Rozdział XXI
To było jak bajka
Była jak wiatr
Czasami mówię sobie, ze być może sobie ją wyobraziłem
Gdybym chociaż mógł mieć dowód
Jakieś wspomnienie z tego, że byłem z nią
Powoli wariuje trochę
Czasami budzę się i czuję tu moją winę
Szepcze mi do ucha
I mówi gdzie jesteś, kochanie?
- Wznieśmy toast za przyszłą pannę młodą! – zawołała wesoło blondynka.
- Zdrowie! – krzyknęła szatynka. Wszystkie kobiety uniosły kieliszki, a następnie upiły łyk szampana. W tle leciała cicha muzyka. Siedziała na kanapie, uśmiechając się tak mocno, że miała wrażenie, że ten grymas już na stałe przyrośnie jej do twarzy.
- Wszystko w porządku? – zapytała wysoka blondynka.
- Pewnie, Yam. – odpowiedziała wesoło. – Po prostu jestem trochę zmęczona.
- Pewnie te przygotowania Cię wykończyły, co? – zaśmiała się rudowłosa.
- Chyba tak. – również się zaśmiała. – Ale na szczęście wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
- Przy Twoim roztrzepaniu? – szatynka spojrzała na nią sceptycznie. Wszystko kobiety wybuchły wesołym śmiechem. No tak... była znana z tego, że zawsze miała w głowę w chmurach.
- Na szczęście Pedro stoi twardo na ziemi. Gdyby nie on... - westchnęła. – To macie rację, pewnie połowa gości nie byłaby zaproszona... - zaśmiała się. – Ale na szczęście cały czas trzymał rękę na pulsie i pilnował mnie.
- Ech... zazdroszczę Ci takiego faceta. – westchnęła głośno Jim.
- I kto to mówi? – zaśmiała się blondynka. – Nico to najsłodszy facet, jakiego znam. To ty tutaj masz cholerne szczęście Jim. Poza tym... tylko Tobie udało się wytrwać w związku ze szkolna miłością.
- Ej! – zawołała szatynka. – Ja też tu jestem. Mnie też się udało.
- No tak... zapomniałam o Gastinie. – zaśmiała się rudowłosa. – A właśnie, gdzie on jest? Tylko mi nie mów, że na wieczorze kawalerskim.
- W pewnym sensie... - odpowiedziała już bardziej poważnym tonem.
- Hej! Co jest? – zapytała Yam.
- Nic, nic... Nieważne.
- To nie jest odpowiedni temat na tą imprezę. – odpowiedziała Ambar, stając po stronie Niny.
- Dlaczego nie? W końcu to babski wieczór. O kim mamy gadać, jak nie o facetach?
- Daj spokój, Jim. – powiedziała Ambar. – Nie będziemy gadać teraz o Matteo.
- A co ma do tego Matteo? Przecież mówiłyśmy o Gastinie... - powiedziała Yam. Blondynka spojrzała uważnie na koleżankę. Ambar pokręciła tylko głową w niemym sygnale. Odpuść. Wszystkie spojrzały na brunetkę, która nagle gwałtownie wstała z kanapy i odstawiła swój kieliszek na stół.
- Luna? – zapytała szatynka.
- Idę do łazienki. Nie przerywajcie sobie. – powiedziała, uśmiechając się sztucznie. Następnie wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki. Przez chwilę w pokoju zapanowała zupełna cisza. Żadna z nich, nie potrafiła się odezwać, bojąc się powiedzieć coś niewłaściwego.
- Pójdę z nią pogadać... - powiedziała cicho Nina i wymknęła się z pokoju.
- Czy ktoś mi może wyjaśnić o co chodzi? – zapytała rudowłosa.
- To długa historia... - westchnęła Ambar. – Powiem tylko jedno... Matteo wygląda teraz zupełnie tak samo... - Jim spojrzała ze zrozumieniem na blondynkę i pokiwała smętnie głową. I wszystko jasne...
...
Wyjął jeszcze jedno piwo z lodówki i otworzył je. Upił kilka łyków. Nie miało znaczenia, że jutro będzie miał kaca jak stąd do wieczności. Nic nie miało już znaczenia. Siedział sam, w hotelu, użalając się nad sobą i próbując zrozumieć dlaczego jego jedyna miłość jutro wychodzi za innego. Usłyszał pukanie do drzwi, ale kompletnie się tym nie przejął. Usiadł na fotelu i upił pół puszki jednym haustem. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Spojrzał w tamtą stronę, ale obraz zamazywał mu się lekko, więc nie miał pewności, kto przed nim stoi.
- Co ty kurwa robisz, chłopie? – usłyszał męski głos. Gaston.
- Chcesz jedno? – zapytał, wskazując na butelkę.
- Nie. I ty też nie chcesz! – powiedział mężczyzna, wyrywając mu jednocześnie butelkę z dłoni.
- To moje! Oddawaj! – powiedział głośno.
- Nie. Tobie już wystarczy. Ile już wypiłeś? Dziesięć? Jutro będziesz umierać!
- I tak będę... - Blondyn usiadł w fotelu naprzeciwko i spojrzał uważnie na kumpla. Ostatni raz, w takim stanie, widział go tuż po wyjeździe Luny trzy lata temu. Wyglądał wtedy dokładnie tak samo... takie same podkrążone i zaczerwienione oczy. Ta sama pustka. I był wtedy tak samo pijany, jak teraz. Westchnął głośno. Miał już serdecznie dość wyciągania go z tego dna... miał ochotę zadzwonić do brunetki i wygarnąć jej, co o niej myśli. Już miał w głowie te wszystkie epitety, którymi by ją obdarował.
- Ja rozumiem, boli Cię to wszystko, ale musisz się jakoś ogarnąć. Nie możesz wyglądać jutro jak własna śmierć. Chcesz, żeby do Ciebie wróciła? To udowodnij jej, że ma czego żałować wychodząc za tego idiotę.
- Ona mnie nie chce. – wybełkotał. – Już dwa razy mnie rzuciła.
- To pokaż jej, że popełniła błąd. Pokaż jej co traci!
- Już mam dość walczenia o nic... chcę się uchlać i przespać jutrzejszy dzień.
- To masz pecha. Bo ja na to na pewno Ci nie pozwolę, Matteo! – powiedział poważnie blondyn, odsuwając butelkę na drugi koniec stolika. – Powinieneś się przespać.
- Nie chcę!
- Matteo, ogarnij się! – powiedział podniesionym głosem.
- Po co? – zapytał, uśmiechając się krzywo.
- Bo jutro będziesz tego żałował.
- Chrzanić to!
- Matteo! Skoro tak bardzo Cię to boli, to czemu odpuszczasz? Gdzie jest ten walczak? Gdzie ten chłopak, który był tak pewny siebie? Ten, który powtarzał, że do niego wróci, że nie zapomniała?
- Utopił się gdzieś tam. – powiedział, wskazując chwiejnie na butelkę.
- Dobra. I tak się z Tobą nie da rozmawiać. Wstawaj! – powiedział, podchodząc do szatyna i podniósł go, ciągnąc za ramię. Złapał go w pasie i podprowadził do łóżka. Szatyn opadł bezwładnie na ciemną pościel i zaśmiał się głośno. – Idź spać! – powiedział blondyn, ściągając jego buty. Znowu musiał się nim zajmować. Znowu musiał go ogarniać. A wszystko znowu przez tą samą i jedną kobietę. Luna. W jego myślach to słowo zabrzmiało niczym przekleństwo. Po chwili w pokoju rozniosło się ciche chrapanie. Zgasił więc światło i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
...
- Dobra, to teraz mów! Zostałyśmy same. – powiedziała Nina, siadając obok przyjaciółki na łóżku. – Dlaczego tak zareagowałaś na imię Matteo?
- Niby jak? – zapytała, udając kompletne niezrozumienie.
- Nie oszukasz mnie Luna. Co jest? Chcesz odwołać to wszystko? Możesz jeszcze to zrobić.
- Nie! – krzyknęła. – Nie chcę nic odwoływać. – powiedziała już spokojniej.
- To, co jest grane? – zapytała.
- Nic. To po prostu stres przedślubny.
- Myślisz, że się na to nabiorę? – zapytała, unosząc brwi.
- Nina, odpuść. Jutro wychodzę za mąż. – powiedziała, uśmiechając się blado. – I wszystko znowu będzie tak, jak być powinno.
- Naprawdę tego właśnie chcesz?
- Tak. Matteo będzie szczęśliwszy, gdy raz na zawsze zniknę z jego życia. – Nina westchnęła ciężko i pokręciła głową. Miała zupełnie inne zdanie na ten temat, ale wiedziała, że jeżeli jej przyjaciółka się na coś uprze, to nic nie sprawi, że zmieni zdanie. A ona właśnie postanowiła wyjść za mąż za Pedro i unieszczęśliwić siebie w imię czegoś, co nie miało prawa zaistnieć. Ale to była jej decyzja... i miała tylko nadzieję, ze jutro zdarzy się jakiś cholerny cud, który sprawi, że ta historia skończy się zupełnie inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro