Rozdział XX
Kiedy zamykasz oczy
Wiesz, że myślę o tobie
Tymczasem woła mnie moja pani
Bym znów stanął u jej boku
Dziś w nocy nie będę sam
Ale to nie znaczy
Że nie będę samotny
Nie mam już jak udowodnić
Że nie wahałbym się dla ciebie zginąć
Usiadł przy fortepianie i przez chwilę przyglądał się pozostawionym nutom. Potem czarno-białej klawiaturze. Westchnął ciężko i przesunął palcami po klawiszach, sprawiając, że z instrumentu wydobyły się ciche, delikatne dźwięki. Już tak dawno nie grał, że nie był pewny, czy w ogóle jeszcze pamięta, jak to robić. Spróbował zagrać pierwszą melodię, która przyszła mu na myśl... zdrętwiałe palce z trudem trafiały w odpowiednie klawisz. Zagryzł mocno wargi. Spróbował jeszcze raz. Tym razem było już zdecydowanie lepiej.
Jak wiosna, budzi kwiat
Jak melodia, pełna swej wartości
Żyjesz we mnie
Jestem w tobie
Jak padający deszcz, który zwilża serce
Jak wiersz, który nigdy nie został napisany
Żyjesz we mnie
Jestem w tobie
Jego cichy głos poniósł się po pokoju. Nie usłyszał nawet jak ktoś wszedł do pomieszczenia i usiadł na fotelu. Dopiero gdy usłyszał głośne westchnienie, odwrócił się, gwałtownie przerywając grę. Spojrzał na blondynkę, uśmiechającą się do niego smutno. Skuliła się w fotelu, obejmując kolana dłońmi.
- Nie chciałam Ci przeszkadzać. – powiedziała cicho. – Nie przerywaj... już dawno nie słyszałam jak grasz.
- Nie powinienem. Za dużo wspomnień... - westchnął, a następnie zatrzasnął z hukiem instrument. Podeszła do niego i położyła dłoń na jego własnej. Splotła delikatnie ich palce w czułym geście.
- Nie mogę znieść tego... patrzenia na Ciebie... widzenia Cię znowu w tym samym stanie, co kiedyś. – powiedziała z bólem.
- Wszystko w porządku, Ambar.
- Nieprawda. Ja... wiesz, że chciałam to naprawić. Próbowałam.
- Wiem. – powiedział, ściskając mocniej jej dłoń. - To nie Twoja wina. Widocznie nie kochała mnie aż tak bardzo... - dotknęła dłonią jego policzka i spojrzała uważnie w jego czekoladowe tęczówki. – Widocznie tak to wszystko miało się skończyć. Może miałaś rację te kilka lat temu... może faktycznie powinniśmy spróbować. Pomóc sobie. Wiem, że nie tego byś chciała, ale...
- Wiem... nadal ją kochasz.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnę. I nie wiem, czy pokocham Cię tak, jakbyś tego pragnęła. Ale chcę przynajmniej spróbować... tyle mogę dla Ciebie zrobić. – odpowiedział, uśmiechając się do niej smutno. Przez chwilę przyglądała mu się uważnie. Nie wiedziała, czy powinna się ucieszyć... czy może wręcz przeciwnie. Miała w końcu to, czego chciała... przed nią siedział mężczyzna, którego kochała i proponował jej wspólną przyszłość... spełniało się jej marzenie. Powinna teraz skakać z radości, powinna się śmiać... ale ona nie czuła nic. Tylko smutek... że znowu cierpiał. I żal, że była dla niego tylko opcją... nigdy nie była wyborem. Mimo to schyliła się i pocałowała delikatnie jego wargi. Widziała tylko jego przymknięte powieki... i prosiła o to, aby właśnie w tym momencie nie wyobrażał sobie na jej miejscu kogoś zupełnie innego...
...
- Nie smakuje Ci? – zapytał, przyglądając się jej uważnie.
- Nie... Wszystko jest pyszne. – odpowiedziała, uśmiechając się sztucznie. Siedzieli właśnie w restauracji. Powinni wybrać menu na przyjęcie weselne. Stawiano przed nią kolejne talerze... kolejne dania, ale ona miała wrażenie, że wszystko jest dokładnie takie samo. Jakby zupełnie straciła smak... – Nie umiem się zdecydować... Ty coś wybierz. – powiedziała, odkładając sztućce na stół.
- Wszystko w porządku? – zapytał, łapiąc ją za nadgarstek.
- Tak, oczywiście. Po prostu jestem trochę zmęczona. To wszystko.
- Sama chciałaś przyśpieszyć ceremonię. – powiedział poważnie.
- Wiem. I nadal chcę. Po prostu nie wiedziałam, że aż tyle rzeczy trzeba dopiąć w ostatnich tygodniach. – odpowiedziała, uśmiechając się do niego delikatnie. – Poza tym... stresuję się trochę...
- Stres przedślubny? – zaśmiał się. – Moja siostra miała tak samo. Non stop wyładowywała się na nas wszystkich. Już nie wiedzieliśmy jak ją omijać w domu. Ale nie martw się... to minie, jak tylko wejdziesz do Kościoła.
- Na pewno masz rację. – ścisnęła jego ciepłą dłoń.
- Cieszę się, że jednak wróciłaś. – powiedział cicho. – Gdy wyjechałem... bałem się, że już Cię nigdy więcej nie zobaczę. Myślałem, że to koniec... że z nim zostaniesz... - podeszła do niego i delikatnie przytuliła się do jego klatki piersiowej. I... nie poczuła zupełnie nic... Nie czuła już nawet tego ciepła i bezpieczeństwa, które było kiedyś dla niej oczywiste w jego objęciach. Mimo to, wtuliła się mocniej, wdychając zapach jego koszuli. Przecież sama podjęła decyzję... Wróciła...
- Ja też się cieszę. – powiedziała cicho, nie odrywając twarzy od materiału.
- Kocham Cię, skarbie. – powiedział, przytulając ją mocniej do swojego boku. Nie odpowiedziała. Uniosła się lekko na palcach i musnęła delikatnie jego wargi. Tylko na tyle było ją stać... Przymknęła oczy... wyobraziła sobie pewnego bruneta o ciemnych, błyszczących oczach... z gitarą w ręku... uśmiechnęła się... Siento, espero, desespero, no soy yo...
...
- Pomóż mi! – zawołała blondynka. Powoli wszedł do jej pokoju. Wszędzie leżały porozwalane ubrania. Kolory mieniły mu się w oczach. A w środku tego wszystkie, na łóżku, siedziała drobna blondynka, patrząca na niego błagalnym wzrokiem.
- Tornado tędy przeszło? – zapytał, podchodząc do niej.
- Nie. Nie wiem, jaką sukienkę mam założyć na wesele. – spojrzał na nią, uśmiechając się krzywo. Naprawdę przyszła z tym do niego... Miał ochotę wybuchnąć głośnym, histerycznym śmiechem. Był ostatnią osobą, którą powinna pytać o wybór stroju. Przecież kompletnie się na tym nie znał... W dodatku na TO wesele!
- Ambar, naprawdę? – zapytał. – Idziesz z tym do mnie?
- A kogo mam zapytać? Jak nie mojego partnera? – zapytała, uśmiechając się słodko.
- Jak dla mnie, jest to obojętne. We wszystkim wyglądasz ładnie.
- To nie pomaga, Matteo.
- Nie znam się na tym, Am. Styl to Twoja działka, nie moja.
- Ale przynajmniej powiedz mi co myślisz. Czerwona... czy niebieska? – powiedziała, wskazując na dwie sukienki leżące na jej kolanach.
- Niebieska. – odpowiedział pewnie. Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Dlaczego? – zapytała.
- Pasuje Ci do oczu. – odpowiedział, uśmiechając się lekko.
- A ktoś tu podobno nie zna się zupełnie na stylu... - westchnęła, podchodząc do niego. Przesunęła dłonią po jego policzku i delikatnie pocałowała jego usta. – Dziękuję...
- Nie ma za co... - odpowiedział cicho, wdychając zapach cytrusowego szamponu do włosów, którego używała. Pierwszą rzeczą o której pomyślał było to, że wolał zapach truskawek... a potem zamknął oczy... i wszystko było na swoim miejscu...
...
Nie proszę o wiele
Proszę wystarczająco
Nie proszę Cię o nic
Tylko o twoją miłość
Nie proszę o uścisk
Nie proszę o pocałunek
Tylko o jedno spojrzenie
Proszę
- Piękna... co to takiego? – zapytał wchodząc cicho do jej sypialni. Uśmiechnęła się do siebie w odpowiedzi. – Piszesz coś nowego?
- Tak... ale to niespodzianka. Więc mógłbyś sobie iść. – odpowiedziała, odwracając się w jego stroną. – Usłyszysz ją w odpowiednim momencie.
- W porządku, niech Ci będzie. – powiedział, a potem wyszedł zamykając za sobą drzwi.
- Albo nie usłyszysz wcale... - powiedziała cicho do siebie. Szarpnęła struny gitary i ponownie zatopiła się w słodkiej muzyce. I we wspomnieniach. Już dawno nic nie komponowała. Brakowało jej kogoś, kto by ją zainspirował. Brakowało jej uczuć, które chciałaby wyrazić. Brakowało tego, który powinien je usłyszeć... Westchnęła ciężko i odłożyła gitarę na łóżko. Zostały niecałe dwa tygodnie do ślubu... a ona nadal nie potrafiła zapomnieć... nie potrafiła odciąć się od tego, co wydarzyło się kilka miesięcy temu. Te kilka dni wyryło się w jej pamięci niczym tatuaż... jak pocałunek na skórze. Wiedziała, że te chwile zostaną z nią na zawsze. Tak samo jak on... nawet jeżeli nikt nigdy się o tym nie dowie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro