Rozdział XIII
Wreszcie coś się zaczyna dziać w tej historii! :P
Zapraszam serdecznie do czytania ;)
Zrozum, byłem tak cicho
Że ten sekret urósł we mnie
Z dala od Ciebie
Nie mogę żyć
Samotny, nie mogę Cię dotknąć
Potrzebuje tylko rozmowy
By powiedzieć Ci w piosence
Jak tęsknię za Twoim ciepłem
Zamknęła za sobą drzwi garderoby. Oparła się o ścianę i zsunęła się po niej powoli. Usiadła na ziemi, krzyżując nogi ze sobą. Zakryła dłońmi oczy. Po policzkach zaczęły spływać słone łzy. Co ona najlepszego zrobiła?
- Luna, otwórz! – usłyszała głos Niny, która musiała stać właśnie pod drzwiami. – Wiem, że tam jesteś. Otwórz mi.
- Nie chcę gadać. – odpowiedziała zdławionym głosem. – Zostawcie mnie!
- To tylko ja, Luna. Otwórz. – Powoli wstała i przekręciła klucz w drzwiach. Brunetka weszła do środka i natychmiast objęła ją mocno ramionami. Wtuliła się w nią, szlochając cicho. Łzy spływały po policzkach razem z cieniami i tuszem do rzęs. Minęło dobrych kilka minut zanim była w stanie podnieść wzrok. Nina głaskała ją delikatnie po głowie, szepcząc słowa pocieszenia.
- Nina, co ja najlepszego zrobiłam?
- Myślę, że to, czego wszyscy się spodziewali. Prędzej, czy później. No, poza Pedro.
- Jest tu jeszcze? Muszę z nim porozmawiać. – stanęła pod drzwiami, chcąc wybiec za narzeczonym, ale brunetka powstrzymała ją.
- Wybiegł zaraz po tym, jak skończyliście śpiewać. Chyba musi to wszystko przetrawić. Daj mu chwilę, zanim zaczniesz cokolwiek wyjaśniać. – odpowiedziała poważnie.
- Nina, on mnie znienawidzi. – usiadła na podłodze, opierając się plecami o ścianę. – Boże... co ja zrobiłam?
- Spokojnie, Luna. To wszystko wcale nie wyglądało tak tragicznie, i jestem pewna, że jeżeli pogadacie na spokojnie, to wszystko będzie dobrze.
- Nina! Prawie pocałowałam Matteo na scenie, rozumiesz?!!! – podniosła głos.
- Jak dobrze to określiłaś, „prawie".
- Myślisz, że to cokolwiek zmienia? Co ja powiem Pedro? Że udzieliły mi się emocje? Że nagle światła mnie oślepiły i wpadłam na niego? Jak ty chcesz to tłumaczyć? – zapytała.
- Nie wiem... ale wiem jedno, tam nic się nie stało. Patrzyliście na siebie, i tyle. Gdyby nie fakt, że zwiałaś ze sceny ze łzami w oczach, to wszystko dałoby się wyjaśnić. Sama ukręciłaś stryczek na własną szyję tym głupim wybuchem. Ale jestem pewna, że wszystko da się wyjaśnić.
- Uciekłam, bo byłam przerażona, Nina. Staliśmy tak blisko. Ja już czułam jego usta, rozumiesz? I chciałam tego. Cholernie tego chciałam. Zapomnieć o wszystkim i znowu być starą Luną zakochaną w Matteo. – złapała się mocno za głowę, jakby chciała powstrzymać wszystkie myśli, które głębiły się gdzieś na dnie jej umysłu przed wydostaniem się na zewnątrz.
- Dlaczego mówisz to dopiero teraz? Przecież rozmawiałyśmy wczoraj i wszystko było w porządku. Że nic od niego nie chcesz, że go nie kochasz. Co się zmieniło? Nagle znowu się zakochałaś?
- Nie. Ale boję się czegoś innego.
- Czego?
- Że nigdy, tak naprawdę, nie przestałam go kochać. – Po jej policzku spłynęła jeszcze jedna łza.
...
Weszła cicho do pokoju hotelowego, zatrzaskując za sobą drzwi. Wszędzie panowały ciemności. Tylko światło księżyca, które przedostawało się przez cienkie zasłony rozpraszało mrok nocy. Usiadła ciężko na łóżku i zsunęła szpilki ze stóp. Dzisiaj, to wszystko, zdecydowanie ją przerosło. Spuściła głowę i oparła ją na kolanach. Objęła się mocno ramionami, chcąc powstrzymać ich drżenie. Zamknęła na chwilę oczy. Wzięła jeden głęboki oddech, następnie kolejny. Dzisiejszy dzień to było za wiele. Po co ona się zgodziła na to wszystko? Przecież z góry widziała, że ten występ jest skazany na porażkę. Nie miał prawa się udać. Ciche pukanie do drzwi przerwało ciszę. Podniosła się szybko z łóżka i podbiegła do drzwi. To mogła być tylko jedna osoba. Pedro. Otworzyła drzwi.
- Co ty tu robisz? – krzyknęła.
- Pomyślałem, że powinniśmy pogadać.
- Wynoś się stąd! Nie mam Ci już nic więcej do powiedzenia!
- Luna, wysłuchaj mnie...
- Nie! Nie widzisz, co zrobiłeś? Wiesz, ile musiałam poświęcić, żeby ułożyć sobie jakoś życie? Wiesz, ile musiałam wylać łez, żeby stanąć w tym miejscu?! – po jej policzku spływało coraz więcej łez z każdym kolejnym słowem. – Nienawidzę Cię!
- Luna... - znowu zaczął. – Masz rację, moje zachowanie nie było takie, jakie być powinno. Ale nie obwiniaj mnie o wszystko. Ty też tam byłaś.
- Wiem, co zrobiłam. I wiem, jakie poniosę konsekwencje!
- Dlaczego nie chcesz się przyznać, że nadal coś do mnie czujesz? – zapytał, zbliżając się do niej. Automatycznie zrobiła krok do tyłu, uciekając w mrok pokoju.
- Wynoś się stąd! Nie rozumiesz, że wszystko zniszczyłeś? Zrób chociaż ten jeden raz coś dobrego i odejdź!
- Nie. Bo wiem, że wcale tego nie chcesz. – odpowiedział, znowu robiąc krok do przodu.
- Proszę... - wyszeptała błagalnie. Głos jej się załamał wraz z kolejną falą łez, które spłynęły po jej długich rzęsach.
- Nie proś o coś takiego... - powiedział cicho. Poczuła jego dłonie na swoich biodrach. I znowu ta bierność... Nie potrafiła wyrwać się z jego znajomych objęć. Gorąco oblało jej ciało. Znowu była tam. Na scenie. Czuła jego wzrok na swoich ustach. Delikatnie rozchyliła wargi. Ciepło na policzku. Jego błyszczące brązowe tęczówki. Jej ciało zadrżało pod tym subtelnym dotykiem.
- Matteo... - wyszeptała. Przymknęła oczy. Już sama nie wiedziała o co prosi. Czy o to, żeby ją zostawił. Czy o jego miłość. O to, żeby jego chłodne wargi wreszcie dotknęły jej własnych. Chciała znowu uczyć się na pamięć jego dotyku, jego gestów, jego ciepła. Chciała czuć jego dłonie błądzące po ciepłej skórze. Zatopiła się znowu w jego oczach. Oddechy mieszały się ze sobą. Nie potrafiła oderwać oczu od jego własnych. Jakby nagle cały świat przestał istnieć. – Proszę...
- O co mnie prosisz? – zapytał, przesuwając kciukiem po jej policzku. Kilka łez spłynęło pod opuszkami jego palców.
- Pocałuj mnie... - powiedziała tak cichutko, że sama nie słyszała własnych słów. On jednak zrozumiał. Delikatnie musnął jej wargi. Najpierw powoli... subtelnie, niczym skrzydełka motyla, by chwilę później zagłębić się w niej, tocząc walkę na języki. Ta jedna chwila. Jeden dotyk. Opuściła dłonie wzdłuż ciała. Osunęła się w jego ramionach. Czuła tylko jego usta na swoich. Jego dłonie na plecach kreślące subtelne wzory na nagiej skórze. Jeden dotyk. I znowu stała w tym samym miejscu. Stała pod tym samym oknem, patrząc na tą samą latarnię. Widziała szczęśliwą parę. Zakochaną. I to nie była ona. Odsunęła się gwałtownie od chłopaka i mocno uderzyła jego policzek. Widziała jak pojawia się na nim odbity ślad jej drobnej dłoni. Zakryła nią usta z przerażenia. Co ona najlepszego wyprawia?
- Wynoś się stąd! Nie chcę Cię znać! – wykrzyczała. W gardle miała ogromną gulę, a mięśnie drżały. Już sama nie rozumiała własnego ciała, własnego głosu. To wszystko ją przerastało. Nienawiść i miłość łączyły się w jej sercu, tworząc iście wybuchową mieszankę.
- Luna, nie chcesz tego... przecież sama nie wierzysz w to, co mówisz. – powiedział. Przyłożył dłoń do bolącego policzka.
- Nienawidzę Cię! Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła, płacząc. Odwróciła się w stronę drzwi. Przed jej oczami obraz zamigotał z powodu płynących łez. Ktoś wysoki stał na końcu korytarza, zaciskając pięści w furii. – Pedro... - wyszeptała cicho. Mężczyzna stojący obok niej obrócił się w tamtą stronę. I w tym momencie już wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Wieczór, który już sam w sobie był tragedią musiał się skończyć koszmarem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro