ROZDZIAŁ V - Ci dwaj
Oparłam się o auto i z nadzieją patrzyłam na bramę zakładu karnego. Aleksy miał wyjść o dziewiątej, a ja już od poprzedniego wieczora nie mogłam spokojnie usiedzieć na dupie. Byłam tak podekscytowana i szczęśliwa, że nawet Kamil zauważył buchającą ze mnie euforię. Pytał, z jakiego to powodu, przecież od miesiąca nie działo się absolutnie nic, co mogłoby mnie aż tak uszczęśliwić, a któregoś wieczora zasugerował nawet ciążę. Oszalał, szybko wybiłam mu to z głowy i oczywiście nic nie powiedziałam, bo gdybym tylko napomniała słowem o Aleksym, to mogłabym zapomnieć o super luźnej atmosferze w domu. Zaraz zaczęłyby się kłótnie i zazdrość, a przecież tego nie chciałam.
Sprawa sądowa zakończyła się poprzedniego dnia, a nasze wysiłki i wszystkie pieniądze nie poszły na marne, bo Aleksy dostał pozwolenie na wcześniejsze wyjście. Dziwne, gdyby nie dostał, bo wydałam ponad dziesięć tysięcy na łapówkę dla sędziego i szkoda mówić, ile poszło na prokuratora czy prawnika, ale opłacało się, bo Aleksy był tego wart:
- Tak się cieszę, że już po wszystkim, że jestem na wolności, że jestem z tobą — uśmiechnął się szeroko ze łzami w oczach. Po raz pierwszy od lat siedział w aucie i spoglądał na świat zza okna, nie zza krat. Mógł pójść, gdzie chciał, mógł wyjść, o której chciał, bez nadzoru, bez kajdanek i innych kryminalistów za sobą. Wyobrażałam sobie, jak się czuje. Chciałam spędzić z nim jak najwięcej czasu:
- Ja też bardzo się cieszę, ale wiesz, że nie możesz nic przeskrobać? Jeśli nagniesz zasady, wrócisz, a teraz już wiesz, jak fajnie jest na wolności.
- Obiecuję, że nic nie odpierdolę — uśmiechnął się.
- Wiozę cię teraz do mieszkania. Załatwiłam ci całkiem niezłe lokum w centrum. Co prawda kamienica z zewnątrz okropna, jebie tam i w ogóle, ale mieszkanie wyremontowane, masz wszystko zadbane. Pracę też ci załatwiłam, a od poniedziałku staję się twoim kuratorem.
- I co dalej?
- Jak to co? Zaczniesz żyć. Od poniedziałku do pracy i spotykamy się w fabryce. Aha! - pstryknęłam w palce — To fabryka pudeł kartonowych. Będziesz musiał przycinać i składać pudełka, nic trudnego.
- A Kamil wie?
No i w tym momencie jakby coś mnie przytkało, ale postanowiłam, choć jemu wyznać prawdę, bo przecież obojgu okłamywać nie dałabym rady:
- Nie, Kamil nie wie i się nie dowie — spojrzałam niezręcznie w boczną szybę.
- Ale że jak? Nie wie, że wyszedłem?
- Nie wie, że w ogóle Cię odnalazłam. Nie obraź się, ale on od zawsze uważał cię za patologię mimo tego, że znał cię tylko z opowieści. Rozumiesz? Gdyby teraz, jakimś cudem, dowiedział się o tej akcji, to chyba by mnie zabił.
- Przecież tak czy tak się dowie.
- Wiem, ale... Nie ważne — machnęłam ręką — Pomyślę o tym za jakiś czas.
- Tęskniłem za tobą Elena... - oznajmił szeptem — Co robiłaś później? Wtedy, gdy...
- Uczyłam się, pracowałam, żyłam, a ty? Jakim cudem trafiłeś do więzienia?
- Długa historia, może niedługo uda mi się ją opowiedzieć.
- Może zrób to teraz? - zaproponowałam — Jesteśmy jeszcze w Lublinie, mamy dużo czasu.
- Okej, okej. Opowiem ci wszystko ze szczegółami, bo widzę, że nie widziałaś moich akt — nabrał powietrza w płuca, wypuścił je i kontynuował — Po tym, gdy zabrali mnie od babki do Tuły, myślałem, że się powieszę. Czekał na mnie wyrok, miałem trafić do poprawczaka. Ciągle myślałem o Polsce, o Tobie, wiesz, jak to jest? Kiedy siedzisz sam, w jakimś domu dziecka, z dala od babci, z dala od domu, w którym się wychowałaś, z dala od przyjaciół i nie możesz zrobić kompletnie nic, bo według prawa nie masz głosu? Z pomocą przyszła mi Alina, bo przecież siostra. Poudawała chwilę troskliwą, kochaną siostrunię, przeszła przez procesy sądowe i dostała opiekę. Do osiemnastki mieszkaliśmy w jej małym mieszkanku, ten stary Ivanow jej wynajmował na wschodzie Moskwy, a potem wkręciła mnie w robotę u jego syna, no i tak trafiłem do więzienia.
- Jak cię wkręciła? - podumałam.
- Normalnie. Powiedziała temu swojemu alfonsowi, że z chęcią się czegoś u niego podejmę. Na początku miało być rozprowadzanie koki, ale jego syn — Borys, stwierdził, że jestem szybki i nadam się na międzynarodowego gońca, akurat brakowało mu jednej osoby. Przez pierwsze pół roku jechałem jako pasażer, a potem dostałem samochód, towar i jazda. Dużo się na tym zarabia, ale czy warto siedzieć tyle czasu za kratami? - zapytał.
- Warto? - uśmiechnęłam się, zerkając prosto w jego oczy.
- Nie warto.
- No dobra, a co konkretnie szmuglowałeś?
- Zależało od zamówienia, ale w większości to dobre, rosyjskie kałaszniki. Widziałaś kiedyś takie? - zaśmiał się.
- Nie, a co? Cuda techniki?
- Żebyś wiedziała, żebyś wiedziała — pokiwał palcem — Prawie cztery tysiące za sztukę, a masz przy sobie cztery potężne skrzynie, zawartość jednej prawie trzysta tysięcy, to policz sobie, ile w sumie kasy wieziesz.
- Ponad milion... - uniosłam brwi do góry.
- Złapali mnie na granicy, a potem już prosta droga do pudła. Sala sądowa, wyrok i cela — oparł głowę o szybę — Już nigdy więcej nie wplączę się w to samo.
- Nie będziesz miał okazji, bo na to nie pozwolę. Pracujesz od siódmej do czternastej lub od czternastej do dwudziestej. Po pierwszej zmianie masz czas na odpoczynek, potem nie wiem — podumałam — Może siłownia lub treningi sportowe.
- A jakiś czas spędzony wspólnie?
- Jako twój kurator będę musiała odwiedzać cię co najmniej raz w miesiącu.
- Mało — zaśmiał się — Za pierwszą wypłatę zabiorę cię na kolację.
- Nie musisz. Pierwszą wypłatę poświęć na swoje potrzeby, na czynsz i rachunki, może na ubrania, prezenty można by było uznać za łapówki.
- Prywatnie? - zdziwił się.
- Nawet prywatnie. Wiesz, jak mój poprzedni przełożony wyleciał z urzędu? - spojrzałam na niego — Przyjął czekoladki. Normalne czekoladki, z czerwoną kokardką, za dwadzieścia złotych. Wiesz, starsza Pani chciała podziękować za pomoc w załatwieniu ośrodka dla chorego syna, zresztą nie ważne, dała mu je w podziękowaniu.
- No, ale jak się dowiedzieli, że to dostał? Chyba się tam wyżej nie chwalił.
- Nie musiał — uśmiechnęłam się — Teraz wszędzie jest rywalizacja, każdy chce być nad każdym, dlatego nie można nikomu ufać. Stażystka go wkopała, a w zamian dostała podwyżkę o całe siedem złotych — zaśmiałam się w głos — Za głupie czekoladki wyleciał z roboty.
- Ja pierdole, wszędzie konfitury.
- Każdy dba o swój tyłek.
- Wiem, przekonałem się o tym, pracując dla Ivanowa — westchnął - Wszystko miało być bezpieczne, a w razie kłopotów da się w łapę i nie ma sprawy, yhm! - krzyknął.
- Kim jest w ogóle ten Ivanow? To jakiś sławny gangster czy wsiowy rozrabiaka?
- Ani to, ani to. Borys to dobrze zorganizowany, wszystkowiedzący, wszędzie będący szef sporej bandy chłopaków. Nie nosi na szyi łańcuchów, drogich adidasów, nie lansuje się na dzielnicach bryką, rozumiesz? - rzucił na mnie wzrokiem — Nosi garnitur, czarną walizkę, błyszczące lakierki i czarny krawat, to jego znak rozpoznawczy. Ja w zasadzie nigdy nie widziałem go ubranego w dresy czy dżinsy, nawet wieczorami do klubów chodził ubrany w garnitur.
- No dobrze, ale to nic mi o nim nie mówi.
- Bardziej znany jest jego ojciec. Ten robi interesy na skalę światową, a Borys produkuje kałaszniki i przerzuca je z Rosji do Polski, do Turcji, raz nawet zamawiali z Ameryki, ale to tyle. Reszta to gonienie koki po klubach, no i oczywiście produkcja. Do tego parę biznesów, kawiarnie, restauracje, kluby nocne, burdele, kto tam wie, ile tego jest...
- A Alina nadal pracuje dla Ivanowa? - zapytałam.
- No, raczej tak. Ostatni raz jak była u mnie z dwa lata temu, to mówiła, że jeszcze pracuje.
- Nie masz z nią kontaktu?
- Nie mam i tak naprawdę nigdy nie miałem. Wiesz, jak wyglądały nasze relacje...
- Teraz już nie będziesz musiał martwić się o nic. Wróciłeś do Warszawy, będziesz pracował, mieszkał z dala od przeszłości i patologii, ale musisz mi coś obiecać.
- Co takiego?
- Że już nigdy więcej nie dasz się wplątać w coś takiego, musisz mi to obiecać.
- Okej, więc... - zakrył usta i zaczął podśmiechiwać.
- Ej, no! - krzyknęłam — Ja mówię poważnie. Wydałam na ciebie prawie pięćdziesiąt tysięcy.
- Obiecuję, że nie wpierdolę się w bagno, i dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę, pewnie będę targał za tobą zakupy przez kilka następnych lat.
- No raczej — zaśmiałam się — Nie ma innej opcji. Ach! - jęknęłam, patrząc na telefon — Zaczekaj, Kamil dzwoni — przyłożyłam palec do ust, karząc mu być cicho i odebrałam. Ukochany mocno się niecierpliwił i martwił. Miałam być w domu już pół godziny wcześniej, a dopiero wyjeżdżałam z Lublina. Na szczęście pomyślałam o tym wcześniej i ustaliłam sobie jedną wersję, tę, którą będę mu wciskać:
- Wiesz co? Szef kazał mi jechać do Lublina po akta tego zamordowanego gościa, a ja zapomniałam na śmierć ci powiedzieć.
- Aha, a o której wrócisz? - zapytał.
- Myślę, że za godzinę, trochę ponad.
- Okej, dobra. To ja poczekam z kolacją... - oznajmił cicho i się rozłączył.
Nie miałam pojęcia czy uwierzył w to, co mu wkręciłam, ale ciągle modliłam się, by nie odkrył prawdy. Okłamywałam go i robiłam bardzo źle, bo moje zachowanie było, lekko mówiąc, nie fair, ale gdybym tylko napomniała cokolwiek o całej akcji, on byłby przeciw i zapewne mogłabym zapomnieć o wolności Aleksego, a mnie tak bardzo na tym zależało...
- Jesteś wolny, nie chciałbyś pobiegać nago po łące? - zapytałam, po czym buchnęłam śmiechem.
- Pierwsze co zrobię, to pójdę zjeść jakiś normalny obiad — wyjrzał przez okno — Schabowy, flaki i wódka.
- Żadnego alkoholu! - krzyknęłam — Kupię ci jedno piwo i tylko jedno. Masz zakaz picia alkoholu, spożywania narkotyków i w ogóle, tykania tego, czego się tykać nie powinno. Zrobię ci zakupy i zrobisz sobie tego schabowego.
- Nawet piwa?
- Ale tylko jedno! - uniosłam palec — Jeśli zobaczę, że chlejesz, to sama cię oddam tam, skąd cię wzięłam.
- Dobrze — uśmiechnął się potulnie.
- A teraz jedziemy do marketu, żebyś mógł przypomnieć sobie, jak to jest na zakupach.
No i pojechaliśmy wprost na Warszawę. Tam krótka droga do marketu i naszych pierwszych od dawna, wspólnych zakupów. Pięknie było znów po tułać się po alejkach, mając u swego boku trochę zagubionego Aleksego, który strasznie dziwił się, widząc nowe produkty. Kabanosy na raz, słone paluszki z czekoladą, cukierki podobne do batonów, to najbardziej go zaintrygowało, dlatego wzięłam parę dodatkowych produktów, by mógł sobie spróbować:
- Pamiętasz, jak za małolata razem kradliśmy cukierki? - zapytałam z uśmiechem na twarzy, przyglądając się półkom.
- Te galaretki? Teraz jak na nie patrze to rzygać mi się chce — zaśmiał się.
- Jak uciekaliśmy od ojca Wiktora, jak razem uciekaliśmy na łąki...
- Tam cię pierwszy raz pocałowałem, pamiętasz?
- No pamiętam, pamiętam. Gorące lato, południe, parzące słońce, opuszczona, zarośnięta łąka na wzgórzu za kościołem i my, a wokół kwiaty, żółte, fioletowe, zielone, niebieskie, białe. Zupełna cisza, słychać tylko świerszcze, a przed nami widoki na wsie oddalone o kupę kilometrów, jakby zamglone budynki, hen daleko, daleko, ty wtedy podchodzisz i mnie całujesz — uśmiechnęłam się — Musiałabym mieć demencję starczą, żeby zapomnieć.
- Siedzieliśmy sobie na mojej bluzie, na samym szczycie wzgórza i patrzyliśmy spokojnie na budynki za miastem, ciągle o czymś rozmawiając. Chciałbym tam pojechać — oznajmił.
- Pojedziemy, ale dopiero na wiosnę, bo teraz bez sensu wspinać się po tym lodzie.
- Byłaś tam później? - zapytał.
- Nie — warknęłam — Nie mogłam wracać wspomnieniami, bo wpadłabym w depresję.
- A kościół? Kościół nadal stoi na tym wzgórzu? - zapytał z nutą nadziei w głosie.
- Nie, kościół został opuszczony i stoi, bo stoi. Można wejść do środka, ale wszystko zostało kompletnie zniszczone.
- Wielka szkoda, naprawdę. Chciałbym tam wrócić... - powiedział pewnie, po czym stanął jak wryty, patrząc na kogoś, kto stał naprzeciwko. W pierwszej chwili nie zorientowałam się w sytuacji, ale gdy tylko spojrzałam przed siebie, zrozumiałam, że nie jest dobrze.
- Kto to jest? - zapytałam cicho.
Przed nami, raptem dziesięć kroków stało tych dwóch z restauracji, którzy ochoczo się w nas wpatrywali. Bardzo się przestraszyłam, bo dotarło do mnie, że naprawdę mnie śledzili, że nie trafili do tej restauracji przypadkiem i w każdej chwili mogłam oberwać za swoje dobre intencje względem Aleksego. On nic nie mówił, tylko stał, wpatrując się w mężczyzn i blokując całą alejkę. Nie miałam pojęcia jak go ruszyć, ale wiedziałam, że będą kłopoty, bo ci dwaj pewnie zmierzali w naszą stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro