Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIX

Obiecałam, więc proszę bardzo. oddaje w Wasze ręce kolejny rozdział...

tylko proszę, nie bijcie! :( ;) 


Kiedy on Cię obejmuje i przyciąga do siebie,

kiedy mówi słowa, które potrzebowałaś usłyszeć

chciałbym być nim, ponieważ te słowa są moje.

Mówiłbym ci je do końca świata.


Podeszła powoli do chłopaka siedzącego na ławce. Przez ostatnich kilka dni unikała go jak tylko mogła. Chciała przemyśleć. To wszystko działo się tak szybko, tak nagle, że w pewnym momencie sama się pogubiła we własnych uczuciach. Wyjazd Pedro coś jej jednak uświadomił. Że nie chce po raz kolejny stawiać świata od nowa. Była już zmęczona odbudowywaniem swojego życia. Nie miało już znaczenia, co wydarzyło się kilka lat temu. Jej strach został. To, że jej nie zdradził... zmieniło tylko tyle, że nie bolało tak bardzo. Popełniła wtedy błąd. Ale nie dlatego, że wyjechała... to była dobra decyzja. Popełniła błąd, nie mówiąc nic. Wyjeżdżając tak bez słowa, złamała nie tylko swoje własne serce, ale także jego. Spojrzała smutnymi oczami na chłopaka... siedział, opierając czoło na kolanach. Bolało ją to. I bolało też to, że zaraz skrzywdzi go ponownie. Zada mu ten sam ból, co wtedy.

- Luna! – zawołał, podnosząc wreszcie głowę. Uśmiechnęła się smutno, podchodząc do ławki. Usiadła obok niego, nic nie mówiąc. Co jeżeli on się załamie? Co jeżeli już jej nie wybaczy? To wszystko bolało. Był dla niej ważny. Ale bała się. Tak po ludzku bała się, że ten ogromny strach, żeby nie stanąć w tym samym miejscu. Wiedziała, że ją kocha. Wiedziała, że nigdy nie skrzywdziłby jej celowo... ale i tak się bała. Trzęsła się na samą myśl, że znowu mogłaby zobaczyć coś takiego i nie wytrzymać. Bała się, że zazdrość, która się w niej tliła, zniszczy kiedyś to, co było między nimi piękne. Zniszczy te chwile, które utkwiły w głowie niczym najpiękniejsza bajka. I bała się tego, że zniszczy życie komuś jeszcze... komuś dla niej bardzo ważnemu. Kochała Ambar, mimo tego, jak ją skrzywdziła. Były rodziną. A nigdy nie przedkłada się chłopaka ponad rodzinę... – Luna... powiedz coś...

- Wyjeżdżam. – powiedziała cicho.

- Co? O czym ty mówisz? – zapytał, patrząc na nią ogromnymi oczami. Widziała w nich strach, żal... i ból tak ogromny, że po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Zagryzła wargi, tłumiąc jęk. – Dlaczego? Przecież... - złapał ją mocno za rękę i splótł ich palce.

- Nie zrozumiesz, Matteo. Tak musi być. Ta... historia. Ona już nic nie zmieniła.

- Luna... nie rób mi tego. Nie po raz kolejny. Kocham Cię! – wyszeptał, tuląc drugą dłonią jej policzek.

- Nie rozumiesz? Nie widzisz jak ta miłość nas spala? Jak niszczy? Nie widzisz, ilu ludzi cierpi dlatego, że siedzę tutaj teraz... z Tobą? Ja tak nie potrafię. Musimy... muszę wyjechać. Wrócić do swojego życia. Wyjść za mąż.

- Nie wierzę! Przecież mnie kochasz! Przecież...

- To nie ma znaczenia. Tak będzie lepiej, uwierz mi, Matteo. Kiedyś to zrozumiesz.

- Nie chcę tego zrozumieć! – krzyknął.

- Matteo... nie róbmy scen. Rozstańmy się po prostu. Ja wrócę do Pedro. Ty uszczęśliwisz Ambar. Wiesz, że ona Cię kocha. Nawet jeżeli ona sama mówi, że jest inaczej.

- Nie! Nie wierzę! Naprawdę wolisz uszczęśliwić kuzynkę zamiast siebie, Luna? – zapytał.

- Ja też będę szczęśliwa! Bo będę wiedzieć, że wszystko jest tak, jak być powinno.

- Dlaczego mi to robisz? Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Wiesz, że Cię nie zdradziłem.

- Wiem, Matteo... – pogładziła wierzch jego dłoni opuszkami palców. Uśmiechnęła się smutno i spojrzała głęboko w jego oczy. – Nie rozumiesz, że za dużo się już wydarzyło? Oboje mamy już przeszłość, która będzie tylko wszystko utrudniać. – patrzyła jak iskierka za iskierką gaśnie w jego oczach, które nagle stały się tak puste, jakby wyciekło z nich całe życie. – Oboje swoje przeszliśmy. To wyjdzie. Zaczniemy się obwiniać. Kłócić. I w pewnym momencie i tak dojdziemy do wniosku, że to się nie uda. Co wtedy? Już nie będzie do czego wrócić. Teraz jeszcze mamy wybór.

- Nie będę szczęśliwy bez Ciebie.

- Będziesz, Matteo. Sam się o tym kiedyś przekonasz.

- Ale nie chcę! – ścisnął mocno jej dłoń. Poczuła ukłucie bólu.

- To chociaż spróbuj.

- Dlaczego znowu podejmujesz decyzje za nas oboje? Wtedy też tak zrobiłaś. Wyjechałaś nic nie tłumacząc, bo po prostu podjęłaś decyzje.

- I wiem, że źle zrobiłam... powinnam była z Tobą porozmawiać. Wtedy wszystko byłoby inaczej. Ale teraz jest już za późno. Za kilka miesięcy wychodzę za mąż... - zawahała się przez chwilę. – I chciałabym żebyś tam był...

- Wiesz, o co mnie prosisz?

- Proszę przyjaciela o to, żeby był ze mną w najważniejszym dniu w moim życiu.

- Nie radzę... jeżeli przyjadę, to wiesz, że nie pozwolę ci wyjść za niego. – powiedział pewnie.

- Do tego czasu zrozumiesz, że tak jest lepiej.

- Tak myślisz? – zapytał sceptycznie. – Myślisz, że kiedykolwiek przestanę Cię kochać?

- Nie, tak nie uważam. Tak samo, jak wiem, że ja nigdy nie przestanę kochać Ciebie. I właśnie dlatego wychodzę za mąż za Pedro. Dla Twojego dobra. Dla Ambar... i dla siebie.

- I tak będę czekał.

- Nie wystarczyło Ci już tyle lat czekania? – zapytała, uśmiechając się smutno.

- Czekanie na Ciebie, nigdy nie będzie za długie. – pogładził delikatnie jej ciepły policzek, a następnie zbliżył swoją twarz do jej. Czuła jego oddech na skórze. Jego oczy wpatrzone w jej własne. Chwilę później poczuła jego usta na swoich. Delikatnie muśnięcie warg. Jego ciepło... jego zapach... ciepła dłoń tuląca jej policzek. Ostatni pocałunek. Pożegnanie. Odsunęła się od niego powoli i jeszcze raz spojrzała w jego ciepłe tęczówki. A potem odeszła. Cicho... dokładnie tak, jak kiedyś... 

...

4 miesiące później



- Co to? – zapytał, wchodząc do pokoju. Blondynka siedziała na sofie i wpatrywała się uważnie w białą kartkę, jakby czytając raz za razem tych kilka linijek. Podszedł do niej i spojrzał jej przez ramię na jasną kopertę. Wzdrygnął się, czytając imiona wypisane na wierzchu kartki.

- Chyba widać. Zaproszenie ślubne. To już za niecałe dwa miesiące. – odpowiedziała kobieta.

- Zamierzasz pojechać? – zapytał, przełykając głośno ślinę.

- To moja kuzynka, Matteo. Powinnam tam być. – odpowiedziała smutnym tonem.

- Też powinienem. – odpowiedział głucho, nadal tępo wpatrując się w białą, sztywną kartkę papieru. Blondynka spojrzała na niego uważnie.

- Słucham? – zapytała, wyraźnie zaskoczona.

- Też powinienem pojechać. To... jednak moja przyjaciółka. – powiedział, nadal nie odrywając uwagi od zaproszenia.

- To przede wszystkim twoja była, Matteo. To nie jest dobry pomysł.

- I tak pojadę, Ambar, z Tobą czy bez Ciebie. – powiedział pewnie.

- Matteo... znowu wracamy do tego, co było? – zapytała, dotykając dłonią jego policzka. Podniósł wzrok i spojrzał w jej błękitne tęczówki.

- Ona... Luna... chciała... na pewno chciałaby żebym tam był. – powiedział powoli.

- Nie zabronię Ci Matteo. Zrobisz, jak będziesz uważał. – powiedziała, uśmiechając się smutno. Odłożyła kopertę na stolik. – Jest już późno. Idę spać.

- Ja jeszcze... pooglądam coś.

- Tylko nie kładź się bardzo późno. – uśmiechnęła się, a następnie musnęła delikatnie jego policzek. Przez chwilę stał jeszcze, jakby przytwierdzony do podłogi. Potem jego uwagę znowu przyciągnął skrawek papieru leżący na szklanym stoliku. Usiadł na sofie, bo nagle nogi odmówiły mu posłuszeństwa i bał się, że się przewróci. Wziął kopertę do ręki i spojrzał na wykaligrafowane imiona. To jego imię powinno tam być! To powinno być zaproszenie na jego ślub, a nie jakiegoś palanta, który wygrał tylko dlatego, że pojawił się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.

Pada odkąd mnie zostawiłaś.

Teraz tonę w powodzi.

Widzisz, zawsze byłem wojownikiem,

ale bez Ciebie się poddaję.


To wszystko powinno wyglądać zupełnie inaczej. Gdy wtedy wyjechała, niby nic się nie zmieniło. Było jak wcześniej. Znowu był sam. Znowu, tak samo chodził do pracy. Jakby tylko życie wróciło do swojego starego rytmu, który ona na chwilę wybiła swoją obecnością. Ale w głębi siebie czuł, że jego serce rozpadło się na kolejne kawałki, których nie był już w stanie poskładać. Ona zabrała ze sobą kolejny fragment. Oddał jej wszystko... Wręczył jej siebie na dłoni, wyłożył wszystkie karty, wszystkie uczucia... a ona i tak wyjechała, zabierając ze sobą tylko kolejny fragment jego umysłu i serca. Serca, z którego z każdym kolejnym ubytkiem znikała także miłość. Dzisiaj, widząc to zaproszenie... zrozumiał, że ze swojego serca, nie zostało mu już kompletnie nic. Ona trzymała w garści wszystkie jego fragmenty.

Teraz nie mogę śpiewać o miłości,

w ten sposób, w który się powinno.

Cóż, najwyraźniej nie jestem już w tym dobry.

Ale kochanie, to tylko ja.


Patrzył na ciemnoniebieskie litery, które rozmazywały się przez łzy spływające po policzkach. Już nawet nie próbował ich powstrzymać. Nie obchodziło go to, że jest facetem, że nie powinien... płakał, bo jego życie po raz kolejny zostało zdeptane przez tą samą osobą, drobną brunetkę o ciepłych zielonych oczach.

I ja będę Cię kochał, kochanie - zawsze.

I ja będę tu na zawsze i jeden dzień dłużej - zawsze.

Będę tu, dopóki gwiazdy nie przestaną świecić.

Dopóki niebiosa się nie rozstąpią i słowa nie przestaną się rymować.


Odłożył kartkę na stolik. Wszystko, co kiedykolwiek budował, rozpadło się w jego rękach. Została mu tylko miłość. Miłość do niej. I zrozumiał, że pojedzie. Nawet jeżeli zaboli, nawet jeżeli miałby rozpłakać się, patrząc na nią, zakładającą obrączkę na palec innego mężczyzny, przysięgającą mu miłość, uczciwość i wierność... pojedzie... dla niej. Tylko dla niej. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro