudełka, nic trudnego.

- A Kamil wie?

No i w tym momencie jakby coś mnie przytkało, ale postanowiłam, choć jemu wyznać prawdę, bo przecież obojgu okłamywać nie dałabym rady:

- Nie, Kamil nie wie i się nie dowie — spojrzałam niezręcznie w boczną szybę.

- Ale że jak? Nie wie, że wyszedłem?

- Nie wie, że w ogóle Cię odnalazłam. Nie obraź się, ale on od zawsze uważał cię za patologię mimo tego, że znał cię tylko z opowieści. Rozumiesz? Gdyby teraz, jakimś cudem, dowiedział się o tej akcji, to chyba by mnie zabił.

- Przecież tak czy tak się dowie.

- Wiem, ale... Nie ważne — machnęłam ręką — Pomyślę o tym za jakiś czas.

- Tęskniłem za tobą Elena... - oznajmił szeptem — Co robiłaś później? Wtedy, gdy...

- Uczyłam się, pracowałam, żyłam, a ty? Jakim cudem trafiłeś do więzienia?

- Długa historia, może niedługo uda mi się ją opowiedzieć.

- Może zrób to teraz? - zaproponowałam — Jesteśmy jeszcze w Lublinie, mamy dużo czasu.

- Okej, okej. Opowiem ci wszystko ze szczegółami, bo widzę, że nie widziałaś moich akt — nabrał powietrza w płuca, wypuścił je i kontynuował — Po tym, gdy zabrali mnie od babki do Tuły, myślałem, że się powieszę. Czekał na mnie wyrok, miałem trafić do poprawczaka. Ciągle myślałem o Polsce, o Tobie, wiesz, jak to jest? Kiedy siedzisz sam, w jakimś domu dziecka, z dala od babci, z dala od domu, w którym się wychowałaś, z dala od przyjaciół i nie możesz zrobić kompletnie nic, bo według prawa nie masz głosu? Z pomocą przyszła mi Alina, bo przecież siostra. Poudawała chwilę troskliwą, kochaną siostrunię, przeszła przez procesy sądowe i dostała opiekę. Do osiemnastki mieszkaliśmy w jej małym mieszkanku, ten stary Ivanow jej wynajmował na wschodzie Moskwy, a potem wkręciła mnie w robotę u jego syna, no i tak trafiłem do więzienia.

- Jak cię wkręciła? - podumałam.

- Normalnie. Powiedziała temu swojemu alfonsowi, że z chęcią się czegoś u niego podejmę. Na początku miało być rozprowadzanie koki, ale jego syn — Borys, stwierdził, że jestem szybki i nadam się na międzynarodowego gońca, akurat brakowało mu jednej osoby. Przez pierwsze pół roku jechałem jako pasażer, a potem dostałem samochód, towar i jazda. Dużo się na tym zarabia, ale czy warto siedzieć tyle czasu za kratami? - zapytał.

- Warto? - uśmiechnęłam się, zerkając prosto w jego oczy.

- Nie warto.

- No dobra, a co konkretnie szmuglowałeś?

- Zależało od zamówienia, ale w większości to dobre, rosyjskie kałaszniki. Widziałaś kiedyś takie? - zaśmiał się.

- Nie, a co? Cuda techniki?

- Żebyś wiedziała, żebyś wiedziała — pokiwał palcem — Prawie cztery tysiące za sztukę, a masz przy sobie cztery potężne skrzynie, zawartość jednej prawie trzysta tysięcy, to policz sobie, ile w sumie kasy wieziesz.

- Ponad milion... - uniosłam brwi do góry.

- Złapali mnie na granicy, a potem już prosta droga do pudła. Sala sądowa, wyrok i cela — oparł głowę o szybę — Już nigdy więcej nie wplączę się w to samo.

- Nie będziesz miał okazji, bo na to nie pozwolę. Pracujesz od siódmej do czternastej lub od czternastej do dwudziestej. Po pierwszej zmianie masz czas na odpoczynek, potem nie wiem — podumałam — Może siłownia lub treningi sportowe.

- A jakiś czas spędzony wspólnie?

- Jako twój kurator będę musiała odwiedzać cię co najmniej raz w miesiącu.

- Mało — zaśmiał się — Za pierwszą wypłatę zabiorę cię na kolację.

- Nie musisz. Pierwszą wypłatę poświęć na swoje potrzeby, na czynsz i rachunki, może na ubrania, prezenty można by było uznać za łapówki.

- Prywatnie? - zdziwił się.

- Nawet prywatnie. Wiesz, jak mój poprzedni przełożony wyleciał z urzędu? - spojrzałam na niego — Przyjął czekoladki. Normalne czekoladki, z czerwoną kokardką, za dwadzieścia złotych. Wiesz, starsza Pani chciała podziękować za pomoc w załatwieniu ośrodka dla chorego syna, zresztą nie ważne, dała mu je w podziękowaniu.

- No, ale jak się dowiedzieli, że to dostał? Chyba się tam wyżej nie chwalił.

- Nie musiał — uśmiechnęłam się — Teraz wszędzie jest rywalizacja, każdy chce być nad każdym, dlatego nie można nikomu ufać. Stażystka go wkopała, a w zamian dostała podwyżkę o całe siedem złotych — zaśmiałam się w głos — Za głupie czekoladki wyleciał z roboty.

- Ja pierdole, wszędzie konfitury.

- Każdy dba o swój tyłek.

- Wiem, przekonałem się o tym, pracując dla Ivanowa — westchnął - Wszystko miało być bezpieczne, a w razie kłopotów da się w łapę i nie ma sprawy, yhm! - krzyknął.

- Kim jest w ogóle ten Ivanow? To jakiś sławny gangster czy wsiowy rozrabiaka?

- Ani to, ani to. Borys to dobrze zorganizowany, wszystkowiedzący, wszędzie będący szef sporej bandy chłopaków. Nie nosi na szyi łańcuchów, drogich adidasów, nie lansuje się na dzielnicach bryką, rozumiesz? - rzucił na mnie wzrokiem — Nosi garnitur, czarną walizkę, błyszczące lakierki i czarny krawat, to jego znak rozpoznawczy. Ja w zasadzie nigdy nie widziałem go ubranego w dresy czy dżinsy, nawet wieczorami do klubów chodził ubrany w garnitur.

- No dobrze, ale to nic mi o nim nie mówi.

- Bardziej znany jest jego ojciec. Ten robi interesy na skalę światową, a Borys produkuje kałaszniki i przerzuca je z Rosji do Polski, do Turcji, raz nawet zamawiali z Ameryki, ale to tyle. Reszta to gonienie koki po klubach, no i oczywiście produkcja. Do tego parę biznesów, kawiarnie, restauracje, kluby nocne, burdele, kto tam wie, ile tego jest...

- A Alina nadal pracuje dla Ivanowa? - zapytałam.

- No, raczej tak. Ostatni raz jak była u mnie z dwa lata temu, to mówiła, że jeszcze pracuje.

- Nie masz z nią kontaktu?

- Nie mam i tak naprawdę nigdy nie miałem. Wiesz, jak wyglądały nasze relacje...

- Teraz już nie będziesz musiał martwić się o nic. Wróciłeś do Warszawy, będziesz pracował, mieszkał z dala od przeszłości i patologii, ale musisz mi coś obiecać.

- Co takiego?

- Że już nigdy więcej nie dasz się wplątać w coś takiego, musisz mi to obiecać.

- Okej, więc... - zakrył usta i zaczął podśmiechiwać.

- Ej, no! - krzyknęłam — Ja mówię poważnie. Wydałam na ciebie prawie pięćdziesiąt tysięcy.

- Obiecuję, że nie wpierdolę się w bagno, i dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę, pewnie będę targał za tobą zakupy przez kilka następnych lat.

- No raczej — zaśmiałam się — Nie ma innej opcji. Ach! - jęknęłam, patrząc na telefon — Zaczekaj, Kamil dzwoni — przyłożyłam palec do ust, karząc mu być cicho i odebrałam. Ukochany mocno się niecierpliwił i martwił. Miałam być w domu już pół godziny wcześniej, a dopiero wyjeżdżałam z Lublina. Na szczęście pomyślałam o tym wcześniej i ustaliłam sobie jedną wersję, tę, którą będę mu wciskać:

- Wiesz co? Szef kazał mi jechać do Lublina po akta tego zamordowanego gościa, a ja zapomniałam na śmierć ci powiedzieć.

- Aha, a o której wrócisz? - zapytał.

- Myślę, że za godzinę, trochę ponad.

- Okej, dobra. To ja poczekam z kolacją... - oznajmił cicho i się rozłączył.

Nie miałam pojęcia czy uwierzył w to, co mu wkręciłam, ale ciągle modliłam się, by nie odkrył prawdy. Okłamywałam go i robiłam bardzo źle, bo moje zachowanie było, lekko mówiąc, nie fair, ale gdybym tylko napomniała cokolwiek o całej akcji, on byłby przeciw i zapewne mogłabym zapomnieć o wolności Aleksego, a mnie tak bardzo na tym zależało...

- Jesteś wolny, nie chciałbyś pobiegać nago po łące? - zapytałam, po czym buchnęłam śmiechem.

- Pierwsze co zrobię, to pójdę zjeść jakiś normalny obiad — wyjrzał przez okno — Schabowy, flaki i wódka.

- Żadnego alkoholu! - krzyknęłam — Kupię ci jedno piwo i tylko jedno. Masz zakaz picia alkoholu, spożywania narkotyków i w ogóle, tykania tego, czego się tykać nie powinno. Zrobię ci zakupy i zrobisz sobie tego schabowego.

- Nawet piwa?

- Ale tylko jedno! - uniosłam palec — Jeśli zobaczę, że chlejesz, to sama cię oddam tam, skąd cię wzięłam.

- Dobrze — uśmiechnął się potulnie.

- A teraz jedziemy do marketu, żebyś mógł przypomnieć sobie, jak to jest na zakupach.

No i pojechaliśmy wprost na Warszawę. Tam krótka droga do marketu i naszych pierwszych od dawna, wspólnych zakupów. Pięknie było znów po tułać się po alejkach, mając u swego boku trochę zagubionego Aleksego, który strasznie dziwił się, widząc nowe produkty. Kabanosy na raz, słone paluszki z czekoladą, cukierki podobne do batonów, to najbardziej go zaintrygowało, dlatego wzięłam parę dodatkowych produktów, by mógł sobie spróbować:

- Pamiętasz, jak za małolata razem kradliśmy cukierki? - zapytałam z uśmiechem na twarzy, przyglądając się półkom.

- Te galaretki? Teraz jak na nie patrze to rzygać mi się chce — zaśmiał się.

- Jak uciekaliśmy od ojca Wiktora, jak razem uciekaliśmy na łąki...

- Tam cię pierwszy raz pocałowałem, pamiętasz?

- No pamiętam, pamiętam. Gorące lato, południe, parzące słońce, opuszczona, zarośnięta łąka na wzgórzu za kościołem i my, a wokół kwiaty, żółte, fioletowe, zielone, niebieskie, białe. Zupełna cisza, słychać tylko świerszcze, a przed nami widoki na wsie oddalone o kupę kilometrów, jakby zamglone budynki, hen daleko, daleko, ty wtedy podchodzisz i mnie całujesz — uśmiechnęłam się — Musiałabym mieć demencję starczą, żeby zapomnieć.

- Siedzieliśmy sobie na mojej bluzie, na samym szczycie wzgórza i patrzyliśmy spokojnie na budynki za miastem, ciągle o czymś rozmawiając. Chciałbym tam pojechać — oznajmił.

- Pojedziemy, ale dopiero na wiosnę, bo teraz bez sensu wspinać się po tym lodzie.

- Byłaś tam później? - zapytał.

- Nie — warknęłam — Nie mogłam wracać wspomnieniami, bo wpadłabym w depresję.

- A kościół? Kościół nadal stoi na tym wzgórzu? - zapytał z nutą nadziei w głosie.

- Nie, kościół został opuszczony i stoi, bo stoi. Można wejść do środka, ale wszystko zostało kompletnie zniszczone.

- Wielka szkoda, naprawdę. Chciałbym tam wrócić... - powiedział pewnie, po czym stanął jak wryty, patrząc na kogoś, kto stał naprzeciwko. W pierwszej chwili nie zorientowałam się w sytuacji, ale gdy tylko spojrzałam przed siebie, zrozumiałam, że nie jest dobrze.

- Kto to jest? - zapytałam cicho.

Przed nami, raptem dziesięć kroków stało tych dwóch z restauracji, którzy ochoczo się w nas wpatrywali. Bardzo się przestraszyłam, bo dotarło do mnie, że naprawdę mnie śledzili, że nie trafili do tej restauracji przypadkiem i w każdej chwili mogłam oberwać za swoje dobre intencje względem Aleksego. On nic nie mówił, tylko stał, wpatrując się w mężczyzn i blokując całą alejkę. Nie miałam pojęcia jak go ruszyć, ale wiedziałam, że będą kłopoty, bo ci dwaj pewnie zmierzali w naszą stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro